[Ojczyzna, dziennik polityczny, literacki i naukowy 1865 nr 38-40]Zginął Sierakowski i z nim razem zniknęły olbrzymie jego pomysły. Ale wprzód nim ów meteor wyzwolenia przeleciał po krwawym horyzoncie walki, świeciła na nim gwiazda odrodzenia, zlewając pro mienie swe aż do głębokiej otchłani ludowego serca. Przywalony nędzą społeczną, po raz to pierwszy lud naszej Żmudzi, złożył swoją cegiełkę we wspólnej bu dowie odrodzenia. Już tem samem, że poczuł potrzebę walczyć w obronie ojczyzny, zapisał swe polityczne prawa do kodeksu narodowego. Dźwignią i wyobrazieielem owego socjalnego przewrotu był ks. Mackiewicz. Sprawy jego wojenne o tyle tylko wysoką mają wartość, o ile dokonywały tej społecznej reformy, świadcząc ludowi o doskonałości tego dzieła. za które poszedł walczyć ksiądz-naczelnik. W czystej i nieskalanej postaci ks. Mackiewicza, odbija się postać jego społeczeństwa. Żmudź jest pobożna i katolicka, ale katolicyzm jej nie jest ani jezuicki, ani klerykalny. Daleka od politycznych kombinacji, wyryła w swem sercu znamię chrześcijańskie, a za jedyne godło wydatne swej wiary, przyjęła krzyż ciosany i postawiła go na każdem rozdrożu. Bez protestanckiej wścieklizny, lub fanatyzmu Hiszpanów, z pokorą i ciszą wewnętrzną przeniosła ewangeliczne prawdy pod słomianą strzechę, a na straży prawd życiowych, postawiła kapłana i powierzyła mu ster duchowego żywota. Przy takiem usposobieniu psychicznem, rola duchowieństwa jest pierwszorzędną w każdem poruszeniu krainy sięgającym socjalnych głębin. O ile więc ważnem było wystąpienie ks. Mackiewicza i innych kapłanów, którzy poszli za jego przykładem, stwierdzając czynem ową miłość ojczyzny, do której lud zaprawiali! Kapłani ci zapisali swe imiona do księgi dziejów ojczystych, jako nie odrodni synowie Polski i prawdziwi naśladowcy nauki Chrystusa. Nieomieszkamy, o ile to będzie w naszej mocy, pozbierać niektóre wypadki tyczące się spraw żmudzkiego duchowieństwa. Obecnie korzystając z kilku zebranych szczegółów, postarajmy się po dać opis czynów chwalebnych jednego z głównych przedstawicieli tego duchowieństwa — bohatera z nad Niewiaży.
Ksiądz Antoni Mackiewicz 9 lat ostatnich swojego żywota spędził w miasteczku Podbrzeź — własność obywatela Szilinga. Był tam filjalistą niewielkiego kościółka, należącego do parafji krakinowskiej. Niewystawne, a raczej ubogie życie było jego udziałem. Szczupłe swe dochody ks. Mackiewicz obracał na hojną jałmużnę dla sierot i wsparcia dla ubogich włościan, dotkniętych nędzą. Chłopek, któremu się nieurodziło w polu, spłonęły budowle, lub grad spustoszył żniwo, pospieszał do plebanji, gdzie go czekała i moralna otucha i materjalne wsparcie. Był ojcem wdów i sierot, dzieląc się z niemi ostatnią chudobą. Miłowany przez wszystkich w stosunkach społecznych, stokroć był pożądańszy jako kapłan, wykonawca prawa bożego. Obdarzony potęgą słowa, wstępował na ambonę i ztamtąd stawał się wszechwładnym panem serca swoich słuchaczy'. Mawiał w języku żmudzkim. Mowy jego szczególniej miewane przed powstaniem nacechowane były prostotą i potęgą, godną złotoustego Skargi. Pojmujemy ile ten kapłan rzucił niespożytych nasion w sercu ludu, które z czasem rozkwitną w dniu wyzwolenia. Taki był stosunek ks. Mackiewicza do tego społeczeństwa, w którem żył i które powołało go do szczytnego obywatelstwa. Próżno żądalibyśmy rozkryć wszystkie tajniki jego duszy, spoglądając nań jako na pojedyncze zjawisko. Cicha i pobożna ta dusza zawierała w swem wnętrzu nieprzebrany skarb duchowej potęgi i wyższego umysłu. Zatopiony sam w sobie, czynami najdokładniej umiał malować obraz swojego ducha. Zresztą w stosunkach z przyjaciółmi był udzielający się, otwarty i towarzyski. W doborowem gronie liczne przepędzał wieczory na poważnej rozmowne lub krotochwilnych żartach. Daleki od nałogu, z przyjemnością gry Grał w karty i w szachy. W chwilach wolnych od obowiązku, ks. Mackiewicz chętnie się oddawał nauce dziejów ojczystych i czytaniu dzieł poważnych. Wykształcenie swe zdobył zwycięzko, obalając wszystkie przeszkody, jakie mu od dzieciństwa postawiło ubóstwo . Podajemy tu kilka szczegółów z jego dzieciństwa, na które jako na rzecz opowiadaną przez ś. p. księdza Mackiewicza, zwracamy szczególną uwagę czytelników.
Mackiewicz był rodem Żmudzin. z parafi lalskiej. Syn biednej szlacheckiej rodziny, dziecinne lata spędził w szczupłej posiadłości rodziców, w pobliżu miasteczka Cytowian. Nędza towarzyszyła ich życiu, a gdy chłopię dwunastu lat doczekało, ojciec zakłopotany losem dziecięcia, zamierzył oddać je na naukę do kowala. Młody Mackiewicz umiał już czytać, chociaż niewiele robiono starań o jego naukę. Roztropne dziecię lubiło czytanie i uczyło się samo, a poczciwa rada tu i ówdzie zasięgnięta, wystarczyła mu za wszelkich nauczycieli. Po długiej familijnej naradzie, oświadczył mu ojciec nieodzowne postanowienie, że przyszłość swoją miał zabezpieczyć nauką kowalskiego rzemiosła. Młodzieniec nie zgodził się na to, oświadczając chęć kształcenia się na drodze nauki. Surowy ojciec zrazu odrzucił owe żądanie i gotów był nawet skarcić nieposłuszne dziecko. Na ratunek zbiegła mu matka i może pod wpływem nie znanego przeczucia wymogła na ojcu przyzwolenie dla jego zamiarów. Fundusze były szczupłe i nie wy starczały na lichą opłatę do szkół powiatowych. Zapytano 12-letnie pachole co zamierza czynić; oświadczył: iż o żebraczym kiju zdąży ku Wilnu, a tam Opatrzność przygotuje mu środki do życia i do nauki. Marszczył brwi ojciec surowy, a matka zalewała się łzami, lecz stałość przedsięwzięcia zwalczyła opór rodziców. Pobożni ziemianie upatrywali w tern wolę bożą i z pokorą poszli za jej wyrokiem. Uboga matka, zaciągając dług u sąsiada, włożyła 13 rs. do kieski dziecka i zawiesiła mu na szyi krzyżyk, jako ostatnią pamiątkę. Przeżegnany i błogosławiony chłopak udał się w podróż, zdążając ku Wilnu. Ale któż mu drogę wskazywał?! O mieście tem słyszał tylko z baśni i opowiadań, lecz nieodgadniona Opatrzność wskazywała mu cel jego zamiarów, równic tajemniczo w jego duszy urosłych. „Przybywam do Wilna —mawiał ks. Mackiewicz, i myślę — gdzie się zastanowię, tam Bóg chce, żebym się uczył." Stanął przed kościołem Wszystkich świętych. Zakonnicy nie odmówili mu przytułku, co więcej, zajęli się jego wykształceniem. Urocze pacholę dobrocią serca i myślą wyższą, pociągało wszystkich ku sobie. Pozbawiony materialnych środków dostawał pożywienie ze stołu zakonników, wyręczając ich w za mian w kościelnych posługach. Sześć lat przesiedział śród murów klasztornych, aż wyczerpał wszystkie zasoby naukowe, jakie mu zakon mógł dostarczyć. Myśl wyższa wzrastała z wiekiem, a w 18 roku życia Mackiewicz był młodzianem pełnym sił i ducha. Chęć dalszego kształcenia się, zrodziła w nim myśl udać się do uniwersytetu. W Kijowie natenczas było dla całej Polski jedyne, lubo odległe źródło oświaty. Rodzice nie byli w stanie wesprzeć go potrzebnymi środkami. Nauczony doświadczeniem, Mackiewicz po raz wtóry o kiju i woreczku podróżnym, dąży ku miastu Askoldowemu. Wstępuje w grono patrjotycznej młodzieży i po raz pierwszy spogląda na świat okiem dojrzałego młodziana. Współtowarzysze przyjęli jak brata i zrobili go członkiem swego małego społeczeństwa. Mackiewicz w przeciągu lat dwóch jako wolny słuchacz, korzystał z wykładów. Badawczy jego umysł wzbogacał się wiadomościami, a serce ożywione patriotycznem gronem, zostało niejako namaszczone do spełnienia wysokiego posłannictwa. Dwa lata spędził w Kijowie w ubóstwie, niemal w nędzy. Dolegała już mu niedola, a przytem zatęsknił do rodziny, więc przedsięwziął nową pielgrzymkę.
Śród wielu wrażeń, jakich w czasie tak długiej podróży doświadczał, jedno najbardziej się wyryło w pamięci ks. Mackiewicza. Przechodząc wsie i sioła miał zwyczaj wstępować do każdego kościółka po drodze i zwiedzać wszystkie klasztory. Pewnego po ranku wstąpił do kościółka, przy którym był klasztor. Udał się na ranne nabożeństwo i w czasie mszy doznawał dziwnego wrażenia. Zdawało mu się, iż otoczony gronem cherubów, słyszał pienia i głos zwrócony ku niemu. Rozogniona wyobraźnia i serce peł ne natchienia, podyktowało mu przyszłe koleje losów. Mackiewicz zapragnął zostać kapłanem. Zaprawdę, iż wybór Opatrzności nie został omylonym! Z piersią rozegrzaną miłością chrześcijańską wraca na Żmudź i wstępuje do ubogiej strzechy dzieciństwa. Nie poznaje go stara matka, ale on rzuca się do nóg, jak syn znaleziony. Rozrzewnione grono zaniosło na przód dzięki Panu, za nowy dowód łaski. Gdy młody Mackiewicz przywitał wszystkie rodzinne zakątki i opowiedział znaczniejsze przygody, oświadczył rodzinie o swem widzeniu i o powołaniu kapłańskiem. Błogosławili rodzice jego zamiarom, tylko błagań żeby nie wstępował do klasztoru, bo nie mieli już siły po raz wtóry stracić go z oczu. Stanęło więc, iż j Mackiewicz miał wstąpić do seminarjum w Worniack i zostać księdzem świeckim. W roku 1846 dwudziestoletni Mackiewicz wstąpił do seminarjum, a w 1850 odebrał wyświęcenie.
Miasteczko Podbrzeź, nad rzeką Laudą, jakeśmy powiedzieli, było ostatniem miejscem jego pobytu. Wypadki 1861 roku i jednocześnie sprawa włościańska, zbudziły kraj nasz z uśpienia. W tej chwili stanowczej ks. Mackiewicz miał pole do działania dla dobra kraju. Gorliwy obrońca Towarzystwa Wstrzemięźliwości, wpływał naprzód na podniesienie moralności, a potem jednoczył powaśnionych braci, między których car rzucił kość niezgody. Jednał szlachcica z włościaninem, wskazując im jednego Boga i wspólną matkę ojczyznę. Wszechwładną wymową zajmował serca i kojarzył powaśnione dusze, do brze zrozumianą nauką Chrystusa. Równocześnie z moralnością krzewił między ludem oświatę, zakładał liczne szkółki; sam nawet wykładał wiejskiej dziatwie naukę czytania, zgromadzając je w swej plebanji. Wszystko to działo się pod okiem miejscowej policji, ale nikt nieśmiał aresztować ks. Mackiewicza, bo Moskwa przykryta płaszczykiem przyjaciół ludu, tolerowała jego ulubieńców. Ks. Mackiewicz tymczasem zbierał plony z długoletniej swej pracy. Gdzie indziej lud nie sprzyjał ruchowi, był odeń zdaleka i w pokorze ducha powiadał: „niechaj Bóg temu błogosławi, kto dobrze myśli." W okolicach zaś Podbrzezia, ba! nawet w dwóch powiatach, wiedzieli, że to jest dobre, do czego ich kapłan nakłania.
Ksiądz Mackiewicz zbiera więc okolicznie najdzielniejszych ! chłopaków ze wsi, pasuje ich na rycerzy i już jako : takich lokuje po kwaterach w oczekiwaniu hasła. Liczba ich dochodziła do piędziesięciu. Był to pierwszy zastęp czysto ludowy w całej Polsce i pierwszy też staje do broni. Ósmego marca w czasie nabożeństwa ks. Mackiewicz ogłasza z ambony manifest 22 stycznia i otwartą wypowiada najazdowi walkę. Serdeczna jego mowa wzruszała zgromadzonych wieśniaków, a cały kościół od dziecka do starca zalewał się łzami, srogą wypowiadając wojnę bezbożnemu wrogowi. Ks. Mackiewicz wspominał im o pospolitem ruszeniu, jako o jedynym środku wywalczenia ojczyzny i zalecił bezwarunkowe posłuszeństwo władzom Rządu Narodowego. Tegoż dnia, wkrótce po kazania ks. Mackiewicz opuścił Podbrzeź i udał się do Krakinowskich lasów. Zebrała się wkrótce okoliczna młodzież, a wieśniacy przychodzili tłumami zwiększać zastęp księdza-naczelnika. Za kilka dni oddział wzrósł do pięciuset osób. Zwiększałby się co chwila, gdyby ks. Mackiewicz przyjmował wszystkich ochotników. Z braku palnej broni nie zwiększał liczby żołnierzy, a przytem z braku zapewne urzędowego rozporządzenia, nie miał na celu stawać na czele pospolitego ruszenia krainy. Idąc więc za przykładem współczesnych, formował oddział partyzantów. Ku stronie Wilna wzrastała liczba powstańców, a Narbut już był zwycięźcą. Od dwóch miesięcy toczyła się krwawa walka w Kongresówce i krew braci lała się już pod Siemiatyczami i Węgrowem. Żmudź tylko wahała się rozciąć gordyjski węzeł legalizmu, Ks. Mackiewicz pierwszy od ważył się dać hasło. Pędem błyskawicy rozbiegła się wieść po Żmudzi. Legaliści czekający upadku po wstania w Kongresówce, z przerażeniem i zgrozą rozprawiali o nierozmyślnym śmiałku, a zanominowane od miesiąca urzęda powstańcze, rozpoczęły swe funkcje. Ks. Mackiewicz był ową iskrą, która zapaliła nagromadzone żywioły. Bez broni i bez ludzi znających sztukę wojenną organizuje pół tysiąca żołnierzy, wpajając w nich poczucie obowiązku i wielkość sprawy, za którą poszli walczyć. Żołnierze w przeważnej liczbie byli włościanie z okolic, które znały i szanowały poważnego kapłana. Uzbrojenie składało się z pojedynek myśliwskich, dubeltówki były niegęste, a najwięcej kos oprawionych mocno na długich drewnianych trzonkach. Przeszło tydzień świeżo zgromadzeni powstańcy stali na miejscu. Zwożono zewsząd broń, zbiegali się ludzie, kuli kosy i lance w obozowych kuźniach. Obozowisko miało minę niewielkiej mieściny, ulepionej z chrustu i jodlanych sęków. Są to namioty, baraki, kuźnie, stajnie, kapliczka, arsenał tymczasowy — krócej, cała wojenna gospodarka. Zdawałoby ci się, że mieszkańcy opuścili swe domostwa i przenieśli się na mieszkanie do lasu. Zdawałoby ci się, że Moskwa nigdy się nie po waży przestąpić tajemniczej powłoki lasów i zajrzeć w oblicze nowych gospodarzy. Nieinaczej też rozmyślali powstańcy, będąc niedawnymi świadkami demo ralizacji i panicznego strachu Moskali. Przewaga moralna istotnie była na naszej stronie, nim jej nie odstąpiliśmy na korzyść naszych wrogów.
Przededniem 17 marca oddział ks. Mackiewicza wyruszył w drogę. Oddano rozkazy kompanjom, rozdzielono chleb i mięso, zawołano do broni i w pogotowiu czekano na przybycie naczelnika. Ks. Mackiewicz na czarnym niewielkim koniku, odziany w narodówkę, w czerwonej konfederatce i z szablą u boku, zwolna przejeżdża szeregi. Przemówił słów kilka, za chęcając do wytrwałości i skinął do marszu. Ruszyli powstańcy, zdążając ku lasom Datnowa. W tych stronach miał się znajdować Jabłonowski, naczelnik województwa. W miejscowości zwanej Pujdakiem, nastąpiło spotkanie. Jabłonowski otoczony gronem doborowej młodzieży, zasilił inteligencją wieśniaczy zastęp ks. Mackiewicza. Dymisjonowany kapitan z wojska moskiewskiego, wdrożony przytem w partyzancką długoletnią praktykę na Kaukazie, Jabłonowski z bystrością sobie właściwą przeprowadza nowy porządek i swoją organizację. Obywatelskie grono ks. Mackiewicza zamieniło się w hufiec zbrojny, który choć pozornie przybrał wojenną postawę, Tydzień cały uczono musztry i wojennych obrotów, przysposabiając nowozacięźuych na bitwę, której się niebawem spodziewano.
Sześć kompanji moskiewskiej piechoty wystąpiło na spotkanie i zaatakowało powstańców. Opis tej potyczki, jako też i wypadki, mające z nią bez pośrednią styczność, podamy w dalszym ciągu. Jabłonowski był głównym jej kierownikiem. Ks. Mackiewicz w czasie potyczki był nieobecny, przybył zaś, kiedy walka już była rozwiązana. Moskale wystąpili z lasu i uszykowani w kolumny o 1,500 kroków, przeczekali do nocy. Powstańcom zostawili plac boju, a sami śród pól obszernych o kilka wiorst zaledwo odważyli się założyć nocne obozowisko. Któż będąc w przeciwnym obozie mógłby powątpiewać, iż zwycięztwo nic było na stronie powstańców? A jednak zwycięztwa nie, było, tylko strony walczące wzajemnie odstępowały, sądząc się za pobitych. Nie śpiewano hymnów zwycięzkich w obozie powstańczym. Natomiast zdjęci niepewnością, nie doliczali się niemal połowy zbiegłych towarzyszy, których ze zgrozą musieli zaliczyć do rzędu dezerterów. Pierwszym czynem ks. Mackiewicza po przybyciu było opatrzyć rannych i pogrześć trupów. Niewdzięczni towarzysze niejednokrotnie z niedbałością spełniali ową powinność, wpływając niezmiernie na demoralizację walczących. Ks. Mackiewicz zwiedził plac boju i przy sypał garść piasku na mogile pięciu naszych poległych. Moskali padło przeszło 40. Ten stosunek za bitych miał miejsce niemal we wszystkich potyczkach na Żmudzi. Takie były rezultata piewszej potyczki. Zbiegli towarzysze rzucali broń w lesie i pierzchali sami nie wiedząc przed kim.
Leśna partyzantka oczywiście nie harmonizowała z charakterem polskiego żołnierza. Partyzanci, rozrzuceni w rzadkim strzeleckim łańcuchu, najczęściej w gąszczu, nie mając przytem sygnałów i żądnej komendy istotnie w niezazdrośnem zostawali położeniu. Pierwszy zły przykład, pierwsze nieumyślne niekiedy cofnięcie się wszczynało ucieczkę i powszechny nieład. Ileż zimnej rozwagi i zaufania w towarzyszy wymagał ów bezloiczny tryb wojowania! Ciż sami zbiegowie, których radzibyśmy policzyć do rzędu niezdarnych tchórzów, najlepsi byli by żołnierze. Ci właśnie tchórze, nie zrażając się nie powodzeniem, wstępowali do innych oddziałów, z wytrwałością znosili wojenne trudy i walczyli, lub uciekali, będąc pod wpływem podobnych okoliczności. Jeżeli uciekinierstwo weszło w nałóg u naszych żołnierzy, to czyliż daje to prawo pozbawić Polaków wrodzonego im męztwa, skrzywionego przez niedołęztwo niezdarnych naczelników!
Postać oddziału po bitwie wprowadziła w zdumienie ks. Mackiewicza, Jabłonowski wychodząc ze stanowiska praktyczno-wojennego, poczytał uciekinierów za niepowrotnie straconych. Domyślając się, że w oddziale jest wielu innych kandydatów do przyszłego zbiegostwa, uznał za właściwe pozbyć się ich, przeprowadzając gwałtowną lecz radykalną reformę. Zwołał pod broń i naliczył 300 niespełna osób. Ogłosił powszechną amnestję zbiegom i oświadczył żołnierzom pozwolenie proszenia dymisji. Wielu się uwolniło, resztę Jabłonowski rozpędził „na cztery wiatry.“ Zostało stu kilkunastu. Pozbawieni zaszczytu służenia narodowej sprawie byli sami włościanie, po większej części żołnierze ks. Mackiewicza. Smutny był to widok. Widząc taki obrót rzeczy ks. Mackiewicz wykrzyknął pamiętne: „zginąłem !" W cóż się obracała jego długoletnia praca i zabiegi o ludowe powstanie, kiedy ten lud ma być odepchnięty od wspólnej walki i uznany za niedołężnego obrońcę Polski?! Czterdziestu najdzielniejszych, kwiat młodzieży Jabłonowski wybrał dla siebie, ogłaszając, iż kto nie może odbywać ośmiu mil dziennie w marszu, a 3 dni żyć o chlebie i wodzie, nie może być jego żołnie rzem. Siedemdziesięciu pozostałych powierzył ks. Mackiewiczowi, mianując goj naczelnikiem oddziału.
Dłuski ważną miał sprawę do wykonania, bo zdążał na pruską granicę po zdobycie broni. Ks. Mackiewicz wyruszył pierwszy. Rozdzielone oddziały zdążały w kierunku Krok. W drugiej połowie marca w każdej niemal ludniejszej miejscowości tworzyły się oddziały, rozmai tym ulegając losom. Klęski, których powodem była nieostrożność lub brak zdrowego rozumu, smutne wywierały wrażenie na usposobienie mieszkańców. To jednak pewna, że lud garnął się do walki orężnej, stanowiąc integralną część oddziałów. W puszczy Krokowskiej przez czynny udział miejscowego duchowieństwa, zgromadziło się około tysiąca wieśniaków, nad którymi powierzono dowództwo Kilińskiemu i Kuszłejce. Kołyszko również z oddziałem był w tych stronach. Spodziewano się przybycia Moskali. Ks. Mackiewicz przybył na godzin kilka przed bitwą.
Wstrzymujemy się od powtórnego opisu potyczki pod Lenczami, w której ks. Mackiewicz nie był głównym kierownikiem. Wspomnieliśmy już, że Jabłonowski, przybywając w chwili stanowczej, rozwiązał zwycięztwo. Moskale odstąpili. Rezultata owej potyczki nie były lepsze jak pod Pujdakiem. Brak planu i niemożebność kierowania częściami w boju, a ostatecznie dezercja, stanowiły wybitną cechę tej potyczki. Jeden tylko Jabłonowski potrafił użyć swoich czterdziestu, bo byli najdzielniejsi. Po potyczce lenczowskiej ks. Mackiewicz nieliczną był otoczony garstką. Zresztą wiosenna kampanja nadwątliła słabe jego zdrowie. Zdjęty gorączką opuścił oddział i udał się na spoczynek.
Za parę tygodni ks. Mackiewicz schorzały i wybladły, wraca na pole walki. Poniewieżski powiat, szczególniej zaś okolice Podbrzezia, służyły mu za naturalną rezerwę, z której do woli czerpał ochotników i wojenne zapasy. Niedługo też czekał, nim się zaciągnęło pod jego chorągiew kilkuset bogobojnych wieśniaków. Rozbitki lub odpędzeni przez Jabłonowskiego, cisnęli się napowrót w szeregi ks. Mackiewicza. Tymczasem Dołęga przybywając na Żmudź, zwiastował powstaniu nową potęgę. Obejmując z ramienia prowincjonalnego rządu władzę wojewódzką, wziął się do wykonania swych planów. Mówiliśmy, iż Dołęga przy spotkaniu się z ks. Mackiewiczem w lasach Łańskich wcielił i jego oddział w kadry swych bataljonów. Odtąd ks. Mackiewicz stał się doradcą, przyjacielem i podkomendnym Dołęgi.
W powstaniu źmudzkiem nie bawiono się w stopnie, więc ks. Mackiewicz żadnego nie otrzymał tytułu. Urząd ks. Mackiewicza nie nadawał mu jednak charakteru wojennego kapelana, lecz dowódcy komendanta dwóch bataljonów. Ks. Mackiewicz jako wykonawca woli Dołęgi, uczestniczył w potyczce pod Rogowem, którą streściliśmy poprzednio. Nie brakowało mu ani męztwa, ani wojennego hartu. W innem miejscu podaliśmy kilka szczegółów, świadczących o tej bohaterskiej duszy, równie odważnej w boju, jak szczytnej w obowiązkach obywatelskich. Po zwycięztwie pod Rogowem, powstańcy ruszyli ku Zielonce. Trudno określić o ile ks. Mackiewicz sprzyjał zamiarom Dołęgi. Biorąc miarę z rady wojennej w Ivnebiach, ks. Mackiewicz nie tylko, że nie stawił oporu pochodowi do Kurlandji, lecz zdawał się upatrywać w tem zbawienne dla powstania skutki. Dowodząc jedną z kolumn ks. Mackiewicz, równie jak Dołęga, tryumfalnym marszem zdążał ku Birżom. Równie ogłaszał manifest 22 stycznia i wstępował do kościołów. Z podwójnem wrażeniem jako kapłana i powstańca witał go lud okoliczny. Ks. Mackiewicz z radością spoglądał na ziszczające się swe nadzieje, przeczuwając rychłe zbawienie ojczyzny, wywołane tytaniczną potęgą mas.