Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Nadania ziemi przez szlachtę galicyjską

20.10.2013 13:00
Witam,
Chciałbym się Was poradzić w pewnej sprawie. Z ustnych przekazów wiem, że moi przodkowie przybyli „ze wschodu” – prawdopodobnie chodzi tu o zabór rosyjski, do niewielkiej miejscowości w Galicji. Ze wschodu zostali prawdopodobnie wypędzeni w wyniku jakiegoś najazdu. Po zbadaniu ksiąg parafialnych okazało się, że do Galicji przybyli jeszcze w XVIII w. Po przybyciu, jako że sami mieli szlacheckie pochodzenie i stracili na wschodzie cały swój majątek, dostali od miejscowego dworu spory obszar ziemi. W miejscu tym zresztą mieszkają do dziś.
I tu pytanie w jakiej formie odbywały się takie nadania? Czy była to jakaś szersza praktyka dworów galicyjskich? I najważniejsze, czy zachowały się jakieś dokumenty, które mogłyby to potwierdzać? I ewentualnie gdzie ich szukać?
W księdze wieczystej dla tej nieruchomości nie ma żadnych dokumentów z tym związanych.
Może ktoś z Was miał podobny problem? Z góry dziękuję za wszelkie sugestie.

Komentarze (3)

3.12.2013 19:11
Dobry wieczór,

być może nie tyle chodzi tu o nadanie, ile o osadzenie "na czynszu" - rodzaj wieczystej dzierżawy, także w dobrach magnackich, spłacanej zwyczajowo stosunkowo niewielką (jeszcze w wieku XVIII, w XIX to się dramatycznie zmieniało) kwotą pieniężną. Jeszcze i dziś chyba żywe porzekadło "szlachcic na zagrodzie..." wynikało na równi z przepisów prawa i obyczaju - prawa polityczne szlachta utrzymywała wówczas, gdy "siedziała na ziemi", choćby nie była to ziemia własna, a jedynie dzierżawiona za czynsz. Stąd i zgoda deklasowanych lub ograbionych w różnych dziejowych zawieruchach na płacenie czynszu, i zwyczajowa, starej daty, przychylność szlachty bogatej i możnowładztwa do osadzania na czynszu szlachty drobniejszej. Umowy czynszowe mogły być zawierane (sądzę) na mocy "nobile verbum", ustnie (i na tejże zasadzie trwać nawet kilka pokoleń - skoro gwarantem ich była powszechna w danym powiecie wiedza o nich). Stąd też, być może, brak dokumentów.
W wieku XIX, gdy ziemia nabrała "wartości rynkowej" (patrz Marks: forma towarowa i alienacja ), relacje między właścicielami ziemi i szlacheckim "drobiazgiem" zmieniły się diametralnie - czynsze szły w górę tak gwałtownie, że prowadziło to do błyskawicznego ubożenia szlachty czynszowej (drobnej), w konsekwencji także do deklasacji, spychania w rząd chłopów, migracji do miast, narodzin postszlacheckiej inteligencji miejskiej. Ten konflikt można ładnie obserwować w niesłusznie powszechnie lekceważonej powieści Orzeszkowej (Nad Niemnem, oczywiście). Tam rozgrywa się on między bogatym ziemianinem - Benedyktem Korczyńskim - i biedną szlachtą czynszową - Anzelmem, Fabianem, Janem Bohatyrowiczami.
Nie wiem, jak te sprawy przebiegały w Galicji, ale pod zaborem rosyjskim - na Litwie, Białorusi, Ukrainie - ziemiaństwo polskie miało swój niemały udział w zniszczeniu podstawy bytu ekonomicznego "szlachty polskiej" (którą to nazwą tam i wówczas określano raczej zaściankowy i czynszowy drobiazg szlachecki, niż szlachtę średnią, to jest "dworia'n"). Rzecz, nota bene, rzadko dziś podnoszona (jak większość spraw przykrych i wstydliwych) - z przyczyn ekonomicznych średnioszlacheccy polscy właściciele ziemscy zaboru rosyjskiego przyłożyli się w niemałym stopniu do deklasacji, utraty praw szlacheckich i wreszcie wynarodowienia drobnoszlacheckiej rzeszy zaściankowych i "czynszowników". Na Ukrainie dochodziło do niszczenia kilkusetletnich zaścianków w ciągu jednego dnia, zbrojnych starć, w których ziemiaństwo posługiwało się jako zbrojnym ramieniem carską żandarmerią i kozakami. Bywało że za jednym zamachem pozostawiano z wozem i rozprutą pierzyną trzy tysiące osób. Ponoć nawet kozakom i "fiołom" zdarzało się litować nad pędzonymi precz "Bohatyrowiczami", ale rosyjskie władze cywilne i wojskowe, którym podlegali, na ogół szły w tej dziedzinie ręka w rękę z ziemiaństwem (polskim - i owszem). Niemałą winę w tym dziele deklasowania zaścianka (i szlachty czynszowej) ponoszą powiatowi marszałkowie szlachty, którzy niespecjalnie zadbali o to, by dokumentować prawa szlacheckie ludzi wysiedlanych z dóbr ich i ich sąsiadów. Liczba drobnej szlachty w ten sposób załatwionej na amen określana bywa nawet na około milion osób w pierwszej połowie wieku XIX. W kontekście tego tytuł herbarza Uruskiego (Rodzina) brzmi jak małoduszna kpina.
W sprawie dokumentów galicyjskich pomóc niestety nie mogę, choć myślę, że na forum znajdzie Pan licznych specjalistów, choćby od lwowskiego Archiwum Bernardyńskiego... Proszę spróbować zapytać w dziale dotyczącym archiwów.
Mogę natomiast podrzucić tytuły książek przystępnie omawiających sytuację ekonomiczną szlachty czynszowej u progu zaborów i podczas ich trwania. Na ogół dotyczą Ukrainy, ale sądzę, że kontekst historyczny i tak jest interesujący. W pierwszym rzędzie chodzi o książki ostrego historyka francuskiego Daniela Beauvois (proszę uważać, konserwatystę potrafi nieźle rozjuszyć, ale wiedzę źródłową ma bez zarzutu):
D. Beauvois, Polacy na Ukrainie 1831-1863 : szlachta polska na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie, przeł. Ewa i Krzysztof Rutkowscy, Paryż 1988.
D. Beauvois, Walka o ziemię : szlachta polska na Ukrainie prawobrzeżnej pomiędzy caratem a ludem ukraińskim 1863-1914, przeł. Krzysztof Rutkowski, Sejny 1996.
D. Beauvois, Trójkąt Ukraiński : szlachta, carat i lud na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie 1793-1914, przeł. Krzysztof Rutkowski, Lublin 2005.
I jeszcze:
J. Sikorska-Kulesza, Deklasacja drobnej szlachty na Litwie i Białorusi w XIX wieku, [b.m.] 1995.

Z zaściankowym pozdrowieniem

Maciek
3.12.2013 23:55
oj oj - z tymi tysiącami deklasowanej szlachty to można się spotkać - ale głównie w radosnej twórczości historycznej rodem z KGB - zresztą Ci sami autorzy wypisuję banialuki o Białych Chorwatach i wiecznie Ukraińskim ... Krakowie.
Prawda jest taka, że zaborcy - wszyscy bez wyjątku - austriaccy również - dopuszczali się niesłychanych manipulacji celem zniszczenia polskiej warstwy szlacheckiej będącej nośnikiem wartości wspólnoty Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Za przykład niesłychanie wyraźny niech posłuży przykład z lwowskiego. Na przełomie wieków wprowadzono podział na cyrkuły i dominia - takie niby-powiaty we władaniu prywatnych właścicieli. Chodziło o przemieszanie własności i ulokowanie na kluczowych stanowiskach lojalnych sobie cwaniaków. Aby zyskać sobie przychylność - a jednocześnie skłócić naród wprowadzono .. prawo pierwszej nocy - wobec wszystkich w danym dominium. Nie trudno się domyślać co słabsze jednostki z tego skwapliwie korzystały - co rozjuszało niezwykle drobniejszą szlachtę i chłopstwo. Część panów dominialnych była zresztą od razu "przywieziona w teczce". To że potem doszło do Rzezi Galicyjskiej - jest w takim kontekście jasne. Austrii chodziło wyrzezanie przygotowujących powstanie szlachciców i jeszcze mocniejsze skłócenie warstw - w myśl zasady "dziel i rządź".
Więc proszę nie wierzyć we wszystko co pisze p. Beauvois
4.12.2013 13:00
Szanowny Panie Marcinie,

coś ja mam dziś dzień polemik z Panem
Postaram się krótko, w miarę polubownie i głównie w odniesieniu do mojego tu wystąpienie.
(1) Oddaję Panu pierwszeństwo w wypowiedziach na temat Galicji. Ja się nie znam na tym i nie myślę się mądrować. Prawda przy Panu i ostatnie słowo.
(2) Rozumiem, że rozgoryczyła Pana treść (a może i ton) mojej wypowiedzi o ziemiaństwie, więc postaram się to nieco złagodzić.
(a) Na pewno nie próbowałem obciążyć polskiej warstwy ziemiańskiej odpowiedzialnością za całe historyczne zło, które kraj spotkało w dobie zaborowej. Nie próbowałem też rozmydlić historycznej odpowiedzialności państw zaborczych.
(b) Nie jestem też histerycznym "szlachtożercą" - uważam tylko, w duchu Żeromskiego, że trzeba rozdrapywać niektóre rany, żeby się "nie zabliźniły błoną podłości". Otóż wcale nie robię tego po to, by spotwarzyć polską tradycję szlachecką. Wprost przeciwnie - chciałbym ocalić jej pamięć i schedę, chciałbym ją przeto widzieć w postaci oczyszczonej z przywar, przypadłości, usterek, czyli właśnie takiej, w jakiej warto kultywować jej pamięć, a ethos przekazywać dalej. To wymaga konfrontacji ze stanowiskami krytycznymi, z faktami niemieszczącymi się w polu bałwochwalczego kultu szlachetczyzny wziętej in toto (czego akurat - broń Boże, nie zarzucam tu Panu, sądzę jednak, że to jest jedna z polskich przywar narodowych). To wymaga wzięcia pod uwagę także - pisałem wszak, iż przykrych - faktów swoiście rozumianego "stanowego" sojuszu w niektórych sprawach między ziemiaństwem a władzą zaborczą. Nie twierdzę przecież ani że dotyczyło to wszystkich, ani też że miało charakter jakiejś powszechnej zmowy czy zadekretowanego działania. Patrzę na to raczej w kategoriach konfliktu ekonomicznego i stanowego w łonie niejednorodnej warstwy szlacheckiej, który na ogół przesłania nasza wiara, że ziemiaństwo polskie kierowało się we wszystkich swoich poczynaniach wyłącznie patriotyzmem, ethosem niepodległościowym etc. A nieprawda, bo przecież i o ekonomiczną podstawę własnego istnienia dbać musiało, co musiało prowadzić do różnych form konkurencji w walce o byt. Z liczb się wycofam, chętnie też przeproszę (co niniejszym czynię) i Autora pierwszego postu, i Pana, i wszystkich, którzy się mogli poczuć dotknięci ostrym (za ostrym?) postawieniem sprawy. Proszę jednak na to spojrzeć jak na krytykę historii polskiej podejmowaną niegdyś przez krakowskich Stańczyków (wszak nikt od niej nie umarł). W tego rodzaju działaniach widzę też sens istnienia polskiej inteligencji (przedwcześnie pochowanej przez miłośników różnych okcydentalnych nowinek ). I widzę w tym także swój obowiązek stanowy (po mieczu i kądzieli na mnie spadający ). Silna polaryzacja poglądów sprzyja poza tym dyskusji, a ta jest niezbędnym warunkiem dochodzenia do jakiejś zgody na temat prawdy. Dla dobra tejże (dyskusji) - wycofuję się z liczb, których dochodzić powinni specjaliści-historycy.
(c) No, ale mam nadzieję, że pisząc o "radosnej twórczości historycznej rodem z KGB" użył Pan tylko figury retorycznej (powiedzmy hiperboli), dla podkreślenia swojej niezgody na zaprezentowane tezy. Bo chyba nie myśli Pan o Danielu Beauvois? Pierwszą wymienioną przeze mnie książkę wydał mu Giedroyc, inną (której nie przywoływałem) - Fundacja Jana Pawła II w Rzymie wespół z KUL-em. No przecież nie jest to zły patronat.
Jest kontrowersyjny (toż pisałem, że może wkurzyć, mnie też czasem wkurza), to prawda, ale w końcu to dobry historyk, poza tym - i to ma swoją wagę - prezentuje spojrzenie z zewnątrz (nie mówię, że obiektywne: subiektywne, ale inaczej). A w ogóle przecież historiografia to właśnie wielka walka różnoimiennych dyskursów i częstokroć sprzecznych tez, których sens polega na stopniowym dochodzeniu do jakiejś prawdy. Wina za tę naszą dyskusję moja, bo napisałem post, tak jakbym usiłował ustanowić jakiś obiektywny obraz. Przewekslujmy to właśnie na głos w dyskusji.
Krótko mówiąc - bronię Daniela Beauvois, podobnie jak chętnie będę bronić Arkadiusza Pacholskiego, który stawia bardzo ostre tezy na temat dziejowej winy, jaką szlachta polska ponosi za zniewolenia polskiego chłopa (i nie przebiera on bynajmniej w słowach). Mimo wszystkich kontrowersji - warto chyba zdań takich wysłuchać? KGB to organizacja zbrodnicza, a autorzy książek to tylko uczestnicy wielowątkowego i trudnego sporu (a jakie inne spory istnieją?).
I już kończę - w poczuciu winy, żeśmy nie bardzo pomogli "hmm" w uzyskaniu potrzebnych mu informacji (za co też przepraszam).

Serdecznie pozdrawiam!

Maciek