Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Sołtan Andrzej (1897-1959) - fizyk

19.06.2008 19:00
Andrzej Maria Antoni Stanisław Sołtan (25.10.1897 – 10.12.1959) syn. Wiktora Władysława Rudolfa hr. Pereświt-Sołtan i Amelii Marii Weyssenhoff

Sołtan Andrzej Profesor Andrzej Sołtan, wychowanek Uniwersytetu Warszawskiego, zajmował się głównie doświadczalną fizyką jądrową. Szczególne uznanie przyniosły mu prace (1932-1933) nad wytworzeniem pierwszych strumieni neutronów z reakcji jonów deuteru z jądrami litu i berylu; stało się to na długo podstawowym źródłem neutronów. Był także autorem prac z dziedziny promieniowania X i reakcji jądrowych oraz zajmował się konstrukcją akceleratorów; w 1937 r. zbudował na Hożej pierwszy w Polsce akcelerator. Był twórcą warszawskiego ośrodka fizyki jądrowej, zarówno w Uniwersytecie Warszawskim, jak i w Instytucie Badań Jądrowych, który zorganizował i którego był pierwszym dyrektorem (1955 r.). Był profesorem Politechniki Łódzkiej (1945-1947), profesorem Uniwersytetu Warszawskiego (od 1947 r.) i członkiem Polskiej Akademii Nauk (od 1952 r.). Porucznik 34 Pułku Piechoty WP.

Genealogia, Grobowiec

Bibliografia

http://www.fuw.edu.pl/historia/fizycy/s
Rocznik Oficerski Rezerw 1934

Odpowiedzi (1)

14.07.2011 12:28
Nazywam się Edmund Baranowski, urodziłem się w Warszawie w 1925 roku, pseudonim nie tylko powstańczy, ale i okupacyjny „Jur”.
Proszę powiedzieć o latach młodości, o swojej rodzinie. W jakiej rodzinie się pan urodził?
Urodziłem się na Woli, w odległości mniej więcej stu pięćdziesięciu metrów od miejsca, w którym jesteśmy, skrzyżowanie ulicy Krochmalnej i Towarowej. Tata był kamieniarzem, rzeźbiarzem. Zmarł wcześnie. Kiedy miałem trzy lata, wychowywała mnie matka. Tu chodziłem do szkoły powszechnej, tu rozpocząłem naukę w Gimnazjum Sowińskiego na ulicy Młynarskiej.
Proszę powiedzieć, czy w pana rodzinie panowała już tradycja patriotyczna? Czy rodzice coś przekazali…
Patriotyczna naturalnie, jeśli spojrzeć na działalność ojca, który był czynnie zaangażowany w Polskiej Partii Socjalistycznej, która miała duże tradycje piłsudczykowskie, walki jeszcze z okupantem, z caratem, to mogę powiedzieć, że urodziłem się pod portretem grupy socjalistów z ojcem na tej fotografii, a drugą reprodukcją, która mi towarzyszyła w latach mojego dzieciństwa, to była reprodukcja obrazu Goi „Rozstrzelanie komunardów”, tak że można powiedzieć, że miałem przygotowanie polityczne do późniejszych działań.
Jak wyglądała edukacja w szkole? Czy coś przekazywano panu?
Edukacja w szkole podstawowej, siedem klas, w szkole kładziono duży nacisk na właściwą postawę i etyczna, i patriotyczną. Od dziesiątego roku życia już było uczestniczenie w Harcerstwie, początkowo w tak zwanych Wilczkach, Zuchach, to bardzo dobrze kształtowało świadomość młodego człowieka. Interesowaliśmy się wszystkim co się dzieje w Harcerstwie poza zdobywaniem sprawności. Teraz już tego nie ma, ale co kilka lat były organizowane wielkie światowe zjazdy Harcerstwa, jeden z tych zjazdów w roku 1937, miał miejsce w Polsce, w Spale. Wszyscy marzyliśmy, żeby można było w tym zjeździe uczestniczyć, ale byłem za młody jeszcze na to uczestniczenie.
Proszę powiedzieć, jak pan zapamiętał wybuch wojny? Jakie miał pan wrażenia?
Wybuch wojny pamiętam świetnie, tym bardziej że w każdym domu były tworzone tak zwane drużyny obrony przeciwlotniczej, złożone z lokatorów domów. Jedną z funkcji w tej drużynie była również funkcja gońca, którym mógł być młody chłopiec i ja mając wtedy lat czternaście, ale pamięć mam dobrą i pamiętam świetnie jak to wszystko wyglądało, pełniłem funkcję gońca początkowo w domu, w którym mieszkałem na ulicy Krochmalnej, a później kiedy się przenieśliśmy w drugiej połowie września do mieszkania ciotki na Plac Dąbrowskiego, pełniłem tą zaszczytną funkcję również tam. Tam też przeżyłem wielki dziesięciogodzinny nalot niemiecki na Warszawę 25 września, jak wtedy dowcipnie określili to warszawiacy, był to tak zwany „Lany Poniedziałek”. W sumie na Warszawę spadło ponad tysiąc bomb, tysiąc ton bomb burzących.
Pamięta pan wrażenie, jak pan to odbierał jako czternastoletni chłopak?
Wrażenie było silne, bo do dzisiaj pamiętam prawie każdą godzinę z tego co przeżyłem wspólnie z moim kolegą właśnie z tej drużyny OPL, Stefanem Skałą. Spędziliśmy tych dziesięć godzin na parterze domu miedzy Placem Dąbrowskiego a Mazowiecką. Dom stoi do dzisiaj, wysoki siedmiopiętrowy, tam byliśmy schowani za urządzeniami technicznymi. Rzecz charakterystyczna, bombardowane było przede wszystkim Śródmieście, które zostało zniszczone i spalone, ale budynek okazały, wysoki, w konstrukcji stalowej i żelbetowej, nie został trafiony żadną bombą, mimo że dwadzieścia trzy bomby i olbrzymie leje były wokół tego budynku. Budynek można oglądać do dzisiaj, często tam chodzę, żeby sobie przypomnieć jak to było.
Powiedział pan, że miał pan funkcję gońca. Do jakich zadań to się sprowadzało?
Przede wszystkim, jeśli wymagała sytuacja pomocy, dom płonął na przykład, były dyżury na górze, bo bomby zapalające spadały bez szczególnego efektu wybuchowego, przebijały blachę, spadały na podłoże, przygórka czy góry i rozpoczynał się pożar. Zawsze była straż na górze, która czuwała czy nie spadły bomby zapalające, termitowe, niewielkich rozmiarów i wagi około sześciu kilogramów. Jeśli potrzebna była pomoc, lub informacja o tym co się dzieje u nas, na Placu Dąbrowskiego, to trzeba było biec szybko na ulicę Jasną gdzie była komenda grupująca cały blok domów, informując że taka jest sytuacja, potrzebna jest pomoc, albo my możemy zadeklarować pomoc.
Czy brał pan też udział w innych formach konspiracji?
W konspiracji brałem udział dopiero od roku 1941, byłem członkiem Związku Walki Zbrojnej i później Związek został przekształcony w Armię Krajową i w Armii Krajowej, aż do momentu ujawnienia się, 20 września 1945 roku, służyłem.
Jakie były zadania konspiracyjne, jeszcze przed Powstaniem?
Zadania konspiracyjne były niesłychanie różne, dlatego pracowałem w Zakładach Philipsa, to był zakład zbrojeniowy o specjalnym znaczeniu, zatrudniający ponad dwa tysiące ludzi, po drugiej stronie ulicy, przy Okopowej. Podstawową produkcją zakładu były odbiorniki i nadajniki radiowe, częściowo tylko na rzecz gospodarki cywilnej, niemieckiej, natomiast podstawową produkcją była produkcja aparatury radiowej dla marynarki niemieckiej i lotnictwa. Stąd też pracując na wydziale odbiorników, byłem wciągnięty w akcję sabotażową. Sabotaż z naszej strony polegał na tym, że wykonywaliśmy pewne polecenia płynące z naszego centralnego laboratorium Philipsa.
Szefem laboratorium była postać powszechnie znana, pan profesor Sołtan, późniejszy twórca polskiej atomistyki, a w latach okupacji on właśnie prowadził laboratorium Philipsa i prowadził akcję sabotażową. Akcja sabotażowa polegała na tym, że my pracując na taśmie gdzie była montowana aparatura dla łodzi podwodnych, czy też jednostek nawodnych Krigsmarine, łączyliśmy poszczególne elementy posługując się tak zwaną pastą lutowniczą. Tajemnicą tej pasty było to, że ta pasta w warunkach morskich reagowała w ten sposób, że aparatura przestawała pracować. Po powrocie jednostki do portu, wszystko było w porządku. To było, jak mówiono, rozwiązanie techniczne tego pochodziło z Anglii i trafiło w ręce profesora Sołtana, który był wtedy młodym inżynierem, ale dobrze się zapowiadającym i inżynier Sołtan wprowadzał tą lutowniczą pastę na taśmę produkcyjną. Oczywiście koledzy orientowali się jak się trzeba posługiwać i gdzie w razie czego ją przesunąć, w inne miejsce, żeby się nie rzucała w oczy. Na pozór wszystko było w porządku i mimo bardzo częstych kontroli, które były w zakładzie, w związku z przypadkami sabotażu, że aparatura przestawała działać na morzu, przyjeżdżały różne kontrole marynarki i lotnictwa, ale nigdy nie stwierdzono przyczyny.
Na temat działalności w Zakładach Philipsa jest obszerna literatura, można się wiele na ten temat dowiedzieć, kto prowadził te akcje oprócz profesora Sołtana i jakie były skutki pozytywne, bez skutków negatywnych.
Bardzo ciekawa historia i my młodzi ludzie byliśmy tam bardzo mocno zaangażowani, nie zdając sobie jeszcze sprawy ze szczegółów, nie byliśmy wprowadzeni, że to jest właśnie taka akcja i dzięki temu, że my tu się tym posługujemy, to powodujemy takie skutki w marynarce niemieckiej. Druga jeszcze ciekawa sprawa w mojej pracy u Philipsa, byłem członkiem Zakładowej Straży Pożarnej i to umożliwiało, bo Niemcy na tego rodzaju organizacje patrzyli… akceptując jej działalność, Straż Pożarna była potrzebna po prostu w tym czasie. Prowadząc zajęcia w Straży Pożarnej, można było prowadzić regularne zajęcia wojskowe, szkolenie, łącznie z krokiem defiladowym czasem jak ćwiczyliśmy na terenie zakładu. Z tym okresem pracy, uczestniczenia w Straży Pożarnej, wiąże się cały szereg ciekawych i dramatycznych elementów, dlatego że Fabryczne Straże Pożarne współpracowały ściśle z Miejską Strażą Ogniową, na przykład nasza Straż Pożarna z Czwartym Oddziałem Straży Pożarnej na ulicy Chłodnej 3. W każdym przypadku, kiedy sytuacja była poważna i straż zawodowa wymagała wsparcia, to uczestniczyły w tych akcjach straże fabryczne, między innymi nasza straż. Z ciekawych rzeczy, mało znanych w tej chwili, Warszawa była kilkakrotnie bombardowana przez lotnictwo sowieckie, duże naloty były 20 sierpnia i 1 września 1942 roku.
Największy nalot, który można było porównać z akcją niemiecką w 1939 roku, to był nalot w nocy z 12 na 13 maja 1943 roku, kiedy ucierpiało bardzo Śródmieście, również Wola i w sumie było tysiąc dwieście ofiar wśród ludności cywilnej, to był wielki nalot. Straż nasza też brała w tym udział, gasząc pożary w rejonie ulicy Koszykowej, hale na Koszykach spłonęły wtedy, więc to była bardzo interesująca praca. Trzy dni wielkanocne w 1943 roku, kiedy trwały walki w getcie, to Straż Pożarna warszawska uczestniczyła w tej akcji chroniąc ogromne niemieckie magazyny ze sprzętem niemieckim, wyprodukowanym przez Żydów, mundury, części wyposażenia. My tam spędziliśmy trzy doby chroniąc przed ogniem tych zasobów wehrmachtowskich, ale równocześnie byliśmy świadkami tego co się dzieje w pierwszej dobie naszej tam obecności. Wobec tego, że strzelano i do nas, musieliśmy hełmy, które były pokryte kolorem ochronnym w kolorze khaki, musieliśmy szybko zmyć rozpuszczalnikiem, żeby te hełmy błyszczały, żeby do nas nie strzelano.
Akcja w getcie wiązała się też z tym, że do Zakładu Philipsa trafił młody Żyd, któremu nadaliśmy imię Andrzej, nazwisko Górski i przepracował w Zakładach Philipsa do wybuchu Powstania, półtora roku na oczach dwutysięcznej załogi. Oczywiście od razu był wcielony w szeregi straży i mógł nocować i nie opuszczać zakładu, w remizie strażackiej miał swoje miejsce i tam spał. Ułatwialiśmy tylko jego pracę, bo on pracował na wydziale termosów i musiał posiadać strój ochronny, specjalny fartuch, nakrycie głowy, które mogło zasłonić część twarzy, bo to był typ semicki, on nie miał żadnych szans pojawiania się, klasyczny, i rudy, więc on pracując przy noszeniu azotanu srebra ogromnych butlach, posługiwał się tym strojem ochronnym, który częściowo go chronił, ale wszyscy wiedzieli w Zakładach Philipsa, że to jest Żyd i przetrwał. To są takie ciekawe historie.

http://ahm.1944.pl/Edmund_Baranowski_(2)/?q=so%C5%82tan