Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

"Pan Tadeusz" czyli o skarbie znalezionym w Zagrodnie

23.12.2008 19:36
Skarb znaleziony w Zagrodnie

Jak szesnastoletni wisus, jego ojciec i wójt uratowali autograf „Pana Tadeusza” przed spaleniem.

Tytoń rozsypuje się po ceracie. Bernard Manecki skręca papierosy, choć ręce drżą mu coraz bardziej. To nerwy. Zawsze tak jest, gdy proszą go, by przypomniał sobie tamtą historię

W połowie czerwca 1945 roku Zagrodno dopiero zajmowali pierwsi polscy osadnicy. Bernard Manecki miał 16 lat. Rosyjskich żołnierzy, którzy na dziedzińcu szkoły palili książki, pamięta jakby to było wczoraj.
– Ogień buchał ogromny. Można w nim było konia usmażyć – wspomina.
Wślizgnął się do opuszczonego przez Niemców domu nauczyciela. Talerze ze spleśniałą, niedojedzoną zupą jeszcze stały na stołach. Porozrzucane sprzęty walały się pod nogami. Chodził po otwartych na oścież pokojach, szukając papieru, z którego dałoby się skręcić papierosy.

To się nie nadaje na papierosy
Na pierwszym piętrze do końca wojny mieszkała żona hitlerowskiego oficera, dowodzącego żołnierzami na froncie wschodnim. Została po niej biblioteczka. Bernard przeglądał książkę po książce, macając która nadawałaby się na skręty, aż dostrzegł leżący osobno na szafce gruby jak Biblia plik kartek. Przewiązane sznurem, pociemniałe stronice były zapisane odręcznym pismem. Bernard nie umiał czytać po polsku, nie wiedział co znalazł, ale wziął znalezisko pod pachę i wrócił do domu, by pokazać ojcu.
– Tato pierwszy poznał, że przyniosłem rękopis „Pana Tadeusza” – opowiada staruszek. – Popatrzył. „Nie, synku, to się nie nadaje na papierosy. To coś bardzo ważnego”. I poszliśmy do wójta. Wójt Jan Krowicki zabrał rękopis. Nazajutrz zawiózł go do powiatowej rady, do Złotoryi. Czasy były takie, że nikt specjalnie nie dbał ani o książki, ani o pokwitowania.
– I tak ślad po moim znalezisku zaginął – wspomina pan Bernard. – Dopiero po pewnym czasie dowiedziałem się, że rękopis istnieje, dotarł do wrocławskiego Ossolineum.

Bankiet bez Maneckiego
W 2005 roku, gdy Aleksander Kwaśniewski z Leszkiem Millerem brylowali na warszawskim bankiecie z okazji 150. rocznicy śmierci Adama Mickiewicza, Bernard Manecki siedział wściekły przed telewizorem w Zagrodnie. Pewnie tak jak teraz wyciągał z metalowej papierośnicy skręta za skrętem.
– Zapomniano o mnie, a przecież gdybym nie zabrał Ruskim „Pana Tadeusza”, to ten narodowy skarb, którym szczyci się cała Polska, spłonąłby w ognisku razem z innymi książkami – mówi staruszek. – Wiem, że te kartki są warte fortunę. Nie chcę pieniędzy, tylko odrobinę wdzięczności – dodaje, patrząc głęboko w oczy.
Ten żal siedzi w nim od lat. Wyrzucił go z siebie dopiero niedawno, podczas powiatowej akademii, na której władza wręczała medale pierwszym osadnikom.
– Znaleziono dwa rękopisy: jeden w Saragossie, drugi w Zagrodnie. Tylko za ten drugi nikt nigdy nawet nie podziękował – westchnął do mikrofonu i wrócił na swoje miejsce.

Cygara dla milicjantów
Ojciec Bernarda Maneckiego był zarządcą w niemieckich gospodarstwach. Przed wojną za spadek po pradziadzie kupił sobie własne, w Osieku koło Oławy. Ale w 1937 roku Hitler wywłaszczył z niego całą rodzinę i kazał przenieść się do Wrocławia. Dwaj starsi bracia Bernarda poszli do niemieckiej armii i zginęli gdzieś pod Stalingradem. Gdy Rosjanie przekroczyli Odrę, Maneccy tułali się po Śląsku, uciekając przed wojskiem. Gubili się i odnajdywali, nieraz ocierając o śmierć, aż pod koniec maja 1945 roku dotarli do Zagrodna. Wieś nazywała się jeszcze z niemiecka Adelinem (Adelsdorfem). Zatrzymał ich uzbrojony milicyjny patrol z biało-czerwonymi opaskami na rękach.
– Mieliśmy ze sobą skrzynkę z cygarami – opowiada pan Bernard. – Ojciec kruszył je sobie do fajki, bo nie było co palić. Milicjanci zaproponowali handel: konia za nasze cygara. Służył nam potem ten siwek trzy lata w Zagrodnie.

Miłość z Kresów
We wsi przed Maneckimi były tylko dwie polskie rodziny: Gorczycowie i Szelepajłowie. Pełnomocnik rządu, który akurat przyjechał do Zagrodna, przekonał ojca Bernarda, by zamiast wracać do Osieka zaopiekował się porzuconymi przez Niemców stadami krów. Na dodatek trzeba było pilnie jechać furmankami po repatriantów z Kresów, którzy przyjechali koleją na dworzec w Chojnowie. To w tym transporcie przyjechał spod Buczacza pierwszy wójt Zagrodna Jan Krowicki z rodziną. Bernardowi spodobała się jego córka, Janina. Pokochali się. Maneccy zajęli jedno z gospodarstw i zadomowili się w Zagrodnie.

Wyprawa do Adelina
W monografii Grodźca Mariusz Olczak, historyk Archiwum Państwowego, cytuje pochodzącą z 1960 roku opowieść Bogdana Horodyskiego o wyprawie warszawskich i krakowskich bibliotekarzy do Zagrodna. Wspólną ekspedycję zwabiły na Dolny Śląsk pogłoski, że pod koniec wojny Niemcy wywieźli do Adelina księgozbiór Biblioteki Publicznej Miasta Stołecznego Warszawy. Zbiory miały rzekomo leżeć w spichrzach i stajniach folwarku, należącego do hrabiego von Pfeil.
„Być może – pisze Mariusz Olczak – wiadomości do Warszawy dotarły po tym, jak do władz gromadzkich w Zagrodnie ludność zaczęła na przełomie maja i czerwca 1945 roku przynosić egzemplarze polskich książek”.

Bibliotekarze w latrynie
W lipcu i sierpniu 1945 roku, w folwarku von Pfeilów, bibliotekarze znaleźli nie tylko skrzynie z napisami „Staatsbibliothek Warschau”, ale też zbiory Biblioteki Narodowej Ossolineum i Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego. Setki tysięcy książek i starodruków. Horodyski w swej relacji „Pana Tadeusza” nie wymienia, z emfazą wspomina za to o rękopisach Juliusza Słowackiego. Skarby walały się wśród ekskrementów. Stacjonujący w majątku rosyjscy żołnierze traktowali bezcenne księgi jak papier toaletowy. Nieżyjąca już Zofia Piotrowska-Warczygłowa, która uczestniczyła w ekspedycji, opowiadała Mariuszowi Olczakowi, że zużyte do celów sanitarnych pergaminy, karty starodruków i rękopisów wiatr roznosił po polach. „Przy latrynach oraz w okolicznych dołach znajdywano m.in. edykty królewskie, z miejsca czyszczone z wszelkiego brudu” – powtarza jej relację autor „Grodźca”. Z Zagrodna do stolicy wywieziono 241 skrzyń, 455 worków i ponad 1,6 tys. paczek ze zbiorami Biblioteki Narodowej, Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, Ossolineum. Do tego trzeba doliczyć kilka skrzyń rękopisów Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego, m.in. z ocalałymi preludiami Fryderyka Chopina.

Wszystko bujda
– Niemożliwe – zaprzeczają zgodnie tym relacjom Janina i Bernard Maneccy. Latem 1945 roku chodzili do majątku von Pfeilów na zabawy ludowe. Stajni wypełnionych książkami, jak twierdzą, nie było. A tym bardziej złożonej z bibliotekarzy komisji, która przyjechała do Zagrodna ratować skarby kultury.
– Mój ojciec był wójtem. Musiałby wiedzieć o obcych, którzy kręcą się po jego wiosce – argumentuje Janina Manecka, córka Jana Krowickiego.
Bernard znał w Zagrodnie każdy dom. Jako ciekawy wszystkiego, wychowany na wrocławskiej ulicy, chłopak spenetrował też folwark von Pfeilów, gdzie według Mariusza Olczaka zmagazynowano książki.
– Malutki, skromny dworek – opowiada, układając świeżo zrobione skręty w metalowej papierośnicy. – W środku sala, duży parkiet, parę komnat. Stajnie, owszem, ale puste. Ta cała komisja to bujda.

Wyście mnie zrujnowali
Bernard Manecki ma 77 lat. Pije lekką kawę z mlekiem, pali zrobione własnoręcznie papierosy, dogląda pszczół. Lubi posiedzieć z wędką przy stawku przed domem. Wciąż świetnie mówi po niemiecku, więc mieszkańcy Zagrodna kierują do niego turystów zza Odry. Tak poznał hrabinę von Pfeil, która po otwarciu granic przez Gierka, przyjechała z pretensjami do Polaków: „Wyście mnie zrujnowali, wszystko zabrali”. Tylko go rozzłościła. Potem spotkał jej syna, lekarza. W jedną noc opróżnili butelkę zachodniej wódki i się zaprzyjaźnili. Więc w życiu bywa różnie. Może i za tego „Pana Tadeusza” ktoś kiedyś Bernardowi Maneckiemu podziękuje jak trzeba.

Ze Lwowa do Adelina
W początkach 1944 roku władze niemieckie zarządziły ewakuację lwowskich zbiorów bibliotecznych, m.in. Ossolineum. Wyraźne instrukcje nakazywały wywieźć przede wszystkim niemiecką literaturę fachową i księgozbiór czytelni głównych. Wbrew władzom, prof. Mieczysław Gębarowicz przygotował do transportu najcenniejsze, najstaranniej wyselekcjonowane zbiory specjalne i cymelia Ossolineum: m.in. 2300 rękopisów, 2200 dokumentów sięgających XIII wieku, 1700 starych druków, 2400 rycin. Był wśród tych skarbów autograf „Pana Tadeusza”, a także rękopisy Juliusza Słowackiego, Aleksandra Fredry, Henryka Sienkiewicza, Jana Kasprowicza, Władysława Reymonta i Stefana Żeromskiego. W marcu i kwietniu zbiory Ossolineum dotarły do Krakowa. Złożono je w piwnicach Biblioteki Jagiellońskiej, gdzie miały bezpiecznie doczekać końca wojny. Niespodziewanie latem 1944 roku Niemcy wywieźli wszystko na zachód i zmagazynowali w Adelinie, czyli Zagrodnie.

Ten budynek mieszkańcy Zagrodna nazywają domem nauczyciela. W mieszkaniu na pierwszym piętrze, szesnastoletni Bernard Manecki znalazł arcydzieło Mickiewicza.



fot. PIOTR KRZYŻANOWSKI/ARCHIWUM OSSOLINEUM

[Gazeta Wrocławska - 12.09.2007 r. Piotr Kanikowski]