Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

O Sołtanach w Brzostowicy Jundziłach i Praniewiczu

26.09.2008 09:44
Z dokumentów i legend
Cyganka-łotr.
Rok 1812 był nadzwyczajny, wielkie nadzieje Polaków u boku cesarza Francuzów rozwiały purgi (wiatr syberyjski) i lute mrozy rosyjskich przestrzeni. A i Rosjanin, widząc po kilku wiekach wroga na swojej ziemi, walczył uparcie i mądrze. Ale tutaj, pod Geniuszami i Liszkami, nawet krzepkie mrozy tamtej tragicznej zimy nie skuły jednolitym pancerzem bagien. Miejscowi znali obejścia wiecznie chlupiących trzęsawisk i chodzili na drugą stronę do Olekszyc i Małej Brzestowicy na skróty. Obcy natomiast trzymali się grobli, aby wyjść w stronę Krynek.

W drugą noc po Bożym Narodzeniu dotarł do Praniewicz, osady szlacheckiej, zmęczony goniec z wiadomością, że oddział cyganów w liczbie 100 ludzi na koniach i wozach jedzie w kierunku na Krynki, paląc i plądrując wszystko po drodze. Obłupili Małą Brzestowicę i inne wioski okoliczne i dzisiaj hulają w Dworze Murowanym. Jutro rabusiów można spodziewać się w pierwszej połowie dnia, będą zagrożone osady Liszki, Ignatowicze, Praniewicze i Usnarz.

Michał Praniewicz, stary kawaler, Miecznik Jego Królewskiej Mości, człek prędki, migiem rozesłał gońców do okolic szlacheckich: Poczobutów, Petelczyców, Sarosieków, Usnarza i po chłopów z Kurczowców, Makarowców, Rusaków i Jerowlan, nakazując ochotnikom pospolitego ruszenia stawić się przed świtem w Praniewiczach z szablą i bronią palną oraz orężem w pracy chłopskiej sprawdzonym. Tymczasem wieść o grasujących bandach, choć na podwórku środek zimowych mrozów, rozeszła się dookoła z prędkością majowego gromu. Każdy z gorzkiego doświadczenia wiedział, że jego dobytek, a może i życie jest dzisiaj w jego własnych rękach. Dlatego też lud od sochy i miecza wprost leciał na zew Praniewicza. A ten ze sztuką wojenną z młodych lat za pan brat, obsadził przegrodzoną bronami wąską uliczkę we wsi Kudrycze szlachtą z bronią palną, chłopów z cepami i kosami ustawił za chatami, a oddział kawalerii w sile 20-25 jeźdźców zamknął szerokimi drzwiami obór.

Czas z rana ciągnął się ślamazarnie. Dopiero około południa, zostawiwszy w Murowanej panu Sołtanowi jedną świnię (która na tyle miała sprytu i rozumu w świńskiej głowie, że umknęła do lasu), rabusie z krzykiem ruszyli przez groblę. Zadymili Geniusze, Siemienówkę, Liszki. Banda, rozdzieliła się na dwie części: jedna paliła Ignatowicze, a druga wleciała całym pędem w korytarz szczelnie ustawionych domów w Kudryczach. Pierwsza salwa nie otrzeźwiła rabusiów, nawet jej nie odczuli. Ale po drugiej, trzeciej i czwartej rozjuszony chłop, waląc i tnąc zza ucha, poszedł jak po łące pokosem na wroga. Uciekali, padając pchnięci widłami, lub scięci kosą. Na czas wyprowadzona z obór kawaleria rąbała dziadowskim orężem spod Orszy i Chocimia. Nic nie mogło powstrzymać obudzonego w ludziach rozjuszonego dzika.

Krew pałała na białym śniegu, swoja i wrogów jednego koloru. Ruszyli ławą na Ignatowicze, zapędzając maruderów w niezamarzające bagna, topiąc i tłukąc. Sprawniejsi z watahy, a było ich kilku, przebili się w stronę Makarowców, ostatniego Michał Praniewicz zwalił niedaleko kościoła. Ale nie zabił go. Miał szczęście łotr, bo był... kobietą. Potem zostanie jego nieszczęsną żoną. Zabitych, więcej jak 70, pogrzebano na stojąco, bo grunt zmarzły, jak mur kamienny twardy. Jeńców, a byli to żołnierze Wielkiej Armii, którzy stracili oblicze ludzkie na wielkich przestrzeniach Rosji, po jakimś czasie puścili wolno. Pozostała tylko śliczna czarnowłosa markietanka, na której skończył się wiek kawalerski Miecznika Jego Królewskiej Mości, Michała Praniewicza. Później wszystko skończyło się tragicznie, ale to później, może znajdziemy czas podczas naszej podróży, by powrócić do losu ślicznej markietanki i miecznika Michała Praniewicza. A szlachtę ignatowicką, która odmówiła udziału w tej walce obronnej, ochrzczono Baranami. Tak też nazywano ich potomków później, a i dzisiaj ktoś czasem przypomni o tym.

Brzestowica Murowana
Osada od dawna dobrze znana dzięki majątkowi. Tutejsze dobra od XVII wieku należały do książąt Massalskich. Od 1750 r. majątek był własnością Tadeusza Dunina-Jundziłła, podkomorzego grodzieńskiego. Przez prawie sto lat dobra murowańskie są dziedziczone w tej rodzinie. Niewielkie zmiany zaszły dopiero w 1858 r., kiedy to Stanisław Sułtan, biorąc dobrą partię, otrzymuje majątek jako posag.

W połowie XIX w. Murowaną odwiedził Napoleon Orda. Tam, gdzie stąpiła noga tego wspaniałego człowieka, pozostawały szkice ciekawych szlacheckich dworków i pałaców. Tak było i w naszym wypadku, wielki wędrownik i dokumentalista Kresów minionych wieków namalował pałac w Murowanej od strony parkowej.

Murowana Brzestowica w XX w., podczas wojny sowiecko-polskiej, weszła na strony książek historycznych jako miejsce krwawych walk z ustępującym najeźdźcą. Ostatnim gospodarzem Brzestowicy Murowanej był Stanisław Sołtan. W 1939 r., uciekając do Warszawy, gospodarze wywieźli chyba mniejszą część rzeczy o wartości muzealnej, jakaś część mogła być schowana, a ziemia tajemnicy strzeże i niełatwo ją z niej wydrzeć. Z tego, co zostało, jakaś część trafiła do muzeum w Grodnie.

Obecnie pałac dogorywa. Szkoła zawodowa, która mieściła się tutaj od czasów sowieckich o budynki nie dbała. Z tego powodu stan wszystkich obiektów przygnębiający. Stawy, niegdyś chluba władców Murowanej, dzisiaj bezużyteczne, uszczęśliwiają miejscowego wędkarza dzikim karasiem.

Pałac
Sam pałac został wzniesiony przez Jundziłów w połowie XVIII w. na fundamentach budynku z wieku XVI. Każda późniejsza renowacja wnosi nieznaczne przeróbki, które razem zasadniczo zmieniły zewnętrzny i wewnętrzny wygląd pałacu. Obok piętrowego budynku zbudowano dwie oficyny. Na ryzalicie rezydencji znajdowały się herby Jundziłów i Bużyńskich, świadectwo pokrewieństwa dwóch rodów. W 1798 r. Franciszek Jundził pojął bowiem za żonę pannę Teresę Bużyńską.
PS
Ostatnim właścicielem Brzostowicy był Bogdan Pereświet Sołtan

Ś.P. Stanisław Sołtan (s. Bogdana Wiktoria i Franciszki Marii z d. Sołtan)
Chorąży, żołnierz Dywizji Białorusko-Litewskiej. Dostał się do niewoli bolszewickiej podczas zwiadu pod Baranowiczami. Męczony i torturowany, zabity wiosną 1919 r. Pochodził z majątku Brzostowica Murowana.

http://kresy24.pl/showArticles/article_id/68/

Komentarze (2)

10.12.2008 09:58
Nieznane fakty w sprawie mordu na Polakach w Brzostowicy
Po publikacjach "Naszego Dziennika", dotyczących zbrodni w Brzostowicy Małej, skontaktował się z nami mężczyzna, będący świadkiem zbrodni. Miał zaledwie pięć lat, gdy we wrześniu 1939 roku komunistyczna banda, składająca się z Białorusinów i Żydów, wymordowała polskich mieszkańców wioski. IPN, który wszczął już postępowanie w tej sprawie, zwróci się do Rosji o udostępnienie tzw. listy białoruskiej, na której znajdują się nazwiska osób zamordowanych na Kresach.
Przypomnijmy: do zbrodni w Brzostowicy Małej, niewielkiej miejscowości znajdującej się obecnie na terenie Białorusi, doszło we wrześniu 1939 roku. Tuż po wkroczeniu wojsk sowieckich na terenie gminy Indura uaktywniły się bandy komunistyczne składające się z Białorusinów i bolszewizowanych Żydów. Jedna z nich, dowodzona przez żydowskiego handlarza Ajzika, wtargnęła do Brzostowicy Małej. Komunistyczni bandyci w okrutny sposób wymordowali wówczas całą polską ludność wioski.
Instytut Pamięci Narodowej w Białymstoku rozpoczął postępowanie w tej sprawie. Jak się dwiedzieliśmy, Polska zwróci się do Rosji o udostępnienie tzw. listy białoruskiej, na której znajduje się 7.305 nazwisk osób zamordowanych przez NKWD w więzieniach na terenach Kresów Wschodnich II RP, zajętych 17 września 1939 roku przez Związek Sowiecki. Do tej pory utrzymywano, że taka lista została zniszczona przez Chruszczowa. Zdaniem prof. Witolda Kuleszy, zastępcy prezesa IPN, taka lista jednak istnieje. - Zbrodnie hitlerowskie doczekały się wyjaśnienia, komunistyczne nawet nie zostały nazwane zbrodniami. Dlatego choć wielu ich sprawców nie żyje, należy je ścigać - mówił prof. Kulesza podczas spotkania z przedstawicielami organizacji kombatanckich.
Tymczasem po pierwszych publikacjach "Naszego Dziennika", w których opisywaliśmy zbrodnię popełnioną na Polakach w Brzostowicy Małej (obecnie Białoruś), skontaktował się z nami mężczyzna, mieszkający wówczas w pobliżu. Prosił nas o niepodawanie nazwiska, bowiem mimo że od czasu mordu minęło już wiele lat, nasz rozmówca czegoś się obawia. Zamierza jednak skontaktować się z prowadzącym postępowanie prokuratorem Mariuszem Olszewskim i złożyć mu obszerne zeznanie na piśmie. - W czasie, gdy miejscowi komuniści mordowali Polaków, miałem pięć lat, byłem dzieckiem, jednak na tyle dużym, by rozumieć, że dzieje się coś strasznego. Ten widok będzie mnie prześladował do końca życia - mówił nasz informator. Z jego opowieści, którą dzięki pomocy Polaków mieszkających obecnie na Białorusi staraliśmy się zweryfikować, wyłania się makabryczny obraz nieludzkiej zbrodni na niewinnych polskich mieszkańcach wioski, której wielu sprawców nadal pozostaje bezkarnych. - Komuniści wkroczyli do Brzostowicy, gdy nie stacjonowały tam już miejscowe oddziały polskich wojsk, a jeszcze nie weszły "ruskie". Uzbrojeni w "obrzyny" i siekiery nosili na ramionach charakterystyczne czerwone opaski z gwiazdą - opowiada mężczyzna. Do tej pory historycy, którzy wspominali o tej zbrodni, sugerowali, że doszło do niej między 17 a 19 września. Jak się okazuje, białoruscy komuniści czuli się na tyle silni, że nie czekali na wkroczenie wojsk radzieckich. - Chodzili w kilkuosobowych grupach po Brzostowicy, byli wśród nich Żydzi, jednak przeważali Białorusini. Pamiętam, że przyszli nocą i wyciągali ludzi z domów. Krzyk był straszliwy. Przewodził im Ajzik, syn Deli i Borucha, członka PPR - wspomina starszy mężczyzna i widać, że jest bardzo poruszony, a same wspomnienia sprawiają mu ból. Jak mówi, nieprawdą są informacje podawane przez historyków, jakoby Polaków wrzucano do dołu z wapnem. - Mordowano ich na progach domów siekierami, a zwłoki wrzucano do dołów na ziemniaki, rozmieszczonych w pobliżu majątku hrabiostwa Wołkowickich. Rozgrabiono również ich modrzewiowy dworek, komuniści rozszabrowali też majątek hrabiego Sołtana w pobliskiej Brzostowicy Murowanej - opowiada nasz informator. Jak mówi, wielu z komunistów pochodziło ze wsi Padbahoniki, gdzie znajdował się matecznik Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi. Stamtąd też pochodził Arkadiusz Łaszewicz, po wojnie wieloletni I sekretarz KW PZPR w Białymstoku.
Kiedy do Brzostowicy wkroczyli Niemcy, znaleźli w archiwach miejscowego oddziału partii komunistycznej listę Polaków przeznaczonych do wywózki. Niemcy też rozkopali mogiły. - Niemieccy żołnierze filmowali całą ekshumację zwłok. Jeżeli IPN chce dotrzeć do materiałów filmowych, powinien zwrócić się do strony niemieckiej o udostępnienie kronik filmowych. Znajomy, który był na przymusowych robotach w Westfalii, opowiadał, że wielokrotnie wyświetlano tam tę taśmę, jako przykład bestialstwa sowietów - opowiada nasz rozmówca. Cywilni pracownicy administracyjni niemieckiego okupanta przeprowadzili śledztwo. Część z komunistycznych zbrodniarzy udało im się ująć. - Wyrokiem niemieckiego sądu część z bandytów pod koniec 1944 roku została zlikwidowana. Rozstrzelano ich pod Piotrowcami. Wielu jednak udało się, dzięki pomocy partii komunistycznej, uciec. Po wojnie władze sowieckie wystawiły odpowiedzialnym za zbrodnie na Polakach pomnik - mówił starszy mężczyzna. Jak w wielu innych przypadkach, komunistycznym mordercom bezpiecznego schronienia udzieliła PZPR, poprzedniczka dzisiejszego SLD. - Po wojnie uczyłem się w Białymstoku z synem woźnego, który pracował w urzędzie bezpieczeństwa przy ul. Mickiewicza 5. Wiele nazwisk ludzi, o których opowiadał, słyszałem już wcześniej, właśnie w Brzostowicy - mówił nasz rozmówca. Zapewnił nas, że wszystkie informacje przekaże właśnie białostockiemu IPN. Pracownikom tamtejszej Komisji do Ścigania Zbrodni na Narodzie Polskim udało się, jak do tej pory, dotrzeć do dwóch świadków, którzy posiadają informacje o wydarzeniach z Brzostowicy.
Wojciech Wybranowski
Wojciech Wybranowski, Nasz Dziennik, 2001-09-23

http://www.naszawitryna.pl/jedwabne_448.html
23.11.2011 19:17
Później wszystko skończyło się tragicznie, ale to później, może znajdziemy czas podczas naszej podróży, by powrócić do losu ślicznej markietanki i miecznika Michała Praniewicza.
Bardzo cikawa opowesc. Ta meiscowosc dobrze znam. Mam nadzee zobaczyc dalszy ciong.
Erzeli ja pshetlumacze to na rosiiski i morze desc w internece opublikue na web strone istorycznei meiscowei to Pan ne bende psheciw?