„Każdemu, kto urodził się i wychował na Śląsku dom rodzinny kojarzy się z kuchnią. Stanowiła ona i stanowi po dziś dzień centrum życia rodzinnego. W obszernej, widnej izbie, gdzie podłoga z grubych i szerokich desek błyszczała od białości, stał stół z krzesłami lub ławą z oparciem. Przy tym stole zasiadali do wspólnego posiłku wszyscy członkowie rodziny. Drugim ważnym obiektem w kuchni był piec, zrobiony z białych, brązowych lub zielonych kafli, wyposażony w piekarnik z paleniskiem, wnękę do suszenia drewna i obuwia, rurę zamykaną drzwiczkami, gdzie przechowywało się strawę w cieple, suszyło owoce, a zimą piekło jabłka. Poza tym taki piec miał wannę do grzania wody wpuszczoną nad płomień. Nad blachą kuchenną, na ścianach obudowanych kaflami, wisiały garnuszki, sitka i inne przybory kuchenne. Przy piecu stały zwykle jedna lub dwie ławeczki. Stawiało się na nich wiadra z czysta wodą. Ławeczki z zasłonką służyły do przechowywania wielkich kamionkowych garnków na mleko. Pod podnoszonym wiekiem ławek mieściły się szczotki do szorowania, zapas mydła i inne przybory związane z higieną kuchni. W pobliżu pieca i stołu wisiała na ścianie rama z mnóstwem szufladek i przegródek. Na mosiężnych haczykach, które w sobotę czyściło się do połysku, rzędem wisiały filiżanki i kubki do codziennego użytku. Na górnej półce ustawiało się pojemniczki blaszane lub fajansowe, kwadratowe lub okrągłe, napełnione cukrem, solą, mąką, ryżem lub kaszą. W mniejszych natomiast znajdowały się przyprawy: pieprz, goździki, cynamon i kminek. Obok pieca ustawiano umywalkę, na której stała duża miednica do dziennego mycia się. Poniżej znajdowała się ramka z przewieszoną przez drążek makatką, a pod nią wisiały ręczniki. Do podstawowych sprzętów w kuchni naszych matek należał naturalnie kredens - dwuczęściowy, oszklony małymi, nieraz kolorowymi szybkami. Górną jego część zdobiła nadstawka.
W trzydziestych latach bieżącego stulecia kredensy ustępować zaczęły miejsca dużym czteroczęściowym bufetom. W tym czasie zaczęły się też pojawiać stoły do zmywania naczyń. Miały one głęboką odstawianą szufladę z dwiema zawieszanymi miskami. W każdej rodzinie wielodzietnej obok stołu stał stolik z przymocowanymi ławeczkami, przeznaczonymi dla najmłodszych. Samodzielności w jedzeniu wymagano od dzieci, gdy tylko umiały one posłużyć się łyżką. Przy tym stoliku jadały maluchy, zanim nie nauczyły się dobrze jeść i godnie zachowywać przy stole. Każdy z domowników miał zatem stałe miejsce przy stole, dorośli przy dużym, dzieci przy małym. Podczas posiłków rodzice bacznie kontrolowali zachowanie się dzieci. Zjedzenie posiłku do ostatniej łyżki było bezwzględnie egzekwowane. Wstając od stołu, dzieci musiały poskładać własne nakrycia i odnieść na wskazane przez matkę miejsce. Duży i mały stół ogniskowały na co dzień i od święta życie rodziny. Dzieci utwierdzane były w przekonaniu, że na stole mieszka Bóg, a więc nie godzi się nań wchodzić lub dotykać go brudnymi rękami. Poza posiłkami tylko niemowlęta wyjęte z kąpieli mogły być na stole położone. Wiązało się to trochę
z wygodnym ubieraniem dziecięcia, albo raczej z ceremonialnym gromadzeniem się w tym momencie wszystkich domowników wokół potomka. Bywało też, że przy dużej kuchni znajdowało się jeszcze jedno kuchenne pomieszczenie, nazywane izdebką, posiadające podłogę z kafli, piec i inny sprzęt kuchenny. Niekiedy kuchnia, była też wyposażona w małą pompę do czerpania wody z rurą odpływową. Dzisiaj w wielu domach zastąpiła ją instalacja wodociągowo - kanalizacyjna. Najważniejsza wszakże, poza wymienionymi elementami kuchni, była atmosfera spożywania posiłków. Zabiegała o to przede wszystkim Pani Domu. Do obiadu i kolacji zasiadało się o ustalonej porze, spóźnienie zaś poczytywano za uchybienie, zasługujące na naganę. Słowem, stół zajmował najważniejsze miejsce w życiu rodziny, spełniając też funkcje wychowawcze. Często powtarzano, że grzeczne dzieci poznaje się po jedzeniu. Dorośli pouczając dzieci wymagali nawzajem od siebie godnego zachowania się przy stole. Tak oto rysuje się obraz ogniska domowego mniej więcej sprzed pół wieku. W niejednej śląskiej rodzinie taka kultura stołu obowiązuje do dziś. Codzienne nakrycie stołu składało się z głębokiego fajansowego talerza, łyżki, ewentualnie widelca. Dzieciom podawano jedzenie małych emaliowanych miseczkach. Gospodynie poczytywały sobie a rzecz honoru posiadanie dostatecznej ilości naczyń na dzień powszedni, nie mówiąc już o porcelanowym serwisie stołowym od święta. Nader wysoko ceniona była umiejętność prowadzenia gospodarstwa domowego. Wymagano od kobiet czystości i porządku, racjonalnego gospodarowania, nie wybaczano rozrzutności. Mianem dobrej gospodyni nazywano tylko tę, która wyróżniała się biegłością w sztuce kulinarnej. Uważano, że do tych obowiązków winien przygotować przede wszystkim dom. Toteż nieomal od dzieciństwa uczono dziewczęta różnych czynności domowych. Osiągniętą w domu rodzicielskim praktykę uważano za niewystarczającą, dlatego wysyłano córki na służbę do zamożniejszych ludzi w mieście, do klasztorów lub na plebanie, nowszych czasach dziewczęta szły do szkół zawodowych lub korzystały z kursów praktycznych, organizowanych przez powołane do tego instytucje. Wiele dobrego uczyniły w tym względzie, cieszące się dużym powodzeniem, uniwersytety powszechne. Najlepszą chyba szkolą były gościny rodzinne, wesela i święta. Dorastające dziewczęta uczestniczyły i uczestniczą także w przygotowaniu uroczystości weselnej. Pod okiem starych gospodyń pomagając
- uczą się; wykonują mniej ważne prace, nakrywają do stołu i obsługują gości. Znaczącą rolę w doskonaleniu kulinarnego rzemiosła odegrała lektura i środki masowego przekazu.
W niejednym domu, wśród rodzinnych pamiątek, spotkać można grube bruliony zapełnione przepisami, poszyty wycinków z gazet lub też stare książki kucharskie. Najchętniej jadano na Śląsku wieprzowinę na niekorzyść wołowiny i innych mięs. Spożywało się potrawy o dużej zawartości tłuszczów, mięsa smażone, sosy podprawiane mąką i śmietaną. Bardzo popularne są kluski śląskie, podawane z sosem mięsnym, z niewielką ilością jarzyn, przeważnie gotowanych, a nie surowych.
Z przyzwyczajeń smakowych nie rezygnuje się tu łatwo. Do niedawna uważano za najlepsze ciasto drożdżowe, czyli słynne
kołacze z makiem, serem, owocami lub kruszonką. Ciasta tortowe przekładane masą mają tu również swoją tradycję. O doborze dziennym potraw decydowały przyzwyczajenia smakowe domowników oraz przekonanie o ich wartości odżywczej. Uwzględniano również indywidualne wymagania członków rodziny. Na śniadanie powszechnie podawano żur, polewkę z maślanki, wodzionkę i zupę mleczną. Dorośli spożywali żur z razowej mąki z kartoflami, okraszony słoniną, albo polewkę doprawianą kminkiem i zatrzepaną śmietaną z mąką, nierzadko z odsmażonymi ziemniakami. Potrawy te jadały też dzieci, które nie miały apetytu (niejadki). Zupę mleczną gotowano głównie dla dzieci. Posiłkiem rannym była również wodzionka,
t j. zupa z chleba, jadana przez dziadków (starzyków) i babcie (starki). Obiad składał się z dwóch dań i kompotu. Zimą gotowano kartoflankę, grochówkę, krupnik, kapuśniak, zupę fasolową, ogórkową, zupę z dyni i jarmużu. Drugie danie bywało najczęściej mięsne z kluskami i jarzynami. Szeroko wykorzystywano kapustę kiszoną z ziemniakami, grochem, fasolą, z żeberkami albo kawałkiem gotowanego mięsa, kasze na sypko okraszone słoniną, polanę sosem grzybowym, prażonki, kopytka, gomułki posypane utartym piernikiem oraz fasolę i groch, przetarte, na gęsto z wędzoną słoniną z dodatkiem gotowanego wędzonego mięsa. W sezonie letnim prawie zawsze podawano kompot ze świeżych owoców.
Zimą używano suszu z jabłek i gruszek dzikich (pieczek) oraz owoców ze słoików. Na deser podawano powidła z czerwonych borówek ze słodkim mlekiem, w niedziele zaś ze śmietaną. Największe porcje dostawały dzieci anemiczne. Kolacja składała się z potraw gotowanych. Jeżeli nie rano, to wieczorem jadano żur na wywarze z grzybów suszonych z odsmażanymi ziemniakami ze skwarkami, mocno przyprawionymi pieprzem i ziołami. Kolacyjną potrawą były też ziemniaki z kwaśnym mlekiem, maślanką, latem z sałatą albo jajecznica oraz resztki z obiadów. Tygodniowy jadłospis wynikał niejednokrotnie z rozkładu zajęć gospodyni. W poniedziałki wypadało pranie bielizny, więc obiad zazwyczaj był przygotowany w niedziele. Również sobota należała do dni bardzo pracowitych: sprzątanie, mycie, zamiatanie obejścia. W piątek lub sobotę pieczono chleb we własnym piekarniku. Po chlebie nasze matki wsadzały do „sabatnika" - z myślą o niedzieli – jakieś ciasto. Była to bułka drożdżowa, zawijaniec z makiem albo jabłkami, kołacze lub kołaczyki z posypką, makiem, serem, a latem
z jagodami. W piekarniku podpiekano też niekiedy jakiegoś ptaka domowego przeznaczonego na niedzielny obiad. Często warzono też ciemne piwo. Pracy było więc sporo, a obiad dość skromny. Ale podwieczorek był, już prawie niedzielny. W wielu domach podawano kapustę kiszoną z ziemniakami albo grochem z krupniokami (kaszanką). Nierzadko też krupnioki i bułczanki stanowiły niedzielne śniadanie. W piątek, ze względów religijnych, obiad musiał być postny. A więc podawano śledzie w śmietanie z ziemniakami w łupinach, ziemniaki z maślanką, placki ziemniaczane z masłem pieczone na płycie, naleśniki, kluski drożdżowe z jagodami, kaszę mannę, ryż na sypko, potrawy i sera. Solidnie jadano tylko cztery dni w tygodniu. Do nich należała przede wszystkim niedziela. Niedzielny obiad był zatem najważniejszy i tradycyjny. Od wielu już lat niezmiennie składał się z rosołu z makaronem własnej roboty, pieczeni wieprzowej, rolady albo drobiu z kluskami śląskimi, a na przedwiośniu - gdy ziemniaki nie były już smaczne - podawało się kluski kładzione albo drożdżowe „na parze". Z jarzyn pierwsze miejsce zajmowała kapusta, mizeria z ogórków i sałata. Obiad niedzielny spożywało się w samo południe, bo około godz. 16 nakrywano do podwieczorku, składającego się z kawałka ciasta i kawy zbożowej z domieszką prawdziwej. Dość urozmaicona była w niedzielę kolacja. Podawano sałatkę jarzynową zrobioną z warzyw gotowanych w rosole, wędliny domowego wyrobu, salceson, wątrobiankę, wędzonkę, śledzie, galaretę mięsną, potrawy z jaj i sera. Wyroby własne z mięs podawano na niedzielne śniadanie. Zima i na przedwiośniu spożywano znacznie więcej potraw mięsnych, zwłaszcza wieprzowiny z własnego uboju. Wędzonego mięsa starczało do wiosny, tak że zupy jarzynowe z kalarepy i innych warzyw gotowano zwykle na wędzonce. Bardzo rozpowszechnione było przetwórstwo owocowe i warzywne. Dawniej i dziś piwnice i spiżarnie (komory) zaopatrzone są bogato przetwory: pasteryzowane jarzyny, kiszonki, kompoty, marmolady, grzyby, przetwory mięsne, które trafiają na stół w zimowe miesiące. W piwnicach przechowywano też w kamiennych garnkach czerwone borówki, na strychach w płóciennych torbach (kasierkach) wisiały u belek fasola, groch, suszone owoce (pieczki), zioła lecznicze na herbatę (lipa).
W komorach przechowywano w beczkach mąkę na chleb, kołacze i żur. Tu też przechowywano dynie, które okryte szmatami przetrwały zimę. Gotowano z nich kompoty, zupy lub dodawano do chleba i ciast. Nie można jednakże generalizować takiego obrazu kuchni śląskiej. Pozostawała ona w ścisłej zależności od statusu majątkowego mieszkańców, w większości niezbyt zamożnych. Była ona oszczędna i prosta. Etnicznie polską grupę ludności stanowiła wieś, która pielęgnowała,
i przekazywała tradycje kultury polskiej. Bardzo charakterystyczną cechą wśród ludności rodzimej były uroczystości rodzinne. Kalendarz przyjęć zaczyna się od radośnika, czyli gościny z okazji urodzin dziecka, poprzez przyjęcie z okazji
l Komunii, wesela, srebrnych, złotych i diamentowych godów. Poza tym okazją do spotkań były kiermasze i odpusty. Największą uroczystością były i są wesela. Z weselem związany jest piękny obyczaj obdarowywania ciastem z biesiadnego stołu ludzi biednych i opuszczonych. Słynny kołocz roznosi się znajomym, którzy nie będą brali udziału w uroczystości weselnej. Natomiast pierwszy dzień świat spędza się tradycyjnie, w ścisłym gronie rodzinnym.
W tradycji Świąt Wielkanocnych pod względem jadłospisu wyróżnia się przede wszystkim śniadanie, na którym nie mogło brakować szynki, chrzanu, jajek, święconej soli i przypraw korzennych, baby drożdżowej i drożdżowego baranka. Na Śląsku obyczaj świecenia potraw nie był powszechny. Potrawy znajdujące się na wielkanocnym stole świeciła gospodyni przed rozpoczęciem śniadania i dzieleniem się jajkiem. Do Świąt Bożego Narodzenia gospodynie sposobiły się już z nastaniem adwentu. (zob.
tradycjność polskich potraw świątecznych) Na św. Mikołaja piekło się pierniki, które jadło się od Bożego Narodzenia przez cały karnawał. Istniał też zwyczaj zarabiania na kilka tygodni przed świętami ciasta na duży piernik, zwykle na miodzie albo na syropie z buraków cukrowych. Pieczono go tuż przed świętami na szerokich blachach i przekładało powidłami ze śliwek albo czerwonych borówek. Do niedawna pierwszą potrawą podawaną na wigilijny stół, po przełamaniu się opłatkiem, była siemionka (siemieniotka), czyli zupa z ziarna konopi, gotowana na mleku, lekko osłodzona, zaprawiona mąką jaglaną i podawana z dodatkiem ugotowanej na sypko zimnej kaszy (znana ona jest w innych regionach kraju, np. w Radomskiem). Dzisiaj miejsce siemionki zajmuje zupa rybna, czasem grzybowa albo barszcz z uszkami. Drugą tradycyjnie gotowaną strawą wigilijną była moczka, zwana też bryją, zupa- przysmak, sporządzona z piernika, piwa oraz bakalii i suszonych owoców. Potrawy te już coraz rzadziej występują w wigilijnym jadłospisie. Stałą obecnością cieszą się makówki - potrawa z bułki, mleka, maku, miodu, z dodatkiem kakao i bakalii. Dość powszechnie podawało się i podaje rybę smażoną na maśle, ziemniaki, kapustę z grochem albo grzybami okraszoną masłem oraz kompot z suszonych owoców. Tak oto w najogólniejszym ujęciu przedstawiają się tradycje kuchni śląskiej na co dzień i w dni świąteczne.”
Wolny1
na podst. "Nowa Kuchnia śląska" Instytut Śląski Opole 1985 rok, red. Otylii Słomczyńskiej i St. Sochackiej
Wolny
=>
Tradycja polskich potraw świątecznych=>
Przepisy wigilijne w naszej Bibliotece