Pamiętnik Jana Łukasza BorkowskiegoSpis treści-
Jan Łukasz Borkowski - pamiętnik z czasów 1863rMinęło dni 15 od wyjazdu z Liege; to, co przechodziłem przez ten czas i widziałem, opisałem wiernie. W tym opowiadaniu nim zajadę do Wysokiego, jako do zbawczego portu wśród burzy, muszę opisane przeze mnie zdarzenia ująć w ogólniejsze ramy, streszczając wedle mojej osobistej opinii i obcych źródeł historię i działalność dwóch moich przygodnych dowódców: Mierosławskiego i Mielęckiego. Mam pod ręką dwie książki, które mi ułatwiły zadanie: Powstanie styczniowe przez Augusta Sokołowskiego – wydanie wiedeńskie, i Kartki z mego pamiętnika Jordana (Juliana Wieniawskiego), Warszawa 1911 r. Wieniawski bardzo interesująco opisuje wypadki powstania styczniowego na Kujawach, w których wziął udział – dziwnym zbiegiem są one dalszym ciągiem wydarzeń, które opowiedziałem. Zaczyna opis od gorzkich narzekań na Mierosławskiego, który z lek-kim sercem opuścił nas 24 lutego w Kazimierzu, skierował się do Gór, majątku dzierżawionego przez Wieniawskiego pod Kleczewem, tam zabrał mu 30 koni i przejechał granicę przez Strzałków, udając się ze swoimi wielbicielami do Paryża.
A i Sokołowski zaznacza na str. 192, że Rząd Narodowy w Warszawie, zaskoczony nagle wypadkami, przy końcu stycznia, mimo opozycji w jego łonie powierzył Mierosławskiemu dyktaturę. Dnia 30 stycznia zawiadomili go o tym Władysław Janowski i Stanisław Krzemiński. Pierwszy zginął pod Krzywosądzą, jak to już zaznaczyłem, drugi był osobą towarzyszącą mi do Wysokiego. Kilka dni jechaliśmy razem, miałem w nim przyjemnego towarzysza, lecz o tych wypadkach między nami nie było mowy. Dowiaduję się z książki Sokołowskiego, że Krzemiński był w roku 1859 wybrany przez akademików w Warszawie do kierującego komitetu tajnego ich stowarzyszenia zwanego Kapitułą Warszawską, a w czerwcu 1863 roku należał chwilowo do Rządu Narodowe-go w Warszawie.
Mierosławski skandalicznie opuścił swoje stanowisko dyktatora. Może się przekonał, że nie jest ono róża-mi wysłane – walczyć bez broni, pieniędzy, bez uprzedniej organizacji. Przekonał się, że mowami i piorunującymi zwrotami krasomówstwa Polski nie zbawi – pozostawił Rząd Narodowy w przykrym położeniu. Wobec tego przeznaczono mu 8 marca jako termin prekluzyjny do powrotu – i nie powrócił. „Dopiero po ogłoszeniu dyktatorem Langiewicza zjawił się w Krakowie z przekleństwem na ustach, protestując przeciw temu wyborowi, wymyślał Rząd Narodowy od „bałwanów” i „nikczemników”, zachęcał, swoich przyjaciół do obalenia tej wła-dzy, według niego samozwańczej i niedołężnej”.
Trudno mu było dogodzić – sam nic zbudować nie potrafił, a innym budować nie pozwolił wzniecał anarchię i rokosz – „uważając siebie za jedynego przedstawiciela wojującej Polski”. W kwietniu odwiedzając moje-go znajomego w domu, zdaje się na. ulicy Gołębiej, zauważyłem go przypadkowo w oknie, ma się rozumieć nie spieszyłem do odnowienia znajomości … Rząd Narodowy był wobec takiej nieprzyjaznej agitacji w przykrym i trudnym położeniu. Walczyć z potężnym wrogiem, bez broni i pieniędzy – w dodatku z wrogiem wewnętrznym – było za wiele złego na jednego, a powstanie pomimo upadku Langiewicza nie tylko że nie upadło, ale odrzuciło amnestię, a licząc na „nieszczęśliwą interwencję zagraniczną” zaczęło się ożywiać, więc Rząd Narodowy paktował z Mierosławskim za pośrednictwem Majkowskiego, swego agenta na Galicję, i chwilowo zrobił z nim układ, lecz porozumienie niedługo trwało, bo Mierosławski zerwał stosunek i zaczął działać na swoją rękę. Nie chodzi mi o historię powstania, lecz charakterystykę Mierosławskiego i zaznaczenie tego, com osobiście widział lub słyszał. Zaznaczę więc, że pod jego egidą sformowano dwa oddziały, jeden pod wodzą Malczewskiego, rozbity przy wejściu do Królestwa pod Igołomią w dniu 4 maja – drugi pod Krzykawką (koło Sławkowa w Olkuskiem), gdzie była Legia zagraniczna złożona z Włochów i Francuzów i dużo moich znajomych – gdzie poległ między innymi pułkownik włoski Franciszek Nullo, towarzysz Garibaldiego, a jego pomnik widzieć można w kościele Santa Croce we Florencji – (w podwórzu klasztornym).
Pod Igołomią była nawet armata odlana u Zieleniewskiego w Krakowie. Osadzona na lawetach, zaprzężona w parę dzielnych koni wprost z Krakowa przed świtem odstawiona była przez kolegę mojego kieleckiego, Juliana Sikorskiego z Poręby, który przebrany po krakowsku, w białej sukmanie, pędząc odstawił ją do Igołomi pod komendę kolegi mojego Wacława Fanti, byłego podoficera artylerii rosyjskiej.
Sikorski przesunął się zręcznie przez patrole i posterunki austriackie, bo nimi w tym dniu dowodził dobry Polak Eminowicz, późniejszy naczelnik straży ogniowej krakowskiej. Artyleria ta niedługo trwała, bo armata przy pierwszym strzale pękła, kalecząc paru powstańców – fakt, który powtarzam wedle opowiadania Sikorskie-go. Tenże mi zakomunikował, że Mierosławski w bitwie nie był, lecz w granatowym mundurze wedle modelu z 1831 roku w sąsiedniej wiosce grał w mariasza z proboszczem miejscowym i dopiero znalazł się w Pobiedniku, gdy jego oddział w popłochu cofał się do Galicji. Na tym kończy się rola dyktatora w kraju, wyjechał do Paryża i nie wrócił już nigdy. Nie wiem przez kogo, ale później został mianowany organizatorem generalnym wojennym za granicą przy Komisji Broni, która funkcjonowała w Liège – tam zakupowano broń, a Mierosławski budował swoje „fortece ruchome”, uroczyście je poświęcał i chrzcił, każdej nadając miano, jak to ma miejsce we flotach z nazwą okrętu. Wiem, że jedna nazywała się Wanda – opowiadał mi to kolega Janikowski Antoni, który wrócił do Liège, by ukończyć Politechnikę po straceniu dwóch palców u ręki od dwóch kul pod Krzykawką. Przy chrzcinach fortec ruchomych były biby i patriotyczne mowy, a wszystkie te wybryki i fantazje płaciła Chrystusowa Polska. Traugutt, ostatni dyktator, usunął Mierosławskiego z tego urzędu dnia 8 listopada (A. Sokołowski, str. 324) i zwinął Komisję Broni w Liège, „która traciła dużo pieniędzy, a wysyłki urządzała niezręcznie, że prawie wszystko zabierał nieprzyjaciel lub w drodze konfiskowali Prusacy”. Czynność tę powierzył Aleksandrowi Guttremu, obywatelowi z Poznańskiego, którego miałem sposobność poznać w Liège w roku 1865. Dodam tu jeszcze ustęp z książki A. Sokołowskiego (str. 324) jako Traugutt pisał do Czartoryskiego w dniu 8 lutego 1864:
„Mierosławski to szarlatan polityczny i wojskowy, próżny, tchórz, gotów na wszystko, ale wystawiając drugich, a chroniąc siebie”. Traugutt, co jak święty potrafił za ojczyznę umrzeć na stoku Cytadeli warszawskiej, zasługuje, by i jego opinia była prawdziwą.
Patrząc z bliska przez dni kilkanaście na działalność Mierosławskiego utwierdziłem się w mniemaniu, że był to rewolucyjny Don Kiszot, maniak pełen emfatycznej pychy i lekkomyślności. Był już podstarzały, zmę-czony życiem, a jeżeli kiedyś pisał nieźle i uchodził za dobrego teoretyka wojskowego, to postęp sztuki wojennej wyprzedził go znacznie, a dosyć przytoczyć te fatalne fortece ruchome, żeby go uznać za pozbawionego zdrowego rozsądku. Umiał wymyślać wszystkim i wszystko krytykować, lecz nie umiał działać ani umrzeć za swoje idee. Był bohaterem w teorii – małodusznym w praktyce. Był genialnym intrygantem, wielce dla kraju szkodliwym. Był rośliną nienaturalną, wyrósł na nieszczęsnym emigracyjnym gruncie, podlewanym żółcią, zawiścią, tęsknotą! Boże mu wybacz! bo nie wiedział, co czyni! ...
Nie zrobił nas sławnymi – jak nam obiecywał pod Krzywosądzą. Czterdzieści wieków nie będzie rozmyślać nad jego czynami, a Polska przeszło 50 lat płacze nad swą niedolą bez końca!
Polsko – strzeż się fałszywych proroków!
Zanim się ostatecznie pożegnam z Mielęckim, muszę przytoczyć ustęp o bitwie pod Krzywosądzą z Historii powstania styczniowego Augusta Sokołowskiego (str. 209).
Muszę wyjaśnić, że pod Krzywosądzem było najmniej 100 ludzi pieszych nie licząc sztabu i kawalerii tzw. „straży chorągwianej” pod Seyfriedem i Edelsteinem – przecież na każdą zmianę na straż chodziło czterdziestu ludzi i to jest nieprawdą, że zaniedbano wszelkiej ostrożności, bo jak to poprzednio opowiedziałem, przy wyjeździe moim na wyprawę kożuchową, cały obóz był w pogotowiu zupełnym.
Bitwa pod Krzywosądzem odbyła się 21 lutego, a jak Sokołowski zaznacza, oddział Mielęckiego przybył pod Płowce 19 lutego, Mielęcki miał więc czas nie tylko przybyć na pomoc, ale nawet wypocząć należycie. Te kilkanaście wiorst mógł przebyć nawet w dniu bitwy, tym więcej że nadeszła jego awangarda z 16 jeźdźców, którą widziałem i o tym wspomniałem poprzednio.
Zagadkę opóźnienia Sokołowski streszcza w wyrazach: „Wskutek rozmaitych nieporozumień i niejasnych dalszych rozkazów Mierosławskiego”...
Otóż te „rozmaite nieporozumienia” są przyczyną śmierci tylu młodzieży! Zostaje tylko kwestia, której rozstrzygnąć nie mogę, chyba sam Bóg ją osądzi. Ile w tym jest winy Mielęckiego? Idąc za popędem mojego głębokiego przekonania sądzę, że był on tylko bezwiednym narzędziem ... bo człowiek tego co on pokroju, który opuścił znaczny majątek, prześliczną żonę, rodzinę, walczył zawzięcie za swój kraj i zginął po bohatersku za Ojczyznę, nie mógł być wykonawcą zamachu na rzecz marnych namiętności partyjnych.
Nie chcę dłużej szarpać mej duszy tymi smutnymi wspomnieniami. Odjeżdżam do Wysokiego, oglądam się jeszcze za siebie, obóz formuje się do odjazdu ... Mielęcki siedzi smutny na pniaku, zadumaną głowę opiera na ręce ... Za kilka tygodni już tylko dusza jego nad Kujawami unosić się będzie ... Sokołowski (str. 300) notuje, że oddział jego znienacka w nocy napadnięty z 21 na 22 marca pod wsią Olszową przez ks. Emila Sayn-Wittgensteina dzielnie się bronił, lecz Mielęcki ciężko był postrzelony. Przewieziono go do Wielkopolski, do Kuśmierza, majątku Moszczeńskiego. Wieniawski (str. 8, tom II), który go odwoził, tę tragiczną podróż opisuje. Wkrótce umarł oddając ducha Bogu i Polsce. Cześć jego pamięci!
Słońce się zniżało, białe i czerwone chmurki kłębiły się na firmamencie, niby dwie polityczne partie, które nienawidząc wroga Polski, ku pośmiewisku szatanów, siebie usilniej nieraz zwalczały!
Przed wieczorem, jadąc przeważnie lasami, zajechaliśmy do Wysokiego.