Doktor Tadeusz Kunicki - 1896 - 1958
Niezaprzeczalnym faktem jest, iż celem nadrzędnym w życiu
doktora Kunickiego było niesienie pomocy lekarskiej osobom potrzebującym wsparcia, bez względu na ich stan posiadania, narodowość i przekonania.
W Gubinie w 1986 r. - w 90-tą rocznicę urodzin, odsłonięto tablicę z wizerunkiem doktora i jego cytatem
Ale ja odczuwałem i sam przeżywałem cudze nieszczęścia, ból, ukrywałem rany, współczułem z bliźnim serdecznie.Urodził się w majątku ziemiańskim w
Wasylkowcach w 1896 roku. Wychowany został w dostatkach i dobrobycie w swoich włościach nad Zbruczem.
Posiadał wszechstronne wykształcenie medyczne, zakończone promocją doktorską w 1926 r. na Uniwersytecie we Lwowie oraz długą praktykę w klinice lwowskiej.
Rówieśnik i przyjaciel takich osobowości w świecie medycznym, jak profesorowie: Gruca, Dega, Drews, nie wybrał dalszej drogi naukowej, ale postanowił zająć się bezpośrednio leczeniem pacjentów w rodzinnej miejscowości
Wasylkowce i okolicach powiatu kopyczynieckiego (województwo tarnopolskie).
Po przepisanych praktykach w szpitalu i klinikach - osiadłem dobrowolnie na wsi. Pierwsza doba pobytu była słotna, ponura, zimna. Nocą dobijał się ktoś nachalnie. Ubierałem się niecierpliwie, pełen niedospanych złości, planowałem zrugowane niedelikatnego intruza, ale moja matka uspokajała mnie łagodnie: "Pewnie mu dobrze dokuczyło, kiedy w taką pluchę przygnał do lekarza, nie złość się na niego, bo ci wszyscy chorzy wyczekiwali na Ciebie..." Uspokoiłem się wówczas w raptownej mej nerwowości i łagodnie przywitałem zbolałego pacjenta, wyrwałem mu ząb w znieczuleniu, aż chłopina poweselał, że go nic nie bolało i nie kosztowało.Zazwyczaj pacjent za to, że przyszedł - otrzymywał śniadanie lub inny poczęstunek, a za to, że dostał zbadany - dostawał lekarstwa, oczywiście raczej... bezpłatnie. Lekarstwa brał doktor Kunicki na kredyt u kolego Kazimierza Prokosza w Kopyczyńcach, bądź sprowadzał ze Lwowa. Następnie sprzedawał wagon zboża i regulował należności. Toteż doktor Kunicki na brak pacjentów nie narzekał, raczej na przepracowanie w świątek, piątek czy niedzielę. Wywoływano go z kościoła, z zebrania, z wizyty, z zabawy, z przedstawienia scenicznego. Wzywany do chorych w promieniu około 20 km spieszył bez względu na pogodę, porę dnia i nocy, często ciemnej czy bezksiężycowej. A podolskie błota czarnoziemu są znane. Do poszczególnych wsi dróg bitych nie było, a w słotne jesienie trudno było przejechać nawet pustym wozem.
W
Wasylkowcach wybudował murowany pawilon w sadzie składający się z czterech izb: gabinetu przyjęć, poczekalni, apteczki i noclegowni dla przyjezdnych.
W sąsiedniej wsi
Horodnicy, oddalonej o 15 km założył Ośrodek Zdrowia, gdzie bezpłatnie przyjmował biednych pacjentów, przeprowadzał zabiegi i mniejsze operacje. Po wsiach badał dziatwę szkolną dobrowolnie, wysyłał potrzebujących do szpitali, odwiedzał chorych bez wezwania, interweniował w wielu wypadkach u lekarza powiatowego, nazywanego przed wojną "fizykiem".
W Gubinie (z okolicznymi wsiami odległymi od miasta w promieniu 25 km) po wojnie, będąc jedynym lekarzem, pełnił funkcje dyrektora szpitala powiatowego, kierownika wydziału zdrowia, lekarza szkolnego, lekarza wojskowego (w Gubinie stacjonowała jednostka wojskowa ze stanem 6 tys. żołnierzy i oficerów) oraz lekarza domowego wszystkich mieszkających tam rodzin.
W pamięci ludzi, którzy go znali, pozostał przede wszystkim jako osoba niezwykle życzliwa, patrząca na każdego człowieka z wielką sympatią i nigdy nikogo nie krytykująca ani nie potępiająca. Jakże zresztą mogło być inaczej, skoro jego ulubionym cytatem - dewizą życiową było powiedzenie Platona:
Lepiej być krzywdzonym niż krzywdzicielem.
Jego lekarska moralność wypływała z powszechnej życzliwości i przekonania, iż dobroć jednego człowieka jest źródłem dobroci u innych. Hołdował bowiem w życiu czterem zasadom:
dobru,
szczęściu,
pięknu i
prawdzie.
Optymizm pomógł mu przetrwać okresy niepomyślne, których w jego życiu nie brakowało. W swoich nie opublikowanych zapiskach autobiograficznych napisał:
Miałem wiele wad, ale ostatecznie pomogły mi i one w życiu. Miałem słabą pamięć, a przez to przykre przeżycia, których mnie, jak każdemu, nie brakowało.Do roku 1956 był inwigilowany przez UB, ustawicznie przesłuchiwany, wzywany nocami, przetrzymywany, co miało związek z jego ziemiańskim pochodzeniem i posiadanym stopniem oficerskim. Ci sami funkcjonariusze, którzy przyjeżdżali po niego na nocne przesłuchania, niejednokrotnie w godzinach rannych lub popołudniowych zabierali go tym samym pojazdem do umierających lub bardzo ciężko chorych dzieci lub innych członków swych rodzin. W takim przypadku niejednokrotnie był odwożony do domu (z przesłuchań nocnych wracał sam, psychicznie zdruzgotany, i szedł zaraz do swoich pacjentów).
Niezaprzeczalnym faktem jest, iż celem nadrzędnym w życiu doktora Kunickiego było niesienie pomocy lekarskiej osobom potrzebującym wsparcia, bez względu na ich stan posiadania, narodowość i przekonania.
Serdeczny i życzliwy ludziom, szanował każdego. Świadom ubóstwa swoich pacjentów, wypisywał recepty i dołączał pieniądze na wykupienie lekarstw. Przemierzał na rowerze dziesiątki kilometrów dróg i ulic. Leczył, radził, pocieszał. Takim go pamiętają gubinianie.
- "On zawsze był taki..." - mówią jego byli pacjenci, pamiętający go, tak z jego rodzinnych stron, jak również z Gubina i okolic.
- "Był lekarzem i człowiekiem. Kochał ludzi. Nie ma w tych słowach przesady..." - mówiła mieszkanka Gubina Maria Kulik dla lokalnej gazety w 1986 r., pamiętająca doktora, choć wtedy minęło już 28 lat od jego śmierci. - "Trudno wyrazić dziś słowami jaki był" - przyznaje. - "To Judym Gubina. Nie ma teraz takich. Nie wypada tak mówić, może się ktoś obrazić, ale on był nadzwyczaj oddany ludziom. Zawsze mówił dobrotliwie "dziecinko moja"."
Kobietom ciężarnym okazywał wiele serca, niejednokrotnie odwodząc je od chęcia pozbycia się poczętego dziecka. Po urodzeniu dzieci kobiety te "na kolanach" dziękowały mu za wyperswadowanie uniknięcia zamachu na własne potomstwo. Doktor Kunicki mówił do nich żartobliwie:
Oddajcie mi teraz swoje dzieci, których kilka miesięcy temu nie chciałyście. Odpowiedzi nie było, tylko czasem łza cieknąca po policzku.
Serdeczność w stosunku do ludzi, szacunek jakim ich darzył wraz z pokrzepiającym uśmiechem, towarzyszyły Tadeuszowi Kunickiemu przez całe życie. Okazuje się, że można leczyć nie tylko receptą i lekarstwem, ale własną osobowością, inaczej mówiąc -
nie trzeba leczyć choroby, lecz pacjenta.
Pacjent, który pojawił się choć raz u doktora Kunickiego nawet z najmniejszą dolegliwością, regularnie był odwiedzany przez leczącego, aż do całkowitego wyzdrowienia.
Tadeusz Kunicki zmarł w 1958 roku w Gubinie.
Na podstawie szerszego artykułu o doktorze Kunickim.