Bartosz Kruszyński
Ppłk Zbigniew Stanisław Kiedacz
Przyczynek biograficzny dowódcy 15. Pułku Ułanów Poznańskich Podpułkownik Zbigniew Stanisław Kiedacz należy do jednej z barwniejszych postaci II. Korpusu gen. Władysława Andersa. Możnaby stwierdzić bez żadnej przesady - człowiek legenda i to nie tylko w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie, ale także legenda przedwojennej kawalerii. Kim był zatem ten niewątpliwie wybitny oficer?
Pomimo, iż nie był Wielkopolaninem z urodzenia, przyszedł bowiem na świat w roku 1911 w Drohobyczu (Galicja), z Poznaniem związany był emocjonalnie. W mieście tym znalazł się wraz z rodziną w listopadzie roku 1919, kiedy to jego ojciec Mikołaj objął w Magistracie stanowisko płatnego radcy miejskiego. Tu też uczęszczał do szkoły powszechnej, następnie Państwowego Gimnazjum im. Karola Marcinkowskiego i przynależał do 16. Poznańskiej Drużyny Harcerskiej. W Poznaniu spędził swoje dziecięce i młodzieńcze lata, przeżywał pierwsze poważne miłości. Wreszcie w mieście tym służył w latach 1932-1939 w 15. Pułku Ułanów Poznańskich. Służba w kawalerii była jego dziecięcym marzeniem, a w życiu dorosłym stała się jego życiową pasją.
Zbigniew Kiedacz w trakcie służby w 15. Pułku Ułanów Poznańskich, w sztabie Nowogródzkiej Brygady Kawalerii w roku 1939, formując Batalion ,,S" i dowodząc 15. Pułk Kawalerii Pancernej, dowiódł, że był nie tylko urodzonym oficerem kawalerii, ale i dowódcą z powołania. We Włoszech w II Korpusie w latach 1943-44 był najmłodszym dowódcą pułku. W trakcie swej oficerskiej kariery od swoich przełożonych otrzymywał zawsze oceny bardzo dobre i celujące. Przy jego uporze, zawziętości, wielkiej ambicji i kawaleryjskiej osobowości, dawało to iście wybuchową mieszankę. To, czego dokonał w Armii Polskiej w ZSRR było imponujące. W bardzo trudnych warunkach zorganizował i wyszkolił 600 osobowy elitarny oddział o doskonałych walorach bojowych - batalion ,,S", który stał się fundamentem do reaktywowania 15. Pułku Ułanów Poznańskich. Kiedacz twardą ręką dowodził zarówno Batalionem ,,S" jak i odrodzonym 15. Pułkiem Ułanów Poznańskich.
Wysokie wymagania stawiał jednak nie tylko swoim podkomendnych, ale także własnej osobie. Dużą uwagę zwracał na przestrzeganie regulaminów. Natychmiast wychwytywał nawet najdrobniejsze niedociągnięcia. Pomimo to jego ułani byli do niego ogromnie przywiązani. Przykładem stylu dowodzenia, podówczas rtm. Kiedacza, jest zdarzenie z grudnia 1943 r. Dowódca pułku udał się wraz z kilkoma oficerami w rejon ćwiczeń jednego ze szwadronów pułku w Libanie. Po kilku kilometrach w samochodzie, w którym podróżował Kiedacz, rozwaliły się kolejno wszystkie opony. Rtm. Kiedacz dokładnie przyjrzał się sprawie i ku swojemu przerażeniu stwierdził, że wszystkie zniszczone opony były zużyte. Rozkazał natychmiast ściągnąć czołówkę naprawczą pułku. Miała przyjechać w pełnym składzie z dowódcą włącznie, aby wymienić uszkodzone opony! Była godzina 6 rano. Po upływie zaledwie kilku minut na horyzoncie pojawiły się tumany kurzu. Z daleka wyglądało to jak nadciągająca burza piaskowa. Wkrótce okazało się, że jest to czołówka naprawcza. Na przełaj, z maksymalną prędkością pędziło w kolumnie 30 pojazdów różnorodnego przeznaczenia, z ciężkimi dźwigami włącznie. Po chwili byli już przy samochodzie dowódcy. Bez zająknięcia wymienili wszystkie koła. Po ukończonej pracy Kiedacz zwrócił się do ułanów z czołówki remontowej - ,,Pamiętajcie! Jak dowódca wyjeżdża, to wszystko ma być sprawdzone!"
W połowie marca 1944 r. ułani Kiedacza wraz ze sprzętem zostali przetransportowani do miasta Taranto we Włoszech. 1 kwietnia 1944 r. rozkazem Naczelnego Wodza do stopnia majora zostali awansowani ówczesny dowódca pułku rtm. Zbigniew Kiedacz oraz jego zastępca rtm. Adam Bieliński. W kwietniu 15. Pułk Ułanów Poznańskich przeszedł chrzest bojowy w ciężkich, zimowych warunkach, działając w rejonie miejscowości Capracotta 1410 m n.p.m nad rzeką Sangro. Wówczas okazało się jak wielkie znaczenie miało długotrwałe i mozolne szkolenie pod okiem tak surowego dowódcy, jakim był Kiedacz. Za walki te ułani otrzymali pierwsze Krzyże Walecznych. Pod koniec kwietnia rozpoczęły się intensywne przygotowania do udziału formacji w natarciu na Monte Cassino. Przygotowania te nadzorował uważnie dowódca pułku. W czasie, kiedy trwały czynności związane z organizowaniem pułku do powierzonych zadań, jego dowódca studiował teren przyszłych walk. Prowadził ćwiczenia aplikacyjne. 1 maja 1944 r. udał się na rekonesans odcinka na M. Castellone. Osobiście sprawdzał zajmowane przez swój pułk pozycje. 15. Pułk Ułanów Poznańskich otrzymał zadanie obrony (za wszelką cenę) wzgórza Monte Castellone o wysokości 771 m n.p.m. Wzgórze to znajdowało się na uboczu głównego natarcia (na prawym - zachodnim skrzydl. Panowały tam jednak ciężkie warunki górskie. Zaopatrzenie docierać mogło tylko na grzbiecie mułów. Szczególne trudności były w dostarczaniu wody pitnej. Ułani narażeni byli na ciągły ogień nękający artylerii niemieckiej. Dziennie na odcinek pułku spadało od 800-1.500 pocisków artyleryjskich. Mjr. Kiedacz niezbyt przychylnie zapatrywał się na użycie swojej jednostki w działaniach typowych dla piechoty i to w terenie wysokogórskim. Chcąc uchronić pułk przed niepotrzebnymi stratami od ognia artylerii wydał rozkaz do przechodzenia w czasie dnia na przeciwstok. Na pierwszej linii obrony miała znajdować się dobrze zamaskowana broń maszynowa oraz obserwatorzy artylerii.
Kolejnym problemem, któremu musieli sprostać ułani, stała się ewakuacja rannych. Teren był na tyle stromy, że do transportu jednego rannego trzeba było dwunastu ludzi! Mjr. Kiedacz każdej nocy obchodził poszczególne odcinki obrony. Kładł szczególny nacisk na to, aby oficerowie i podoficerowie dbali o właściwe zabezpieczenie swoich placówek. W nocy z 4/5 maja 1944 r. dowódca pułku dwukrotnie otarł się o śmierć. Po raz pierwszy przy siedzibie dowództwa 2. szwadronu. Ciężko ranny został wówczas od wybuchu pocisku ppor. Józef Kokosiński. Po raz drugi w trakcie dalszej inspekcji, kiedy uderzyły kolejne pociski. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Opanowanie i zimna krew dowódcy w tak skrajnej sytuacji ogromnie zaimponowała ułanom. 11 maja 1944 r. oddziały II Korpusu przystąpiły do szturmu na Monte Cassino, co spowodowało silną nawałę artyleryjską Niemców na pozycje pułku. W nocy ciężki pocisk nieprzyjaciela uderzył w schron dowództwa pułku. W efekcie eksplozji lekko ranny został adiutant por. Zygmunt Sobotowski.
Ułani nastawieni byli na ciągły stres spowodowany nawałami artylerii nieprzyjaciela oraz trudnościami w zaopatrzeniu. Pomimo to duch bojowy w pułku nie upadł. Dla pokrzepienia serc na grzbietach mułów docierało czasami piwo i świeża gazeta. Dużą zasługą mjr. Kiedacza było zachowanie przez pułk całkowitej zdolności do działania i znacznego potencjału bojowego.
17 maja 1944 r. nastąpiło drugie natarcie oddziałów II. Korpusu na niemiecką Linię Gustawa. W natarciu tym wziął aktywny udział, wydzielony z obrębu 15. Pułku Ułanów Poznańskich, szwadron szturmowy. W trakcie akcji szwadronu szturmowego pozostała część pułku ułanów poznańskich na wzgórzu M. Castellone prowadziła szerokie rozpoznanie przedpola. Nie stwierdziło ono oddziałów nieprzyjaciela. 18 maja 1944 r. oddziały II Korpusu, po zaciętej i krwawej walce, przełamały umocnienia Linii Gustawa. Wzgórze Monte Cassino, wraz z gruzami zabudowań klasztornych, zostało zajęte. W godzinach popołudniowych, 26 maja, patrol z 3. szwadronu zajął wzgórze 945 i dalej z rozkazu dowództwa pułku Pizzo Corno i Monte Cairo. Był to ostatni akcent bojowy 15. Pułku Ułanów Poznańskich w bitwie o masyw Monte Cassino
Bitwa o Monte Cassino była pierwszym poważnym sprawdzianem bojowym dla II Korpusu i działającej w jego szeregach formacji mjr. Kiedacza. Jednocześnie stanowiła wielkie ryzyko. Ułani poznańscy spełnili pokładane w nich nadzieje. Doskonale wypełniali stawiane przed nimi zadania, pomimo że nie byli formacją szkoloną do walk wysokogórskich. Był to także sprawdzian dla dowódcy pułku. Na jego barkach w tak ciężkich chwilach, jakimi była obrona Castellone, zawisło wiele problemów, takich jak zaopatrzenie pułku w amunicję i żywność. Na nim to spoczął jeden z najważniejszych obowiązków dowódcy - odpowiedzialność za to, aby pułk nie poniósł dużych strat. Wypełnił go znakomicie. Chociaż pułk znajdował się pod ciągłym ogniem artylerii nieprzyjaciela, brał udział w szeregu akcji patrolowych, a w okresie późniejszym w natarciu, poniesione straty nie były duże. Zabitych i rannych natychmiast ewakuowano z pola walki. Dzięki surowej dyscyplinie w szeregach 15. Pułku Ułanów oraz znakomitemu wyszkoleniu ułanów, potrafili zachować w trakcie ognia nękającego nieprzyjaciela zimną krew i posłuszeństwo dowódcy.
Już 19 czerwca 1944 r. Pułk Ułanów Poznańskich odszedł na front adriatycki. Przed oddziałami II Korpusu postawiono nowe zadanie - opanowanie portu Ancona, niezwykle trudne ze względu na ukształtowanie terenu.
21 czerwca, w szeregach Oddziału Wydzielonego ,,Rud", wszedł do akcji 15. Pułk Ułanów Poznańskich. Grupie tej (w pełni zmotoryzowanej) wyznaczono zadanie rozpoznawcze w kierunku miejscowości Tolentino i Porto di Potenza oraz przeprawy na rzece Chienti. W trakcie prowadzenia rozpoznania nad rzeką Chienti, mjr. Kiedacz, wielokrotnie dowodząc niewielkimi siłami, atakował placówki nieprzyjaciela, przeprowadzał liczne patrole i wypady. Podnosiło to znacznie ducha bojowego w szeregach pułku. Jednocześnie było przykładem żywiołowego i iście kawaleryjskiego temperamentu, przesiąkniętego niekiedy zbytnią brawurą i lekkomyślnością. Wielokrotnie mjr. Z Kiedacz brał osobiście udział w akcji na pierwszej linii, wydawał ułanom dokładne instrukcje co do sposobu prowadzenia walki, kierował ogniem moździerzy.
Z początkiem lipca 1944 r. pułk prowadził działania rozpoznawcze w kierunku na miejscowość Casa Nuova. Całość formacji mjr. Kiedacza weszła do akcji 6 lipca. Ponownie dowódca pułku wykazał się determinacją i odwagą w bezpośredniej walce z nieprzyjacielem. Tego dnia, na odcinku natarcia 1 szwadronu pułku, osobiście kierował ogniem własnych moździerzy, pomimo silnego ognia broni maszynowej i artylerii nieprzyjaciela. Kilka godzin później, ze swojego samochodu pancernego Staghound, prowadził walkę ogniową z gniazdami karabinów maszynowych nieprzyjaciela. Wkrótce oddziały macierzystej 5. KDP, przy wsparciu 1. szwadronu pułku, zajęły miejscowość Villa Nouva oraz Palazzo del Canone. Działaniu pułku przez kilka następnych dni towarzyszyła wzmożona działalność artylerii nieprzyjaciela. 9 lipca 4. szwadron przeprowadził wypad do miejscowości Casa Nuova. Doszło do silnej wymiany ognia. Działanie to spowodowało kontrakcję oddziałów niemieckich. Została ona jednak powstrzymana przez ułanów z 4. szwadronu. Nocą z 10/11 lipca 1944 r. pułk przemieszcza się w rejon miejscowości Santa Paolina. Mjr Kiedacz osobiście nadzoruje zajmowanie nowych stanowisk. Nieprzyjaciel prowadził silny ogień artyleryjski na okolice obsadzone przez pułk.
Nieustannie odpowiadał mu ogień własnych moździerzy. Tego dnia Pułk Ułanów Poznańskich wizytował gen. Władysława Anders. Poznał on sytuację panującą na odcinku pułku.
Na podstawie rozkazu Naczelnego Wodza, 6 sierpnia 1944 r., zarówno mjr Zbigniew Kiedacz, jak i mjr Adam Bieliński, zostali awansowani do stopnia podpułkownika. We wniosku awansu dowódcy 15. Pułku Ułanów Poznańskich napisano: ,,Wybitny dowódca pułku w boju. Zaznaczył wielokrotnie w bitwie swą umiejętność dowodzenia i odwagę. Zasługuje na awans." Gen. Anders dopisał: ,,Pochwalam. Zasługuje na awans z wyróżnieniem". Na podstawie tego rozkazu awans otrzymało kilkunastu oficerów i ułanów pułku. 29 września 1944 roku ppłk. Zbigniew Kiedacz został odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari V klasy. 7 października 1944 r. ppłk Kiedacz wystąpił do dowództwa II Korpusu o nadanie tytułu, praw i odznaki oficera dyplomowanego. Prośbę swoją umotywował zarówno ukończeniem I Rocznika Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie 1938/1939, oraz ukończeniem trzymiesięcznego kursu w Ecole Superieure de Guerre we Francji w 1940 roku. Poza tym dochodziła rozległa praktyka w sztabach dużych jednostek: Nowogródzkiej Brygadzie Kawalerii oraz Grupie Operacyjnej Kawalerii gen. Andersa w 1939, 4. Dywizji Piechoty w 1940 roku we Francji, w Sztabie 10. Brygady Kawalerii Pancernej w Wielkiej Brytanii w roku 1940, oraz w Oddziale II dowództwa Armii Polskiej w ZSRR.
Podczas zasłużonego odpoczynku w pułku miało miejsce spotkanie z oficerem Armii Krajowej. Przybył on z walczącej Polski. Po wykładzie ppłk Kiedacz zwrócił się do por. Majewskiego: ,,Nie wyobrażam sobie, żebym mógł być w AK, bo dla mnie najważniejsze są mundur, dyscyplina, stopień, a tak siedzieć w kawiarni ,,Europejskiej", czy innej ,,Ziemiańskiej" po cywilnemu i rozmawiać ze swoim podwładnym, czy ze swoim przełożonym, że niby jesteśmy koledzy lub przypadkowo się spotkaliśmy." Pogląd taki był typowy dla Kiedacza - oficera służbisty. Edmund Majewski stwierdził: ,,To był oficer z całą pewnośc per excellance - oficerski oficer." Taki stosunek do służby widoczny był również w relacjach z kadrą oficerską pułku. Właściwie Kiedacz nie miał przyjaciół. Zawsze zwracał się do swoich podwładnych służbowo. Funkcja dowódcy powodowała to, że był w pewien sposób samotny. Ułani poznańscy, działający w ramach 5. KDP, rozpoczęli natarcie 22 października 1944 r. Stało się to w momencie kiedy główna linia obrony niemieckiej została przełamana przez oddziały własne. Formacja ppłk. Kiedacza otrzymała typowe dla swego charakteru zadanie - działania pościgowe. Równocześnie miała przeprowadzić rozpoznanie drogi, po której nacierać miały siły główne dywizji. Od początku ruchowi pojazdów pułku towarzyszyły bardzo trudne warunki terenowe. Szczególnie doskwierały, rozmyte przez deszcz, błotniste drogi. W meldunku sytuacyjnym, datowanym na 22 października 1944 r. godz. 18.30, ppłk Zbigniew Kiedacz zwracał szczególną uwagę na niesprzyjające warunki terenowe oraz trudności w podejściu do zniszczonego mostu.
W godzinach porannych, 23 października 1944 r. pluton saperów przystąpił energicznie do przygotowania objazdu, tak aby mogła po nim przejść część motorowa pułku. Zasypywano leje po pociskach. Wykonanie zadania utrudniały częste napady ogniowe artylerii niemieckiej. Wśród ułanów byli ranni. Dowódca pułku chciał jak najszybszego ukończenia prac. Zależało mu bowiem na rychłym wprowadzeniu do akcji części motorowej pułku, a tym samym natarcia na Nespoli. W czasie dnia parokrotnie wizytował pracujących ułanów i sprawdzał postępy. Kiedy prace na objeździe zostały zakończone, ppłk Kiedacz zwrócił się do pracujących tam żołnierzy i powiedział: ,,Ja pierwszy przejadę po nowo zbudowanej drodze". Po tych słowach sam usiadł za kierownicą, obok usiadł dowódca pracującego tam plutonu saperów. W chwilę po odjeździe Dowódcy Pułku, usłyszano w szybkim odstępie czasu dwa wybuchy, a na drogę spadły kawałki opony. Po chwili poszukiwań znaleziono poszarpane ciało dowódcy na szosie w odległości 10 metrów od miejsca, gdzie wybuchły miny. Śmierć nastąpiła na miejscu. Ciało podpułkownika Kiedacza, przy pomocy ułanów zostało zabrane i odesłane do m. p. dowództwa pułku w m. Civitella di Romagna. Wypadek spowodowały dwie miny niespotykanego dotychczas typu, ułożone na drodze, której budowę rozpoczęli sami Niemcy i do której dochodził świeżo zbudowany objazd.
Śmierć ppłk Zbigniewa Kiedacza wywołała ogromne poruszenie w II Korpusie. Według meldunku sytuacyjnego z godzin wieczornych, 23 października 1944 r. całkowitemu zniszczeniu uległ jeep, który prowadził dowódca pułku. Lekarz pułkowy, por. Józef Kwella, stwierdził zgon na miejscu, a kapelan pułkowy, ksiądz Czesław Naumowicz, udzielił zmarłemu Sakramentu Ostatniego Namaszczenia. Generał Anders ogromnie przeżywał odejście tak bliskiego sobie oficera. Wiele razem przeszli w trakcie żołnierskiej drogi: w Nowogródzkiej Brygadzie Kawalerii we wrześniu 1939, podczas przedzierania się na Węgry, w Buzułuku przy formowaniu batalionu ,,S", w trakcie formowania i szkolenia 15. Pułku Ułanów Poznańskich, wreszcie w trakcie działań na froncie włoskim.
Ten okres wspólnej żołnierskiej poniewierki wytworzył między nimi silną wieź, zrodzoną w ogniu walki. 24 października 1944 r. ciało ppłk. Kiedacza pochowano na cmentarzu w Santa Sofia. Pośmiertnie został odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Wojennego Virtuti Militari IV klasy. Udowodnił ponad wszelką wątpliwość swoim życiem i czynami wojennymi, że był wybitnym dowódcą: zdolnym, ambitnym, pracowitym, pełnym zapału do czynów, brawurowym. Brawura ta czasami przeradzała się w lekkomyślność. Swój zmysł dowodzenia i talent potrafił doskonale wykorzystać, stojąc na czele 15. Pułku Ułanów Poznańskich. Teza ta znajduje potwierdzenie w wielu opiniach jego przełożonych, podwładnych oraz ludzi, którzy go znali.
Legenda o Kiedaczu narodziła się jeszcze za jego życia. Epizody takie jak: przepłynięcie konno Wisły, wyprowadzenie spod ognia artylerii nieprzyjaciela ciężarówki załadowanej benzyną czy wreszcie dowodzenie Batalionem ,,S" i 15. Pułkiem Ułanów Poznańskich, wpływały na kształtowanie się opinii o nim jako oficerze i dowódcy. Legenda ta pomimo upływu czasu ciągle pozostaje żywa. Kiedy Batalion ,,S" przyjmował zaszczytne miano 15. Pułku Ułanów Poznańskich, rtm. Kiedacz obawiał się, że nie podoła kultywowaniu tradycji tak znamienitej formacji. Obawy te okazały się płonne. Nie tylko sprostał temu zadaniu, lecz doskonale potrafił znaleźć się w nowych warunkach, w jakich przyszło działać jego pułkowi. Za jego to bowiem dowództwa, pułk przekształcił się w oddział w pełni zmotoryzowany. Potrafił ze swoich młodych ułanów wykrzesać w walce i służbie to, co w nich było najlepsze. Pamięć o pułkowniku Kiedaczu pozostaje ciągle żywa, kultywowana przez jego ułanów, ich rodziny, organizacje kombatanckie. Jego postać w pełni zasługuje, aby pamięć o nim samym i o jego czynach przetrwała dla potomnych.
Więcej o Zbigniewie Kiedaczu w ksążce Bartosza Kruszyńskiego - "To, co po Tobie mam najdroższego, a co jest nasze" -
To co po Tobie mam najdroższego, a co jest nasze - biografiaBibliografia
http://www.promemoria.pl/arch/2004_13/plk_kiedacz/plk_kiedacz.html