Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

MIĘDZY NIEMNEM A DŹWINĄ

27.06.2009 19:33
MIĘDZY NIEMNEM A DŹWINĄ

Rozdział IX.

KRAJ LAT DZIECINNYCH (fragm..)

Jest tutaj, na ziemi nowogródzkiej, tak właśnie jak On to opisywał. Chciał tem pisaniem zapracować sobie na pomnik w rynku nowogródzkim. Ale stoją Jego pom­niki w Warszawie i w Paryżu, w Nowo­gródku niema pomnika. O kopcu mickiewi­czowskim, usypanym w latach 1924-1931 obok Góry Zamkowej cóż można powie­dzieć? Szlachetny pomysł spaczyło wyko­nanie, a nade wszystko – niefortunny wy­bór miejsca: w majestatycznem sąsiedztwie ruin zamkowych wygląda kopiec jak babka z piasku. Zresztą po co tu pomniki? Wszystko w tem miasteczku i dookoła, w rozległej okolicy przypomina o Ada­mie Mickiewiczu. Już po pierwszych krokach w tych stronach, gdzie płaty ornych gruntów spływają miękko z obłych wzgórz, po pierw­szym rzucie oka na kraj o pofałdowanych bliskich horyzontach, gdzie z każdego pagórka odsłaniają się coraz nowe, coraz powabniejsze widoki, zaczynają podzwaniać w uszach najpierw urywkami, potem całemi okresami strofy z ,,Pana Tadeusza”, z ,,Ballad” i ,,Dziadów”. Co chwila z białych drogowskazów u szos i traktów, nakry­tych staremi brzozami, uderzają wzrok imiona miejsc opromienio­nych słońcem arcypoezji, budzą wzruszające echa i dobywają z pa­mięci czarowne apostrofy, do tych miejsc właśnie zwrócone. Przy­pominają się poetyckie formuły, utrafiające w sedno duszy wę­drowca. I tak krok za krokiem przemierza się te strony przy akompanjamencie, przy ciągłym wtórze mickiewiczowskich wierszy. Jest bodaj rzeczą obojętną, czy Mickiewicz urodził się w samym Nowogródku, czy też o kilka mil dalej na południe, w okolicy szla­checkiej Zaosie, gdzie opodal szemrzą Kołdyczewa nurty sine. Ta kwestja, zdaje się, dotąd nie została wyjaśniona. Ważniejsza jest pewność, że w prastarej farze nowogródzkiej, stojącej między Górą Zamkową a Górą Mendoga, Mickiewicz został ochrzczony, oraz ta okoliczność, że nieopodal rynku w zacisznej uliczce stał otoczony starodrzewiem domek pana Mikołaja i pani Barbary Mickiewiczów, i że z tego domku przez kilka lat syn ich odbywał codzienną krótką wędrówkę: naukos przez rynek między pałacem sapieżyńskim a radziwiłłowskim do szkoły oo. Dominikanów przy kościele św. Michała. Domek ten spalił się w późniejszych latach i został odbudowany w tej postaci, w jakiej go dziś oglądać można. Ale jeszcze przed pożarem, a po śmierci rodziców Mickiewicza chylił się do upadku. I przejmujące wrażenie wywarł na poecie, gdy po raz ostatni od­wiedził go w 1821 roku. Wrażenie to znalazło wyraz w skardze Gustawa („Dziady”):

Niedawno odwiedzałem dom nieboszczki matki:
Ledwie go poznać mogłem, już ledwie ostatki.
Kędy spojrzysz rudera, pustka i zniszczenie,
Dziedziniec mech zarasta, piołun, ostu zioła.
Jak na cmentarzu w północ milczenie dokoła.
O, inny dawniej przyjazd bywał mój w te bramy
Po krótkiem oddaleniu gdym wracał do mamy.
Już mię dobre życzenia spotkały z daleka,
Życzliwa domu czeladź aż za miastem czeka,
Na rynek siostry, bracia wybiegają mili

Obecny schludny i przyjemny wygląd odbudowanego dworku nie daje może dokładnego pojęcia o wyglądzie siedziby Mickiewiczów. Ale o kilkanaście stajań dalej, w innej uliczce przetrwał bez zmian od tamtych czasów drewniany, romantyczny dworek Szymanow­skich. Stamtąd wieje prawdziwy duch epoki. Takie dworki szare, szeroko rozsiadłe, z białemi kolumienkami na froncie otaczały ongiś Nowogródek, miasto sejmików i słynnych sądów trybunalskich, ściągających tu w ciągu dwu wieków szlachtę z ziem Wielkiego Księstwa. To była epoka największego rozkwitu Nowogródka te lata od 1585 do 1775, gdy trybunał przeniesiono do Grodna. W tym czasie starożytna drewniana fara, fundacji Witolda, została wymu­rowana i wzbogaciła się w kaplicę fundowaną przez Rudominów. W dziejach tej szacownej świątyni dwie daty świecą szczególnym blaskiem: rok 1422 kiedy to w jej murach odbył się ślub Władysława Jagiełły z Sońką księżną Holszańską, późniejszą matką dynastji, i rok 1799, data 12 lutego, kiedy chrzczono tu Adama Mickiewicza.
Prócz tablicy w farze na pamiątkę tego chrztu, wmurowanej już wiatach niepodległości, posiada Nowogródek w kościele św. Michała, przy klasztorze podominikańskim (tam właśnie uczył się Mickiewicz) drugie ważne świadectwo kultu Wieszcza. W setną rocznicę Jego urodzin, która wypadła w dobie największego ucisku rosyjskiego na tych ziemiach, grono obywateli nowogródzkich w sekretnem porozumieniu z proboszczem dostało się w nocy do kościoła i umie­ściło tam na jednym z filarów tablicę z popiersiem genjalnego ziomka. Stworzony został fakt dokonany, a policji carskiej udało się zamydlić oczy, wmawiając,.. . ,,że tak już było dawniej”.
Gdy się ustawi na mapie jeden koniec cyrkla w punkcie, oznacza­jącym Nowogródek, a drugim opisze koło o promieniu mniej więcej 50 km, uzyska się granice ,,kraju lat dziecinnych” Mickiewicza. Największe skupienie miejscowości, związanych z Jego życiem i twórczością, zajmuje południowo-wschodnią część tego koła. Tu­taj przeżył ,,dzieciństwo sielskie, anielskie", tutaj jako młode pa­cholę upolował tyle dumań i marzeń, że starczyło mu ich na chleb dla duszy do końca tułaczego życia. Tym chlebem sam się karmił i rozdzielał go między tysiączne rzesze rodaków, podnosząc mocą swego genjuszu zapadłą prowincję litewską do godności symbolu ojczyzny. Potężna musiała być emanacja ziemi tutejszej, pro­mienna osobliwie i żywa treść podań i mitów, a niezwykle czuła dusza tego dziecka, skoro pierwsze nieudolne jeszcze próby poetyckie nie naśladują modnych wówczas wzorków literackich, ale czerpią natchnienie z najbliższego otoczenia.
I tak zaczyna się jeden z pierwszych poematów, zapowiedź „Pana Tadeusza”:

Ziemio nowogródzka, kraju mój rodzimy
O, Trembeckiemi godzien uwielbienia rymy. . .


Młodziutki uczeń nowogródzkiego gimnazjum biegał po lekcjach na to samo wzgórze zamkowe, skąd roztacza się przepyszna pano­rama pól i lasów, hen ku szczorsowskiej granicy. Z poszczerbionych zębem czasu murów i baszt zamkowych wieją skrzydła eposu o wład­cach i pogańskich książętach litewskich, o walkach z Krzyżakami, którzy nacierali na gród, ciągnąc przez nizinne lasy traktem od Lidy.
Przystańmy na wzgórzu zamkowem u podnóża baszty, z której ocalała tylko jedna ściana, pionowo osadzona na skraju. Takich baszt, patrzących w daleką zaniebieszczoną przestrzeń pustemi oczodołami okien czy strzelnic, jest tutaj dwie. Opodal z pod ziemi sterczą resztki muru obwodowego, szczerby jakichś umocnień ka­miennych, ułomki cegieł i głazów. Ich obraz dziwny przypomina, że wzgórze to jest mogiłą wielkiej legendy. Ruiny dźwigają się z pod piasku i trawy na kształt szczątków pogrzebanego tu ongiś olbrzyma, któremu burze i wiatry rozryły kurhan grobowy... Wtedy z pod usypiska obnażyły się poczerniałe zmurszałe, a wciąż jeszcze potężne kości. Kości-relikwie starej, pogańskiej Litwy...
Patrzymy z tej wysokości na zachód niby ze stromego cypla wyspy, panującej nad rozległą przestrzenią. Na widnokręgu bardzo daleko ciemnieje ledwo dostrzegalna smuga lasów. Bliżej jeżą się kępy gajów. Ciemne tło pejzażu przecinają jasne linje traktów: do Lidy, do Korelicz, do Nowojelni. Jak na dłoni widać wszystkie drogi, wiodące ku Nowogródkowi - i ze wszystkich stron widać Nowo­gródek jaśniejący bielą ścian fary, odcinającej się mocnym konturem od rozsypanych po wzniesieniu niskich na wpół wiejskich domków. Te drogi to prastare szlaki, to łożyska, któremi płynęły pod obronny wtedy gród fale wojowników: ruskich i litewskich, tatarskich i krzyżackich, polskich i francuskich. Przypływy i od­pływy, grzmiące orężem, okrążały wyspę nowogródzką, uderzały w nią, zalewając nieraz ogniem i krwią – i mijały. Teraz w świąteczne popołudnia po murawie zamkowego dziedzińca spacerują spokojni nowogródzianie. Przystają na krawędzi wzgórza i patrzą długo na rozpościerający się nisko krajobraz polny, wciąż wabiący oczy, wciąż kryjący w sobie coś tajemniczego, czego oko ludzkie wypatrzeć nie zdoła.
W głębokiej osuszonej dawno fosie bawią się dzieci. W dole za wałami na wygonie pasie się bydło. Z zaścianka, okolonego kępą drzew, snuje się smuga dymu, splatając się z pasmem promieni zachodzącego słońca. Nieliczne osiedla ludzkie, widoczne na tej bez­miernej przestrzeni, przycupnęły w kotlinach i ledwo znaczą się brunatną sierścią strzech słomianych – ni to zające płochliwe, wa­rujące w bruzdach terenu.
Trudno napatrzeć się do syta widokowi z Góry Zamkowej. Wiosną zielona zadymka przesłania pnie gajów brzozowych, samotny dąb przy trakcie szumi zaschłem, zeszłorocznem jeszcze listowiem, a na podszyciu zagajników srebrzy się w słońcu obfita wilgoć po niedawno stopniałych śniegach. Gdy słońce zatacza swój codzienny krąg nad ziemią, po nagich stokach Góry przesuwają się dwa długie cienie baszt, niby wskazówki gigantycznego słonecznego zegara. Tak tu się unaocznia człowiekowi mijanie czasu, bieg godzin, dni lat, i wieków. O stopień niżej bieli się fara, nakryta czerwonym kapturem dachu ceglanego. Najstarsza to, jak już wiemy, świątynia w Nowogródku. Przez parę wieków leżała w gruzach, a dźwignęła ją z upadku dopiero dłoń odrodzonej Rzeczypospolitej, pamiętającej, że w murach tego kościoła ochrzczony został jej największy Poeta. Mury są więc odnowione, tchną świeżością, a dawność ukryła się w kaplicy Rudominów. Ocalało tutaj ostrołukowe sklepienie i kilka starych tablic nagrobnych. Z nich najciekawsza jest płaskorzeźba uwieczniająca pamięć o kasztelanie nowogródzkim Janie Rudomina Dusiackim – poległym z ośmiu towarzyszami broni pod Chocimem. Imiona towarzy­szy są: Wieliczko, Taliszewski, By­kowski, Czujdowski, Mogilnicki, Woyna, Tyszkie­wicz, Osipowski. Wyobra­ził rzeźbiarz tych rycerzy w szeregu postaci, zbroj­nych lecz z uciętemi głowami, klęczących frontem do widza. Na flanku klęczy dziewiąty rycerz w hełmie z różańcem w dłoni – to sam Rudomina. Przed nim walają się trupy Turków, głowy obcięte, turbany... Cały rapsod rycerski – głośny i wyrazisty – spod znaków Chodkie­wicza wyobraził w ramach niewielkiej tablicy nieznany artysta.
Od fary kilkanaście kroków tylko na pagórek, znaczący się na tle nieba sylwetami starych, walących się krzyżów. To Góra Mendoga a te krzyże to pamiątka po dawnym cmentarzu. I teraz rozumiemy sens szyderczej odpowiedzi rycerza-upiora z ,,Ucieczki”
– Dom mój na Górze Mendoga... Tutaj umieszcza legenda prochy za­łożyciela państwa litewskiego, który wraz ze swym złotym tronem został tu pochowany. Ale historja – nieubłagana – burzy tę le­gendę: stolicą Mendogowego państwa było Kiernowo (dzisiaj w granicach Litwy); tam też zapewne spoczęły szczątki wielkiego księcia.
By zwiedzić dokładnie Nowogródek, wystarczy jeden dzień, ale by wczuć się w jego duszę, by poddać się działaniu aury mickiewiczow­skiej poezji i przebiec szlaki, znaczone wielokrotnie stopą Poety – na to potrzeba dni wielu. Sto razy okrążyć rynek biały jak mleko, z halami targowemi pośrodku, uszlachetnionemi ramą przysadzistych filarków; podumać o przeszłości pod bramą dawnego pałacu radziwiłłowskiego, gdzie wjeżdżały ciężkie karoce księcia Karola Panie Kochanku i konie ks. Hieronima Bonaparte, wiodącego tędy część Wielkiej Armji na Moskwę; popatrzeć jak kwitną jabłonie w dzie­dzińcu klasztoru podominikańskiego, z którego okien nieraz wy­chylała się głowa młodziutkiego Mickiewicza. A potem wyjść na którykolwiek trakt i szukać dalej wspomnień. Na trakt ku Szczorsom, gdzie wtedy w pięknym pałacu na żyznych gruntach gospo­darował światły książę Adam Litawor Chreptowicz. W pałacu była bibljoteka pełna starych ksiąg, z nich najwięcej zapalała wyobraźnię ucznia ojców dominikanów, co tu podczas wakacyj zaglądał, kronika Stryjkowskiego, barwnie opisująca dzieje tej ziemi. Nieukształcone jeszcze pomysły twórcze oblekają się pod piórem Adama Mic­kiewicza (herbu Poraj i spokrewnionego z rodem Rymwidów) w powiastki takie jak ,,Korybut książę Nowogródka”, „Żywila”, gdzie bohaterem jest właś­nie rycerz Poraj – zanim po latach, już na gruncie wileńskim wystrzelą kwia­tem „Grażyny”. Uwiecz­niony tam będzie i ów za­mek „na barkach nowo­gródzkiej góry” i książę Litawor, i wierny sługa Rymwid. – Z posiewu po­dań i legend nowogródz­kich, gdy się przedmiot świeży jak figa ucukruje, jak tytoń uleży, czyli dopiero w Kownie, ukształtują się „Ballady i romanse”, prze­dziwne strofy, co zrewolucjonizowały poezję polską, inkrustowane obcemi dotąd Polsce nazwiskami wiosek, miasteczek i jezior nowo­gródzkich. Po czterech wiekach adaptacji tych ziem przez kulturę polską Mickiewicz, człowiek z krwi i kości tutejszy, dokonał tym ak­tem poetyckim inkor­poracji ostatecznej – duszę Nowogródczyzny stopił z duszą Pol­ski. I weszły na wiecz­ne czasy do literatury narodu polskiego głu­che śródleśne jeziora Świteź i Kołdyczewo, wioski takie, jak Cyryn i Płużyny – naz­wisko rozgałęzione w tych stronach, Tukaj, które dzisiaj jeszcze na chatach wiejskich pod Nowogródkiem zobaczyć można, unieśmiertelniła osobna demoniczna ballada.
Jest tutaj tak właśnie jak On to opisywał, wszystko cudownie się zgadza: przyroda i pejzaż z tekstami wierszy, które w wieku niewoli były dla trzech pokoleń otuchą, pokrzepieniem i podnietą polskości. Oto jedziemy traktem na Korelicze, mijając drogowskaz z napisem ,,Ruta”. Do Ruty droga idzie nieco w bok od traktu, ale my jedźmy dalej do Wołkowicz. Ukazuje się wkrótce miejsce po raz pierwszy oglądane, a przecież znane - może ze snu? nie, naturalnie z lektury, miejsce „...gdzie się kończą gaje”, biegnące z obu stron drogi, i tutaj właśnie jest tak: ,W prawo łóz gęsty zarostek, W lewo się piękna dolina podaje, Przodem rzeczułka i mostek. Tuż stara cer­kiew: w niej puszczyk i sowy, Obok dzwonnicy zrąb zgniły. A za dzwonnicą chróśniak malinowy, A w tym chróśniaku mogiły.
Drewniana, opuszczo­na cerkiewka jawi się na wzgórku, ledwo widocz­na z poza gęstwiny zarośli i drzew cmentar­nych. Wewnątrz zmur­szałe belki, a na stropie fragmenty ciekawej polichromji w duchu klasycystycznym raczej niż wschodnim. I tutaj oto:
Skoro północ nawle­cze zasłony, Cerkiew sięz trzaskiem odmyka, W pustej zrąbnicy dzwonią same dzwony, W chróstach coś huczy i ksyka. Czasami płomyk okaże się blady, Czasem grom trzaska po gromie, Same się z mogił ruszają pokłady I larwy wstają widomie!... ...Każdy podróżny oglądał te zgrozy.
Tego rodzaju konfrontacje rzeczywistości z poezją czekają nas i budzą jedyne w swoim rodzaju emocje w wędrówkach po nowogródz­kich szlakach, zwłasz­cza gdy wędruje się z nieśmiertelnym tomem „Pana Tadeusza” w ręku.
Ale próżno by szukać na drogowskazach, zna­kujących skrzyżowania dróg tutejszych – tak drogiej polskiemu sercu nazwy – Soplicowo.
Nazwa jest zmyślona. Przecież ten tak dokład­ny, tak plastyczny opis majątku Sędziego, podany w „Panu Tadeuszu” wciąż kusi wielbicieli Mickiewicza, by znaleźć w terenie, wśród dworów okolicznych odpowiednik sopli­cowskiego dworu. Niektórzy dopatrują się jego zarysów w Czombrowie, położonym o pięć kilometrów od Świtezi. Stary dwór pamię­tający napoleońskie czasy, stoi istotnie przy wielkiej drodze, wśród pól wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem na wzgórzu ocie­niony topolami, co go bronią od wichrów jesieni. Gdy się pod­jeżdża doń od strony płużyńskiego boru naprawdę świecą z daleka pobielane ściany, tem bielsze, że odbite od ciemnej zieleni. I ru­czaj płynie opodal w dole między olszynami... Tylko z zamku Horeszków, który miał stać wedle Mickiewicza o dwa tysiące kro­ków za tym domem, niema ani śladu. I nikt z najstarszych ludzi o czemś podobnem nie pamięta, próżne tu domysły i przypuszczenia.
Więc może, jak twierdzą inni, Soplicowem jest Mir, gdzie do dziś dnia wznosi się wspaniałe zamczysko gotyckie o pięciu wieżach, na wpół zrujnowane, a częściowo odbudowane dzięki szlachetnemu kaprysowi obecnego właściciela, księcia Mirskiego – dawniej przez długie lata była to własność Radziwiłłów. Są tutaj pod zamkiem dwa stawy, opisane w ósmej księdze „Pana Tadeusza” i kościół, w którym pleban mirski miał zawiesić piszczele mamuta. Ten zamek w czasach Mickiewicza był własnością hrabiów Illiniczów. Więc może to Horeszkowie? Tylko nowy szkopuł się zjawia: jak przy Czombrowie zamku, tak przy Mirze dworu szlacheckiego szuka się daremnie. A odległość z Czombrowa do Mira wynosi jak obszył pół setki kilometrów. Trzeba więc chyba zrezygnować ze ścisłego umiejscowienia tego centrum swojszczyzny, gdzie się człowiek napatrzył, nadyszał polszczyzny i przyjąć, że Soplicowo jest wizerun­kiem syntetycznym stron nowogródzkich. To rozczarowanie może wynagrodzić fakt, że sławetny Dobrzyń istnieje naprawdę. Położony o16 km. od Mira, nosi w rzeczywistości nazwę Dołmatowszczyzna i zamieszkały jest w połowie przez szlachtę zaściankową o nazwisku Dobrzyńscy, w połowie przez chłopów o innych nazwiskach. Jest to bardzo rozległa wieś, w części szlacheckiej dość porządnie zabudowana z długą ulicą przez środek i kilku poprzecznemi zaułkami. Zgadza się to wszystko z tem, co stoi w „Panu Tadeuszu”:

W końcu wszyscy przez długą zaścianku ulicę
Puścili się w cwał krzycząc: Hejże na Soplicę!


Prócz legendy, żyją­cej w ruinach i prócz podań, straszących nad jeziorami – na starych cmentarzyskach gnieź­dzi się mit religijny wy­pędzany znakiem krzy­ża ze świątyń chrześcijańskich. Mimo iż kilka wieków minęło od przy­jęcia wiary katolickiej, lud tutejszy przechował w pamięci szczątki daw­nych wierzeń, i w pewnych porach roku gromadzi się po nocach, pradawne gusła i do dziś by pokryjomu odprawiać żywe obrzędy.
W dzień cmentarz tutejszy nie jest straszny. Położony gdzieś za wsią, zawsze na jakimś wzgórku przy jakiejś drodze polnej, przy­ciąga z daleka wzrok kępą bujnie rozwiniętych drzew. Można się tu ukryć przed skwarnem słońcem i siedząc na ułamku zmurszałego nagrobka rozglądać się po wesołej, różnobarwnemi płatami pól uścielonej okolicy. W gałęziach brzóz, klonów i lip brzęczą nad głową pszczoły, poćwierkują chóralnie ptaki. Gęste zarośla traw i krzewów kryją najbliższe nawet mogiłki. Niema tu żadnych alej, żadnych regularnych ścieżek, żadnego planu i porządku. Może tu jest taki zwyczaj, że zmarły sam wynosi się z chaty, wędruje cichutko przez wieś, aby żywym w pracy nie przeszkadzać, wspina się niewi­dzialny na pagórek cmen­tarza i kładzie się byle gdzie, pod brzozą czy pod sosną, wśród pachnącego miodem zielska, zaciąga­jąc sobie na głowę całun z zielonej darniny. Lecz tyl­ko znaczniejszym i bogat­szym kładą krewniacy na­pis na kamieniu, ozdobio­nym niekiedy prymityw­ną płaskorzeźbą: dwa klę­czące anioły. Tylko znaczniejszych ustawia się z trumną w drewnianej, nawpół zrujnowanej kaplicy, zajmującej szczyt malowniczego cmentarnego wzgórza.
Ale w zimne dżdżyste noce listopadowe straszno być musi na tych cmentarzyskach. I jest taka noc, gdy pośród powiędłych, mokrych zarośli pod ogołoconemi z listowia i poczerniałemi gałęziami drzew przedziera się na wzgórek gromadka milczącego gminu, niosąca w glinianych miskach i dzbankach trochę jadła i napoju. Jest to noc ,,dziadów”. Wchodzą do wnętrza kaplicznej rudery, ktoś daje znak: zamknijcie drzwi od kaplicy, w oknach zawieście całuny, żadnej lampy, żadnej świecy... Gdzie był wtedy młodziutki Mickiewicz? Razem z gromadą wiejską dokoła trumny, czy może z bijącem sercem podglądał z zewnątrz przez szpary co się w tej chwili dzieje? Opowiadał potem dzieciom swoim w Paryżu: ,cel tak poważny święta, miejsce samotne, czas nocny, obrzędy fantastyczne, przemawiały niegdyś silnie do mojej imaginacji; słuchałem bajek powieści i pieśni o nieboszczykach powracających z prośbami lub przestrogami. Ten dziwny obrzęd w ciągu stu lat, co upłynęły od czasów mickie­wiczowskich, nie zanikł zupełnie. I dziś jeszcze w wieczór zaduszny, gdy na mogiłkach zabłysną świeczki, mrugając tajemniczo między zwiędłemi chrósty, gdy ciemne postacie kucnąwszy przy grobach osłaniają wyciągniętemi przed się dłońmi żółte płomyki, odnawia się mistyczny nastrój „dziadów”. Może tam niejedne usta jeszcze o tej godzinie mruczą dziedzicznym nawykiem słowa pradawnego zaklęcia: Światyje dziedy, zowiem was – światyje dziedy idzicie do nas – jeść tut usio szto Bog dau – szto ja li was ochwiarowau.
Na ziemi nowogródzkiej, co tak zapłodniającą aurą owiewała dzieciństwo Mickie­wicza, przeżył on dwa głębo­kie wstrząsy moralne: wkro­czenie wojsk polskich do ro­dzinnego miasteczka w lip­cu 1812 – przypomnijmy, że liczył sobie wtedy niespełna lat czternaście - kiedy to przed oczyma dziecka przeje, tego powszechnem wzrusze­niem defilowały pod sztandarami narodowemi koloro­we pułki ułanów z Poniatow­skim, Dąbrowskim i Fisze­rem na czele – i rozstanie się z Marylą w altanie parku tuhanowickiego – altano, szczęścia mego kolebko i gro­bie. Wstrząs patriotyczny plastyką wyrażony w księdze XI „Pana Tadeusza” i wstrząs miłosny, oddany w drugiej części „Dziadów” słowami Gu­stawa, stworzyły bolesny lecz niesłychanie owocny zaczyn, z którego po latach wyróść miały te dwa naczelne arcydzieła polskiej poezji.
Treść lat przeżytych w Nowogródczyznie, którą opuścił na stałe jako siedemnastoletni młodzieniec, do końca tułaczego życia zacho­wała świeżość i urok, powracając w rozmaitych postaciach w twór­czości, w rozmowach z dziećmi i przyjaciółmi paryskimi. Im dalej od granic powiatu nowogródzkiego i lidzkiego tern gorzej – pisze z Lozanny. Ulice Konstantynopola, oglądane na krótko przed śmiercią przypominają mu uliczki rodzinnego litewskiego mia­steczka. Dzieciom swoim nieraz opowiadał, że nie ma na świecie ciasteczek wyborniejszych nad żydowskie obwarzanki nowogródzkie. Gdy pewna dama z Litwy przysłała mu do Paryża flakon zawierający wodę z Niemna, tą wodą kazał ochrzcić swego najmłodszego syna.
I w wyglądzie zewnętrznym zachował Poeta coś z postaci pro­wincjonalnego litewskiego szlachcica. Taki się ukazuje z opisów współczesnych: z laską sęczkowatą w ręce, w podniszczonym surducie, na którego kołnierz jak orle pióra spadały długie posiwiałe włosy. Ten szaraczkowy – rzekłbyś – szlachcic nowogródzki stawał oko w oko z papieżem, obcował z najtęższymi umysłami Francji i z katedry najwyższej uczelni paryskiej przez cztery lata głosił swą pełną wnikliwej myśli naukę o misji dziejowej narodu polskiego.
Szlak mickiewiczowski, z każdym rokiem coraz bardziej uczę­szczany przez turystów z całej Polski, zaczyna się oczywiście w Nowo­gródku. To najmniejsze wojewódzkie miasto (dziesięć tysięcy nie­spełna mieszkańców) zawdzięcza swą wysoką rangę w administracji tylko właśnie tradycjom po Wieszczu. Większe i zamożniejsze miasta województwa jak Lida, Baranowicze i Słonim musiały ustąpić mu tego zaszczytu i zadowolić się mianem miast powiatowych. Nowo­gródek, położony daleko od głównej magistrali kolejowej, maleńki, że zda się w dwuch złożonych dłoniach pomieścić by go można, od­wdzięczył się swemu genjalnemu Patrono­wi. No i podciągnął się trochę w zewnętrz­nym wyglądzie, bu­dując kilka gmachów urzędowych i miesz­kalnych. Wycieczkom pokazuje się oprócz miejsc tu już wymie­nionych, związanych z dzieciństwem Mic­kiewicza, tajemniczą cerkiew gotycką, on­giś pobudowaną dla wyznania unickiego, a w zeszłem stuleciu zabraną przez ducho­wieństwo prawosław­ne. Zwraca ona uwagę fatalnym stanem mu­rów, odartych z tyn­ku, ukazujących ceg­łę podziurawianą jak twarz po ospie. Tynk nie trzyma się tych ścian, a to dlatego – tłumaczy legenda – że ostatni ksiądz unicki zamurował tam Przenajświętszy Sakrament. Wtedy odprysnęły tynki i próżno Rosjanie starali się ściany na nowo pokryć wapnem. Gdy świątynia stanie się znów unicką, a Ciało Chrystusowe wyjęte zo­stanie z murów, wtedy dopiero można będzie bez obawy cały kościół tynkować. O innych zabytkach Nowogródka wzmiankowało się wy­żej, jeden dzień wystarczy na obejrzenie wszystkich, a potem dzień po dniu trzeba wyruszać coraz w innym kierunku: do Czombrowa, nad Świteź i do Tuhanowicz, gdzie rosną jeszcze w parku lipy, pamiętające Poetę i jego rozmo­wy z Marylą, albo traktem korelickim do Ruty i Wołkowicz, gdzie stara drewniana cerkiew­ka otoczona chróstami odebrzmi strofami z ballady ,,To lubię”. Wszystkiemi drogami, co z No­wogródka wiodą i tu wracają, chadzał w owych latach ten wciąż niezgłębiony i niepokojący genjusz naszego plemienia. W kraju jasnym, urodziwym, falującym jak kolebka, pod opiekuńczemi ramionami drzew piastunów – mruczących odwieczne pieśni wykołysał się i dojrzewał. Przez wszystkie niemal stronice, które Mickiewicz napisał, przewija się to słabiej to mocniej motyw zie­mi tutejszej, aby stać się wkońcu motywem naczelnym w symfonji „Pana Tadeusza”. Gdy uprzy­tamniamy sobie ten zaciekły – można by rzec – „regionalizm” największego naszego Poety, tę jego „zaściankowość”, co sprawia, że pewne fragmenty tej poezji wydać się mogą czytelnikowi z in­nych stron obce i dalekie, przypomina się mit o Anteuszu. Olbrzym Anteusz, syn Neptuna i Gei, bogini ziemi, mieszkał w Libji i kar­mił się lwami. W walce z Herkulesem, silniejszym od niego, długo nie ulegał, bowiem za każdym razem gdy upadł, nowe siły wstępo­wały weń w zetknięciu z matką ziemią. Wreszcie Herkules, odgadłszy źródło niewyczerpanych sił Anteusza, uniósł go w powietrze i, nie pozwalając na chwilę dotknąć się mocodajnej ziemi, udusił.
Anteuszową naturę miał snadź duch Mickiewicza, gdyż każdy kontakt z matką-ziemią Nowogródzką potęgował w nim siły twórcze. „Pana Tadeusza”, w którym najplastyczniej owe zespolenie się ducha z ziemią wyraził, lubił sam jak to stwierdza świade­ctwo córki Poety. „Ka­zał mi nawet czasem po­wtarzać na pamięć opi­sanie wschodu słońca i z widoczną słuchał przyjemnością” – czytamy. Wiadomo, że do ostat­nich prawie lat życia nosił się z zamiarem na­pisania drugiej części epopei, lecz zamiaru tego nie wykonał. Może kil­kadziesiąt lat oddalenia od Ojczyzny, od ziemi sercu najdroższej stało się dlań owem zawiesze­niem w powietrzu, oder­waniem od źródła siły i śmiercią twórczości.
Mitem o Anteuszu że­gnamy ziemię Poety. (...)

Tadeusz Łopalewski


[]