Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Korsak Włodzimierz (2)

12.06.2014 10:52
Włodzimierz Korsak, któremu las wszystko powiedział
Data publikacji: 2014-04-25
25 kwietnia br. w Kłodawie odbyło się otwarcie "Korsakówki"– Izby Pamięci Włodzimierza Korsaka, gdzie zgromadzono liczne po nim pamiątki.
To dobra okazja, by przypomnieć postać tego wybitnego człowieka lasu, myśliwego i podróżnika, pisarza i autora książek przyrodniczych, który przez ponad 20 lat związany był z Gorzowem. Trwałą po nim pamiątką w naszym mieście jest pomnik w Parku Górczyńskim oraz księgarnia jego imienia przy ul. Hawelańskiej.

Pomnik, z ulubionym psem przy nogach, odsłonięto uroczyście w towarzystwie leśników i myśliwych w 2011 roku, a o życiu i dokonaniach tego „największego myśliwego wśród pisarzy i największego pisarza wśród myśliwych” przypomina skromna tabliczka leżąca u jego stóp. Niewiele ona jednak mówi o tej wybitnej postaci, która spędziła w naszym mieście wiele lat i zawsze niezwykle ciepło wspominała ten okres. Przypominamy więc reportaż o Włodzimierzu Korsaku, napisany przez Dorotę Frątczak a zamieszczony w książce „W przestrzeni tęczy”, wydanej w 1996 roku przez Agencję DEJAMIR.
WIELKI ŁOWCZY
„Gdy poznamy piękno lasu i ukochamy je tak głęboko, jak tylko będzie nas na to stać, wówczas szczęście prawdziwe zawita w progi naszego życia, uczucie bowiem nasze oddamy sile nieśmiertelnej, umieścimy je w miejscu jak najpewniejszem, oprzemy to nasze szczęście na twardej opoce, na czemś, czego nikt nigdy odebrać nie potrafi." - pisał Włodzimierz Korsak w 1934 r. w „Darach lasu". Kochał las w najgłębszym tego słowa sensie - z niego czerpał twórcze inspiracje, radość życia i siły do przetrwania trudnych chwil, ale też lasom służył swoją pracą zawodową, twórczo¬ścią literacką i plastyczną, działalnością na rzecz ochrony przyrody. Był wielkim łow¬czym nie tylko w ściśle myśliwskim znaczeniu. Wyławiał tajemnice lasu, utrwalał je w słowach, rysunkach, na zdjęciach, a tą twórczością pozyskiwał dla lasu ludzkie serca. Chyba tylko człowieka niewrażliwego może pozostawić obojętnym dorobek Korsaka, a jego życie nie zafascynować.

Z WIELKĄ HISTORIĄ W HERBIE
Pochodził ze znamienitej szlachty kresowej, o czym we wcześniejszych publika¬cjach na jego temat raczej niewiele się wspomina. Urodził się l sierpnia 1886 roku jako trzecie dziecko Emilii i Bronisława Korsaków. Bronisław był trzecim panem na Anińsku, majątku który do początku XIX w. nazywał się Wolino, a zakupiony został w 1798 r. od Rosjanina Bakunina przez Trojana lub Euzebiusza Korsaka. Posiadłość skła¬dała się z 6 tyś. ha, 4 folwarków, dworu i licznych wokół niego zabudowań.
Siedzibą rodową Korsaków były od XV w. Dziernowicz w woj. połockim. Włodzi¬mierz w swoich wspomnieniach przytacza legendę związaną z tą posiadłością:
„Trojan Korsak (którego portret w starej zbroi wisiał w jadalni anińskiej), podówczas podwojewodzi połocki, wyrzucił z piętra domu przez okno (które wyleciało wraz z futry¬ną) oficera rosyjskiego z powodu, że ten ośmielił się wejść w wierzchnim odzieniu i w czapce do sypialni, w której leżała małżonka Trojana. Konfiskata majątku nastąpiła podobno na skutek tego czynu."
Inna wersja głosi, że za udział w powstaniu styczniowym, a więc w 70 lat po śmierci Trojana. Po utracie Dziernowicz osiedli Korsakowie w Bardziełowiczach. Maria Korsak z podlinii bardziełowickiej wyszła za mąż za Piotra Korsaka z podlinii anińskiej (i u Korsaków, i u Sołtanów było przyjęte zawieranie małżeństw między sobą) - to byli dziad¬kowie Włodzimierza. Ich małżeństwo nie zapobiegło jednak zerwaniu stosunków mię¬dzy obu podliniami rodziny. Jan Korsak (z linii bardziełowickiej) tak pisał w liście do Zofii Nowakowskiej:
„W XIII lub XIV pokoleniu w jednej linii Korsakową została wspaniała starsza dama, ale kiepskiego rodu, w drugiej zaś panią została młoda i energiczna dama z niewątpliwej arystokracji. No i powstał dylemat: kto komu powinien pierwszy złożyć oficjalną wizytę? Zanim rozstrzygnięto ten zasadniczy problem, zdarzyło się, że obie damy będąc w podróży spotkały się niespodziewanie na tej samej stacji. Zaistniał problem: kto komu pierwszy powinien się ukłonić? A ponieważ każda strona swój honor miała, więc oba orszaki przesuwały się obok siebie, udając że się nie widzą (...) obie strony poczuły się bardzo urażone i to spowodowało zerwanie wszelkich stosunków między linią anińską i bardziełowicką na dobrych kilkadziesiąt lat."
Do ponownego zbliżenia przyczynił się nie kto inny, jak Włodzimierz i ojciec Jana, Wojciech, ale to wykracza już w wiek XX, gdy tymczasem cofnąć się jeszcze trzeba do wieku XV, by lepiej zrozumieć aurę, w jakiej wychowywał się nasz bohater.
Ród Sołtanów, z którego wywodziła się matka Włodzimierza, sięga czasów Wielkie¬go Księcia Witolda. Sołtanowie zajmowali najwyższe stanowiska w Wielkim Księstwie Litewskim - byli marszałkami nadwornymi, podskarbimi, podstolimi, dworzanami, sta¬rostami, itd. Stanisław (1758-1836) był współtwórcą Konstytucji 3 Maja, uczestniczył w insurekcji kościuszkowskiej, był przyjacielem Kościuszki. Jego synowie również walczyli o Polskę: Adam był oficerem napoleońskim, Władysław i Stanisław (dziad Włodzimierza) uczestniczyli w powstaniu styczniowym, za co skazani zostali na wy¬gnanie (Stanisław otrzymał wyrok śmierci, po ułaskawieniu trafił na Sybir). Władysław już w 1858 r. zwolnił swoich włościan z Prezmie z pańszczyzny i jako wojewoda inflanc¬ki zabiegał o oswobodzenie chłopów. Obaj bracia-powstańcy mieszkali pod koniec życia w Anińsku. Obu zachował Włodzimierz we wspomnieniach z dzieciństwa:
„Dziad Władysław wyjeżdżał na lato do swego majątku Prezma (...). Imponującą postać dziada mego Stanisława pamiętam dobrze, a specjalnie, gdy ubrany w długi, brązowy surdut schodził wolnym krokiem po szerokich, trzeszczących schodach (...). Pamiętam też śmierć dziada, który zmarł na zapalenie płuc w 1894 r. i na chwilę przed agonią, rzężąc głucho, rękę mi na głowie położył."
Po dziadku tym otrzymał Włodzimierz ramkę do fotografii i spinki do koszul, które sam zapisał w testamencie wnukom. Drobiazgi te zrobione były z kła mamuta, znalezio¬nego przez dziada Stanisława podczas zsyłki.
Powstańcami byli również Korsakowie - dziad Piotr brał udział w powstaniu listopadowym, za co skazany został na zesłanie. Zmarł w Anińsku, gdy jego syn Bronisław miał zaledwie 10 lat. Włodzimierz imię otrzymał po stryju Rabieju, powstańcu stycz¬niowym, który 22 lata spędził na Sybirze, a zmarł na suchoty na pół roku przed przyj¬ściem na świat najmłodszego syna Emilii i Bronisława. Włodzimierz wychowywał się więc w atmosferze patriotyzmu, poszanowania wielkiej historii rodowej i takich wartości jak honor, poczucie obowiązku, ale też otwartość na nowe nurty myślowe.
STAROPOLSKIM OBYCZAJEM
Rodzeństwo Włodzimierza - Bohdan (ur. 1875) i Helena (1876-1935) - oraz czworo wychowanków Korsaków kształciło się w Rydze, toteż większą część roku rodzina tam właśnie spędzała, gdzie wynajmowała 12-pokojowe mieszkanie i prowadziła bardzo ożywione życie towarzyskie (co sobotę odbywały się zabawy taneczne na 30 par). Lato spędzano w Anińsku, goszcząc-jak pisał Korsak - „licznych członków rodziny i przyjaciół, to na krótko, to na dłuższy czas, często paromiesięczny pobyt. Zjeżdżało się też sąsiedztwo. Powiat nasz leżący na pograniczu dawnej Rzeczypospolitej, nie miał wcale szlachty zaściankowej, tylko nieliczne, rozrzucone szeroko wśród puszcz i bagien dwory, które siłę i podtrzymanie swej narodowości zawdzięczały głównie wła¬śnie rodzicom moim, a szczególnie matce, gdyż wpływ jej, przy nader silnej indywidual-ności, sięgał daleko w głąb dusz ludzkich (...). Rodzice moi, a potem i ja za ich przykła¬dem, nigdy nie przyjmowali w domu u siebie urzędników carskich, natomiast Białoruś, choćby z najbiedniejszej, najlichszej wiosczyny miał wstęp do kancelarii domu, gdzie był traktowany jako sąsiad - gość."
Ludność okoliczna bardzo sobie ten zwyczaj Korsaków ceniła. Dwór aniński w ogóle spełniał doniosłą rolę społeczną - dla dziewcząt z okolicy Emilia prowadziła kursy tkac¬kie i krawieckie, dbając przy tym o poprawną polszczyznę swych podopiecznych. Na spotkania towarzyskie przygotowywała pogadanki na temat historii Polski i urozmaicała je grą na fortepianie, głównie Chopina i Beethovena. Miłość do Chopina przejął też Włodzimierz (śladem tego jest praca „Akordy Szopenowskie", która nigdy się nie ukazała).
W 1896 roku Włodzimierz rozpoczął w domu systematyczną naukę, po 5-6 godzin dziennie. W tym też czasie zaczął rysować, a mając 11 lat ustrzelił z ojcowskiej dubel¬tówki pierwszego zwierza - zająca bielaka. Przez 3 lata uczyła go guwernantka Aniela Święcicka, a następnie Żmudzin Jan Piotrowski. W 1901 r. zdał egzamin do III klasy Gimnazjum im. Mikołaja l w Rydze.
Wielkie piętno na Włodzimierzu wycisnął Jundziłł, stary myśliwy, żyjący samotnie w puszczy 10 km od Anińska. Miał „suchy, rasowy profil o cienkim, długim nosie, ze zwisającą z ust poczerniałą fajką." Włodzimierza zachwycało, że był to przedstawiciel „tej zanikającej kasty, który ani orał, ani siał, a żył z darów puszczy - i żył wcale dostatnio. Mieszkał we własnej chacie w środku olbrzymich borów i w ich głębi zdoby¬wał wszystko, co mu było potrzebne."
- Jundziłł to był powstaniec listopadowy - uzupełnia Zofia Nowakowska tym, co słyszała od Korsaka - wysoki, chudy, przypominał wyschłe drzewo. Przynosił do dworu skórki kun czy innych zwierząt i wymieniał je na cukier, sól, mąkę. Ojciec brał letniego Włodka i szedł oglądać to, co przyniósł Jundziłł, a chłopiec patrzył na te skórki z wielkim zachwytem, biegł do Jundziłła i głaskał go. Starego samotnika musiało to chwytać za serce. Kiedy Włodzimierz pierwszy raz pojechał do szkoły do Rygi, Jundziłł chodził podob¬no cały czas po tej drodze, którą chłopiec odjechał, i na tej drodze znaleziono go nieży¬wego.
Takich mieszkańców-samotników bory anińskie miały więcej, ale Jundziłł był dla Włodzimierza kimś wyjątkowym. Wymykał się do niego w wolnych chwilach i od niego uczył się myślistwa, rozpoznawania głosów przyrody, podpatrywania życia lasu.
Rodzice nie wynajmowali już mieszkania w Rydze, gdy Włodzimierz poszedł do gimnazjum, bo na stałe osiedli w Anińsku, toteż najmłodszy syn zamieszkał na stan¬cji, dzieląc ją z Józiem Woyniłowiczem, który do końca życia pozostał najlepszym jego przyjacielem. Łączyła ich wspólna pasja - myślistwo - poza tym razem się uczyli, razem uprawiali sport (gimnastykę, pływanie, szermierkę, łyżwiarstwo, dżudżitsu) i razem też - w tajemnicy przed władzami szkolnymi) - należeli do skautingu. „Któż z młodych się nie kochał? - poruszył i ten temat we wspomnieniach. - Nie byliśmy wyjąt-kami, toteż niedługotrwałe zadurzenia przechodziliśmy obaj. Jednak będąc absolutnie szczerzy ze sobą we wszystkich innych sprawach, nie dotykaliśmy nigdy kwestii afek¬tów sercowych". Tę dyskrecję zachował do końca życia.
W latach gimnazjalnych zaczął też pisać. Jego nowele myśliwsko-przyrodnicze drukowane były na łamach „Łowca Polskiego" w latach 1904-1907, jednak do żadnej z książek później nie weszły.

RODZINNE DRAMATY
Po maturze Woyniłowicz podjął studia na Akademii Rolniczej w Dublanach, a Wło¬dzimierz wrócił do domu, gdyż czekał go pobór do wojska. Przez cały rok studiował samotnie wszelkie dzieła przyrodnicze, a zwłaszcza ornitologiczne. W październiku 1907 r. stawił się do służby wojskowej i przydzielony został do 181 pułku ostrołęckiego w Skierniewicach, jednak rodzice robili wszystko, by wyciągnąć go z carskiej armii. Za łapówkę tysiąca rubli lekarz przeprowadził Włodzimierzowi małą „operację" ucha, dzię¬ki czemu jego stan zdrowia nie kwalifikował go już do służby wojskowej.
Niestety starania te przypłaciła życiem matka Włodzimierza, bo czekając na zwol¬nienie syna zaziębiła się i 10 stycznia 1908 r. zmarła na zapalenie płuc. On dotarł dwa dni później i powitany już został tylko przez rodzeństwo. Strasznie przeżył tę śmierć, czuł się współodpowiedzialny. Po pogrzebie został w Anińsku sam z ojcem - Bohdan pracował już wówczas w Sądzie Okręgowym w Rydze, a Helena, która wyszła za mąż za Władysława Sołtana (swego kuzyna - jak byśmy dziś powiedzieli), mieszkała w Prezmie. Ojciec „z pogodą i równowagą, dawaną przez głęboką wiarę, godził się z Wolą Boską" - oceniał Włodzimierz, sam zaś idąc za ojca radą:
„Rozpocząłem intensywne obcowanie z przyrodą - tą Wielką Mistrzynią Świata, która wszystko umie wytłumaczyć, każdy ból złagodzić i każde rozdrażnienie usunąć."
- Po śmierci matki - dodaje Zofia Nowakowska - na dwa tygodnie poszedł do lasu.
Zawsze mówił, że las, natura pomagały mu przetrwać trudne chwile.
Gdy otrząsnął się trochę z bólu, zaczął pomagać w zarządzaniu majątkiem, a latem 1908 r. pojechał do Warszawy, gdzie zachęcony przez wujenkę Amelię Sołtanową spotkał się ze znanym malarzem, Stanisławem Lenzem, który obejrzawszy jego rysunki miał powiedzieć:
- Tak, rysować niech się pan jeszcze uczy, ale radzę szczerze, aby nigdy nie brał pan od nikogo lekcji malarstwa. Ma pan wyjątkowo silne wyczucie kolorytu, które pod czyimś wpływem mogłoby być zagłuszone i zaginąć.
Korsak zastosował się do tej rady. Jesienią rozpoczął studia na Akademii Rolniczej w Taborze koło Pragi. Wykłady w języku czeskim nie stanowiły dla niego problemu, po prostu nauczył się tego języka. W tym czasie znał już rosyjski, białoruski, niemiecki, francuski, a oczywiście też łacinę i grekę. Korzystając, że ma paszport, podczas waka¬cji i ferii podróżował po krajach Europy Zachodniej, zwiedził więc Paryż, Berlin, Mona¬chium, Niceę, bywał w Belgii, Danii, Szwajcarii. W wolne soboty lub poniedziałki jeździł do Wiednia, gdzie spotykał się z Woyniłowiczem. Na fotografiach z lat studenckich jeszcze pod koniec życia bezbłędnie rozpoznawał wszystkie osoby, pamiętając nazwi¬sko każdej z nich. W ogóle pamięć miał wyborną.
W 1910 r. ukończył studia i zaraz potem delegowany został przez rodzinę do Krako¬wa na ślub kuzynki, Marii Sołtanówny ze Zdzisławem Grocholskim, magnatem z Podola. Pięknie wspomina to wydarzenie:
„Ślub odbył się 11 sierpnia w Kościele Mariackim. Pan młody w staroświeckim kontuszu, przy karabeli i z pięknym trzęsieniem u futrzanego kołpaka, panna młoda w białej, atłasowej sukni z długim trenem, prześlicznymi koronkami i sznurem pereł na szyi, stanowili wspaniałą parę, tchnącą dziejami dawnej Polski. Po wyjściu z kościo¬ła pan młody rzucił przed karetę pod nogi swej małżonce białą delię, ściągniętą z lewe¬go ramienia i niezliczony szereg powozów ruszył na huczne weselisko do pałacu cio¬tecznych braterstwa - Zdzisławowstwa Tarnowskich przy ul. Sławkowskiej (...). Rozpo¬częły się tańce od tradycyjnego poloneza, w którym szedłem w drugiej parze po państwu młodych wraz z siostrą Zdzisława, potem były liczne mazury, polki i walce."
Jak się czuł Korsak, mając w pamięci to zdarzenie i inne podobne, w powojen¬nym socrealizmie?
W 1910 r. Bronisław Korsak zarządził podział majątku między trójkę swych dzieci. Anińsk przypadł Bohdanowi, ale Włodzimierz zarządzał całym majątkiem. Część swo¬ich dóbr spieniężył, potrzebując gotówki na ożenek i podróże. W 1911 r. ożenił się z Ludwiką Lohmann z Secenina na Kielecczyźnie. Poznał ją za sprawą swej siostry, która w młodości była zaręczona z kieleckim ziemianinem, Teofilem Szycem, a po jego śmierci, bolejąc długo nad utratą narzeczonego, bardzo zbliżyła się z jego matką i siostrą, po mężu Lohmann. Ludwika, zwana przez bliskich Lula, była piękną kobietą, ale zimną. Po ślubie nie zgodziła się pojechać z mężem do Anińska, pozostała w Seceniu u rodziców. Dlaczego? Nic na ten temat nie wiadomo. Korsak dość skąpo wypowiadał się o tym:
„Pożycie małżeńskie nie było szczęśliwe. Niedopasowani byliśmy ani charakterem, ani usposobieniem."
Zofia Nowakowska, która jest kopalnią wiedzy o Korsaku, przypomina jeszcze dość oględne jego zwierzenia:
Lula uważała, że tylko ona powinna być wielbiona i kochana. Nie potrafiła podejść i pogłaskać czy przytulić, nie dawała z siebie żadnego ciepła.
W 1912 r. zdecydowała się przyjechać na kilka miesięcy do męża. Rok później urodził się - ale już w Seceninie - ich syn Andrzej. W sierpniu 1914 r. Lula przyjechała z dzieckiem i matką do Anińska, gdzie z powodu wybuchu wojny pozostać musiała aż do 1917 r. Jednak od tego jej przyjazdu nic poza synem nie łączyło małżonków. Niewąt¬pliwy wpływ na to miała postawa Luli w czasie choroby teścia. Prawie się tym nie interesowała, co jeszcze bardziej zraziło Włodzimierza do niej. On sam doglądał ojca, dawał mu zastrzyki i na jego rękach w grudniu 1914 r. Bronisław Korsak zmarł.
Lula jakby w ogóle nie uczestniczyła w życiu Anińska, gdzie z początkiem wojny licznie zjechali się krewni i znajomi, wśród nich Ignacy Manteuffel, który rzucił pomysł, aby wydać „Jednodniówkę Anińska". Pod koniec 1915 r. wydano ją i każdy z obecnych jakoś zaznaczył w niej swój udział - były nowelki, wiersze, kompozycje muzyczne, rysun¬ki, zadania szachowe, a nawet przepis na tort. Tylko Lula w tym przedsięwzięciu nie uczestniczyła, a miało ono - poza rozrywką - szlachetny cel. Jednodniówka, puszczona na loterii, zasiliła swymi dochodami fundusz „Dzieci Narodu Polskiego".

PODRÓŻE DO AZJI
Na początku 1916 roku Włodzimierz opuścił Anińsk, aby nie zostać wcielonym do armii carskiej, gdyż wszelkie zwolnienia od służby były rewidowane. Z Józiem Woyniłowiczem wybrał się wtedy na Kaukaz, gdzie polowali na „tury" (barany górskie). Dostał tam malarii, która dość szybko wyleczona, po latach miała mu znowu dokuczać, a przy tym sprawiła, że nabrał takiego wstrętu do pomidorów, że nie jadał ich, pod żadną postacią, do końca życia.
Jesienią tegoż roku pojechał do Petersburga, gdzie wstąpił do Polskiego Związku Pomocy Ofiarom Wojny i zaraz wydelegowany został do Turkiestanu, by sprawdzić stan polskich jeńców, których 110 tysięcy przebywało tam w carskim obozie. Po wywiąza¬niu się z tego zadania i złożeniu raportu, ruszył do Aschabadu, gdzie poznał Stanisława Bilkiewicza, Polaka, dyrektora tamtejszego Muzeum Przyrodniczego, wcześniej profe¬sora uniwersytetu w Kazaniu. Pod jego namową Korsak ruszył na sześciotygodniową wyprawę w góry Kopet Dag, a następnie na wyprawę przyrodniczo-myśliwską w mało znane góry Darwazu. Podczas tej ekspedycji zapuścili się aż ku Indiom, wspinali się na przełęcz Nukh-San w Hindukuszu, w pobliżu najwyższego szczytu Tiricz Mir.
„W słowniku geograficznym - podkreślała w swoim reportażu o Korsaku Irena Linkiewicz - jest zaznaczone, że pierwszym Polakiem, który przekroczył przełęcze himalaj¬skie, był Włodzimierz Korsak."
W podróżach po Azji zwiedził też Bucharę, Samarkandę, Taszkient. Po krótkim poby¬cie w Petersburgu i poczynieniu zapasów na kolejną wyprawę, w marcu 1917 r. wyru¬szył znowu na Kaukaz. Tam zetknął się z konfliktami narodowościowymi, które dopiero w ostatnich latach dały o obie znać całemu światu. Wybuch rewolucji sprawił, że żadną drogą nie dało się podróżować, więc całą zimę przesiedział u Bilkiewicza. W początkach 1918 r. podjął próbę powrotu do kraju lecz bez powodzenia. Dopiero w maju wzdłuż Wołgi dotarł do Rybińska, a dalej koleją do Moskwy i Orszy, gdzie był punkt graniczny.
Tłumy podróżnych po rosyjskiej stronie oczekiwały na przepustki, które umożliwiły¬by przekroczenie granicy. W tym tłumie spotkał Włodzimierz pannę Felicję Rychłowską, wracającą właśnie z kuracji w Kisłowodzku. Znali się od lat, gdyż Felicja, pochodząc ze szlachty zaściankowej z Czopurki w Kieleckiem, bywała u Lohmannów w Seceninie, a i Włodzimierz bywał w Czopurce. Po ukończeniu studiów w Krakowie Fela była guwer¬nantką Marysi i Koci, córek siostry Włodzimierza, więc i w Prezmie też niejednokrotnie się widywali i wtedy to - jak pisał Korsak - „nawiązywać się zaczynało wzajemne uczu¬cie, poprzedzone już od kilku lat serdeczną przyjaźnią. Pogłębiało się ono stale po przyjeździe do Anińska". Fela była wśród gości Anińska w 1915 r., do „Jednodniówki Anińskiej" napisała nawet nowelę, ale uznawszy za niestosowne dłuższe tam przeby¬wanie, jakby wystraszona własnym uczuciem do żonatego mężczyzny, wyjechała na Wołyń, gdzie była guwernantką u państwa Grudzińskich.
Fela, kobieta nadzwyczaj zaradna i energiczna, szybko załatwiła przepustki na gra¬nicy dla nich obojga, po czym ich drogi znowu się rozeszły. Ona udała się na południe, on natomiast do Anińska. Majątek zastał nienaruszony, ale zarekwirowany przez wła¬dze radzieckie. Stróż Pawłucha przekazał mu walizkę z kosztownościami, zaś społecz¬ność gminna (około 200 ludzi) po naradzie zaczęła mu wypłacać zapomogę, bo „pan - towariszcz na pewno hrosza nie maje". Po 2 miesiącach pobytu tam Włodzimierz wyruszył do Warszawy, gdzie rozpoczął nowe życie, w nowej epoce.

MEZALIANS
„Nie miałem zamiaru jechać do Secenina, gdyż miałem już w sercu i głowie nowe małżeństwo" - przyznał po latach. W Warszawie wynajął pokój przy ul. Hożej i podjął pracę jako rachmistrz w Banku dla Handlu i Przemysłu. Dodatkowo w pewnym okresie razem z Adamem Półtawskim rysowali wzór banknotu 100-markowego z wizerunkiem Kościuszki. Felicję Rychłowską traktował już jako swoją narzeczoną, toteż Boże Naro¬dzenie spędzili wspólnie u jej siostry i szwagra. Potem znowu ona wróciła do swej pracy nauczycielskiej na Kielecczyźnie, a on do Warszawy. Wtedy też rozpoczął pracę nad swą pierwszą książką „Rok myśliwego", która na długie lata miała stać się podsta¬wowym podręcznikiem dla myśliwych.
W 1919 r. zmienił pracę - został kreślarzem w Wojskowym Instytucie Geogra¬ficznym, gdzie opracowywał nowe, polskie mapy sztabowe, a także jako znawca biało¬ruskiego i rosyjskiego przekładał na polską fonetykę i pisownię nazwy geograficzne zapisane na carskich mapach grażdanką. Była to praca dla niego ciekawa, a dla obron¬ności odradzającego się państwa tak ważna, że gdy w 1920 r. Włodzimierz razem z bratem zgłosił się na ochotnika do wojska, aby wziąć udział w wojnie polsko-rosyjskiej, to Instytut absolutnie nie zgodził się go puścić. Wtedy praca nad mapami trwała po 15 godzin na dobę, obiady dostarczano na miejsce, byleby armia jak najszybciej mogła otrzymać polskie mapy.
W 1922 r. wydany został „Rok myśliwego" z nadzwyczaj pochlebną przedmową Józefa Weyssenhoffa, uważanego wówczas za pierwsze pióro literatury myśliwskiej.
Książka przyjęta została przez myśliwych entuzjastycznie i szybko zniknęła z księgar¬skich półek. Honorarium za nią na tyle poprawiło sytuację finansową Korsaka, że po przeprowadzeniu rozwodu z Lula, mógł myśleć o ponownym ożenku, z Felicją Rychłowską. Według relacji Zofii Nowakowskiej zmienił wówczas wyznanie na kalwinizm, żeby móc poślubić Felę. Kochał ją bardzo i przeżył z nią szczęśliwie, mimo różnych kolei losu, prawie 50 lat, ale rodzina nie przyjęła dobrze tego małżeństwa. Był to mezalians ze strony Włodzimierza (krótko później brat poszedł jednak w jego ślady i ożenił się z aktorką, Marią Jarzyńską, co również było mezaliansem).
Szczególnie nieprzychylnie na małżeństwo Włodzimierza zareagowała oczywiście rodzina Lohmannów. Lula wychowywała Andrzeja w niechęci do ojca i nie życzyła sobie ich kontaktów. Dopiero, gdy syn zdał maturę, mógł spędzać wakacje u ojca. Tymcza¬sem w drugim małżeństwie Korsaka również pojawiły się dzieci - w 1923 r. Fela urodzi¬ła syna, który miał nosić imię Grzegorz - na pamiątkę Grzesia Rohozy, bohatera kolej¬nej książki, tym razem dla dzieci, „Na tropie przyrody", która ukazała się w 1922 r. i stała się lekturą szkolną; bohater ten jako stary prof. Rohoza powrócił po latach w innej książce dla młodzieży, „Las mi powiedział" - niestety dziecko urodziło się martwe. Jeszcze tego samego roku ukazała się następna książka „Ku indyjskiej rubieży", będą¬ca pokłosiem podróży po Azji. 26 listopada 1924 r. urodziła się córka Włodzimiera.
Korsak pracował nad kolejnymi książkami, ale jednocześnie od listopada 1923 r. piastował nader eksponowane stanowisko Wielkiego Łowczego Rzeczypospolitej przy Departamencie Leśnictwa Ministerstwa Rolnictwa i Dóbr Państwowych. „Rozpo¬czynam objazd większych obszarów leśnych - wspominał - i pod koniec miesiąca biorę udział w pierwszym z nową bronią (która otrzymuje od nas nazwkę „Bronka") polowa¬niu na północnym Wołyniu". Bronka w 1972 r. trafiła do gorzowskiego muzeum, ale nim to nastąpiło, była jeszcze świadkiem wielu rzeczy. Od 1923 r. Korsak coraz chęt¬niej „polował" wprawdzie aparatem fotograficznym, ale i ze swoją trójlufką się nie rozstawał. Objazdy lasów poświęcał przede wszystkim na pomoc niedoświadczonemu personelowi w sporządzaniu inwentaryzacji zwierzostanu. Z początkiem 1924 r. powstały pierwsze tabele sporządzone w państwie polskim. W tym samym roku ukazują się kolejne książki Korsaka - „Pieśń puszczy" (już w 1926 r. wznowiona) oraz „Venator".

PRZYJAŹNIE PRAWDZIWE I NIEPRAWDZIWE
Okres pracy na stanowisku wielkiego łowczego, to zarazem czas powrotu do życia towarzyskiego. Korsakowie nie bardzo mogą przyjmować gości w ciasnym, dwupokojowym mieszkaniu (nadal przy Hożej), niemniej odwiedza ich Franciszek Ejsmo prezes Towarzystwa Sztuk Pięknych „Zachęta", który zaprasza też Korsaków do siebie na tzw. przyjęcia czwartkowe. Na jednym z takich spotkań poznali Stefana Żeromskie-go. Za sprawą Franciszka Ejsmonda Włodzimierz wystawia w 1924 r. swoje akwarele w „Zachęcie", jednak znajomość z jego synem, Julianem (również pisarzem myśliw¬skim), którego miał za swego przyjaciela, zakończyła się bardzo nieprzyjemnie.
Wiosną 1925 r. Korsak bawił w Białowieży wraz z Ministrem Rolnictwa i Dóbr Państwowych Stanisławem Janickim i Julianem Ejsmondem, gdzie razem polowali. Ejsmond bardzo się wówczas zbliżył z Janickim. Jeszcze wakacje Korsakowie spędzili spokojnie w Milanówku u Bohdana i jego żony, a 4 września Włodzimierz otrzymał niespodziewanie dymisję, choć jeszcze kilka miesięcy wcześniej jego praca została dobrze oceniona przez Komisję Kwalifikacyjną. Ponieważ koledzy już wcześniej uprze¬dzali Korsaka, że Ejsmond czyha na jego stanowisko, wyzwał go na pojedynek na broń palną lub sieczną.
- Jako katolik nie mogę stanąć do pojedynku - odpowiedział Ejsmond. Jednak gdy sekundanci zaproponowali sąd honorowy, nie mógł już się wykpić. Obie strony wybrały arbitrów i 20 września w hotelu „Bristol" odbył się taki sąd. Julian Ejsmond wszyst¬kiego się wyparł a na dowód swej niewinności złożył słowo honoru, że stanowiska po Korsaku nie obejmie. W niespełna miesiąc później to on już był jednak Wielkim Łowczym Rzeczypospolitej.
Włodzimierz przeżył szok, nie mieściło mu się w głowie jak można złamać słowo honoru, zdradzić przyjaciela. Efektem tych przeżyć stała się choroba - padaczka - którą do końca życia skwapliwie skrywał. Zdradził to jedynie Zofii Nowakowskiej z zastrzeże¬niem, że ujawnić tę tajemnicę może dopiero po jego śmierci.
Po ciężkim zawodzie związanym z Ejsmondem rękę mu podał prawdziwy przyjaciel - Józio Woyniłowicz. Korsakowie wyjechali z Warszawy do jego folwarku na Podolu. W Kuncowszczyźnie otrzymali od Woyniłowicza dwuizbowy domek, gdzie przemieszkali blisko 4 lata. Tam odbył się też chrzest Włodki, której rodzicami chrzestnymi zostali Woyniłowicz i najstarsza z panien Grudzińskich, Hanna (jej młodsze siostry uczyła niegdyś Fela). W niecały rok później odbył się ślub Hanki z Józiem. Fela z Włodką pozostała przy nich, gdy tymczasem w roku 1927 Włodzi¬mierz podjął pracę w dobrach Jarosława Potockiego, gdzie miał pod opieką 117 tyś. ha gruntów i lasów. Mieszkał w tym czasie w Chotyniczach i tylko od czasu do czasu bywał z rodziną w Kuncowszczyźnie.

WIELKIE POLOWANIA
l stycznia 1929 roku Korsak otrzymał stanowisko łowczego w Wilnie, które piastował aż do wybuchu II wojny światowej. Zaraz też cała rodzina zamieszkała razem. Dobrze się czuli w tym mieście o głębokiej polskiej tradycji. Poznali tam nowych przyjaciół, wiedli interesujące życie towarzyskie, m.in. uczestniczyli w tzw. środach literackich, urządzanych przez redakcje „Słowa Polskiego" i „Przeglądu Tygo¬dniowego", na których obcowali z całą inteligencją wileńską. Być może nawet stykali się tam z przyszłą teściową swej córki, Wandą Dobaczewską, która była już wtedy uznaną pisarką. Na pewno w tym czasie doszło do ponownego zbliżenia linii anińskich i bardziłowickich Korsaków.
„Praktycznie biorąc - pisał w liście z 1983 r. Jan Korsak - mój ojciec (Wojciech - przyp. aut.) mógł poznać się ze stryjem w lutym 1928 r., gdy stryj dał swoje obrazy na wystawę obrazów i rysunków myśliwskich w Wilnie, na której to mój ojciec zwrócił uwagę zarówno na prace, jak i na autora; w ten właśnie sposób poznali się wówczas stryjeczni bracia, po czym zaprzyjaźnili się bardzo i zbliżyli do siebie obie gałęzie rodu."
Poza objazdami lasów i doglądaniem zwierzostanu Włodzimierz nadal też pisał: po „Cietrzewiu" i „Z polskiej kniei", „Darach lasu" i „Łosiu", wydał w roku 1936.Puszczę Rudnicką", gdzie zawarł szczegółowy opis przyrody lasów położonych około 30 km od Wilna. W książce tej wyszedł z nowatorską na owe czasy inicjatywą stworze¬nia z Puszczy Rudnickiej parku narodowego.
„Stwarzając taki klejnot przyrody - argumentował - jedyny w kraju, damy jedno¬cześnie społeczeństwu wspaniały teren do poważnych - naukowych - i lżejszych -odpoczynkowych - wycieczek, otworzymy dla miłujących odwieczne piękno dzikiej natu¬ry niewyczerpaną kopalnię tego piękna, przebogatą skarbnicę szczęścia ludzkiego."
Już w „Venatorze" w roku 1924 podkreślał, że „dokładny i szczery dziennik myśliw¬ski jest najmilszym wspomnieniem każdego myśliwego, ale też i sumieniem jego", dając tym wyraz swemu coraz silniejszemu nastawieniu na ochronę przyrody, jednak jako łowczy Wileńszczyzny obowiązany był m.in. do organizacji polowań, co zresztą czynił wzorowo. Na obrzeżach Puszczy Rudnickiej wybudował domek myśliwski, który nazwał - na cześć poległego tam powstańca styczniowego Sendeka - „Sendków". Już w 1930 r. gościł w „Sendkowie" prezydent Ignacy Mościcki, wielki miłośnik łowów. Od tej pory co roku przyjeżdżał tam na dwa tygodnie ze swymi adiutantami na polowania i z żoną na wypoczynek.
„Którejś jesieni - wspominał Korsak - zawitał tam do nas Melchior Wańkowicz, kolega Feli ze studiów akademickich. Opisuje on ten swój pobyt w którejś książce.
Dane jednak nie są tam ścisłe. Nie polowaliśmy z nim na jarząbki (...). Cytuje Wańkowicz znane powiedzenie: „Co krzaczek, to Korsaczek", ale nie wspomina o tym, że jako słynny żarłok i smakosz wsunął na jednym posiedzeniu dwieście smażonych rydzów (oprócz jarząbka). Nie mogę się powstrzymać, aby wzajemnie nie zacytować innego znanego powiedzonka, a mianowicie „Wańka-wstańka", bo i popijawa przy tych rydzach była niezła..."
„Sendków" odwiedzało wiele wybitnych postaci Polski międzywojennej, a nawet goście zagraniczni. Przez ostatnie dwa lata przed wybuchem wojny wakacje spędzał tam również syn Andrzej. Pod koniec sierpnia 1939 r. przyjechał też stryjeczny brata¬nek, Jaś Korsak, rówieśnik Włodki, ten który później w listach do Zofii Nowakowskiej przytaczał rodzinne anegdoty. Gdy wybuchła wojna i powrót do domu okazał się nie¬możliwy, Jaś pozostał pod opieką Feli i Włodzimierza, traktowany przez nich jak syn.
Wojna pozbawiła Korsaka pracy, bo wszystkie urzędy objęli Litwini, a on nie znając litewskiego, nie mógł też znaleźć żadnego innego zajęcia poza rysowaniem. Przez cały okres wojny byt rodziny leżał przede wszystkim w rękach Feli, która znowu wykazywała się niezwykłą zaradnością. Podjęła pracę kasjerki w kawiarni, później zajęła się handlem, czy wręcz szmuglem-jeździła na wieś, skąd zwoziła żywność. Na początku okupacji trafiła na 3 dni do aresztu za śpiewanie „Boże coś Polskę", zaś w 1941 r. aresztowany został Włodzimierz za kontakty z Mieczysławem Limanow¬skim. Podczas nocnej rewizji w domu skonfiskowano mu trzy aparaty fotograficz¬ne i 7 tyś. zdjęć. Blisko pół roku więziony był na Łukiszkach, miał wiele szczęścia, że w ogóle nie stracił życia.
Wiosną 1943 r. Jaś zagrożony tym, że Niemcy mogliby go wcielić do wojska, po¬szedł do partyzantki, a później z polską armią zdobywał Berlin. Po wojnie ukończył Wyższą Szkołę Morską i został kapitanem Żeglugi Wielkiej. Korsakowie natomiast już wiosną 1945 r. zgłosili się w Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym, a l lipca wyruszyli w trwającą tydzień podróż na zachód, ku nowemu życiu, nowej rzeczywistości.
PRACA DLA WNUKÓW
Piątego dnia podróży pociąg zatrzymał się pod Poznaniem i po dwóch dniach postoju miał być skierowany do Świebodzina. Fela ruszyła do miasta, a po kilku godzi¬nach wróciła z przydziałem na to nowe życie.
- Od dziś jesteś urzędnikiem Dyrekcji Lasów Państwowych w Gorzowie - rzekła do męża. Nie wiedzieli nawet gdzie leży ten Gorzów. Przeładowali swój dobytek do innego pociągu, by 7 lipca stanąć w mieście, które oboje tak później ukochali. W Poznaniu Fela dotarła do Dyrekcji Lasów, gdzie spotkała dyrektora Aleksandra Górskiego, znajomego Korsaków z Białowieży, który ucieszony tym, że świetny fachowiec spadł mu jak z nieba, od razu przydzielił mu stanowisko łowczego w tworzącej się dopiero Dyrekcji Lasów w Gorzowie.
W wyludnionym mieście nietrudno było o mieszkanie, toteż Fela przebierała jak w ulęgałkach, by ostatecznie zdecydować się na czteropokojowe mieszkanie przy ul. Sło¬wackiego 1/6. Włodzimierza zachwycał widok z okien na platanową aleję, ją fakt, że mieszkanie było dość dobrze umeblowane. We wspomnieniach zamieszczonych w zbiorze „Mój dom nad Odrą" wydanych przez Lubuskie Towarzystwo Kultury w 1965 r. Felicja Korsak pisała:
„Przychodziły nowe transporty, z każdym dniem przybywało Polaków. Pisaliśmy do znajomych: jest praca, jest dach nad głową. Toteż zjeżdżali się. l przez nasz dom przeszło kilka rodzin, zanim się jakoś urządziły. W październiku zaczęło działać Towa¬rzystwo Przyjaciół Ziem Zachodnich. Z inicjatywy mgr. Edmunda Grudzińskiego urządza¬liśmy co tydzień w jego prywatnym mieszkaniu zebrania towarzyskie. Chcąc podkreślić ich kulturalny charakter, nazywaliśmy je szumnie „środy literackie", choć jedynym lite¬ratem w tym gronie był mój mąż."
Fela początkowo pracowała w Urzędzie Likwidacyjnym, ale już we wrześniu podjęła pracę nauczycielki w gimnazjum i liceum (obecne l LO), gdzie uczyła biologii. Jeszcze w lipcu spotkała w Czerwonym Krzyżu Janinę Rudawiec (rocznik Włodki), więźniarkę Oświęcimia i Ravensbruck, którą natychmiast zaopiekowała się. Janka zamieszkała u Korsaków, którzy traktowali ją jak córkę. Podczas studiów medycznych w Poznaniu wszystkie święta i wakacje spędzała u nich. Po studiach przez kilka lat pracowała w gorzowskim szpitalu, później podjęła pracę w poznańskiej klinice. Jednak jej ślub ze Zbigniewem Nowaczykiem, prawnikiem z Cegielskiego, odbył się właśnie w Gorzowie. Dr Janina Nowaczyk stała się z czasem znaną specjalistką chorób nerek (uczestni¬czyła w konstrukcji sztucznej nerki).
Włodka praktycznie nie mieszkała już z rodzicami w Gorzowie. W 1945 r. rozpoczꬳa studia humanistyczne w Poznaniu, ale że jej to nie odpowiadało, po roku przenio¬sła się na biologię do Torunia. Przerwała jednak studia, gdyż w 1948 r. wyszła za mąż za Tadeusza Dobaczewskiego i krótko potem zamieszkała w Żninie.
Tymczasem jej rodzice w Gorzowie bardzo intensywnie pracowali i zawodowo, i społecznie, okres, że Felicja uczyła w trzech szkołach, bo tak brakowało nauczycieli, natomiast Włodzimierz znowu wykonywał pionierską pracę dla polskich lasów. Obiady jadali wtedy w słynnej stołówce przy ul. B. Świerczewskiego, prowadzonej przez Febronię Gajewską-Karamać, zasłużoną nauczycielkę szkoły krawieckiej, później gastronomicznej, z którą Korsaków połączyła prawdziwa przyjaźń. Włodzimierz współtworzył To¬warzystwo Łowieckie, później Polski Związek Łowiecki, oraz Ligę Ochrony Przyrody, w obu organizacjach prezesując.
W 1949 r. oboje Korsakowie spotkali się z szykanami. W l LO pozbywano się nauczycieli wierzących, wśród nich Feli, która odtąd uczyła tylko w Seminarium Du¬chownym i Technikum Krawieckim. Włodzimierz z powodu swego pochodzenia ziemiań¬skiego otrzymał dymisję i z pensji 1200 zł wypchnięty został na przedwczesną emery¬turę (miał 63 lata i był jeszcze pełen sił), która wynosiła 320 zł. W tym też roku zamieszkała u Korsaków na długie lata (do 1968) Helena Sawczyńska, nauczyciela fizyki, która we wspomnieniach podkreślała:
„Ceniłam ogromnie atmosferę ich domu, umiejętności stawiania prosto i jasno spraw domowych i finansowych (...) Wnikając coraz bardziej w stosunki rodzinne Kor¬saków coraz bardziej je podziwiałam. Fela prowadziła dom zarówno pod względem towa¬rzyskim, jak i gospodarczym. Była praktyczna, oszczędna, konsekwentna. (...) Dbali o siebie wzajemnie i nie ograniczali swej swobody."
A był to już czas biedy u Korsaków. Bywało, że Fela podejmowała gości plackami ziemniaczanymi, bo na więcej nie było ich stać. Włodzimierz jeszcze pisał, rysował, dorabiał spotkaniami autorskimi, ale też zaczynali coraz więcej przeznaczać na pomoc dla Włodki, której rodzina stale się powiększała - w 1949 r. urodził się Eugeniusz, w 1950 Joanna, w 1953 Kazimierz, w 1954 Helena, w 1958 Tomasz i w 1964 Adam.
„Ciężką miała Włodka pracę przy sześciorgu dzieciach, mężu i teściowej -współ¬czuł Korasak córce - i ciężkie życie w ciasnym urzędowym mieszkaniu, toteż dwa razy chorowała niebezpiecznie na silną anemię. Pomimo też domowej wyczerpującej pracy dokształcała się dalej samodzielnie we wszelkich kierunkach i dzieci jej w szkołach miały z niej niezrównaną korepetytorkę."
Finansowo było u Dobaczewskich tak źle, że gdyby nie pomoc dziadków, to „gro¬ziłby formalny głód" - przyznawał sam Korsak. On finansował Eugeniusza, Wanda Dobaczewska Helenkę. Dom Dobaczewskich ze Żnina doskonale pamięta Jolenta Derech - jej rodzice przyjaźnili się z nimi, a pod koniec życia Korsak mieszkał u jej matki, ona zaś z rodziną zamieszkała w jego mieszkaniu w Gorzowie.
- To był dom pełen kontrastów - opowiada o Włodce - była bieda, ale jednocześnie zatrudniali gosposię, nie było na chleb, ale jechali na premierę do Warszawy. Rytuałem było, że codziennie o godzinie 11 szli na kawę do prywatnej kawiarni. Włodka była bardzo oczytana, zawsze na bieżąco z aktualnościami życia kulturalnego kraju, bywa¬ła na co czwartkowych spotkaniach organizowanych przez uniwersytet ludowy. Potra¬fiła błyszczeć w towarzystwie, ale jako kobieta była bardzo zaniedbana. W przyrodzie zachwycały ją walory estetyczne, ale już do estetyki mieszkania nie przywiązywała wagi. Dzieci tam się jakby nie wychowywało, robiły, co chciały. W szkole nieraz miały kłopo¬ty, czasem nie miały zeszytu, czy w co się ubrać, ale intelektualnie rozwijały się świet¬nie, miały mnóstwo wiedzy niepodręcznikowej.
Mąż Włodki, nazywany w Żninie Rejentem (pracował jako notariusz) był bardzo utalentowanym prawnikiem, ale i flirciarzem. Jak Włodka to znosiła? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że była w świetnej komitywie ze swoją teściową. Wanda Dobaczewska (debiutowała w Wilnie w 1920 r. i jeszcze w latach 70-tych wydawała powie¬ści, więźniarka Ravensbruck i autorka książki „Kobiety z Ravensbruck") musiała sta¬nowić dla Włodki doskonałego partnera intelektualnego, a te potrzeby były dla niej najważniejsze. Znajomi obserwowali coś w rodzaju rywalizacji między Korsakiem a Dobaczewską zarówno na polu literackim, jak i pomocy wnukom. Korsak przy całej swej łagodności i ogromnej życzliwości wobec ludzi, nie przepadał za teściową córki, ją być może obwiniając w duchu za to, że dom był tak zaniedbany, a życie w nim trochę zwariowane.
- Korsak kochał Włodkę nad życie - stwierdza Jolenta Derech. Poznałam Korsaków jako dziecko, gdy składali wizyty moim rodzicom podczas pobytów u Włodki. Kiedy przyjeżdżali jeszcze razem, to starali się maksymalnie pomagać córce i wnukom.
Korsak podobno prosił nawet na spotkaniach autorskich, aby nie kupować mu kwia¬tów, tylko lepiej tornister dla wnuka lub coś równie użytecznego. Z tego powodu też swoje dwa z czterech pokoi wynajmowali sublokatorom - w jednym mieszkała Helena Sawczyńska, traktowana jak najbliższy przyjaciel domu, w drugim cztery uczennice, nad którymi Fela sprawowała pieczę. Ponieważ jednak stan zdrowia Feli pogarszał się (mia¬ła chorobę Biirgera i chore serce), wiosną 1969 Korsakowie zamienili mieszkanie na mniejsze przy ul. Matejki, ale za to na parterze. Wakacje spędzali w Lubniewicach i już tam Fela poczuła się tak źle, że helikopterem została przewieziona do kliniki w Poznaniu, w czym rzecz jasna pomogła dr Janina Nowaczyk. Jesienią słaba i nadal chora (rak żołądka) wróciła do domu. W tym czasie pomagała im w domu niezastąpio¬na Febronia Karamać. Właśnie wychodziła ostatnia książka Korsaka „Las mi powie¬dział", gdy 18 grudnia 1969 r. Felicja zmarła. Włodzimierz załamany święta spędził z córką i Heleną Sawczyńska, która w owym czasie mieszkała już w Krakowie. Z począt¬kiem 1970 r, Korsak przeniósł się do Włodki do Żnina. Długo u niej nie pomieszkał, bo i miejsca za bardzo nie było. Bodajże w kwietniu przeniósł się do Anny Krzyckiej, której zaproponował, aby jej córka, Jolenta Derech, mająca już własną rodzinę, zamie¬szkała w jego mieszkaniu w Gorzowie, l tak też się stało.
- Korsak to jakby mój przyszywany dziadek, chociaż oczywiście nie pamiętam go - mówi Kuba Derech-Krzycki, syn Jolenty, najmłodszy gorzowski radny.
Pamięć o Korsaku w jego rodzinie była chyba bardziej pielęgnowana, niż u Dobaczewskich. Gdy 3 grudnia 1971 r. zmarła (prawdopodobnie na białaczkę, a na pewno po silnej grypie) Włodka, Korsak został całkowicie sam z tą ukrywaną padacz¬ką. Zdawał już sobie sprawę, że na wnuki liczyć nie może. Zaczął bardzo podupadać na zdrowiu. Mieszkając u Anny Krzyckiej nie był już czasem w stanie sam się umyć i niestety żaden wnuk nie pojawiał się, żeby Dziadziusiowi - tak właśnie ładnie wnuki zawsze do niego mówiły - pomóc.
- Korsak był bardzo subtelny- podkreśla J. Derech. - Moja mama również to podkre¬ślała. Nawet ta jego obawa, żeby nie być dla nikogo ciężarem, świadczyła o tym.

OSTATNIE WSPOMNIENIA, OSTATNIA WOLA
Latem wybrał się do Krakowa. Tam mieszkał jego syn Andrzej, również inżynier rolnik z wykształcenia. Lula zmarła w 1955 r. i pochowana została w Zakopanem, ale to nie wpłynęło na większe zbliżenie między ojcem i synem, choć Włodzimierz bardzo o to zabiegał, o czym świadczą liczne jego listy do syna, najczęściej pozostające bez odpowiedzi. Nie zrażał się tym i pisał mimo wszystko, a gdy już dostał od syna korespondencję, widać długo nosił ją w sercu. W swym liście do niego z 13.06.1967 r. wraca do tego, o czym syn pisał nie tylko ostatnio, ale i przed półtora rokiem, a problem dotyczył reinkarnacji: „Do pojęcia reinkarnacji doszedłem samodzielnie. Wpłynęło na to zapewne częste i nieraz długotrwałe samotne przebywanie z dziką przyrodą (...) Pod wpływem tego obcowania rodziły się myśli i uczucia, a między nimi i pewne zjawy, niby refleksy dawnego życia (patrz: „Majaki" w zbiorku nowel „Leśne ognisko"). Myśli te nie kolidu¬jące z wiarą w Boga, a raczej ją umacniające, doprowadziły mnie do gruntownego studiowania Pisma Świętego (...) Doszedłem do przekonania, że pojęcie reinkarnacji nie tylko nie sprzeciwia się zasadom religijnym, ale przeciwnie - uzupełnia je i pogłę¬bia, wyjaśniając wiele szczegółów."
W tym liście Korsak udzielił synowi błogosławieństwa, przewidując, że w tym życiu już się nie spotkają. Andrzej (zmarł w 1981 r.) odmówił opieki nad starym ojcem. Włodzimierz zdecydował się na spędzenie reszty życia w Domu Spokojnej Starości w Krakowie, gdzie dostać się pomogły mu Helena Sawczyńska (nie żyje już) i Janina Nowaczyk (zmarła w 1995 r.). Nim jednak Korsak tam się przeniósł, przyjechał pożegnać się - jak pisał - „z drogim całej naszej rodzinie Gorzowem, gdzieśmy przebywali ponad 20 lat, najdłuższy okres pobytu przez cały czas małżeństwa."
Zofia Nowakowska, znająca Korsaka od 1963 r., gdy jako nauczycielka zapro¬siła go do szkoły na spotkanie autorskie, zaliczana przez niego do grona przyjaciół, w roku 1972 kierowała Muzeum Okręgowym w Gorzowie. Zorganizowała wówczas dużą ekspozycję poświęconą Korsakowi oraz uroczystość z okazji 50-lecia pracy literackiej. To był ostatni pobyt Korsaka w Gorzowie. Mieszkał wówczas w muzeum, w pomieszczeniu dzisiejszej biblioteki, zachwycał się widokiem parku z okien, pod¬czas spacerów wytropił nawet borsuka. Pani Zofia opiekowała się nim i wraz z innymi przyjaciółmi zabiegała o zatrzymanie Korsaka w Gorzowie. Miasto przydzieliło mu na¬wet mieszkanie, ale on odmówił, świadom że wymaga stałej opieki.
Przez około rok mieszkał w domu starców w Krakowie. Nie było mu tam dobrze. Swego współlokatora, chorego psychicznie, wręcz się bał. Od lipca 1971 r. do 18 sierpnia 1973 r. pisał wspomnienia. Ostatnie ich wersy brzmią:
„W maju 1973 r. byłem u fotografa i wychodząc pośliznąłem się, upadłem na kamienie i potłukłem się mocno (...). Odtąd płyną mi dni na wykańczaniu pamiętnika oraz na lekturze, na co wykorzystuję chwile lepszego samopoczucia."
We wrześniu odwiedziła go tam Zofia Nowakowska.
- Nogi miał całe sine - wspomina - aż zrobiło mi się niedobrze na ten widok. Począt¬kowo nie poznawał mnie, patrzył na mnie takimi proszącymi oczami i powtarzał: -Zabierz mnie stąd, zabierz. Krótko potem sama leżałam w szpitalu, gdzie przyszło do mnie zawiadomienie, że Korsak nie żyje.
Nie mogła być na pogrzebie w Krakowie, ale dopilnowała wypełnienia ostatniej woli Włodzimierza Korsaka, którą było, aby został pochowany obok żony Felicji w Go¬rzowie. Po 10 latach starań doszło do powtórnego pogrzebu z wielką pompą, małżonko¬wie spoczęli obok siebie, po czym znowu Korsak poszedł jakby w zapomnienie. Nie ma już w muzeum izby poświęconej jego pamięci, w księgarni jego imienia nie ma żadnej jego książki, nikt ani myśli wydawać jego prace, które pozostały w maszynopisach, czy o wznowieniach. Czyżby ten człowiek o ponadprzeciętnej wrażliwości aż tak nie przysta¬wał do naszych czasów?
Dorota Frątczak
„W przestrzeni tęczy”, Agencja Dejamir, 1996 r.
Włodzimierz Korsak urodził się 1 sierpnia 1886 roku w Anińsku, w ówczesnej guberni witebskiej (Białoruś) w rodzinie ziemiańskiej, której korzenie szlacheckie – zarówno ze strony matki, Emilii z domu Sołtan, jak i ojca Bronisława Korsaka – sięgają XV wieku. Początkowo naukę pobierał od guwernerów w domu, następnie kształcił się w Gimnazjum im. Mikołaja I w Rydze, a później na Akademii Rolniczej w Taborze (Czechy). W okresie studiów intensywnie zwiedzał kraje Europy Zachodniej. Po ich ukończeniu zarządzał majątkiem rodzinnym. W 1916 r. podjął szereg wypraw myśliwsko-przyrodniczych do Azji. Po zakończeniu I wojny światowej i konfiskacie dóbr w Anińsku przez władze radzieckie, osiadł w Warszawie, gdzie pracował jako rachmistrz w banku, kartograf i tłumacz w Wojskowym Instytucie Geograficznym. W latach 1923-25 pracował w Ministerstwie Rolnictwa i Dóbr Państwowych jako główny łowczy Rzeczypospolitej. Następnie doglądał dóbr Jarosława Potockiego na Polesiu a od 1929 r. aż do wybuchu II wojny światowej był łowczym na Wileńszczyźnie. Po wojnie, osiadł w Gorzowie, gdzie do chwili przejścia na emeryturę w 1949 r. również pracował jako łowczy. W naszym mieście spędził ponad 20 lat.

Debiutował opowiadaniami, które w latach 1904-1907 drukowane były na łamach „Łowca Polskiego”. W 1922 roku wydał swą pierwszą książkę „Rok myśliwego”, która stała się popularnym podręcznikiem myślistwa. W okresie międzywojennym ukazało się jeszcze 10 jego książek o tematyce przyrodniczej i myśliwskiej, w tym „Na tropach przyrody”, która była lekturą szkolną. W 1929 r. został członkiem Związku Literatów Polskich. Po wojnie wznowień doczekały się „Leśne ogniska”, „Ku indyjskiej rubieży” i na „Na tropach przyrody”. Ostatnią jego książką była „Las mi powiedział”, która ukazała się w 1969 r. Wiele prac pozostało w maszynopisach.

Książki swe sam ilustrował, początkowo tylko rysunkami, później także zdjęciami. Wystawy swoich rysunków i akwareli miał m.in. w Wilnie, warszawskiej Zachęcie, Poznaniu, Lwowie.
Był też prekursorem ochrony przyrody w Polsce – w 1936 roku proponował utworzenie pierwszego parku narodowego w okolicach Wilna. W Gorzowie był założycielem i przez kilka lat przewodniczącym Oddziału Ligi Ochrony Przyrody. Odznaczony został najwyższym odznaczeniem myśliwskim „Złom”, a także Złotym Krzyżem Zasługi, krzyżem „Polonia Restituta”.
Zmarł w Krakowie, w 1983 r. jego zwłoki - zgodnie z ostatnią wolą – przeniesione zostały do Gorzowa.
D. F.
echogorzowa.pl
Wydawca: Agencja MEDIA-PRESS
e-mail: redakcja@echogorzowa.pl
http://www.echogorzowa.pl/news/16/prost ... -7237.html