Pamiętnik Jana Łukasza BorkowskiegoSpis treści-
Jan Łukasz Borkowski - pamiętnik z czasów 1863rKierując się na południe jechaliśmy drogą równoległą do granicy pruskiej, odległej około 7 wiorst, a skręcając na lewo ku wschodowi dotarliśmy do wsi Krzywosądz. Przejechawszy takową kierowaliśmy się do lasku na drodze do Włocławka, gdzie był obóz. Słychać było gęste strzały. Wieś była poruszona, grupy włościan ciągnęły drogą, słychać było lamenty kobiet i dzieci. Od wsi do lasu było może więcej jak pół wiorsty. Wjechali-śmy do środka, do obozu.
Mierosławski na kasztanie Modlińskiego nie wyglądał na bohatera, jak na obrazkach, gdzie szarżuje na ba-gnety. Niezdecydowany kręcił się z pieszym adiutantem Pétyonem, gdzie bój wrzał coraz gorętszy na brzegu lasu. W krzakach leżało na słomie kilku rannych, bladych i zastraszonych swym losem. Między nimi był Biało-brzeski, syn nadleśnego z Jędrzejowa (ówczesnego kieleckiego powiatu). Co się z nim stało, nie wiem.
Bezzwłocznie zameldowałem się wodzowi. Była to chwila decydująca o moim: „Być czy nie być". Miero-sławski na mój meldunek odezwał się: „Chłopcy, wejść mi do tego wozu i odprowadzić za wieś, do furgonów”. Wóz, o którym mowa, stał przy drodze; był to wynalazek wojenny Mierosławskiego, jego „idée fixe”. Ta mania nie opuściła go nawet w tak tragicznej chwili. Był dopiero w budowie, składał się z ramy około 6 łokci długiej i 2 szerokiej, związanej, z 4-calowego kwadratowego drzewa, podzielonej na kraty tak, że było 16 przedziałów. Rama ta miała formę łodzi z obustronnym dzióbem lub migdała spiczastego z obu stron, kiwała się na dwukoło-wej osi wozu półtoracznego, najeżona była kilkudziesięciu kosami jak stonóg nogami. Do wykończenia brakowało w obwodzie ramy i prostopadłych kołów czy drążków, które miały przytrzymywać materace do odpowiedniej wysokości, tak iż 16 strzelców wchodząc do tej ramy, zza materaców, niby za murem strzelać mieli ciągnąc sobą gdzie potrzeba tą fortecę, a nawet w razie danym przy pomyślnym położeniu terenu z górki na nieprzyjaciela mieli szarżować. Genialny pomysł; nic nie przesadzam! Jak wyżej wspomniałem, takich 6 fortec, wykończonych z żelaza znacznym kosztem, było wysłanych z Liège do Bydgoszczy – deklarowane jako maszyny rolnicze, które poczciwi Prusacy skonfiskowali jako niezdatne do rolnictwa.
Moi 4 strzelcy ujrzawszy takie kosami najeżone cudo nie czekali dalszych rozkazów, lecz schowali się w krzaki. Już ich więcej nie widziałem.
Mnie się udać nie mogło, choć brała ochota, bo nie przypuszczałem na razie, że wóz ten będzie moim zbawcą. Widocznie instynktownie przeczuł to Pétyon, bo korzystał z chwili i pomógł mi wykonać rozkaz wodza, bez dalszych komentarzy z jego strony.
Pociągnęliśmy ową fortecę nieco dalej na drodze, zbliżając ją do furmanek z kożuchami. Zdecydowałem się prędko użyć licowe konie jednej z fornalek jako pociągowe do naszego wojennego wozu, a odłamawszy kilka kos przednich, by koni nie kaleczyły, orczyki przywiązałem do ramy i tak siedząc na tym rydwanie, najeżonym kosami, wiozłem Pétyona do Krzywosądzy. Po drodze zabraliśmy płaczące dwoje dzieci, które jakaś matka w popłochu pogubiła. Na wsi oddaliśmy takowe i przejechawszy tym dziwacznym ekwipażem wśród zdziwionej i przestraszonej gawiedzi połączyliśmy się z furgonami, czyli tak zwanym trenem, który stał za wsią. na stronie południowo-zachodniej, na drodze wiodącej do Radziejowa.
Było tam ze 20 wozów, któreśmy naszą partią powiększyli. Żadnego dowódcy tego trenu nie widziałem, w asekuracji było kilku luźnych strzelców i 16 źle zbrojonych kawalerzystów, z postronkami zamiast strzemion. Była to awangarda Mielęckiego, na którego pomoc liczono, o czym niżej będzie obszerniej. Była może godzina 3 po południu – mglisto, ponuro. Strzały wciąż i to coraz bliżej słychać było. Staliśmy w gołym polu, lasów w okolicy nie było. Naokoło rozległy widok; między laskiem, gdzie bój się rozlegał, a naszą pozycją, było pa-stwisko obrosłe krzaczkami i jałowcem. Znalazłem luzaka, któremu poleciłem kierownictwo wozu wojennego, a usiadłszy tyłem do koni na wozie z kożuchami obserwowałem front bojowy. Pétyon umieścił się gdzieś dalej i zniknął mi sprzed oczu. Wkrótce wśród jałowców w krzakach pokazali się rosyjscy tyraliery i kule choć rzadko dolatywały w naszym kierunku. Za kilka minut 6 kozaków pędziło ku nam. Zmierzyłem ku nim moją dubeltów-czynę, powierzając się Bogu, myślą uniosłem się w rodzinne, strony, wzdychając za kosą lub jakim dobrym drągiem, z którymi czułbym się bezpieczniejszy, jak z dubeltówką o dwóch nabojach. Kozacy już byli blisko. Nagle zwrócili się jałowcami ku wsi na północ, Dotąd nie potrafiłem sobie tego dokładnie wyjaśnić, ostało mi tylko prawdopodobnie przypuszczenie, że nasi cofając się z lasu ku wsi pociągnęli za sobą całą atakującą siłę, broniąc się w karczmie, gdzie wszyscy zginęli, a kozacy nadzieją łupu tam pociągnięci zostali. Bitwa od począt-ku trwała 4 godziny. 80 – 100 młodzieży z zagranicznych uniwersytetów, Szkoły Głównej warszawskiej i poznańczyków i innych – młodzieży serdecznej, pracowitej, pełnej przyszłości, walczyło przeciw batalionowi piechoty i 200 kozakom pod wodzą pułkownika Schilder-Schuldnera z Włocławka. Zginęli wszyscy marnie, prawie bez broni. Dowiedziałem się z opowiadań świadków, że trupy miały po kilkanaście pchnięć bagnetem. Widocznie pastwiono się nad nimi. Nasz serdeczny Celiński został zamordowany, za całą broń mając krucicę o dwóch strzałach – zginął Janowski ze swoim rewolwerem, trzech braci Czajkowskich poległo, a także kapitan Buski, a z moich 12 kolegów z Liège zostałem ja i Pétyon. Teodor Wrzeszcz bardzo ciężko ranny dostał się do niewoli, wyzdrowiał, wywieziony na Sybir, wrócił do kraju i umarł przy końcu 19 stulecia. Mówiono mi, że Wasiłowski Jan, brat znanej poetki Konopnickiej, także ciężko ranny, kilka dni żył jeszcze, przechowany u wło-ścianina, miał czas przed śmiercią zapisać swój folwarczek, przekazany od dziadka pod Kaliszem, swojemu zbawcy. Ojciec jego był rejentem w Kaliszu. Schilder-Schuldner został generałem i on to pod Plewną dowodził i straszne cięgi dostał od Osmana-paszy. Łatwiej mu poszło z bezbronną młodzieżą.
Z lieżskich kolegów pod Krzywosądzą zginęli:
- Żurkowski – bardzo dystyngowany i wykształcony młody człowiek, zdaje się syn adwokata z Warszawy,
- Gaj Stanisław, syn budowniczego z Warszawy,
- Plewiński Henryk, syn ziemianina w Lubelskiem,
- Wasiłowski Jan, syn rejenta w Kaliszu (jak wyżej),
- Mauersberger z Warszawy, zdaje się syn wyższego sądownika,
- Wrzeszcz Teodor wspomniany wyżej, z podolskich ziemian, typ kozaka – wydatna osobistość – człowiek wielkiej energii, stryjeczny brat znanego malarza krajobrazów,
- Turczynowicz Franciszek, syn przewodnika baletu w Warszawie,
- Miszewski z ziemian płockich,
- Miecznikowski, również z Płockiego,
- Głogowski Edward z Tyszowca w Lubelskiem, syn ziemianina, wydatnej zdolności, czym się na Politechnice w Liège odznaczał.
Biedne matki – długo szukały i oczekiwały synów! Pochowano ich w 4 mogiłach, o czym doniósł Modliń-ski mojemu wujowi.
Cześć ich pamięci! całą ich nagrodą polne kwiatki, co rosną na ich mogiłach.
[cen]Ciche z mogił westchnienie!
A gdy cały ich zaszczyt kwiatek polnej róży
Ach! czyjeż serce, czyje? z żalu się nie nuży!