Góra przy której straszyPiękna, wyniosła, żyzna, z resztką drzew u skraju, góra, "przy której straszy", położona była kiedyś w gęstym lesie, ciągnącym się od Opola do Kluczkowic. U jej stóp biegnie - wywijana w elastyczne zakręty szosa - przed nią mieni się w blaskach słońca staw Branasiem zwany, ze zgraną orkiestrą bąków i żab, na lewo bieli się w lesistym parku pałac kluczkowicki, a horyzont zakreśla ciemna, bliska smuga świerkowo - liściastego lasu. Na górze rośnie zboże, kłaniając się wiatrowi, który czesze i rozgarnia kłosy, jakby każdemu z nich szeptał do ucha: - Rośniesz na strasznej górze... Rośniesz na strasznej górze... A czy wiesz, że kiedyś...
To było bardzo dawno... Parę setek lat. Polski magnat, książe Lubomirski, niegdyś właściciel klucza dóbr na Lubelszczyźnie, zapragnął wybudować na tej górze myśliwski zameczek dla rozkoszy, polowań w swoich pięknych lasach. I zjeżdzali do zameczka znakomici goście, grały trąbki, kręcili się łowcowie i strzelcy dworscy, sunęły leśnymi drogami sanki bezdzwonne, charczały odyńce, uciekały w susach lotne sarny, migały liściaste ogony pierzchających lisów, a leśne ostępy grały pieśnią polowania. Żona magnata, księżna Franciszka z Potockich Lubomirska, pragnąc, aby liczne grono gości nie tylko o łowach ale i o Bogu pamiętało, wzniosła w pobliskim Wrzelowcu kościółek mały a piękny, w kształcie rotundy wybudowany, wielką, foremną kopułą nakryty, więc przywieziony na okres polowania kapelan niósł pociechę religijną magnackiemu zgromadzeniu, które piło, tęgo biło, ale nie umiało w proch uderzyć czołem przed Bogiem. I minęły te czasy, jak wielokrotnie mijające sny złe i dobre. Opuszczony zameczek popadł w ruinę, tylko resztka budulcowego kamienia i lochy rozległe jego istnienie przypominają. Na gruzach, magnaterii przystanęła myśl "szarego człowieka i skonkretyzowała się w pytaniu: - Może w głębi przechował się zakopany skarb? Ten i ów rozpoczął poszukiwania, kopiąc w fundamentach, ale była to praca syzyfowa, bo co do wieczora odkopano, nazajutrz zasypało się samo. Pewien mężczyzna, cierpliwy i uparty w pracy, dokopał się drzwi żelaznych. Ale już zapadła noc, więc tylko jak mógł umocnił dokonaną robotę i odszedł. Nazajutrz o świcie wrócił z narzędziami do otwarcia tych drzwi, ale zastał je przywalone ziemią. Niezrażony podjął pracę na nowo, a gdy jego szpadel zadzwonił po raz wtóry o drzwi żelazne, ukazał mu się jakiś duch i powiedział, że jeśli w tym miejscu zostanie odprawiona msza św., a ksiądz nie zapomni żadnego z potrzebnych do ceremoniału przedmiotów, to więcej przeszkód w odkopaniu skarbów nie będzie.
Myśl o przewidywanym bogactwie przejęła szarego człowieka dreszczykiem rozkoszy. Ubłagał, przeto księdza, zamówił mszę św. za dusze pokutujące w czyśćcu i zszedł na nabożeństwo w podziemia. Żelazne drzwi czekały niezasypane. Zajechał ksiądz z obsługą o umówionej godzinie, sporządzili ołtarzyk, dokonała się bezkrwawa ofiara, ale ministrant zapomniał kropidła do wody święconej, więc ksiądz ręką poświęcił miejsce. Tym sposobem warunek ducha został wykonany nie w całości i nocą zarwała się ziemia, grubą, ciężką warstwą zasypując czarodziejskie drzwi skarbca. Szary człowiek odszedł zniechęcony.
Na górze zaczęła pokazywać się biała pani. Widziano ją z dołu, gdy schodziła leśną, wijącą się dróżką, ale nigdy zejść nie mogła. Rozwiewał ją w połowie drogi podmuch wiatru, a niespokojni widzowie żegnali się krzyżem świętym. Towarzyszył w tym miejscu przechodnim koń; słyszany, a nie widziany... Trzeszczały gałęzie leśne, a potem rozlegało się parskanie i tętent kopyt po pustym gościńcu... Ale najczęściej schodził z góry smutny pies i przeciąwszy drogę kierował się łaziską szosą [tzn. do wsi Łaziska] do małej kapliczki na drzewie i przepadał.
Tego psa widują ludzie jeszcze teraz, choć las wycięty, a góra utraciła cechy tajemniczości. Podobno kiedyś odbyło się na tej górze morderstwo rozbójników, a ofiary powieszono na drzewach, po obu stronach biegnącej drogi. A może dusza któregoś z myśliwych, zamknięta w smutnym psie, pokutuje za swawolę odbierania życia niewinnym sarnom, o wymownych, czarnych oczach?
Legendy i opowiadania lubelskie, cz I, Lublin 1948, s. 16-18
http://209.85.129.132/search?q=cache:Pc ... =firefox-a