Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Podania,legendy,opowieści cudowne z lat dawnych na Podlasiu

30.11.2008 17:26
Podania ,legendy i opowieści cudowne z lat dawnych na Podlasiu

Bagiennik -demon niższego szczebla.
Baśń o księciu i królewnie
Baśń o złej królowej i zaczarowanych skarbach
Białowieska
Bocian
Boćki
Bogini wiosny
Brzezicki
Chrzciny we wsi
Czarna Dama
Diabelskie lusterko
Dlaczego Dobry Las jest Dobrym Lasem
Dobra śmierć
Dom
Duch Bieluch
Duch puszczy
Duma Jaćwinga
Dusza Towarzysza Chorągwi
Grad
Góra przy której straszy
Góra Zamkowa w Drohiczynie
Herb Lublina z Koziołkiem
Historia Sanktuarium Studzienicznej
Jak Ali Popławski z upiorami się barował
Jak Boczarski na Młynie
Jak diabeł Czarciwąs od sernickich wieśniaków sprytu się uczył
Jak na wigilię dzik rozmawiał ludzkim głosem
Jak powstał Augustów
Jak św. Onufry konie odnalazł
Jak Zuzka z Sernik prześwięciła diabła Okowitę
Jaś Grajek i królowa Bona
Jezioro duchów-coś o zakochanych.
Kamienna Baba
Kamienna Córka
Kamień nieszczęścia
Klątwa Kozaka
Korczewska Legenda
Krypno.
Kurzętnik
Legenda mrożąca krew
Licho z Cieliczańskiego las
Łowcy Pereł
Mgła
Na początku był lin
Naznaczony Dzik
Niezwykła historia o Białym Rycerzu z Małego Płocka
O miłości młodego kameduły do córki rybaka, Wingryny
O Białej
O Cerkwi w Dubiczach Cerkiewnych
Czarnej Hańczy
O Czerwonym Borze
O Drzewie Krzyża Świętego
O duszach
O Farysie, duchach i gilotynie
O górze zamkowej
O jeleniu, który wskoczył do łomżyńskiego herbu
O Królowej Drzew
O królu Brzoście, jego trzech córkach i czarowniku Batalionie
O miłości młodego kameduły do córki rybaka, Wingryny
O Nettcie
O pieknej Jegli
O powstaniu Białej
O powstaniu kamiennej baby
O powstaniu Lipska
O Radziwille ,,Panie Kochanku"
O Surażu
O Tykocinie
O wyspie Kępa
O Zofii Filipowiczównej czary czyniącej
Piekielne wrota
Pierścień Orlicy
Piękna złotniczanka
Pobojna Góra
Powstanie Suwałk
Puszczyk
Sąd diabelski
Sen Leszka Czarnego
O Ojcu Ruszlu
Skarb templariuszy
Sum zwany Ślepcem
Śnieżna sowa
Światło życia
Święte miejsce
Święty Onufry na Podlasiu
Tajemnicze kurhany
Tajemniczy skarb
Topielica
Tunel śmierci
Ukryty skarb
Urocze oczy
Wesele zamienione w wilkołaki
Wizerunek
Wspólnota Traktorów
Zaklęte wesele
Zbójeckie dzieje Pysznego Janka z Czerwonego Boru
Złoto
Związana z kamedulskim klasztorem wigierskim
Zwierciadło Twardowskiego

Komentarze (100)

Strona z 5 Następna >
30.11.2008 18:01
Legenda o Białej
[blok]Było to bardzo... bardzo dawno temu, jeszcze w czasach poganskich. Nad leniwie płynącą Krzną, w pobliżu niedostępnych bagien, tutaj gdzie dzisiaj istnieje miasto Biała, znajdował się zbudowany z drewnianych bali gródek. Okolica ta była słabo zaludniona, to i gródek był niewielki, a jego mieszkancy nie liczni. Kraina stała otworem, toteż kto mocny, przychodził tutaj rabować, niszczyć i zabijać. Musiał więc rycerz władający gródkiem czuwać i bronić go, nie tylko od wrogów dalekich a mocnych, ale i pomniejszych rabusiów, którzy napadali na bezbronny lud i niszczyli jego dobytek.
Miał więc rycerz, kneziem wówczas zwany, drużynę nieliczną, lecz dzielną. Serce knezia było litościwe, toteż nie gnębił on, nie uciskał ludu biednego, a w czas pomoru lub innej klęski chronił go, dzieląc się również chlebem swoim. Pomagała mu w tym jego żona najmilsza, słoneczko jego życia. Była piękna nie tylko wdziękami swojego ciała, ale również dobrymi i litościwymi czynami. Kochali ją ludzie i Białą Panią nazywali, z powodu włosów jej jasnych.
Kochał ją też kneź dzielny. Niczego innego nie pragnął, jeno by onej gwiazdeczce życia jego dobrze było, by nigdy uśmiech nie schodził z jej twarzy, by zawsze była jasna i promienna. Tak jak i lud miejscowy, też ją od czasu do czasu Białą Panią nazywał. A kiedy mu rzekła kiedyś, cała w rumiencach, że nie jest już sama, bo już dzieciątko poczęte, a on dla niej jest już nie tylko światłem całym, lecz i ojcem dziecięcia, to on ją porwał w ramiona, tulił i całował. A potem dopiero dziękował. Dziękował za to dzieciątko co już się poczęło i za niedługi czas miało przyjść na świat, aby stać się dla obojga nową radością. A potem powadzili się trochę, gdyż rycerz chciał, aby dziecina była tak jasna i promienna jak mama, ona zaś pragnęła dziecka o licach smagłych i ogorzałych, tak silnego i dzielnego jak ojciec. A żadne ustąpić nie chciało, to dopiero nowe pocałunki i nowe pieszczoty ten spór małżenski zakonczyły. Wielkie było ich szczęście... a i lud radował się tą wieścią. Poniektóre niewiasty, wiekiem i życiem doświadczone, wzięły ją w opiekę i dobrych rad nie szczędziły, czuwając nad swoją dobrą, jasną panią.
Ale oto zaczęły napływać trwożne wieści, że w okolicy pojawiła się banda jakowaś, jakaś zbójecka wataha, napadająca na spokojnych ludzi i grabiąca ich dobytek. Wszyscy spodziewali się najgorszego; napaści na gródek, rabunków i zniszczen. Aby nie dopuścić wroga do gródka trzeba było uprzedzić jego zamiary. Postanowiono więc urządzić zasadzkę i wytępić bandytów co do nogi, aby nigdy już nie nękali pracowitego ludu tutejszego. Rzekł więc rycerz do Białej Pani:
Miła ty moja! Ruszam z drużyną, by zniszczyć tę podstępną, okrutną bandę. A ty mnie ucałuj żertwę(ofiarę) złóż bogom, ażebym zdrowo do ciebie i naszej jasnej ślicznotki powrócił!
Idź mężu mój! - rzekła Biała- ?ertwę ja złożę, a ciebie dniem i nocą oczekiwać będę. Wróć zdrowy i silny! Wróć do mnie i dzieciątka naszego.
Tydzien już upłynął, jak woje w gęstwinie leśnej zapadli. W gódku zapadła cisza, cisza wypełniona napięciem, niepokojem i oczekiwaniem. Niepokój zawładnął sercami żon, matek i córek. Lęk ścisnął również serce brzemiennej małżonki rycerza. Więc żertwę bogom złożyła, kolejną- bogatszą-obiecała, jeśli mąż jej zwycięsko powróci, by szczęście ich nowym blaskiem zajaśniało. Czekała więc Biała Pani, czekali wszyscy!I oto po ośmiu dniach posłyszano odgłosy powracających wojów. Wrażą bandę rozbili, wracali więc jako zwycięzcy. Zabity herszt bandy już nigdy nie powiedzie swoich kompanów na rabunek. Wracali jednak wojowie bez wesołości należnej, gdyż w zmaganiach zbrojnych poległ ich kneź waleczny. Zwarł się w śmiertelnych zapasach z przywódcą bandy, który był wielki i bardzo silny. Bił mieczem tak mocno, iż wydawało się, iż jednym zamachem przepołowi walecznego rycerza. Ten jednak był tak rączy, że albo zręcznie od ciosu uchylał się, albo mieczem swoim cios przeciwnika tak odparowywał, że na bok szła główna siła jego uderzenia. Stanęli wszyscy walczący w bezruchu, podziwiając siłę jednego, a dzielność i zręczność drugiego. Aż jeden z wojów zawołał:
Kneziu! To za nasz gródek! To za naszą panią!
Kneź wiedział za kogo walczy. Ale okrzyk ten jakby mu sił przysporzył, jakby skrzydeł dodał. Zebrał się w sobie jeszcze bardziej, a widząc dogodny moment, kiedy zbój na nowo miecz podniósł, a tarcza jego cokolwiek uchyliła się, pchnął błyskawicznie swój miecz ostry w odkrytą pierś zbójecką. Cios ten był straszny, śmiertelny, a krew wroga strumieniem wokół trysnęła. Zbój jednak resztką swoich sił miecz podniesiony skierował na pochylonego rycerza, uderzając nim w prawe ramię kneziowe, zanim ten zdążył swój miecz z jego ciała wyciągnąć. Również i krew rycerska popłynęła obficie, a dzielny kneź osunął się obok zajadłego wroga. Padając zdołał jeszcze wyszeptać:
Mojaś ty... Biała... moja...
Uciekli zbójcy widząc martwego wodza swojego, a także czterech innych poległych kompanów. A woje otoczyli rannego knezia. ?ył ci on jeszcze, ale rana była tak wielka, że krew prawie wszystka już zen zeszła. Jeszcze usta szeptały, ale nikt tego ani zrozumieć, ani pojąć nie mógł. Woje więc co rychlej nosze sporządzili, knezia na nich położyli i pośpiesznie do gródka powracali, gdzie by ratunek godziwy mu dano. Niewiele drogi uszli, gdy ranny jakby sprężył się, po czym głowa mu zwisła bezwładnie. Tak zakonczył swój żywot waleczny rycerz i dalej martwego już knezia nieśli do domu jego wierni wojowie.
A gdy ujrzała go ona- Biała Pani, martwego już i zimnego, to jeno okrzyk bólu wydała i padła bez ducha na ziemię. Rzuciły się jej na ratunek znajdujące się w pobliżu niewiasty. Przerażone jednak zauważyły, że do jednego nieszczęścia przybywa kolejne: oto leżąca pani dzieciątko rodzić poczęła. Urodziła je co prawda, ale sama na drugi dzien w bezsile i spokojności wielkiej umarła. Widać do męża, do ukochanego nade wszystko, tak śpieszno jej było. A woje dwojgu im stos ofiarny przygotowali, i na nim, jak zwyczaj ojców nakazywał, spalili ciała tych dwojga, tak bardzo się miłujących. Smętny lament i płacz niewiast długo jeszcze rozbrzmiewał wśród nadrzecznych zarośli Krzny i na obrzeżach nieprzebytej wiekowej puszczy:
Oj łado, łado, nie- łado! Oj dolo, dolo- nie dolo!
A że długo w pamięci tutejszego ludu żyła Biała, dobra Pani, to powoli również gródek, w którym mieszkali Białą zaczęli nazywać.
Poczęta w tragicznych okolicznościach dziecina mała, chudziutka była i słaba. Ale ją taką opieką i czułością niewiasty otoczyły, że choć kostuch kilka razy po malenstwo przychodziła, to nie oddały jej śmierci. Po prostu, zawzięły się i nie dały małej. Smarowały ją różnymi maściami, okadzały, zaklinały najbardziej tajemniczymi zaklęciami, pilnowały jak oka w głowie, ofiary za jej zdrowie składały. I dopilnowały... i uchroniły malenstwo. Powoli, bardzo powoli wzmacniała się, a z biegiem lat wyrosła na piękną dziewczynę. Była tak piękna jak jej matka, tylko nieco drobniejsza od niej. Cieszyli się więc mieszkancy gródka, cieszyli się starzy i młodzi. A że podobna była do swojej matki, tedy ją Białką nazwali. Kiedy dorosła, a jej uroda w całej krasie zabłysła, to myśleli jedynie o tym, aby tylko męża godnego mieć mogła.
Aż zdarzyło się, że podróżował w tych stronach rycerz z północy, gdzieś z dalekiej litewskiej krainy. Jadąc po bezdrożach spotkał przypadkiem człeka mizernego, który opowiedział rycerzowi o pięknej Białce, drobnej pani swojej. A mówił to z takim uwielbieniem, że młodzian ujrzeć ją koniecznie zapragnął. Kazał się też niezwłocznie prowadzić do Białki. Widząc ubogie szaty spotkanego wędrowca, kazał go rycerz odziać przystojnie, ażeby godnego mieć rajcę. Kiedy pod gródek zjechali rycerz kazał zatrąbić, aby oznajmić, że przyjaciel przybywa i jako przyjacielowi wrota bez obawy powinny być otwarte. Ujrzała ich wjeżdżających do gródka Białka i pomyślała, że dobry to musi być rycerz, skoro tak bardzo przystojnie przyodział jej poddanego. Spojrzała nan z ciekawością i zauważyła również, że jest wyjątkowo pięknym młodziencem. Wtedy jakoś żywiej zaczęło bić jej młode serce, poczuła, że wraz z tym nieznajomym gościem spłynęło jakieś inne, piękniejsze życie. A i on swoich oczu od niej oderwać nie mógł. Czul, że dalej już nie pójdzie, że właśni w tym niewielkim gródku znalazł kres swojej wędrówki.
I cóż było potem? Odbyły się uroczyste zrękowiny i huczne gody weselne. Młodzi początkowo mieszkali w gródku. Był on już jednak dość stary i wymagał znaczącej przebudowy, do której wkrótce przystąpiono. Młodzi zamieszkali czasowo w niewielkim dworku, stojącym na wzgórzu, za niewielką rzeczką. Pięknie tam było i jasno, więc dworek ten, i okolicę najbliższą ludzie Białką nazywali.
Młody rycerz, który poślubił Białkę, przybył z północy, był więc przodkiem Mendoga lub Gedymina. A może ojcem Budrysa, który doskonale wiedział, że Laszki to żony najpiękniejsze i najwierniejsze.
http://www.bialapodlaska.pl/?id=5
30.11.2008 18:24
Puszczyk
    W białowieskiej puszczy polował bardzo odważny litewski książę. Nadmienić należy ,że na polowania wybierał się sam zabierając tylko drewnianą pikę. Pewnej letniej nocy ,zmęczony ,przysiadł nad rzeką Łutownią, w pewnym momencie ujrzał piękną dziewczynę, która kąpała się w rzece. Oksana ,bo tak było na imię dziewczynie ,spodobała się księciu i na wzajem. Od tego czasu , książę swoje upolowane zwierzęta przynosił Oksanie , co w tamtych czasach było przejawem wielkiej miłości. Młodzi zapewne pobraliby się ,ale na ich drodze stanęła wiedżma. Ksantypa ,bo tak nazywała się owa wiedżma, zamieszkiwała nad rzeką Łutowonią; zajmowała się zbieraniem ziół,rzucaniem uroków, sporządzaniem lekarstw i trucizm. Bardzo ceniła sobie samotny żywot, który runął kiedy w kniei spotkała księcia. Zapałała do niego wielkim uczuciem, widząc ,że książę nie zwraca na nią uwagi ,poczuła ,że musi zastosować swoje sztuczki ,aby na nią starą i brzydką zechciał spojrzeć. Zaczęła ukazywać się księciu jako rusałka ,wabiąc go swoim śpiewem. Jednak i to nie dało żadnego efektu, Książe ciągle zakochany w Oksanie ani myślał zwracać uwagę na ''rusalkę''. Pewnego razu spotkał w lesie prawdziwą postać wiedżmy, starą ,pomarszczoną z krukiem na ramieniu, rozgniewany zrobił wielki zamach ,by ugodzić Ksantypę, jednak zanim ostrze jego piki zdążyło dotknąć jej piersi, ona zdążyła wypowiedzieć zaklęcie, które zmieniło księcia w mysz. Mało tego postanowiła Oksanę zamienić w puszczyka.
    Od tamtych czasów każdy puszczyk ostrzega wszelkie myszy, norniki, piżmaki swym pohukiwaniem, by przypadkiem nie pożreć ukochanego księcia przemienionego w mysz. Legenda głosi ,że klątwa zostanie zdjęta gdy przez sto lat żaden człowiek nie wytnie
    w Puszczy Bialowieskiej ani jednego drzewa.
    http://www.forum.suwalki.pl/index.php?topic=135.msg2506
[blok]
30.11.2008 18:29
Góra Zamkowa w Drohiczynie
[blok]Wzniesiona o kilkadziesiąt metrów ponad poziom Bugu. Na jej szczycie znajduje się obelisk z 1928 r., upamiętniający dziesiątą rocznicę odzyskania niepodległości. Góra stanowi znakomity punkt widokowy na rzekę i jej szeroką dolinę. Drohicki gród obronny po raz pierwszy wymieniają źródła XI-wieczne, później w miejscu grodziska stanął zamek, który zachował się prawdopodobnie do czasów „potopu”. Góra Zamkowa i najbliższe okolice Drohiczyna znane są z wielu cennych znalezisk archeologicznych (dirhemy arabskie zVIII – IX w.). Nieliczne znaleziska obejrzeć można w zbiorach Muzeum Regionalnego w Drohiczynie. Jak wszystkie tego typu miejsca Góra Zamkowa ma również swoje legendy. Jedna z nich głosi, że na Górze jest pochowany w złotej trumnie wódz Jaćwingów – Kumat – który poległ w starciu z wojskami Bolesława Wstydliwego w 1264 r. pod Brańskiem. Druga, że Góra została usypana rękami więźniów, a zamek drohicki łączy podziemne korytarze z odległym o 30 km byłym zamkiem w Mielniku. Trzecia, że prawdopodobnie skarby mają się znajdować w murach kościoła pofranciszkańskiego, gdzie ukrył je sam Wielki Książe Litewski Witold. Natomiast w klasztorze franciszkanów prawdopodobnie znajdują się drzwi żelazne, które rzekomo prowadziły do lochów i skarbu ukrytego pod zamkiem.
Najbardziej romantyczna legenda głosi, że raz na sto lat otwiera się ściana Góry Zamkowej i wypływają z niej łodzie pełne zbrojnych rycerzy. Nikt ze śmiertelników nie wie, jaki jest cel tej wędrówki. Wiadomo tylko, że nim błyśnie świt, rycerze muszą wrócić do podziemi. Otóż zdarzyło się kiedyś, że jeden z rycerzy ujrzał na brzegu młodą mieszczkę z Drohiczyna i zapatrzony w jej urodzie zapomniał o powrocie. Odtąd błąka się po nadbużańskich łąkach, czekając na moment ponownego otwarcia Zamkowej Góry.
http:www.wrotapodlasia.pl+wrota+podlasia+legendy&hl=pl&ct=clnk&cd=2&gl=pl&client=firefox-a
30.11.2008 18:53
Skarb templariuszy

[blok]Uroczy zakątek północnego Podlasia, przepiękna nadnarwiańska dolina, mała wioseczka zagubiona w plątaninie polnych dróg i leśnych gościńców oraz tajemnicza góra.
Maciejkowa Góra...
Dawno, dawno temu, tak dawno, że nawet najstarsi ludzie nie pamiętają, żył na skraju puszczy osetnik pszczelarz Maciej. Pewnego razu na nadrzecznym wzgórzu ujrzał wspaniałego rycerza z zakonu templariuszy zakutego w zbroję. Templariusz był ranny, umierał. Uczucie chciwości przeważyło w sercu Macieja i z rosnącym niepokojem czekał na śmierć rycerza. Jego zbroja była wszak taka piękna...
Wkrótce templariusz umarł. Maciej ściągnął z trupa zbroję i nie zwlekając założył ją na siebie. Z trudem wcisnął stalowe ubranie na swoje cielsko, zbroja była na niego za mała, ale Maciej tak łatwo nie zrezygnuje. Dopiął ostatnie zatrzaski i w tym momencie poczuł, jak ogarnia go gorączka. Szarpał zamki i guzy, próbował rwać blachy napierśnika, nic z tego. Zbroi nie udało się Maciejowi zdjąć. Bezskutecznie wołał pomocy. Zasnął Maciej na wieki na szczycie góry, obok zmarłego templariusza. Do dzisiaj wokół wzgórza dzieją się w nocy straszne rzeczy, duchy templariusza i Macieja toczą walkę o rycerską zbroję a ich śmiertelne krzyki niosą się wśród nadnarwiańskich łąk.
Powyższa legenda funkcjonuje ponoć do dzisiaj w świadomości mieszkańców okolic Juszkowego Grodu, Odnogi Kuźmy, Odrynek, około 35 kilometrów na północ od Hajnówki.
Skąd tutaj templariusz? Ale to jeszcze nie wszystko, bowiem inna wersja legendy głosi, że Maciej przypadkowo znalazł we wnętrzu nadnarwiańskiej skarpy templariuszowskie skarby i specjalnie straszył po nocach, aby odpędzić ewentualnych konkurentów i przypadkowych przybłędów!
Pachnie tajemnicą wokół Maciejkowej Góry. Ponoć w okolicy znaleziono kiedyś dwie kamienne płyty ze znakami templariuszy, jedna miała być wmurowana w ścianę stodoły a druga tkwiła samotnie w polu. Czyżby templariuszowski cmentarz?! O Maciejkowej Górze prawdopodobnie wiadomo coś historykom francuskim. W 1938 roku oglądał ją i fotografował zawzięcie od strony Narwi francuski badacz, profesor Ferrer. W latach siedemdziesiątych XX wieku jacyś "naukowcy" brali się nawet do rozkopywania skarpy, lecz zostali przepłoszeni przez miejscowych albo przez duchy Macieja i templariusza...
Na podstawie artykułu z "Poznaj Swój Kraj" nr 2/1998 opracował:
Marian Anklewicz
30.11.2008 19:15
Duch puszczy

[blok]W naszym kraju pozostało wiele puszczy i choć ingerencja człowieka uczyniła je mniej naturalne i nie są już tak rozległe jak przed wiekami.Na wschodzie kraju mamy popularną Puszczę Białowieską a na wschodnich krańcach Polski jest Puszcza Knyszyńska.Co prawda knyszyński las został w większości posadzony ludzką ręką,jednak miejscowi mają swoje spojrzenie są zdania ,że istniała ona od zawsze tak jak duch tej puszczy.
Przed wieloma laty mieszkała tu w okolicy dzisiejszego Szudziłowa pewna kobieta ;mieszkała skromnie w drewnianej chacie pokrytej trzciną.Wiele pokoleń przemijało a ona nadal była wśród nich;nazywano ją Zielarką z Boru;Szeptuchą;Matiuszką.Mówiono ,że jest tak stara jak ich las.Kobieta trudniła się magią -białą [leczyła i pomagała ludziom]-czarną [która mogła szkodzić a nawet odbierać życie].Na przełomie XIX-XX wieku zaczęto Puszczę Knyszyńską trzebić nie dlatego,że komuś las się nie podobał ale z chęci zysku.
Całymi dniami było słychać odgłosy siekier,które cięły drzewa.Las nie był już tak spokojny ,pewnego dnia Zielarka z Boru zniknęła w tajemniczy sposób.Nikt jej ciała nie odnalazł ,jednak w tym samym czasie pojawiły się trzy wyjątlkowe sosny o niezwykłych kształtach .Miejscowi wierzą, że właśnie w te drzewa symbolizujące wytrwałość ,rozum i siłę przemieniła się ich Matiuszka
Może ,to prawda ,że te trzy drzewa uchroniły Puszczę Knyszyńską przed zagładą i nie spotkał jej taki sam los jak innych ,które zostały puszczami tylko z nazwy.
http://www.forum.suwalki.pl/index.php?topic=135.msg2506
30.11.2008 21:01
Mgła
[blok]Późną jesienią przed wieloma laty,kiedy życie było jeszcze bardzo spokojne,ludzie żyli w małych grupach,każdy wiedział o sobie na
wzajem wszystko.Nie było szerokich dróg,nad wszystkim górował las.Do takiej leśnej krainy zawitała mgła,natrętna i nieustępliwa.
Mgła była bezwzględna ,promienie słońca odbijały się od niej i zawracały w powrotną drogę do nieba.Mgła robiła się coraz gęstsza,
ludzie nie dostrzegali własnych dłoni.Życie zaczynało zanikać.Ptaki ,owady w następnej kolejności ssaki ,które trzymały się najdłu-
żej [węchem znajdowały pożywienie na ziemi] Po woli skromne zapasy ludności zaczynały maleć. [przedtem nie gromadzili dużych
zapasów,bo co dzień las dostarczał pożywienia]
Powoli do skromnych domów zaczęła zaglądać bieda i głód.
Dzieci z głodu płakały,ludzie byli przerażeni,aby nie słyszeć płaczu swych dzieci, z rozpaczy zaczęto zabijać własne dzieci.Po długim
czasie mgła w niektórych miejscach zaczęła zanikać,wobec takiej sytuacji ludzie zaczęli wędrować w poszukiwaniu lepszego świata.
Las stał się wrogiem człowieka,tak samo ludzie stali się dla siebie wrogo nastawieni. Zaczęto wycinać las ,o pola zaczęto toczyć
walki. Ludzie zaczęli tworzyć arsenały broni i narzędzi do uprawy roli. Zaczęto budować świątynie,o które też toczono walki.I choć mgła dawno odeszła ," postęp" szerzył się wśród narodu.Tak zostało i z pokolenia na pokolenie "postęp" utrwalał się wśród ludności.
Kiedyś jednak znowu pojawi się mgła nieustępliwa i zmieni świat tak bardzo ,że znów przez bardzo długi czas niepodzielnie będzie panował las, a postęp skryje się pod korzeniami drzew.

http://www.forum.suwalki.pl/index.php?topic=135.msg2506
30.11.2008 21:05
Dobra śmierć
[blok]W dzisiejszych czasach chcemy abyśmy żyli długo; abyśmy byli sprawni i szczęśliwi.Śmierć zawsze nas zaskakuje i mówimy ,że przyszła w nie odpowiedniej porze.Przed laty traktowano śmierć jako krótki przystanek w drodze do innej krainy.
Legenda głosi ,że w prastarej puszczy istniały specjalne miejsca dla wszystkich żywych istot,które w wkrótce miały się przenieść do Krainy Cieni-miejsca te zwano-Orgi. Każde stworzenie udawało się do tego spokojnego miejsca ,by wyciszyć się przed dalszą wędrówką by zastanowić się ,jaki bagaż wrażeń zebranych na ziemi powinno ze sobą zabrać , by pożegnać się z wrogami,przyjaciółmi by zebrać siły przed dalszą wędrówką
Śmierć była wówczas zwykłą częścią ziemskiego bytowania,dla większości współczesnych jest tak i dzisiaj.Jednak nasza cywilizacja
próbuje przystosować do potrzeb człowieka,który rzekomo ze wszystkich dóbr ziemskich najbardziej pragnie wygody ,komfortu i wypoczynku.
Autor legendy pisze,że rozmawiał z człowiekiem ,który wycieńczony ciężką chorobą przemierzył Polskę by znaleźć sobie miejsce na konieczne wyciszenie.Trafił w swej wędrówce do Puszczy Białowieskiej ,jednak nie znalazł tu swojego miejsca.Pojechał nad Wigry
wędrował wzdłuż brzegów tego jeziora i miejsca takiego nie znalazł.Wypłynął drewnianą łódką na jeziorne wody i więcej już go nie widziano.
http://www.forum.suwalki.pl/
30.11.2008 21:09
Bagiennik-demon niższego szczebla.
[blok]Na przełomie XVIII i XIX w. we wsi Brzostowo mieszkał Jan Mocarski ze swym ojcem,oboje byli rybakami.Pewnego wieczoru starszy
p.Mocarski wybrał się nad rzeką zamierzał złowić dużego suma.Zaopatrzył się w odpowiedni sprzęt ,przynętę -była wrześniowa cie-
pła noc ,zanosiło się na deszcz.Mocarski zarzucił przynętę i cierpliwie czekał aż do północy,sznur zanurzył się w wodzie,rybak nie
próbował gwałtownie podrywać ,bo zdawał sobie sprawę ,że duża ryba musi dobrze połknąć przynętę.Jednak ,gdy linka odkręciła
się w całości ,sum zapanował nad sytuacją.Ciągnął tak mocno,ze linka okręciła się wokół dłoni rybaka,który nie zamierzał puścić
zdobyczy.Walczyli ze sobą ,aż do wschodu słońca.Ryba holowała łódż kilka kilometrów w górę rzeki,w pobliżu wsi Biodry ryba wre-
szcie uległa.Po wschodzie słońca rybak z krwawiącą ręką i siedemdziesięciokilogramowym ,dwumetrowym sumem znalazł się w domu.
Radość rybaka była wielka ,bo taka zdobycz umożliwiała mu przeżycie kilku tygodni w godnych warunkach.Sąsiedzi również doceni-
li taką zdobycz.
Mijały tygodnie a ręka Mocarskiego nie goiła się,nie pomagały okłady z torfu i sprawdzone zioła.Ręka bolała ,zaczęła czernieć,ból był
nieznośny -do rany wdała się gangrena.Prosił syna aby odciął mu rękę,ten jednak udał się po radę do poszeptuchy.
Zielarka poradziła Janowi ,aby złożył Pani Jezior i Plytkowodzi ofiarę z najlepszych ryb,a w nocy miał udać się nad Biebrzę i przywabił Bagiennika tłustym węgorzem i dymem z dębowych liści,wyprażonymi w piecu chłebowym.Ponieważ oddech Bagiennika jest zabójczy a maż jaką zionie z jego nozdrzy jest jak ogień ,wpierw miał głowę owinąć lnianym płótnem.
Pierwszej nocy nie udało się wywołać demona,drugiej nocy coś ciężkiego wpadło do jeziora,trzeciej nocy wyłonił się Bagiennik.
Wpierw ukazała się żabia olbrzymia głowa,wielka paszcza pochwyciła węgorza i zniknęła.Jeszcze raz tej nocy pokazała się ,by wio-
nąć swą okropną mazią.Owa maż na coś sie przydała,bo po dziś dzień ludzie zażywają kąpieli borowinowych.
Ile jest prawdy w tej opowieści ? Nikt się nie dowie,ważne że stary Mocarski dożył ponad dziewięćdziesięciu lat,co w tamtych cza-
sach było nie złym wyczynem.
Czy Bagiennik nadal nad Biebrzą przebywa? Trudno powiedziec.Jak bowiem wszystkim dobrze wiadomo ,niewielu
śmiertelników może go ujrzeć na własne oczy.
http://www.forum.suwalki.pl/
30.11.2008 22:08
Światło życia
[blok]Przed wieloma laty był zwyczaj,że gdy młodzieniec dorastał opuszczał dom rodzinny i ruszał w daleki świat.Tak też zrobili bohaterowie tej legendy.Trzech młodych ludzi wyruszyło w świat,ale każdy zabrał ze sobą inny'' bagaż''.Pierwszy zabrał ze sobą miecz,na przebytej drodze pozostawił wiele ofiar ,pokonał wiele smoków i potworów.Po wieloletniej tułaczce spoczął na cokole z marsową miną i wyszczerbionym po latach tułaczki wiernym towarzyszem
Drugi młodzieniec zabrał na swoją wędrówkę sakiewkę złota.Starannie inwestował swój majatek,na swojej drodze pozostawił wybudowane osady,miasta -sam żył w bogactwie i dochował się licznego potomstwa.Po jego śmierci wdzięczni mieszkańcy uwiecznili go w nazwach ulic i skwerów.
Trzeci młodzian zabrał na drogę tylko lampę.Wędrował z nią przez życie ,rozjaśniał ludziom codzienność i udręczone nieszczęsciami twarze.Nie odczuwał ciężaru wędrówki ,ogrzewając ludziom serca.Do końca życia dawał ludziom światło.Dotarł aż do Styksu i zaskarbił nawet sympatię posępnego Charona.Przeniósł tę magiczną lampę aż do Krainy Cieni i jest tam teraz w dobrym ,jasnym miejscu,czekając na swoich przyjaciół.
http://www.forum.suwalki.pl/
30.11.2008 22:11
Jezioro duchów-coś o zakochanych.
[blok]Nad jeziorem Gałduś ,które jest długie na ponad dziesięć kilometrów,szerokie tylko na półtora kilometra,natomiast jego głębokość sięga 55 metrów.Przed wieloma laty otaczała je olbrzymia puszcza,pełna zwierząt ;nad tym jeziorem mieszkały dwa zwaśnione rody.Nie zachowały się ich nazwiska,ale historia ,którą opiszę związała je na wieki.Zwaśnienie tych rodzin dotyczy czasów potopu szwedzkiego,jedna rodzina poparła Radziwiłła,druga zaś poparła stronę Sapiehy. W rok po śmierci Radziwiłła Tykocin poddano ,Szwedów przegnano,konflikt rodzinny nie wygasł. Na przełomie XVII-XVIII w jednym z tych rodów przeszła na świat córka ,w drugiej rodzinie urodził się syn.Dzieciaki dorastały ,po latach między młodymi zawiązała się przyjaźń ,powoli przerodziła się w miłość.Młodzi spotykali się nad brzegami jeziora.Wiedzieli ,że ich rodziny nie pozwolą sie im połączyć;dlatego pewnego jesiennego wieczora spotkali się nad jeziorem.On przyprowadził dwa wierzchowce,które miały ponieść młodych ku lepszej przyszłości.Tam jednak czekał ojciec i bracia dziewczyny,który to plan ucieczki zdradził pewien myśliwy,od kilku dni szpiegujący kochanków.Nie zdążyli dosiąść koni.Dziewczyna chociaż ,że nie potrafiła pływać ,szukała ratunku w wodach Gałdusia.On skoczył,by ją ratować.Padły strzały;po chwili oboje pogrążyli się w chłodnych wodach jeziora. Mimo ,że minęło wiele lat ich duchy ponoć wciąż można zobaczyć w październikowe noce.
Legenda mówi,iż młodzi zaznają spokoju dopiero wtedy ,gdy dwa litewskie rody wreszcie dojdą do porozumienia.
http://www.forum.suwalki.pl/
30.11.2008 22:19
[blok]Wspólnota Traktorsów
Działała od końca 1966 roku, w okolicach Białegostoku. Uważa się, że centrum wspólnoty była wieś Zawyki koło Suraża. Początkowo było to kilkanaście, a w okresie rozkwitu wspólnoty, kilkadziesiąt osób, jeżdżących traktorami, propagujących hasła wolności, otwarcia na świat. Była ruchem nieformalnym, nigdy nie powstały żadne dokumenty wspólnoty. Początkowo Traktorsi nawiązywali do idei amerykańskich hipisów, potem stworzyli własne zasady. Za swoje idee i sposób życia Traktorsi byli prześladowani przez milicję.Jeden z młodszych mieszkańców wsi Zawyki zapisał:
Pamiętam jak w latach 70 – tych grupy traktorsów jeździły po polach. U młodych wzbudzały podziw i zazdrość, u starszych strach i niechęć. Co roku latem w okolicach naszej wsi Zawyki traktorsi robili zloty. Byli wśród nich znani artyści i sportowcy. Były to czasy, kiedy największy problem stanowił brak sznurka zwanego „szpagatem” do snopowiązałek. Zdarzało się czasem, że traktorsi bezinteresownie tak od siebie zrobili podorywkę na czyimś polu. Te gesty nie łagodziły niechęci części mieszkańców okolicznych wsi. Ksiądz z ambony co niedziela przestrzegał, żeby trzymać się od nich z daleka.
I tak powoli traktorsi stali się części naszego krajobrazu, aż do chwili gdy dołączył do nich syn jednego z prominentnych działaczy partyjnych. Nie pamiętam jak się nazywał, ale wspomnienie o nim odżywa co jakiś czas, gdy pod sklepem zbierze się grupka podpitych rolników. Mieszkańcy nazwali go „Galanto”, bo jeździł czarnym traktorem. Właściwie to tylko pokrywę silnika i błotniki były pomalowane na czarny połysk, pozostałe elementy miał niklowane. „Galanto” codziennie miał na błotniku nową dziewczynę ze wsi. Na to zgorszenie nie mogły patrzeć kobiety z kółka różańcowego i koła gospodyń wiejskich. W obawie o wiejskie dziewczęta zaczęły rozpowiadać historię o czarnym traktorze, którego kierowca porywa młode dziewczęta i spuszcza z nich krew. To dziwne jak ta plotka szybko rozniosła się po okolicy i wkrótce dotarła do Białegostoku. Nie wiem, czy ze względu na nie pasujący do urbanistycznej wizji miasta, czy z chęci odcięcia się mieszkańców Białegostoku od wiejskich korzeni czarny traktor został zamieniony na czarną Wołgę.
Tradycyjne pozdrowienie.
Tymczasem zbliżał się koniec pierwszej epoki traktorsów. Do naszej wsi Czajką przyjechali czterej panowie w fioletowych garniturach z grempliny i rozpytywali się o traktorsów, szczególnie interesował ich „Galanto”. Tydzień później traktorsi znikneli tak szybko i tajemniczo jak się przed laty pojawili. Do dziś nie wiemy co się wtedy naprawdę stało. Jedni mówią, że wygrali w totolotka. Inni, że wyrośli z głupot lub porwało ich UFO. Prawdą jest to, że traktorsi z okolicznych wiosek jeszcze przed wykopkami wyjechali za granicę i nigdy nie powrócili. Nieliczni co pozostali, wybudowali domy, fermy kurze - słowem źle nie mają. Pytani o to skąd wzięli pieniądze na inwestycje i co się stało, że przestali być traktorsami nabierają „wody w usta” lub odpowiadają: „dawno było i minęło”.
Jedyny materialny dowód na to, że traktorsi istnieli - to ślady opon pozostawionych na odkrywkowych złożach wapna pod Surażem, sfotografowane przez amatora z Suraża i „Manifest Traktorsów” spisany odręcznie na pożółkłej kartce. Manifest ponoć był rozprowadzany potajemnie wśród mieszkańców wsi. Ponoć – bo nikt dziś nie potwierdza tych faktów. Manifest zachował się dzięki historycznej pasji kustosza muzeum w Surażu, który zbiera i przechowuje wszelkie dokumenty jakie trafią w jego ręce. Niestety prawdziwości dokumentu do tej pory nie udało się udowodnić. Część tekstu była nieczytelna na skutek zawilgocenia i destrukcyjnej działalności molówek, które zagnieździły się, w części archiwów muzeum, latem 1982 roku.
Jeśli Twój tata lub dziadek należeli do Traktorsów, napisz nam o tym. Chcemy odtworzyć Manifest Traktorsów.
http://209.85.129.132/search?q=cache:yL ... =firefox-a
1.12.2008 23:17
[blok]Legenda o duszach
Kiedy dobry Bóg Ojciec stworzył ludzi, to stworzył też pewną ilość dusz, żeby każdy mógł posiadać swoją duszę.. Tylko, że gdy ludzie przyszli przed oblicze Boże, zobaczył Stwórca że było o wiele więcej ludzi niż dusz.
Zamyślił się dobry Bóg, na swoim tronie złoconym pośród słońc i gwiazd, szukał lekarstwa na to zło. Ale, że był Bogiem szybko znalazł lekarstwo. Zawołał Michała Archanioła z lśniącym nowiutkim mieczem, a gdy Archanioł przyszedł ,Bóg wziął miecz i rozciął każdą duszę na dwoje i dał połowę duszy- kobiecie, a drugą mężczyźnie. Potem mężczyźni i kobiety rozproszyli się na wszystkie strony świata. Ale od tej chwili każdy mężczyzna szuka tej kobiety, która ma połowę jego duszy, a każda kobieta szuka duszy mężczyzny, który ma połowę jej duszy. Czasami się dusze odnajdują i wtedy szczęście jest wielkie . Ale także nieszczęście jest dla tych , którzy znaleźli tę druga połowę, ale przeszli dalej nie rozpoznając jej, albowiem oni pójdą samotni w dalsze smutne życie.Kasterska MariaTł. Ks. Roman Soszyński
2.12.2008 20:39
Łowcy Pereł
[blok]Młody człowieku, czego się błąkasz na wybrzeżu pustym i głuchym?
Pójdź z nami łowić perły! My powrócimy przed zmierzchem, i zasiądziemy w domach naszych ciepłych i spokojnych. Więc pójdź z nami łowić ryby!! Nasze towarzyszki wyjdą radośnie na nasze spotkanie i w swoje warkocze wplotą kwiaty żółte i białe. Więc pójdź z nami łowić perły!!!! Łowcy pójdźcie daleko i pójdźcie sami, poszukiwać jasnych pereł. Ja pozostanę na pustym wybrzeżu, gdzie nikt nie przychodzi a jeśli ludzie przychodzą, są podobni tylko do cieni. Łowcy kiedyś i ja znalazłem łowiąc jak i wy perłę przecudną, być może była to perła, być może, że był to zwykły kamień, po którym ślizgał się promień słońca. Tak na pewno był to tylko kamień. Więc go odrzuciłem z pogardą i zginął mi w falach morza. Jeszcze błyszczał przez chwilę, jak prawdziwa perła a tedy ja przestraszyłem się ogromnie. Bo zrozumiałem, że była to naprawdę perła i to jedna z najładniejszych i najkosztowniejszych. Zrozumiałem, że odrzuciłam całe bogactwo i szczęście mojego życia, Więc pozostałem tutaj. Bo jej szukam, szukam jej oczami, Ale ona nie wraca i któż mi powie czy była to perła prawdziwa czy też zwykły prosty kamień. Czy poznam tę prawdę kiedyś ! Łowcy idźcie daleko, idźcie sami i szukajcie tych jasnych pereł, bo ja pozostanę sam na pustym wybrzeżu.
Kasterska Maria
Tł. Ks. Roman Soszyński
3.12.2008 16:56
Złoto
[blok]Onego czasu, w dniu stworzenia , Anioł ze swojej białej chmury a Diabeł z chmury czarnej zaczęli na Zemię rzucać dary. Diabeł pierwszy rzucił Dumę. Spojrzyj powiedział do Anioła i wtedy biały wysłannik Nieba świat zobaczył zdeprawowany przez pychę jednych i nienawiść innych.
Anioł niewinnie się uśmiechając rzucił na Ziemię Miłość. Diabeł zmarszczył brwi i rzucił ludziom miłość fizyczną.
Anioł tedy ujrzał tłumy biedaków, którymi zawładnęło kłamstwo i nieszczęścia
Zasmuciło się na ten widok oblicze Anioła. Pochylił się więc ze swojej chmury i rzucił ludziom Myśl Mądra.
Wtedy ku Niebu podniosły się spłakane oczy, znękane serca i ludzkie ręce i znowu na Ziemi zapanowała cisza, ład i spokój..
Radośnie teraz spojrzał Anioł na Ziemię i z tryumfem popatrując na czarnego syna piekieł. Ale ten szyderczo się uśmiechając rzucił na Ziemię coś drobnego, co w mroku zapadającego wieczoru błyszczało i lśniło ciekawie. Popatrz zawołał zwycięsko do Anioła. Były to pieniądze; złote, srebrne i wszelkie inne.
Wyciągnęły po nie swoje ręce tysiące ludzi. Stanęli oni obok siebie i ze sobą do walki bratobójczej. Patrz, patrz krzyczał do Anioła uszczęśliwiony Diabeł. Anioł w ponurym świetle pożarów widział twarze które w sobie nie miały nic ludzkiego. Rzucali się na siebie, dusili w zapamiętałym szale, wyrywali sobie kawałki złota. Wszystkich ogarnął ból i podłość.
Jasny Anioł zakrył skrzydłami swoje smutne oblicze i uleciał daleko…uleciał do Nieba
Kasterska Maria
Tł. Ks. Roman Soszyński
11.12.2008 19:03
Bocian
[blok]Kiedyś jeszcze w czasie Jadźwingów żył na Podlasiu dobry człowiek, ciekawy wszystkiego i nie bojaźliwy. Pewnego dnia przywołał go do siebie Wielki Perun – Bóg Gromów i powiedział do niego. Masz tu dobry człowieku wór w którym umieściłem wszystkie plagi i nieszczęścia tego świata. Zanieś go aż nad Bug i rzuć go w fale, ale pamiętaj nie zaglądaj do niego.
Dobry Człowiek obiecał tak uczynić. Wziął wór na plecy i odszedł w dal niezmierzoną. Jednak zdrożony przebytą droga przysiadł na małej polanie w lesie, gdzie duchy tańczyły w świetle wschodzącego księżyca . Jeden z nich przemówił do dobrego człowieka, by ten wór który ma przy sobie otworzył, bo powinien przecież zobaczyć to, co dźwiga.
Dobry Człowiek pełen ciekawości pomyślał, że słowa diabła były mądre. Więc worek otworzył i wtedy, wtedy wszystkie plagi i nieszczęścia ze swojego więzienia, czyli z tego worka uciekły.
Nie wiedząc co czynić, człowiek szybko powrócił do Peruna i wszystko co się wydarzyło Mu opowiedział. Puściłeś w świat
nędzę i biedę powiedział! ,więc musisz być ukarany. Skazuję więc ciebie na wieczną ciszę i żal. Nie będziesz miał też ani własnego kraju ani własnego domu. I biorąc do reki kawałek węgla rzucił nim w dobrego człowieka.
Wtedy winowajca przemienił się nagle w bociana. Bocian od tej pory nic nie słyszy, nie ma kraju rodzinnego. Kiedy przybywa na Podlasie żałuje swego gniazda które zostawił w ciepłych krajach, a kiedy we wrześniu udaje się do tych ciepłych krajów to żałuje gniazda, które zostawił na Podlasiu. Z tego żalu i dziób i nogi mu czerwienieją.
Kasterska Maria
Tł. Ks. Roman Soszyński
17.12.2008 03:24
[blok]O miłości młodego kameduły do córki rybaka, Wingryny
która mu uratowała życie, kiedy płynął łodzią przez wzburzone Wigry. Gdy jego łódź zaczęła tonąć, Wingryna wypłynęła mu na przeciw w ojcowskiej łodzi. Od tej chwili zakonnik częściej myślał o pięknej dziewczynie niż o zbawieniu duszy. Również Wingryna nie mogła zapomnieć młodzieńca. Często podpływała łodzią w miejsce, gdzie Czarna Hańcza wypływa z Wigier i patrzyła na klasztorne mury. Stał tam ukochany, śląc ku niej tęskne spojrzenia. Wypatrzyli te niewinne spotkania starsi zakonnicy i donieśli o nich przeorowi. Ten wpadł w wielki gniew. Nakazał młodego zakonnika zamknąć w kościelnej wieży. Tam, bez widoku na jezioro i bez możności widywania Wingryny, usychał z tęsknoty, aż pewnej jesiennej nocy oddał duszę Bogu. Ulatująca dusza potrąciła dzwon. Usłyszała jego ton dziewczyna i domyśliła się nieszczęścia. Wnet i ona umarła z rozpaczy. Kiedy umarł kameduła - tak opowiadali pasterze, którzy widzieli to zjawisko - wzburzyła się woda w jeziorze i buchnęła w górę wysoką fontanną. A kiedy opadła, ujrzeli wyspę, której w tym miejscu nigdy nie było. To samo stało się po śmierci Wingryny. 0bok pierwszej, wyłoniła się z wody druga wysepka. Na obu wnet wyrosły smukłe brzozy, stąd też obie wyspy nazwano Brzozowymi. Ci, którzy znają historię kochanków, nazywają je Wyspami Wingryny. W księżycowe sierpniowe noce, kiedy gwiazdy szczególnie silnie świecą - niesie się po jeziornych toniach tęskne wołanie kochanków. Wnet też wynurzają się oni z wody, wychodzą na brzeg wysepek i wyciągają ramiona. Wtedy obie wyspy podpływają do siebie jak łodzie, a młodzi biegną ku sobie. I już, już, kiedy mają objąć się w czułym uścisku, rozdziela ich przekleństwo przeora. Wtedy zrywa się gwałtowny wicher i oddala wysepki. Mrok rozświetla błyskawica, grom przetacza przez puszczę, a młodzi znikają we wzburzonych falach. Legenda powiada, że dziać się tak będzie dopóty, dopóki nad Wigrami nie zjawi się chłopiec i dziewczyna, których miłość będzie silniejsza aniżeli uczucie Wingryny i kameduły. Nie wiadomo, co się wówczas stanie z wyspami. Może połączą się w jedną, a Wingryna i jej ukochany uwolnią się raz na zawsze od przekleństwa przeora.
http://209.85.135.132/search?q=cache:f2 ... =firefox-a
17.12.2008 03:28
Legenda związana z kamedulskim klasztorem wigierskim
[blok]W klasztorze mieszkał zakonnik o imieniu Barnaba. Pewnego razu Barnaba otrzymał od przeora zakonu polecenie przyrządzenia egzotycznej ryby o nazwie sieja, którą łowiono jedynie we Włoszech. Skąd więc ją wziąć nad Wigrami? A ponieważ Barnaba bał się przeora bardziej niż samego diabła, więc przyrzekł swą duszę władcy piekieł, byleby dostać ową sieję. Diabeł zobowiązał się dostarczyć rybę zanim klasztorny dzwon zacznie bić na jutrznię. Gdy już zaczęło świtać, usłyszał Barnaba jakiś dziwny świst od strony Bryzgla. Zrozumiał, że to diabeł wraca z rybą. Wystraszył się braciszek, ale wnet sobie coś przypomniał. Pobiegł w te pędy do dzwonnicy i rozkołysał klasztorny dzwon. Diabeł zrozumiał, że zakład o duszę zakonnika przegrał, nie zdążył do dzwonu na jutrznię. Z całej siły cisnął sieję do jeziora i odleciał. Od tej pory żyje w Wigrach sieja o niezwykłym smaku. Jedynie po bokach ma szramy - do ślad po diablich pazurach. .
http://209.85.135.132/search?q=cache:f2 ... =firefox-a
19.12.2008 03:19
Na początku był lin
Piękne było słońce, może majowe albo lipcowe. Okolice naszego grodu, który jeszcze nie miał nazwy, tonęły w zieleni. Czysta i bystra Bystrzyca wartko szemrała wśród wzgórz. - Hej, rybacy, co to za gród? - zapytał książę, który wraz ze swą drużyną zatrzymał konie nad rzeką. Zeskoczył z siodła, rzucił giermkowi lejce i podszedł do ludzi stojących przy łodziach. Tamci zamarli ze zdziwienia, bo niezbyt często możni panowie zatrzymywali swe konie nad Bystrzycą.
- Nie wiemy panie - wydukał najodważniejszy. - A, to i wy też w podróży? - zainteresował się książę. - Nie, panie, mieszkamy w grodzie, ale on nie ma nazwy - wyjaśnili rybacy, podziwiając bogaty strój gości i bogate końskie uprzęże.

Na to książę postanowił, że owo miejsce nad Bystrzycą będzie się nazywało tak, jak ryba wyłowiona z rzeki. Kazał zarzucić sieci. Rycerze stali na brzegu i patrzyli. Gdy wyciągnięto niewód, były w nim dwie ryby - szczupak i lin. I rzekł książę, ucinając spór, który natychmiast wybuchł na brzegu:
szczupak jest wilkiem rzecznym, nie chcę, aby mieszkańcy tej osady tacy byli, lin zaś to ryba łagodna, więc wybierając z dwojga... zaraz, zaraz szczupak lub lin... niech ten wasz gród lub-linem się zwie.
I zadowolony książę wyjechał z Lublina. http://www.lublin.eu/_Na_poczatku_byl_lin_-1-133.html
19.12.2008 03:23
Herb Lublina z Koziołkiem
Na przełomie XIII i XIV wieku lubelscy mieszczanie zabiegali o prawa miejskie. Jednak nijak nie mogli dostać się do panującego wówczas księcia Władysława Łokietka zajętego tłumieniem buntu mieszczan krakowskich i sandomierskich. W końcu nadarzyła się okazja, bo książę szukał stronników i do Krakowa pojechała kilkuosobowa delegacja posłów.
Łokietek przyjął ich bardzo życzliwie, wysłuchał opowieści o mieście, dowiedział się jak to podczas najazdu Tatarów ocalała koza, która wyżywiła w wąwozie wiele dziatek i przyrzekł posłom przywilej lokacyjny. Pozostało jedynie nadać herb nowemu miastu. I tu książę wraz z posłem dominikaninem uradzili, że w herbie powinna znaleźć się koza na pamiątkę tatarskiego najazdu oraz winnica. Herb miał zaprojektować i namalować krakowski herbator Mikołaj. Ale herbator pijaczyna gdzieś zaginął i lubelscy wysłannicy dotarłszy w końcu do jego domu po odbiór dzieła dostali jakieś zapakowane malowidło. Gdy je w drodze rozpakowali, przerazili się, że sprowadzą hańbę na miasto - ujrzeli bowiem starego długowłosego capa obżerającego się winogronami. Nie mieli racji, mieszczanie tak cieszyli się z nadania praw miejskich, że na herb nie zwrócili w ogóle uwagi. http://www.lublin.eu/_Na_poczatku_byl_lin_-1-133.html
19.12.2008 03:27
Jak Boczarski na Młynie .
Kiedy noc jest bezksiężycowa a wietrzna, lepiej nie przechodzić ulicą Bernardyńską. A szczególnie dobrze jest omijać wtedy pałac Sobieskich. Bo nie dość, że z pobliskiego - pustego przecież o tej porze - browaru dochodzą w takie noce nabożne śpiewy i dźwięk kościelnych dzwonków, to jeszcze w samym pałacu dzieje się coś dziwnego, tajemniczego, przerażającego...
Skrzypią schody, trzaskają drzwi, otwierają się nagle okna, w ciemnych korytarzach słychać kroki... - Oho, wrócił Boczarski - kiwają głową najstarsi mieszkańcy Bernardyńskiej.
Kto to był Boczarski? Kiedy Radziwiłłowie po latach użytkowania pałacu po Sobieskich zdołali doprowadzić go do ruiny, sprzedali zabudowania lubelskiemu prawnikowi Dominikowi Boczarskiemu. Boczarski w murach budynku postanowił urządzić młyn. Wybudował wieżę i umieścił na niej skrzydła wiatraka. Tyle że umieścił je poziomo. Żaden wiatr tak ustawionych skrzydeł poruszyć nie mógł. I Boczarski zbankrutował.
Opuszczony pałac kupili na licytacji bracia Brzezińscy, którzy założyli w nim młyn parowy. Ale Boczarski o swoim pałacu nie zapomniał, a kiedy umarł - zaczął pojawiać się w nim nocami. A w Lublinie przez długie lata o tym, który efektownie splajtował, mówiło się: "wyszedł jak Boczarski na młynie". http://www.lublin.eu/_Jak_Boczarski_na_ ... 1-132.html
Strona z 5 Następna >