Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Widmo z Wesela

20.05.2008 22:30
Widmo z „Wesela”

[blok]Choć Wesele zrodziło się z rzeczywistości, naznaczone jest poetycką fantazją. Kiedy Stanisław Wyspiański w swoim dramacie przywołał postać swego przyjaciela, malarza Lu-dwika de Laveaux, ten nie żył już od siedmiu lat.

W jesienny listopadowy dzień 1900 r. w podkrakowskiej wsi Bronowice odbywa się huczne wesele poety Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną, córką bogatego gospodarza z Bronowic. Jej starsza siostra Hanusia wyszła za mąż dziesięć lat wcześniej też za „pana z miasta”, malarza Włodzimierza Tetmajera. Zamieszkali w Bronowicach. Na bajecznie kolo-rowe wesele Rydlów zaproszono całą wieś. Z miasta przybyła rodzina Pana Młodego, przyja-ciele i prawie cały ówczesny świat malarsko-literacki Krakowa. Premiera kolejnego dramatu Stanisława Wyspiańskiego, opartego na tym towarzyskim wydarzeniu, odbyła się w Teatrze imienia Juliusza Słowackiego w Krakowie, w marcu 1901 roku. Obok autentycznych postaci pojawiają się na scenie goście zza świata. Kim jest tajemnicze Widmo, ukazujące się siostrze Panny Młodej, Marysi, w II akcie sztuki? To upersonifikowana postać przyjaciela Wyspiań-skiego, dziś stosunkowo mało znanego i zapomnianego malarza, Ludwika de Laveaux.

Znali się z okresu studiów w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych, gdzie w tym czasie studiowali także Jan Stanisławski, Włodzimierz Tetmajer, Wincenty Wodzinowski, Stanisław Radziejowski, Józef Mehoffer, Kasper Żelechowski. Kontaktowali się i później w Paryżu, pewnie spotykali się w ulubionej przez artystów malej restauracji Chez Madame Charlotte na ulicy de la Grande Chaumière. Bywało tam wielu znakomitych malarzy, miedzy innymi Wła-dysław Ślewiński, Józef Mehoffer, Alfons Mucha, Paul Gauguin. Niektórzy płacili swoimi obrazami, które zdobiły ściany. Kiedy Stanisław Wyspiański w roku 1901 w Weselu powtór-nie powołał do życia malarza Ludwika de Laveaux, ten nie żył już od siedmiu lat. Był ponoć zaręczony z Marysią Mikołajczykówną. Kiedy się poznali, Ludwik miał lat 22 i od roku prze-bywał w Paryżu, Marysia - lat 14. „To była dziwna dziewczyna - pisał o niej Boy-Żeleński - piękna, najładniejsza może ze wszystkich trzech, malowana nieraz przez najznakomitszych malarzy, miała w sobie coś zgaszonego, jakąś melancholię. Snuło się istotnie koło niej jakieś fatum śmierci: pierwszy jej narzeczony, malarz de Laveaux, zmarł na suchoty gdzieś na ob-czyźnie, Wojtuś, młody chłop, za którego wyszła potem, również zmarł na suchoty po roku małżeństwa. Wyszła jeszcze raz za mąż, za jakiegoś niewydarzonego ciaracha z miasta, diur-nistę z magistratu”.
Na Jagusinym weselu, wśród gwaru, tańców, niekończących się rozmów, Marysia przypomina sobie zmarłego przyjaciela:

... jakem się to s nim poznała
na Hanusinym weselu -
zrobiło mi się markotno,
nie wiem czego [...].
Miałam Ci być poślubiona
I mój ślubny ty. [...]
Ka ty mieszkasz,
Kaś ty jest?
Jechałeś do obcych miest,
Czekałam cie długo, długo
I nie doczekałam sie.
Kaś ty jest, kajś ty jest,
Gdzie ty mieszkasz, gdzie? [...]
Miałabym tylo wesele,
Co jak dziś, jak to dziś. [...]
Som tu twoi przyjaciele,
ostań chwile.


Widmo, które "zwabiły glosy z chat" wyznaje Marysi:

Byłaś dla mnie słońce złote,
w moim domku zimno mnie. [...]
czy pamiętasz jeszcze dzień,
jak nas gruszy tulił cień,
tu w tym sadzie, na zieleni,
śród połednia, śród promieni,
przy mnie stałaś w dłoni dłoń? [...]
Goniłem do różnych miest,
rozhulaniec, pędziwiatr,
ażem gdziesi w ziemie wpad,
gdzie mnie toczy gad.


[blok]Nie wiadomo, czy z tej młodzieńczej miłości powstałby trwały związek. De Laveaux, gnany ciekawością świata, niespokojny duch, człowiek o niepohamowanym temperamencie i bezkompromisowym charakterze, przeświadczony o swym powołaniu, a przeczuwający wczesną śmierć, pragnął nade wszystko malować. Tęsknił za bliskimi w kraju i podkreślał swoje polskie pochodzenie, choć w Paryżu jego polskość niektórym wydaje się podejrzana. Ferdynand Hoesick pisał o nim: "Po francusku mówi bardzo słabo, co nawet budzi niemałą sensację wśród jego francuskich kolegów; bo zrozumieć nie mogą po prostu, jak człowiek, który nazywa się de Laveaux, a więc jest rodowitym Francuzem, nie tylko nie umie mówić po francusku, ale jeszcze na domiar złego uważa się za Polaka, za polskiego malarza. Nie mogą mu tego darować, a że Ludwik nie lubi obwijać w bawełnę, lecz gdy chodzi o dosadne wy-powiedzenie swych poglądów, umie swą łamaną francuszczyzna „rżnąć po szlachecku prosto z mostu”, więc nieraz przychodzi do bardzo gorących dysput miedzy nim a jego kolegami z sąsiednich pracowni".

Ludwik de Laveaux urodził się 21 listopada 1868 roku w Jaronowicach na Kielec-czyźnie w majątku swej matki Stefanii z Borkowskich. Przodkowie po mieczu wywodzą się ze starej, szlacheckiej rodziny, korzeniami sięgającej XIII wieku. Posiadali dobra ziemskie w Lotaryngii, pieczętowali się własnym herbem. Do dziś w małych miasteczkach St. Ouen de Paray i Vrécourt zachowały się tablice epitafijne przodków rodziny, marmurowy sarkofag, XVII-wieczny pałac. Prapradziad malarza, także Ludwik, przybył do Polski w roku 1773, kiedy to po kilku latach pobytu w Petersburgu, jako koniuszy na dworze carycy Katarzyny II, „uprzykrzył sobie służbę dworską” i wstąpił do polskiego wojska. Służył w randze pułkowni-ka. Na sejmie w roku 1775 „został przypuszczony do indygenatu”, a w osiem lat później „uzyskał patent od króla Stanisława Augusta”. Informacje te podaje w swoich pamiętnikach wydanych w roku 1879 jego syn, a pradziad malarza, obdarzony literackimi talentami etno-graf, także Ludwik de Laveaux. Przyszły malarz, który na chrzcie otrzymał imiona Stanisław Ludwik, syn Lucjana, był najstarszym z trojga dzieci wcześnie osieroconych przez matkę. Stefan (1870-1931) i Emilia (1875-1951) utrzymywali z bratem do końca jego życia bliskie kontakty, choć ich drogi wcześnie się rozeszły. Niezaradny ojciec, skłonny do melancholij-nych nastrojów, po śmierci żony nie zajmował się dziećmi. Trzyletnia Emilka znalazła opiekę u ciotki w Kielcach, chłopcy zostali wysłani „na stancję” do Krakowa. Tam też ukończyli Gimnazjum Świętego Jacka.

Kiedy Ludwik miał 15 lat, zapisał się do krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych jako uczeń – jak wówczas mówiono – „wolnoprzychodzący”. Według rodzinnych wspomnień, spisanych między innymi przez jego siostrzenicę Józefinę Pochwalską, „zawsze miał przy sobie kawałek węgla czy ołówek w ręku i co przed sobą widział – rysował. Śpieszył się nie-ustannie, jakby nie chcąc trącić ani chwili czasu, a to co oglądał przetwarzał w linie, kontury, plamy”.

W krakowskiej „majsterszuli” studiował pod kierownictwem samego Jana Matejki, który od razu zwrócił uwagę na jego rysunki. „Z tego będzie malarz” – wyraził opinię. De Laveaux odbył regularne studia w latach 1884-1886 i 1889. Przerwa spowodowana była wy-jazdem na naukę do słynnej monachijskiej akademii, największej i najpopularniejszej wów-czas uczelni artystycznej w Europie, która działała jak magnes na młodych artystów. 18-letni de Laveaux w nowym otoczeniu czul się osamotniony, a przede wszystkim cierpiał z powodu wielkiego niedostatku. Nieregularne wypłaty należnej mu części spadku po matce, konflikt z ojcem, który nie akceptował wyboru drogi życiowej syna, przygniatały go smutkiem. W styczniu 1887 roku napisał do bliskich jego sercu ciotek w Kielcach list ozdobiony saty-rycznym rysunkiem. „Ja tu miałem bardzo głupie i smutne święta. Wilia przy szklance herba-ty i kawałku chleba ze śledziem, a przez cały miesiąc do Nowego Roku pościłem jak asceta, bo nie miałem grosza przy duszy ... Już nie jestem taki wyelegantowany jak dawniej, dziury w podeszwach zatykam dykturą i płótnem malarskim, a mojej Hausfrau powiedziałem, że u nas w kraju jest tak zimno, że podczas ośmiostopniowych mrozów, jakie obecnie w Monachium panują, wcale się u nas w piecu nie pali ... Więc chociaż szczękam zębami, jednak udaję, że mi gorąco”.

W Monachium spotkał wielu polskich malarzy: Feliksa Cichockiego, Leopolda Pili-chowskiego, Stanisława Radziejowskiego, Wincentego Wodzinowskiego. Tu poznał starsze-go od siebie o 18 lat Aleksandra Gierymskiego, z którym spotykał się później w Paryżu. Z monachijskich studiów wyniósł pogłębione umiejętności warsztatowe i wyraźny impuls do tworzenia nastrojowych pejzaży. To z nich narodziły się późniejsze nokturny, których nazwa – zapożyczona z terminologii muzycznej – określa pejzaże "czyste", malowane nocą, o zmierzchu lub o świcie, jakie artysta tworzył w ostatnich latach życia we Francji. Na wy-stawie w krakowskim Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych w roku 1888 pokazano kilka jego obrazów. W następnym roku Ludwik powrócił do Krakowa i kontynuował studia. Zna-lazł się znowu wśród bliskich i przyjaciół. Z Monachium wrócili także Tetmajer, Żelechow-ski, Wodzinowski, Kotowski.

De Laveaux sporo malował, wystawiał. Był to najszczęśliwszy okres w jego życiu. "Mając lat 21 – pisał w liście do ojca – zarabiałem już na moje utrzymanie. Ludzie zupełnie obcy i dla mnie obojętni patrzyli i pisali o mnie jako o człowieku z wielką przyszłością". Czę-sto bywał w Bronowicach, na Podhalu, w Tatrach. Urzeczony krajobrazami, roślinnością, kolorytem przyrody, spokojem, maluje olejne pejzaże, szkicuje sceny rodzajowe. "De Lave-aux zrobił śliczny obraz – pisała Julia Tetmajerowa do Kazimierza Tetmajera – dwie dziew-czyny idące na targ, pachnie od nich rosa, świeżość, zdrowie". Bajecznie kolorowy "chłopski" obraz. „Do miasta”, typowe dzieło malarskiego nurtu ludomanii, został pokazany na wystawie Krywulta w Warszawie i w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie. Tu miał miejsce przykry incydent, o którym de Laveaux donosi organizatorom ekspozycji. „Obraz mój, znajdujący się na wystawie w Sukiennicach, został przez niewiadomego sprawcę czer-woną farbą pomazany. Okoliczność, że stało się to w sobotę, w dniu w którym uczniowie szkoły tutejszej gromadnie zwiedzają wystawę, prowadzi do przypuszczenia, że nikt inny, tylko jeden z tych panów mógł być sprawcą tego żakowskiego czynu, gdyż zwykła publicz-ność farb przy sobie nie nosi”.

Kiedy studia na wydziale kompozycji akademii dobiegały końca, a od przyjaciół z Pa-ryża – Ferdynanda Hoesicka, Tetmajera, Radziejowskiego – napływały wiadomości o tamtej-szym życiu artystycznym, de Laveaux postanowił jak najszybciej też się tam znaleźć. O swo-jej decyzji tak napisze później do ojca: „Cieszę się, że [w Krakowie] nie byłem owym cu-downym dzieckiem, zbierającym przedwcześnie i niezasłużone laury od swoich najbliższych i złote medale w Akademii za dobre malowanie dziurki w nosie, a którego karyjera kończy się z chwilą dojścia do dojrzałości. Sięgając wyżej aniżeli ciasny krakowski horyzont, mając tro-chę zarobionych pieniędzy, puściłem się odważnie do Paryża”.

Przyjechał do Paryża na początku roku 1890. Miał 21 lat. Po raz pierwszy poczuł się zupełnie dorosły i samodzielny. Początkowo był oszołomiony miastem. „Paryż jest straszne miasto – pisał w liście do siostry – tak wielkie, że człowiek się w nim gubi jak mucha w po-wietrzu i ażeby na wierzch wypłynąć, musi pracować, bardzo pracować. Mieszkam w wilgot-nej i zimnej budzie przezwanej atelier”. Wielokrotnie zmieniał swoje więcej niż skromne mieszkania-pracownie. Malował dużo, aby zdobyć środki na utrzymanie. Z biegiem czasu pokochał Paryż. Był nim zachwycony i zauroczony. We Francji powstało wiele prac. Więk-szość z nich, niestety, zaginęła.

Gnany niepokojem, wciąż szukał nowych miejsc do pracy, nowych motywów i wra-żeń. Bywał w Anglii, prawdopodobnie także w Hiszpanii, parę miesięcy pracował w Bretanii, gdzie portretował miejscowych wieśniaków, a także malował owe nastrojowe „stimmungi” (zachód słońca nad morzem). Odwiedzał paryskie muzea i salony sztuki, interesował się astronomią, słuchał muzyki Chopina. Wielokrotnie przyjeżdżał do Polski. Odwiedzał bliższą i dalszą rodzinę w Krakowie, Kielcach, Dąbrowie Górniczej, Warszawie oraz przyjaciół w Bronowicach. Tu spotkał Marysię Mikołajczykównę.

Silnie związany z Francją, mimo urazów i dramatycznych spięć z ojcem, tęsknił do bliskich i kraju. „Żyję z daleka od mojego miejsca rodzinnego, otoczony jedynie ludźmi jeżeli wręcz nie nieprzyjaznymi, to przynajmniej obojętnymi, podczas gdy wy jesteście w kraju, między rodziną”. Skłonny do egzaltacji, wrażliwy nerwicowiec, z zaciekłą pasją tworzenia, stale poszukujący czegoś, co nieuchwytne, śpieszył się nieustannie. W liście do ciotki Emilii Jastrzębskiej pisze w listopadzie 1891 roku: „O sobie niewiele mogę obecnie napisać, jestem jeszcze ciągle w fazie walki zaciętej, która trwa od tak dawna, i w której jeśli nie chcę zginąć marnie, muszę dojść [do celu], spodziewam się jednakże, że wkrótce dobiję do brzegu i że dojdzie Was o mnie echo”.

Już na początku pobytu w Paryżu zaczął chorować. Swoje stany słabości bagatelizo-wał. Nie miał czasu o nich myśleć. Od początku roku 1894 tkwił uporczywie na ulicach Pary-ża. W marcu wysyła ze szpitala Lariboisière list do brata Stefana, przeprasza, że tak dawno nie pisał. „Nie wiem na co jestem chory i sami doktorzy, zdaje się, nie wiedzą dobrze. Znaleź-li u mnie płuco zaatakowane. (...) żywią mnie surowym mięsem i chininą, zresztą to wszystko obrzydliwe – dużo straciłem przez moja chorobę i nie wiem, jak sobie poradzę, jak nareszcie wyjdę”.

Zmarł 5 kwietnia 1894 roku. Szczupła garstka rodaków odprowadzała go na paryski cmentarz Pantin. O śmierci artysty powiadomił rodzinę jego przyjaciel, malarz Radziejowski. Wkrótce do Paryża przyjechał Stefan. Opłacił miejsce na cmentarzu, wystawił nagrobek z inskrypcją w języku polskim i francuskim, zajął się spuścizną po zmarłym bracie. Wszystkie prace z pracowni Ludwika przywiózł do kraju. Większość z nich znalazła się w posiadaniu siostry Emilii. Przez wiele lat starała się zainteresować nimi krakowskie muzea. Wybrano tylko niektóre. Dziś prace malarskie Ludwika de Laveaux – portrety, rysunki, pejzaże, auto-portrety, gwasze i szkice – znajdują się w największych polskich muzeach. Nie wiadomo gdzie i jakie obrazy są za granicą. W roku 1988 staraniem Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk wydano w Zakładzie im. Ossolińskich obszerną monografię Aleksandry Melbechow-skiej-Luty, szeroko omawiającą życie i twórczość przedwcześnie zmarłego artysty. Tworzył zaledwie przez dziewięć lat. Skatalogowano 164 jego prace. Obrazy de Laveaux są bardzo nastrojowe i ekspresyjne. Szukał w naturze urody krajobrazów, wizerunków ciekawych po-staci, jak i zjawisk niemal mistycznych, symboli rzeczy ostatecznych.

Od redakcji: W 1997 roku Telewizja Polska zrealizowała film dokumentalny pod tytułem „Widmo – malarski żywot Ludwika de Laveaux” według scenariusza i w reżyserii autorki artykułu.

[Teresa de Laveaux w: Nowy Dziennik, Przegląd Polski, 22.12.200]