Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Żywot Kazimierza na Pułaziu Pułaskiego

1.06.2009 11:25
    Żywot Kazimierza na Pułaziu Pułaskiego
    starosty zezulenickiego
    marszałka konfederacji łomżyńskiej
    regimentarza małopolskiego
    Jenerała w wojsku amerykańskiem.
    (1748 - 1779)
Z okazyi setnej rocznicy Konfederacyi Barskiej zawiązanej 29 lutego 1768, a obchodzonej - w Paryżu, 29 lutego 1868 roku.
Leonarad Chodźko.

Kazimierz Pułaski
I.
Pułaski KazimierzPonieważ doczekaliśmy się setnej rocznicy konfederacyi barskiej, a więc możemy uważać się (za szczęśliwych, iż Bóg dozwolił nam uczcić obchodem uroczystym tę pamiątkę narodową, Obchód ten, tem jest właściwszy, gdy głównym celem tułactwa naszego jest wydobywanie dziejów ojczystych, i przechowywanie w zupełnej czystości języka polskiego. Dzisiaj obowiązek ten jest świętszy i konieczniejszy, gdy zaborcy nasi usiłują wszelkimi sposobami, niszczyć nasze pamiątki historyczne, i kazić zepsuciem nasz język.

Obchodząc rocznicę dzisiejszą, właściwą byłoby rzeczą skreślić obraz polityczny, cywilny i duchowny konfederacyi barskiej. Ale przedmiot ten jest tak obszerny, tak jest skomplikowany, a mogący jedynie opisywać epizody czyli ustępy, nieustannie z sobą się krzyżujące, iż należy to do dzieła obszernego, opierającego się na licznych bardzo manifestach, odezwach, okólnikach, listach, i tym podobnych pismach, aby gruntownie ocenić przyczyny i skutki, i takowe w należytem świetle przedstawić.
Dotąd najlepiej, lubo treściwie, skreślił obraz tej konfederacyi Stanisław Kaczkowski w r. 1843 pod skromnym tytułem : Wiadomości o konfederacyi barskiej. Zapewne, nie jedno już pióro gotuje opis obszerny tej epoki. Przy licznych źródłach, przez lat wiele zgromadzonych przeze mnie, może się i ja wezmę do tej pracy; ale dzisiaj, trzeba się ograniczyć głównym przedmiotem, to jest częścią wojenną : raz, że ta w całej naszej historyi najświetniej zawsze występuje; że waleczność i odwaga polska, wychodzą zawsze z honorem; że tej cały świat oddaje należną pochwałę i podziw; że naresztę, jedynie z bronią w ręku Polacy mogą odzyskać ich ojczyznę, prawa, równość, wolność, i niepodległość narodową. Przemoc najezdników-zaborców naszych, jeżeli używała chytrości dyplomatycznych i intryg zdradzieckich, ależ popierała takowe przeważnym orężem; a więc takimże można ich odpierać i niszczyć. Im więcej będziemy mieli broni, i im liczniejsi będą obrońcy ojczyzny, tern pewniej onę podźwigniemy z upadku. Zresztą, nie zapominajmy nigdy, i niech świat to powtarza, że mogliśmy przegrywać bitwy na ziem rodzinnej, musieliśmy się rozpierzchnąć po świecie, aby być zawsze gotowymi do walki i do protestacyi przeciw zaborcom: ale nigdy nie byliśmy zwyciężeni, we właściwem znaczeniu tego wyrazu. Zwyciężony żołnierz lub zwyciężony naród, są nimi wówczas, gdy jednostką lub mas- sami poddają się dobrowolnie pod jarzmo obce, i bez oporu przenaradowiają się, Owoż, oprócz jedno- tek zdradzieckich które paktykują z nieprzyjacielem i służą nawet za instrument ucisku w jego Teku; nigdy, nigdzie, prawdziwi Polacy czy to cywilni,, czy duchowni, a szczególniej wojownicy, nigdy się dobrowolnie nie poddawali a więc nigdy i nigdzie, nie byliśmy i nie będziemy zwyciężeni. Od konfederacyi barskiej aż do powstania 1863 r. czy to w kraju czy po całym świecie wojujące legjony polskie, szukały sposobu odrodzenia ich ojczyzny, i dawały dowody tej niezwyciężoności, gdy tak wy trwale odnawiały się. j Przez te sto lat poległo miljon polskich męczenników pod różnemi śmierci rodzajami, a więc nigdy oni nie wątpili o sprawie narodowej, a tern samem niebyli zwyciężeni. Nie dozwalajmy aby żaden dobry Polak, aby obcy nam przychylni, nie kwalifikowali nas tym epitetem. Przechowujmy święcie i wszędzie to przekonanie, i uważajmy ono za najpierwszy obowiązek w całem naszem życiu; pracujmy nad tern, aby przekonanie to odradzało się w następnych pokoleniach, dopóki starożytna Rzeczpospolita polska nie wróci do dawnej swej świetności i 4o odwiecznych a prawowitych swoich granic.

Pod takiem to godłem skreśliłem żywot wojenny Kazimierza Pułaskiego postaci, jaśniejącej nieśmiertelnym blaskiem w konfederacji barskiej, na ziemi ojczystej, jako też walecznością i zgonem, dokonanym na ziemi Stanów-Zjednoczonych Ameryki północnej, obok Waszyngtona, Lafayetta i Kościuszki, tej świętej trójcy ziemskiej, trójcy cnoty, równości i wolności obywatelskiej, a która jest zaszczytem dla trzech narodów; Ameryki, Francyi i Polski

II.
Jest to dobroczynnie historycznym przywilejem dla familii Puławskich, iż mogli oni odznaczać się w różnych wypadkach publicznych. Niektórzy jej
członkowie, już służyli ojczyźnie za dynastyi Jagiellońskiej; ale czynniej jeszcze występowali, za królów elekcyjnych. I tak, Rafał na Pułaziach Pułaski, herbu Ślepowron, stolnik bielski, rotmistrz ussarski,
wiódł dziewięciu swoich synów na wyprawę Chocimską w r. 1621, których uzbroił swoim kosztem, a którzy się dzielnie przyczynili do zwycięstwa
służąc w wojsku hetmana Jana Karola Boreyki Chodkiewicza. Był też Franciszek Pułaski, w pamiętnem oswobodzeniu Wiednia w r. 1683 pod wodzą Jana III Sobieskiego. A w konfederacyi t barskiej, znalazło się aż siedmiu Pułaskich : ojciec z trzema synami i trzema synowcami. Byli to Józef, ojciec : Franciszek, Kazimierz i Antoni, synowie. Co do synowców, ślad pozostał ich działań w tej konfederacyi, ale szczegółów trudno dotąd było
wydobyć. Zapewne polegli ci trzej synowcowie na placu bitew, lub zagnani na Sybir? wspomnijmy więc czterech pierwszych, jako znajomszych, a o których treściwa wzmianka ściśle należy do naszego przedmiotu i do obchodu dzisiejszej rocznicy.
Józef Pułaski herbu Ślepowron starosta warecki i główny założyciel konfederacyi barskiej, urodził się był w r. 1706, z ojca Józefa i Małgorzaty Zarembianki Był w palestrze; mecenasem w trybunałach; komornikiem wieluńskim i plenipotentem kilku domów zamożnych- W r. 1732 został starostą wareckim. Podczas bezkrólewia po śmierci Fryderyka-Augusta II, popierał narodowy wybór Stanisława Leszczyńskiego, który uległ pod intrygami Austryi, Prus i Moskwy; był w konfederacyi dzikowskiej w listopadzie 1734 r. ale gdy syn Augusta II, Fryderyk- August III przemógł i został królem na- rzuconym przez trzech naszych zaborców, a Leszczyński abdykował koronę, Józef Pułaski musiał uznać Augusta III, ale na sejmach i gdzie mógł, cały poświęcił się dobru dla ojczyzny.
W r. 1752, został najwyższym pisarzem skarbowym i pisarzem nadwornym koronnym. Po śmierci Augusta III w r. 1763, był w partii czysto-narodowej, nie cierpiącej żadnego wpływu zdradzieckiego od trzech dworów sąsiednich. Był marszałkiem konfederacyi jeneralnej województwa podlaskiego, a tem samem, konsyliarzem i posłem w konfederacyi radomskiej w r. 1767, z której w prostej linii i przez tegoż Pułaskiego, wykluła się konfederacja barska d. 29 lutego 1768 roku.
Michał Heronim Krasiński, podkomorzy różański, brat biskupa Adama Krasińskiego, został marszałkiem konfederacyi a Józef Pułaski, jej marszałkiem związkowym wojskowym koronnym,co było jakby regimentarstwem.

Józef Pułaski, ożeniony z Marjanną Zielińską, miał czworo dzieci.
  1. Anna, zrodzona 1740 r. poślubiona z Afanazym Walewskim, kasztelańcem łęczyckim w r. 1765 a zmarłą w r. 1791.
  2. Franciszek- Xawery, starosta augustowski, urodzony 1745, a zmarły na polu bitwy w roku 1769.
  3. Kazimierz starosta zezuleniecki, urodzony 4 marca 1748 r. w Winiarach niedaleko Czerska, a zmarły pod Savannah w Ameryce 11 października 1779 r. który jest głównym przedmiotem niniejszej biografii.
  4. Antoni, starosta czeretański, urodzony 1750 r. a zmarły 1810 r. W początku konfederat barski, wzięty w niewolę moskiewską w r. 1769, a skończył swój żywot jako Targowiczanin z najgorszej kategoryi!
Stanisław - August Poniatowski, stolnik wielki litewski urodzony w r. 1732 ze Stanisława Poniatowskiego, towarzysza broni Karola XII i Stan- sława Leszczyńskiego i z Konstancyi Czartoryskiej, posadzony był na tronie polskim przez carowę Katarzynę II

Pod takiem to panowaniem odbywały się urągowiska Moskwy Prus i Austryi, porwanie biskupów i hetmanów w nocy 13 października 1767 r.; potwierdzenie praw i traktatów zgubnych na sejmie warszawskim 24 lutego 1768 r.; a więc partya narodowa musiała chwycić za broń i uformowała w Barze konfederacyę w dniu 29 lutego 1768 r. Jakkolwiek nieprzygotowana wojennie; mając przeciw sobie wojska polsko-królewskie, a obok nich moskiewskie, pruskie a potem i austryackie; jakkolwiek działania dyplomatyczne rozpoczęte u przyjaznych państw, przez Adama Krasińskiego, Andrzeja Mokronowskiego , Michała Wielhorskiego, i innych, nie były dojrzały: jednakże ucisk coraz większy Moskwy, chytrość pruska, a dwuznacznośc Austryi, przyśpieszyły rozpaczliwe wzięcie się do broni, gdyż tym tylko sposobem można było ratować się i jeżeli nie pokonać najezdników, to przynajmniej protestacją cywilną i wojenną okazać światu że Polacy nie poddają się dobrowolnie i że z tego względu nie podzielają ani myśli, ani sposobu postępowania Stanisława-Augusta i jego stronników.

Komentarze (8)

1.06.2009 11:33
III.
Gdy konfederaci zgromadzili się do Baru, gdy Michał-Heronim Krasiński został marszałkiem cywilnym, Józef Pułaski marszałkiem wojskowym, a Jacek- Antoni Kochański herbu Rogala sekretarzem, spisali tam 29 lutego 1768 r. punkta stanowiące cele konfederacyi, jej skład z 30 konsyljarzów, i wydano uniwersały do senatorów, dygnitarzów, w ogólności do szlachty i całego narodu. W dniach następnych, wysłali rozmaite pisma do księcia Karola saskiego, syna Augusta DI; do wielkiego wezyra; do Papieża Klemensa XDI; do króla Stanisława-Augusta, a nawet i do carycy Katarzyny H, aby onę przekonać iż działają otwarcie i zapytując onę azali to co dokazują jej ambasadorowie, jest jej wyraźną wolą*? Na resztę, konfederaci wystosowali manifest do narodu i do wojska moskiewskie- go, wzywając ich aby wspólnie z Polakami, zrzucili jarzmo despotyczne; że tym tylko sposobem lud polski i moskiewski będzie mógł otrzymać wspólną swobodę.
18
Miesiąc marzec i początek kwietnia 1768 r. obrócił Józef Pułaski, na ściąganiu różnych chorągwi i porozumiano się z tatarami krymskimi i z tur- kami, gdyż i dla tych, Moskwa była główną nie przyjaciółką. Od dnia 6ego kwietnia różne oddziały konfederatów, zajmowały Bar, Berdyczew, Winnicę, Chmielnik, Konstantynów, Easzków, Pohrebyszcze. Wkrótce zawiązano konfederacyę w Bracławiu, a 26 kwietnia, Joachim-Karol Potocki, podczaszy wielki litewski, ogłosił w Podhajcach w ziemi halickiej, inną konfederacyę i wziął tytuł regimentarza jeneralnego. Zaczęły się utarczki przeciw Moskwie i że były pomyślne dla konfederatów, Woronicz regimentarz partyi ukraińskiej, z wojskiem koronnem nie wahał się przystąpić do tego narodowego powstania; a więc liczba konfederacyi mnożyła się w województwach : wołyńskiem, chełmskiem i lubelskiem. Tadeusz Dzieduszycki, cześnik koronny dowodzący partyą podolską, zmuszony był udać się do Węgier, ale wojsko pod jego dowództwem, złączyło się z konfederatami.
Łatwo pojąć ile wrażenia zrobiło w Warszawie to powstanie. Król, chcąc wiedzieć o siłach i o rzeczywistości, wysłał Andrzeja Mokronoskiego, jenerała-lejtnanta wojsk koronnych! starostę tłumackiego i janowskiego, który znalazł Józefa Pułaskiego w
19
Pohrebyszczach Pułaski i inni konfederaci, dążyli także do porozumienia się, aby połączyć wszystkie siły w dopięciu głównego celu i pozbycia się wpływu sąsiednich mocarstw, ale nie szło to na rękę Bepninowi, gdyż na chytrości i na sile materyalnej wszystko opierała pani jego, caryca Katarzyna II. Jakoż 16 maja 1768 r. Repnin rozkazał królowi odwołać Mokronoskiego i wysłał wojsko koronne do wspólnego z moskiewskiem stłumienia konfederatów. Pan Franciszek-Xawery Branicki, łowczy wielki koronny, na czele kilku pułków polskich związał się z Moskalami, aby odciąć konfederatów od granic tureckich. Wówczas to występowali : Sołtyków, Siewers, Kreczetników, Apraxin, Drewicz, Igelstrom, Karr i inni, ozdobieni już przez króla orderami orła białego i Ś. Stanisława, jakby wcześnie wynagrodzeni za rozlew niewinnej krwi polskiej, która miała się polać tak obficie!
Mokronoski wróciwszy do Warszawy przekonał się iż król naraził go na pełnomocnictwo, w którem nie było dobrej wiary, a więc oburzony, opuścił stolicę i udał się do Paryża aby tam zainteresować rząd francuzki dla konfederacji.
Tym czasem, Józef Pułaski i inni konfederaci szczęśliwie walczyli przeciw Moskwie pod Konstantynowem, Winnicą, Janowem,
20
Chmielnikiem, Żytomierzem, Kazimierz Pułaski nad niższym Dniestrem, również dziwnie się opierał przeciw najezdnikom. Wszakże przenikające siły obce i królewskie, zdobyły Baru d. 20 czerwca 1768 r. Pomiędzy dowódcami w Barze, a czynnie należący do zawiązania konfederacyi, byli, Kajetan Giżycki herbu Gazdawa, podstoli owrucki i Wojciech Barczewski, herbu Samson, poseł na sejm 1768, i miecznik winigrodzki. Wówczas Bar był oblężony przez Moskałów dowodzonych przez Apra&ina, Weysmana i Fr. Xaw. Branickiego. Ten ostatni, uważając się za Polaka, mniemał iż wzywając Giżyckiego i Barczewskiego i innych o poddanie się, łatwiej takowe otrzyma, ale dzielni konfederaci, jako prawi Polacy z dumą odpowiedzieli, iż będą się bronić do Upadłego. Jakoż bronili się ile mogli, ale przed przemagającemi siłami musieli ulec. Bar zdobyty, Wojciech Barczewski odzyskał później wolność i nie przestawał walczyć za ojczyznę. Kajetan Giżycki mógł się dostać do Bendera, ale tam go schwytano zdradliwie, przykuto do armaty i nałożono wielki okup na jego głowę.
Bartłomiej Giżycki, kasztelan wyszogrodzki, starzec 86 letni, odstąpiwszy za pieniądze starostwa Latyczowskie i Chmielnickie, a sprzedawszy część dóbr dziedzicznych, chciał wykupić syna. Z temi pieniędzmi i w towarzystwie Krzysztofa Romera, starosty bachtyńskiego, krewnego swej żony, nim odjechał do Chocimia, zatrzymał się w Kniażypolu pod Kamieńcem, u swej córki Karoliny z Giżyckich Wisłockiej, stolnikowej trembowelskiej, która dla bezpieczeństwa wyjechała do Kamieńca, ale ojciec i Romer pozostali dla odpoczynku, gdy w nocy 6 grudnia 1768, napadnięci przez hajdamaków, zostali zamordowani z całym dworem i łotry pieniądze
21
zabrali. Kazimierz Pułaski zamknął się w klasztorze berdyczowskim, z 1300 ludźmi* Bronił się odważnie przez dni siedemnaście; dnia jednego Pułaski był ocalony przez bohaterstwo Rojewskiego, który życiem swojem przypłacił w ocaleniu Pułaskiego; lecz gdy nadsyłane posiłki polskie były pobite; gdy Kreczetników, dowódca Moskałów, wysłał jeńców polskich, aby przekonać Pułaskiego że się nie może spodziewać odsieczy, a gdy nade wszystko żywności mu zabrakło, musiał zawrzeć kapitulację 21 czerwca 1768 r. na mocy której, on i cała załoga mogły wyjść wolne. Ta ostatnia wyszła wprawdzie wolna, ale Kazimierz Pułaski z pogwałceniem zawartej kapitulacji przez Moskwę, został uwięziony. Zaproponowano mu że będzie swobodny, jeśli się podejmie nakłonić ojca i innych dowódzców konfederacyi do spokojnego złożenia broni, a tym król polski i carowa zapewnia, każdemu sowitą nagrodę. Tym sposobem Kazimierz Pułaski odzyskał
22
wolność ale rzecz naturalna, iż nie spełnił czego po nim wymagała chytrość moskiewska; a zaś aby nie zostawić cienia wątpliwości o poczciwości swego charakteru, napisał list do Repnina, wyrażając : że gdy Moskale nie dotrzymali słowa kapitulacji i uwięzili go; że gdy ten postępek uważają oni za honorowy i za godziwy, dla czegóżby i on nie miał go naśladować, gdy się znajduje w podobnem położeniu? Wszakże tę robi różnicę między dwoma stronami: "że tamta chytrością i zbrodnią się zmazała; a on ze szczerością i honorem polskim donosi Repninowi, iż nigdy się nie zniży przeniewierstwem, ani względem ojczyzny, ani swego ojca, ani innych dowódców konfederacyi, i że otwarcie, a z podniesionem czołem wałczyć będzie aż do końca swego życia przeciw najezdnikom. „Wie, że jeśli raz jeszcze będzie mieć nieszczęście wpaść w ręce moskiewskie, czeka go śmierć niechybna; a więc woli jej szukać na polu sławy i powinności jego narodowej." I bohater nasz, święcie dotrzymał swego słowa, usque ad finem!
Jakkolwiek strata Baru i Berdyczowa była bolesną dla Polaków; jakkolwiek, wówczas dokonywała się okropna rzeź humańska, wywołana manifestem carowej z 20 czerwca 1768 r., jako odpowiedź na manifest konfederacyi z 7 marca 1768 r. w którym Polacy wzywali woysko i lud moskiewski do wspólnej walki
23
przeciw systematowi carskiemu, a co było naturalną rzeczą gdy od tak dawna wszelkie prowokacje pochodziły od Moskwy, na zawojowanie i pognębienie Polski, jednakże konfederacye mnożyły się i okazywały iż walka długo się jeszcze pociągnie. Co się zaś tyczy Pułaskich, nasz Kazimierz, pobiegł na odsiecz Krakowowi, a gdy tamże za późno już przybył wrócił zatem nad Dniestr, chcąc najprędzej dowieść jak zamyśla wykonać słowa za- warte w liście swoim do Bepnina. A więc okrążył zręcznie posterunki moskiewskie, przeprawił się przez Dniestr i napadłszy Moskwę niespodzianie pobił onę, zabrał zasoby wojenne, rynsztunki, niewolnika i wrócił do obozu. W kilka dni, druga wyprawa lepiej mu się powiodła, gdyż nie tylko pobił Moskwę, ale się w Żwańcu i w Okopach ŚŚ. Trójcy, na prędce obwarowany, usadowił się. Nasz Kazimierz, zamknął się w Okopach, miejscu sławnem obroną przeciw turkom za Jana Sobieskiego. Franciszek zaś w Żwańcu, chociaż mniej niż Okopy, do obrony usposobionem. Ze swej strony Józef, ojciec, wydawszy odezwy do obywateli, zdołał nagromadzić żywność potrzebną i dla konfederatów i dla Turków, gdyż uważał onych za sprzymierzeńców Polski, a nieprzyjaciół koniecznych Moskwy.
Czynności te Pułaskich, musiały szczególnie zwrócić oczy -Polski;• i gdy- z jednej strony uwielbiano ich, z drugiej strony, duma i zazdrość
oligarchiczne, nie mogły przypuścić, aby prości a niezamożni szlachcice, tak wysoko się wzbijali? Strawić tego nie mogli, ani Joachim Potocki, podczaszy koronny, a już marszałek i regimentarz w jednej z konfederacyi ruskiej; ani Michał Krasiński, marszałek jeneralny konfederacyi barskiej. Z tej okazji (w Encykl. Orgelbr. 1865)
24
Juljan Bartoszewicz tak ocenia postać, charakter i owo czasowe położenie
Józefa Pułaskiego : oabywane od r. 1740 starostwa w rozmaitych czasach, wynagradzały jego zasługi. Przy dobrach które potrafił nabyć sobie na własność, Pułaski wzrastał na pana; zatem i wpływ jego się powiększał, chociaż i tak zawsze znakomity, w radzie kilku panów koronnych. Sama postać jego staropolska budziła poszanowanie. Nosił się zawsze starosta po polsku; mąż niewielkiego wzrostu z czupryną i wąsem siwym, przyjemny i otwarty, gościnny, przystępny, po pańsku okazały, protekcyonalny, poczciwy, żył wśród panów i przejął się ich tonem; doskonały prawnik polski, przytomny zawsze, tłumaczył się zwolna i logicznie. Katolik gorliwy w uczuciu i w praktykach, tak, że u ludzi wolterjańskich, okrzyczany był za fanatyka, ale jako żywo, fanatyzmu w nim nie było, tylko gorące przywiązanie do kościoła, które mogło za coś przesadzonego uchodzić, w czasach niewiary. Jego uczucie religijne niewyłączało wcale sprawiedliwości. Owszem, duch w nim podnosił się aż do najwyższej ofiary, do poświęcenia się. Ideałem mu był interes ojczyzny.
25
Takim sam był, takimi synów wychował i wszyscy byli to najpiękniejszej duszy, według wyobrażeń staropolskich, republikanie... Stawszy się przez wybuch „barski, znakomitą postacią w Rzeczypospolitej. Pułaski, staropolskim obyczajem, przystroił się „w majestatyczny tytuł, kładąc takowy na czele uniwersałów: „ózef na Pułaziu, Grabowie, l)ereiniach, Horbaczy, Wielkiej i Małej i Kardynowicach, Hułoboczu PUŁASKI] pisarz nadworny koronny; starostą warecki, strzemiecki, świecimcki i etc. dożywotni dzierżawca niemojowicki, krasnosielski> czereszamki, wiehradzki, zezulenicki; towarzysz chorągwi hussarskiej- królewskiej; pułkownik ; kawaler krzyża świętego; marszałek związkowy wojska koronnego." Pułaski był czynny bardzo; w początkach konfederacyi, jego jednego tylko znam; był duszą, pracował na rozmnożenie się ruchu. Ale skoro pierwsze lody przełamano, skoro zaczynało się powodzić konfederacyi, skoro nadzieje rozbłysły, uderzyła na niego intryga. Potockim i Krasińskim zdawało się że niewielki szlachcic niepo winien był grać tak wielkiej roli, która im należała. Szlachcic mógł się narażać dla ' wspólnej sprawy, ale nie mógł sięgać po przewodnictwo
26
w niej, to byłoby za zuchwale. Podczaszy koronny Joachim Potocki, nie chciał iść pod dowództwo starosty wareckiego, Józefa Pułaskiego; sam pragnął być regimentarzem. Potocki i Krasiński , wymyślili więc na niego, że był zdrajcą i narzędziem strony królewskiej, wbrew wszelkiej rzeczywistości: sam wiek, skromność Pułaskiego, religja, dawały jawne nieprawdy świadectwo. Prawda, że Pułaski zniechęcony utarczkami, nieraz się skarżył przed Józefem Wybickim, że był jako ofiara, bo Rzeczpospolita mało pokazywała energii, i ganił marszałka Krasińskiego za popędliwość i nie zdolność, duch intrygi; że Potockiego oskarżał równie o dumę i zazdrość. Wytaczano Pułaskiemu sprawę w poufnych rozmowach i o to, że pokazywał się wrogiem dworu saskiego. Prawda: ale to nie był grzech żaden, owszem dowodziło dobrego serca regimentarza dla Rzeczypospolitej; nie lubił domu saskiego, bo za niego ów sławny nierząd się rozwinął i skutkiem tego, niesłychane osłabienie Rzeczypospolitej. To dowód że Pułaski chciał reformy, ale nie narzucającej się; był też wiernym uczniem króla Leszczyńskiego. Tym czasem Krasińscy chcieli utrzymać nierząd, bo na tron prowadzili dom saski, a mianowicie króla Karola, księcia kurlandskiego, że był żonaty -z Franciszką Krasińską.
27
Biskup Adam Krasiński, wielki dyplomata, sądził że dyktatorem jest dworów europejskich, i gniewał się za wybuch przedwczesny, który przypisywał intrygom króla Stanisława-Augusta. W miarę tego jak magnaci krzyczeli o zdradzie ; przyjaciele Pułaskiego, mocno za nim „obstawali. Józef Wybicki, w prostocie ducha, pojmował Pułaskiego za Annibala z mowy i z uczynków. Prawda, że odezwy jego i mowy do szlachty i do wojska były pełne zapału. Dopięli nareszcie swego magnaci: konfederacya barska gromiona, lada chwila, mogła być przerzuconą do Turcyi. Pułaski wręczył regimentarstwo Potockiemu, a konfederacyę chciał poddać pod opiekę Austryi. Przeciwnie Potocki,, którego nazwisko miało wielkie znaczenie u Turków, chciał obudzić Porte, jej się poddawał. Jego przyjaciół dowodzenie i nastawanie sprawiły że seraskier turecki, gdy konfederacya przeszła Dniestr, uwięził Józefa Pułaskiego. Tak, nie tylko pozbawili go nieprzyjaciele władzy, dostojności ale i swobody ; starali się mu odebrać i dobre imię! * Wysłany nawet był do Stambułu, aby się tam usprawiedliwić; lecz pod koniec grudnia 1768 r. umarł śmiercią dotąd jeszcze nie wyjaśnioną ?
28
Chociaż wielki ten obywatel widział iż stał się igrzyskiem dumy arystokracyi, ale cnotliwa jego dusza myślała jedynie o dobru ojczyzny i o jej przyszłości. Z więzienia napisał był list do swych synów: zaręczając ich o swej niewinności, o bezzasadności wszelkich przeciw niemu oskarżeń; ale zaklinał ich, aby oni zapomnieli o oszczerstwach, przebaczyli jego przeciwnikom, a pamiętali jedynie o losie ojczyzny, a uwiecznili pamięć niewinnego ojca, przez godne siebie czyny !
Wiele teraz jest osób co znają żywoty pana Joachima Potockiego i pana Michała Krasińskiego; a wiele jest co znają Pułaskich ? Od lat stu, cała Polska i świat powtarza imiona Pułaskich, i powtarzać nie przestanie w najpóźniejsze wieki !
Wobec tych intryg moskale zdobyli Kraków 18 sierpnia 1768. Przyrzekli oni byli wolność konfederatom, byle recessa robili ; ale gdy się poddali, żołdactwo moskiewskie, ze zwykłą sobie chytrością, otoczyło konfederatów i zapowiedziało im iż: w »Syberyi będą robić recessa od konfederacyi, i nieszczęśliwi obrońcy Krakowa, pieszo poszli zaludniać dzicze Tary, Omska, Irkutska, Orenburga, Simbirska i Kamczatki. Oprócz tego zajęli Moskale Nieśwież, a okrucieństwa Drewicza coraz bardziej odnawiały się.
IV.
Wypadki te oburzały bardziej niż kiedy przeciw królowi i rozżarzały chęć zemsty w konfederatach, przeciw Moskwie. Wówczas była już dopełniona rzeź w Humaniu i innych miejscach, przez Gontę, Żeleźniaka i ich spólników podszczuwanych przez Katarzynę II, w skutek jej manifestu z d. 20 czerwca 1768 r. a przez który zachęcała wygubienie jak największej liczby Polaków, rozszerzanie schizmy a niszczenie katolicyzmu. Z drugiej strony, gdy Moskwa czyhała zawsze na zabór ziem tureckich, a więc chan Krim-Gierej, deklaracyą swoją z Bałty, 5 lutego 1769 r. musiał wyrazić : „iż szczególną myślą jego jest przenieść wojnę w kraje moskiewskie." To by groziło Moskwie tym bardziej, gdy wówczas już zaczynało się wykluwać powstanie Pugaczewą, udającego się za Piotra III, jakoby ocalonego od zabójstwa jego przez Katarzynę II i gdy toż powstanie zaledwo w r. 1773 było stłumione.
32
Ale caryca pomnażała swe siły wojenne, i takowe w miesiącu marcu 1769 r. zgromadzały się nad Dniestr i opasały konfederatów w Żwańcu i w Okopach Ś. Trójcy, a których było tylko 800. W utarczkach, to oblężenie poprzedzających, Antoni Pułaski starosta czereszeński, dostał się do niewoli, i zaprowadzony do Kazania, potrafił tam zasłużyć się Moskwie, walczył przeciwko Pugaczewowi, a w kilka łat później gdy wrócił do Polski, pozostał wierny Moskwie, i był Targowiczanem najgorszej kategoryi. Na siedmiu Pułaskich, on jeden przeżył wszystkich, bo umarł aż w r. 1810; jeden tylko stał się od rodnym, tak dalece Moskale potrafili go ułowić w swoje sidła! Prawda historyczna musi tę plamę odkryć, aby tern świetniej odbił się patryotyzm innych Pułaskich!
Franciszek Pułaski, dowodzący w Żwańcu, przewidując że słaby garnizon, w słabszym jeszcze zamku, nie obroni się, udał się do Chocimia o pomoc do baszy tureckiego, przekładając mu że stanowisko to nader jest ważne, gdyż od posiadania go, zawisła spodziewana wkrótce przeprawa wojsk sułtańskich przez Dniestr. Basza przekupiony przez Moskwę, za pośrednictwem żyda, który mu nosił złoto moskiewskie, odmówił tej pomocy, powiadając iż otrzymał rozkaz wielkiego wezyra, aby się ograniczał na bacznem
33
strzeżeniu Chocimia, i żadnego oddziału wojska w granice polskie nie wprowadzał. Ale Franciszek Pułaski, potrafił sobie zaradzić. Znalazło się 40 janczarów, którzy nie zważając na zakaz przedajnego baszy, odprowadziło wśród nocy Franciszka Pułaskiego do Żwańca, a równo ze świtem, połączywszy się z konfederatami, zrobili wycieczkę, w której wielu Moskalów ranili lub zabili.
Chociaż ta korzyść nie mogła ocalić słabego Żwańca, ale ułatwiła załodze zamkowej, przeprawę bez szkody przez Dniestr, pod zasłoną wałów Chocimia. Zajęcie to zamku Znanieckiego, poprzedził szturm do Okopów Ś. Trójcy, bronionych przez Kazimierza Pułaskiego, którego nieustraszona odwaga ocaliła resztę niepodległej osady.
Na wyniosłem międzyrzeczu, krętem korytem płynącego Dniestru opasanem, ruiny warowni i spadziste brzegi, czyniły to miejsce nie dostępnem od strony tureckiej; a od polskiej, pochyłość międzyrzecza, Kazimierz Pułaski obwarował bateryami na prędce usypanemi, i o ile mógł osadził one konfederatami. Za Okopami, rozciągała się na wzgórzu płaszczyzna kilkuset sążni, tworząca kąt międzyrzecza. Warownia ta, jedynie dla utrudzenia dowozów do Kamieńca Podolskiego, od Turków zajętego, a dawniej przez Jana Sobieskiego założona, z trzech stron niedostępna, była najniebezpieczniejszem stanowiskiem dla załogi atakowanej od strony polskiej, gdyż wszelki odwrót przez rzekę, zdawał się dla niej niepodobnym.
34
Bez środków przeprawy przez Dniestr, bez artyleryi, bez pomocy od Turków, Okopy Ś. Trójcy powinne były bydź opuszczone; de Kazimierz Pułaski, nie chciał, nagromadzonych magazynów, wydać w ręce Moskwy, bez krwawej obrony. Duch jego rycerski, nie przypuszczał mu żadnej trudności; on i jego podkomendni widzieli jawne niebezpieczeństwo, ale żaden z nich nie lękał się śmierci, bo duch wodza ogarnął męstwem dusze braci konfederatów barskich. Ani odmówienie pomocy baszy chocimskiego, ani potęga Moskwy, ani brak posiłków, nie mogły zachwiać animuszu polskiego, nadzieją nawet nieożywionego.
Z natarczywością moskale bój rozpoczęli, lecz dla ciemnej nocy, nie zdołali opanować bateryi bronionych przez mężnych konfederatów, a gdy dzień nie starczył obustronnej waleczności, moskale zapalili domy w Żwańcu, a Polacy w Okopach Ś. Trójcy, aby wyręczyć światło dzienne nie chcące przyświecać tej walce. Już z dzielnych obrońców Okopów, 200 tylko pozostało; już zamiar odparcia 6000 Moskalów, od początku niepodobny, zanadto drogo był opłacony: garstka bohaterów, nie powinna była do szczętu wyginąć. Lecz jakiż sposób ocalenia ich od wyrżnięcia lub okrutniejszej jeszcze niewoli
cdn
1.06.2009 11:54
35
moskiewskiej ? Dwustu jeszcze pozostałych wsiada na koń opuszczając nie dobyte warownie Ś Trójcy i udaje się na płaszczyznę kilkuset sążniową. Gasnące z pogorzeli łuny, zaciemniły znowu długą noc marcową. Moskale nie przewidując środka ocalenia, widząc już nie broniącą się warownię, pewni byli, wśród gruzów znaleźć ofiary triumfu. Jakież było ich zdziwienie, gdy ani wśród warowni, ani na płaszczyźnie nikogo nie znajdują.
Kazimierz Pułaski zebrawszy swoich na płaszczyźnie, rzekł: „Cienie Chodkiewicza i Sobieskiego, cienie pradziada mojego walczącego z dziewięciu swoimi synami, w tych tu właśnie miejscach, a zapewne i cienie niejednego z waszych familjantów z owej epoki, spoglądają na nas z niebios,i niedozwolą wam zginąć zupełnie. Pokażmy, iż nie jesteśmy odrodnymi synami, że wałczymy za świętości ojczyzny i religii. Za mną wiara! Zsiada więc z konia, cugle w ręku, i spuszcza się ze stromego wybrzeża, nad głębokie i szron niosące koryto Dniestru. Słowa wodza stały się słowami wyroczni dla szlachty braci. Ścieszka, którą tubylcy świadomi nawet miejscowości, nie śmieli przechodzić pieszo, miała być drogą wygodną dla pieszych uzbrojonych i dla koni osiodłanych; i cudu tego dokazał nasz Kazimierz
36
Pułaski! Moskale jakby odurzeni, zniknieniem konfederatów, ani mogli przypuścić, aby tak niebezpieczną drogą mogli ujść rąk moskiewskich? Szum szronu i kry lodowatej, zgiełk i wystrzały, pomiędzy zwaliskami warowni, na znak triumfu i dla sygnałów,przygłuszały, jakby podziemny szczęk i tentent uchodzących. Lecz, że tak nadzwyczajny pochód nie mógł się obejść bez ofiar, a więc kilku konfederatów i kilka koni ześliznąwszy się z opoczystego i spadzistego nadbrzeża, wpadło w głębie rzeki. Głosy wołających ratunku, wzięli Moskale za głos turków, a plusk ludzi i koni, za przeprawę.
Spiesznie więc ustawili armaty na miejsca nadbrzeżne, i gęsty rozpoczęli ogień, rzucając pociski nad głowami konfederatów. Huk armat, stał się usłu żnym, i nie dał słyszeć, a noc ciemna, rozróżnić przedmiotów; ale gdy konfederaci, minąwszy spadziste brzegi, zbliżyli się do równiejszego wybrzeża napotkali pułki moskiewskie, ustanowione na assekuracyę szturmu i na zamknięcie odwrotu oblężonym. Ale Kazimierz Pułaski i jego bohaterowie, i tego się nieulękli; wsiadają na koń, formują się i udając Turków z okrzykiem allah! allah! uderzają na Moskali. Ci, mniemając że to istotnie Turcy lub Tatarzy, przeprawieni przez rzekę, mieszają się i otwierają przejście konfederatem. Dopiero, gdy nadszedł dzień, mogli Moskale wyjść z
37
odurzenia,i pomiarkować, gdzie się im podział pan Kazimierz i jego wiara! Ci,uszedłszy pewnej zguby, i pominąwszy posterunki moskiewskie, połączyli się z oddziałami innych konfederatów, uwijającymi się w tyle armii najezdniczej. Nie mogli Moskale obawiać się konfederatów, znając słabe ich siły, i aby oni mogli przeszkodzić głównemu celowi Moskwy, opanowania Chocimia i Multan; lecz gdy Pułaski z resztą załogi Okopów Ś. Trójcy, poszedł im w tył armii, mocniejszy oddział wyprawili za nim w po- goń; a zaś d. 22kwietnia 1769 r. 24.000, Moskwy, zebrało się nad Dniestrem, pod wodzą Alexandra Galicyna, mającego w sztabie swoim wielu cudzoziemskich zdolnych oficerów. Były to siły do- stateczne na opanowanie Multan, gdy basza chocimski zaprzedany Moskwie, nie myślał bronić fortecy, a główna armia wielkiego wezyra, niebyła jeszcze wyruszyła ku Dunajowi; prawdziwie więc mogli się spodziewać Moskale odbyć w
38
Chocimiu święta wielkanocne. Przed rozpoczęciem jeszcze kampanii przeciw Turkom sad Dniestrem, Krim-Gierej, przyjaciel polaków a nienawidzący Moskalów, przebywał w Ka-tuszanach; ale Moskale otruli co ; strata tego Chana była bardzo bolesna dla konfederatów, gdyż kochany i szanowany od Tatarów, był w stanie utrzymać na wodzy intrygi niektórych rodzin, i nigdy nie dał się ułudzić zwodniczym poszeptom Katarzyny , aby się niepodległym sułtanowi ogłosił. Strata ta, dla konfederacji barskiej tem była dotkliwszą, iż następcą jego został feworyt wielkiego wezyra, niechętnego Polsce, gdyż i ten dał się przekupić, w wojnie między Moskwą a Turcyą. Wprawdzie sułtan zdjął mu głowę z kadłuba, i wystawił onę na bramach Seraju, ale to się już było stało ! Wojska tatarskie zaczepnie działać mające, ogarnęła nieczynność i nieposłuszeństwo ; podkomendni podszczuwani przez Moskwę, kłócili się między sobą o dowództwo
42
i ubiegali się o chaństwo, a więc nie przeszkadzali Moskalom do przeprawy przez Dniestr. Wszakże i w tej okoliczności, Pułascy skrzyżowali zamiary Moskwy, Żyd wysłany ze złotem moskiewskiem do baszy chocimskiego wpadł w ręce Franciszka Pułaskiego, pod wałami twierdzy ko czującego. Żyd wzięty na śledztwo wyznał prawdę; czem rozjątrzonych kilku dowódców, pod pozorem złożenia rady, udawszy się do Chocimia, zdradliwego baszę poświęciło słusznej zemście załogi. Nowy basza przybył ze świeżem i licznem wojskiem, i porobił stosowne kroki do obrony Chocimia. Moskale nie wiedząc o tem, spodziewali się iż będą mieli do czynienia z zaprzedanym im baszą, i że swobodnie wejdą do Chocimia. Jakoż, w sam dzień wielkonocny 29 kwietnia 1769 r. moskale zaczęli attakować miasto ; lecz gdy się to broniło i gdy nadeszły posiłki Turkow, musieli odstąpić od oblężenia. I w tej okazyi, Kazimierz Pułaski szarpał Moskwę. Znajdując się raz przy tylnej straży, usłyszał że oficer moskiewski, z pewnym przykąsem zapytał jeńców konfederackich : „A gdzież jest wasz Pułaski,z którego tak jesteście dumni? " W tem Pułaski zwraca swego konia, i przyskakując do oficera, wykrzyknął : „Oto masz go! u i tak zręcznie świsnął szablą, iż zdjął głowę moskiewską z jego kadłuba.
43
Lecz gdy męstwo, odwaga, przezorność partyzantzka i szczęście Pułaskich przerażały Moskwę; gdy imiona ich wystarczały za liczne oddziały, i gdy tym sposobem stawali się oni uroczą legendą, i jakby nadprzyrodzonemi istotami dla przestrachu Moskalów, a nadzieją i chwałą względom konfederatów niektórzy magnaci zazdrośni i anarchiczni, rozciągali nienawiść swoją ku ojcu, na synach. Szczególnie wzięli się do naszego Kazimierza Pułaskiego ogłaszając go za stronnika królewskiego; i Czartoryskich, to jest tak zwanej familii, [że mniej znane zwycięstwa jego są chytrością i kłamstwem.
Znaleźli się dobroduszni, co temu uwierzyli, a więc niektórzy konfederaci nie chcieli go słuchać, a magnaterya chciała go zupełnie wykluczyć z konfederacyi. Szczęściem, iż podkomendni Kazimierza, ubustwiając go, bo na to zasłużył, odpychali podobne potwarze, i bardziej doń się przywiązali; a więc Kazimierz, -będąc wyższym nad wszelkie podejrzenia i potwarze tem bardziej hartował swą duszę, na przyszłe działania. Jakoż, tak dla podejścia czasem posterunków moskiewskich, jako też i dla utajenia swoich obrotów, przybierał cudze nazwiska i posuwał się ku granicom węgierskim. Tym sposobem, ani moskiewskie ani konfederackie oddziały jemu przeciwne, nie mogły mieć pewnej wiadomości, gdzie się istotnie znajduje ? Wszakże ten nader godziwy podstęp wojenny, szczególnie w wojnie
44
partyzantskiej a nieustannie awanturniczej, zaledwie się nie stał przyczyną rozlewu krwi bratniej, wspólnej sprawie poświęconej. Od nadzwyczajnej a zadziwiającej rozprawy w Okopach Ś. Trójcy i w Źwańcu, rozstali się bracia Pułascy, pozbawieni środków znoszenia się z sobą; a więc z natchnienia tylko wspólnego, jeden po lewym, drugi po prawym brzegu Dniestru, dążyli ku Samborowi, w zamiarze opanowania tego miejsca, mniej wprawdzie do obrony usposobionego, ale obiecującego wiele zasiłku z warzenia soli i dochodów z tej ekonomii królewskiej. Franciszek uprzedził Kazimierza, zajął Sambor i w nim się okopał. Wspomnieliśmy już, iż pod Chocimem przyłączyło się było doń 40 janczarów ; liczba ich wkrótce wzrosła do 400. Lecz barbarzyńcy ci, waleczni do ucinania głów trupich, za które im płacił basza chocimski, dopuszczali się grabieży, mordów, a nawet rozkopywali mogiły, i tym sposobem liczyli głowy, za które brali okup. Franciszek Pułaski starał się ich pozbyć, jakoż w większej części odesławszy, zostawił przy sobie tylko 150 janczarów, okazujących więcej ludzkości;lecz i,po potyczce pod Kutami gdzie Franciszek Pułaski nad oddziałem moskiewskim odniósł zwycięstwo,
45
chcąc głowy zwyciężonych spieniężyć, odbiegli do Chocimia z te- mi głowami. Ze 40 zatem pozostałymi wszedł do Sambora, nie mając żadnej wiadomości o bracie Kazimierzu, gdyż ten, pod cudzemi nazwiskami potykając się i posuwając się do fałszywych wieści dawał o sobie powody.
Kazimierz Pułaski, przybliżywszy się pod Sambor, dowiedział się że to miasto zajęte jest przez wojsko polskie sposobiące się do obrony; wniósł za tem, że król Stanisław- August wspólnie z Moskalami, przysłał tu załogę, na obronę swej ekonomii, i że będzie musiał onę atakować. Ale zadziwił się gdy dostrzegł turbany i znamię tureckie? Z miasta-rozumiano także konfederatów, jako wojsko królewskie i Moskalów i natychmiast wysłano janczarów i Polaków, którzy posuwali się ku komendzie. Kazimierza. Już się rozpoczęły harce, już rzęsisty ogień z obu stron zaczęto sypać, gdy coraz bliższe natarcia walczących z wzajemnego wybawiły błędu. Nastąpiła chwila powitań i radości. Krótko atoli trwała radość Kazimierza, bo najpierwej o dalszy los ojca zapytujący, dowiedział się od Franciszka o smutnym jego zgonie w Stambule w końcu 1768 roku, chociaż nie mógł powziąść szczegółów, ale miał dowody niezaprzeczalne, że w tej intrydze, główną grał rolę Joachim Potocki. Żal synowski i boleść nad poróżnieniem, w czasie, gdy
46
najściślejsza i bezinteresowna miłość ojczyzny nie dała przystępu o zemście, a oba zasmuceni bracia rzekli do otaczających :
Przyjdzie czas, w którym poczciwi ludzie, a nawet niepoczciwi, oddadzą sprawiedliwość ojcu naszemu, dziś i aż do końca naszych żywotów, zajmujmy się ratowaniem ojczyzny lub polegniemy za nią!
Cnotliwe dusze, cnotliwych Pułaskich; ciała wasze mogą spoczywać w pokoju, w ziemi; a dusze wasze swobodnie królować na niebiosach. Macie już sprawiedliwość wam oddawaną od lat stu , a w dniu dzisiejszym, w którym obchodzimy pamięć konfederacyi barskiej, my tułacze starzy i młodzi, zwią- zani solidarnością braterską, uważamy się za szczęśliwych, gdy możemy tu oddać winny hołd konfederatom barskim; brać ich za przykład i wzór, jak powinniśmy dopełniać naszych obowiązków polskich i służyć ojczyźnie, każdy w swoim zawodzie, aż do zgonu naszego!
Okrucieństwa Drewicza, zuchwałoście Repnina i tysiączne przeszkody, niewstrzymywały bynajmniej konfederatów do łączenia się w liczne konfederacye i wsiadania na koń, aby wypędzić najezdników, gdy z drugiej strony, urzędownie już Turcy Moskwie wypowiedzieli wojnę. Tym razem dowodził Turkami wielki wezyr Mehemet-Emin, ale gdy nie działał szczerze, gdyż moskale przekupili go, i gdy się
47
spodziewali nie męztwem, lecz zdradą dobydź Chocimia i zajad Mołdo- Wołoszę zawiedli się gdy zdrada została odkrytą, i gdy bramy seraju przy strojono uciętemi głowami Mehemeta Emina, Miko- łaja Drako, pierwszego dragomana i Kalimaki Lingory, hospodara multańskiego. Po ich zgonie, wy- niesiony na wielkiego wezyra basza Moldaurandi. Lecz nieszczęście chciało, iż po nowych attakach Chocim uległ pod Moskwą w końcu września 1769 r> a niebawnie Jassy, Bukarest i cała Rumunja, wpadły V ręce Moskwy ! W tych wypadkach był Joachim Potocki, i nic pomyślnego nieotrzymał, gdy tymczasem nasi Pułascy dzielnie się krzątali.
VI.
48
Zostawiliśmy braci Franciszka i Kazimierza Pułaskich, w początku kwietnia 1769 r. w Samborzu, skąd wyszedłszy, połączyli się z oddziałami utrzy mującemi się w powiecie Sanockim. Oni widzieli i wiedzieli, w brew zdaniu innych, że Polska ma dosyć sił do pozbycia się gwarancyi moskiewskiej, byleby nie dzielono się na partye. Odnowiwszy 27 maja w Przemyślu akt konfederacyi, w kilkaset ludzi, w pierwszych dniach czerwca, wyruszyli na opanowanie Lwowa. Stronnik królewski, Korytowski, odparł ich i skończyło się spaleniem przedmieścia Halickiego, z kościołem karmelitów. Zawiedziona rozlewem krwi bratniej nadzieja zajęcia Lwowa, nie osłabiła ducha młodych bohaterów. Gdy jeneralność konfederacyi, chytrze protegowana przez Austryę sadowiła się na granicy karpatskiej ;
49
gdy Michał Krasiński i Joachim Potocki, smutni przeciwnicy Pułaskich, dwukrotnie na dzielności Turków zawiedzeni, zniewoleni byli dzielić z nimi hańbę ucieczki, i nominalną powagą swoją, dowodzić rozpasanemi hordami ; bracia Pułascy podjęli się wyprawy, godnej dusz ich patrjotyczno-rycerskich. Zanieść pomoc chcącym powstać, a dwukrotnie zawiedzionym Litwinom; wzniecić groźniejszą wojnę nad przeciwległemi granicami Rzeczypospolitej; a później, jeśli można, działać w ziemiach niegdyś polskich, w księztwach-województwach Smoleńskiem, Starodubowskiem i Czerniehowskiem. Zachowali Pułascy ścisłą tajemnicę wyprawy : bagaże, chorych i mniej zdolnych odbywania gwałtownych pochodów, znoszenia trudów i niedostatków, wyprawili do Węgier, a z 600 ludźmi wyborowymi nie mając ani mapy dokładnej, ani armat, otoczeni Moskwą i stronnikami królewskimi,
50
dostali się jednak do Brześcia litewskiego 27 czerwca 1769 r. Kazimierz Pułaski, zajmując się wyłącznie sprawami wojennemi, zdał tworzenie konfederacyów na Franciszka- Ten zawiązawszy pierwszą w Brześciu, wezwał Kajetana Sapiehę, który pod zasłoną 120 konfederatów pułaskich, 50 szlachty tamecznej i 50 huzarów nadwornych hetmana Jana-Klemensa Branickiego, dla wieku nie mogącego już działać; ale błogosławił on powstaniu narodowemu, chociaż miał za żonę siostrę królewską- Na odgłos tych wypadków, a szczególniej że Pułascy osobiście znajdowali się w Litwie, podniósł się zapał Litwinów. Zatrwożeni moskale połączyli jednak swoje komendy i zaatakowali Brześć; ale Kazimierz Pułaski, chociaż słabszy, tak dzielnie
51
ich odparł, zabił 200, i zabrał tyle niewolnika, iż nie był w stanie ani ich eskortować, ani nawet nie było pewnego miejsca gdzie by ich ulokować, gdyż Polska nie miała Sybiru ; a więc puścił ich bezbronnych,, z warunkiem powrotu do Moskwy i nie walczenia nigdy przeciw Polakom. Radzono mu ich wy- mordować, raz że Moskale nie postępują inaczej z konfederatami a po wtóre że Moskale gdy nigdy i nigdzie niedotrzymują warunków kapitulacyi, a więc ci niezawodnie wejdą znowu do szeregów moskiewskich. Tak się stało akurat, jak się to pokaże niżej. Obecność Pułaskich i urok ich, zgromadził pewne siły. Bielak dowodzący 200 tatarami litewskimi, formujących gwardyę krókewskę, złączył się z konfederatami. Kazimierz miał już 2000 dobrze uzbrojonych. Poszedł z nimi do Słonima. Tam nadybał Moskalów, i ujrzał w ich szeregach tychże samych oficerów i sołdatów którym tak szlachetną dał wolność przed kilkunastu dniami ! Moskiewska jazda zaprowadzona na bagna poniosła znaczną klęskę.
52
Pułaski po raz drugi wziąwszy kilku oficerów moskiewskich i wielu żołnierzy, których był przedtem uwolnił, zapytywał jak śmieli przeniewierzać się kapitulacyi ! Na to Moskale odpowiadali: „My wy- pełniamy ślepo rozkazy carycy. Ona nam zaleciła nie dotrzymywać żadnego słowa, ale bić i zabijać Polaków, ile razy będziem mogli. Nasi jenerałowie nas uczą że gdy Polacy odwołują się do praw ludzkości, jest to głupotą polską że nie zabijają naszych żołnierzy, a więc sami sobie winni.
My o ludzkość nie dbamy bo mamy tyle ludności, iż nie zważamy na ludzi, i bierzemy tyle rekrutów ile zechcemy. Dla tego też jesteśmy pewni, że zawojujemy całą Polskę, a jenerałowie nasi i inni urzędnicy cywilni, pięknie będą wynagrodzeni na majątkach polskich !
53
Kazimierz Pułaski poraź drugi zwycięzca, chciał napadać na kolumny moskiewskie; lecz niestety! i w otaczających go znaleźli się doradcy zwłoki, menażowania konfederatów, i oglądania się na interwencyę zagraniczną. Zdołali oni zmienić plan śmiały. Tego też trzeba było Moskalom aby mieli czas potrzebny na zgromadzenie sił większych! Cóż kolwiek bądź, Kazimierz i Franciszek Pułascy znaleźli się na czele 4000 konfederatów. Kazimierz miał zamiar ruszyć do Wilna, ale pozbawiony artyleryi, postanowił tymczasem oprzeć się o lasy
54
augustowskie. Biegli pod jego chorągwie Litwini. Zawiązała się konfederacya jeneralna litewska, a marszałkiem jej obrany został Michał Pac, starosta ziołowski. Wszakże roztropni radcy i tu zaczęli radzić ostrożność i nie wystawiać konfederatów na zgubę ; niektórzy marszałkowie wyjechali do jeneralności aż do Cieszyna ; roztropniejsi pozostali w domach; mniej L odważni schronili się do Pruss, gdzie Fryderyk II wcielał ich gwałtem w szeregi swego wojska; inni wpadli w ręce Moskwy. Wszystko to miało na celu, aby moskale mogli zgromadzić swoje siły i aby partyzanci królewscy łatwiej się porozumiewali, jakby się pozbyć Pułaskich?
55
I dokazali swego ! gdyż Pułascy i wierni im, a których roztropni zwali szalonymi, zmuszeni byli przedsięwziąć odwrót. Gdy zatem Pułascy zabierali się do odwrotu, nasadzono na nich Józefa Bierzyńskiego. Ten potrafił otrzymać dowództwo nad 600 dobrych żołnierzy i kilka armat należących do Karola-Stanisława Radziwiłła, panie-kochanku, Bierzyński należący do kategoryi roztropnych, wprowadził ten oddział w matnię moskiewską pod Białystok ; wystawił tych żołnierzy na rzeź, a sam uciekł aż do Cieszyna, gdzie udawał patryotę nim się na nim poznano. Oddalonym Pułaskim, od zasobów do Węgier odesłanych, trzeba było przerzynać się pomiędzy krzyżującemi się kolumnami moskiewskiemi i królewskiemi przez kilka środkowych województw. Odwrót ten był zatem dziwniejszym niż wyprawa do
56
Litwy. Nie mieli już Pułascy jak 600 ludzi, między który- mi, pozostali wierni sprawie czysto-narodowej, Tatarzy litewscy z wojska królewskiego. Gdy się przerzynali dniem i nocą, kierując się słońcem lub gwiazdami, przy braku żywności i dokuczani upałem letnim, dosięgnieni byli przez Moskwę pod Włodawą. Przednia straż prowadzona przez Franciszka, posunąwszy się za daleko naprzód, nie mogła należeć do bitwy; sam więc Kazimierz, z oddziałem okrywającym tył kolumny, napadnięty i rozbity, szczęśliwie jednak ocalił się. Fałszywa wieść, jako- by był wzięty do niewoli, doszła przedniej straży; odwraca się Franciszek, szuka moskali i nie bacząc na przewyższające siły, rzuca się pod Łomazami, gdzie pośród zapalczywego boju, ginie ofiarą przy- wiązania braterskiego. Działo się to 13 lipca 1769 roku. Tak więc na siedmiu Pułaskich, pozostał już tylko jeden; ale temu jednemu Bóg dozwoli dotrwać usęue ad finem.
Przebiegłszy 250 mil drogi, stoczywszy pięć bitew, i gdy mu pozostało tylko już 10 konfederatów, powrócił Kazimierz Pułaski do Węgier, do miasteczka Gobułtowa o mil siedem z tej strony Preszowa (Epeires), położonego.
57
Przybywali doń marszałkowie z wojskiem i bez wojska w celu zawiązania nowej jeneralności konfederackiej, co nastąpi- ło w październiku 1769 r. w Bilsku zniemczony na Bilitz w Szląsku austryackim, naprzeciw Białej w Polsce położonej, a zkąd wyszedł wielki manifest z datą 15 listopada 1769 z pod pióra Ignacego Bohusza, z opisaniem powodów zawiązania konfederacji barskiej, i jak ona stoi teraz, aby tym sposobem przedstawić wierny obraz przed Polską i przed Europą, Ten to manifest, po francuzku był ogłoszony nawet w drukarni królewskiej w Paryżu, za staraniem Michała Wielhorskiego, kuchmistrza wielkiego litewskiego, ambassadora konfederacyi ; a za którego wpływem, napisali swoje dzieła o Polsce Mably i z J. Rouseau. Ten manifest dzisiaj jest przedrukowany za staraniem Władysława Mickiewicza i rozesłany do wszystkich parlamentów Europy i Ameryki, jako jeden z ważniejszych pomników polityczno-dyplomatycznych konfederacyi barskiej. Zjazd w Bilsku, poprzedził zajęcie opuszczonego Krakowa, ale wrócili wkrótce moskale i znowu tam usadowili się. Lecz, gdy inni konfederaci działali jak mogli, w różnych punktach, Kazimierz Pułaski, przebywając czas niejaki w Karpatach, opuszcza jego okolice w miesiącu sierpniu 1770 r. i szybkim pochodem dąży ku Warszawie. Tym marszem otrzymał on skutek swego zamiaru, gdyż ściągiwał oddziały moskiewskie ku Warszawie, aby z nich oczyścić Mało-Polskę, a sam
58
mógł się zamknąć w Jasnogórze pod Częstochową, aby stamtąd wypoczywający garnizon mógł łatwiej wychodzić i mieć na oku nowych nieprzyjaciół : to jest, Maryę-Teressę i Józefa II, którzy pierwsi już 1769, kazali najechać i zabrać starostwo spiżskie, a w lipcu 1770 r. i część województwa krakowskiego stawiając słupy graniczne z orłami austryackimi;a wkrótce, również chytry Fryderyk II najeżdżał Wielkopolskę zabrał Warmję.
W tymże roku 1770 nastąpiła zmiana w ambassadzie moskiewskiej. Jakoż po wyjeździe Repnina na wojnę turecką, zastąpił go w Warszawie xiążę Wołkoński. Z tej okazyi Ludwik Żychliński w swym Obrazie machinacyi mocarstw ościennych przeciw Polsce 1163-1773, tak pisze : Stanisław- August wysłał był do Petersburga ajenta, z poleceniem porozumienia się względem nowych operacyi przeciw konfederacyi barskiej, a zarazem nalegania na Katarzynę, aby innego ambassadora przysłała na miejsce xięcia Wołkońskiego, z którego król nie był zadowolony, dlatego że Wołkoński zbyt łagodnie sobie zaczynał, że radził carowej aby cofnęła wojska swoje z Polski, a króla przedstawiał jako niegodnego tronu. Król prosił o Salderna, najgwałtowniejszego z ludzi, jak się wkrótce pokazało, a patrzącego się na
59
Polskę,jak na jedną z dzierżaw rossyjskiego imperium. * W roku 1820, będąc w Petersburgu, widywałem tego Wołkońskiego, starca do lat 90 dochodzącego, przechadzającego się po ulicach stolicy, i ile razy znalazł się przed jaką cerkwią, klękał i żegnał się zwyczajem schizmatyckim. Gdym pytał dla czego to robi, moskal jeden mi odpowiedział: Ten starzec zwaryował; ale rząd nie przeszkadza mu chodzić po ulicach. Gdy był posłem w Polsce, zanadto był łagodny, i dla tego go odwołano. Czy, tego żałował, niewiadomo; ale mu tu zarzucają że sprzyjał Polakom i dla tego zwaryował !
60
VII.
Jeżeli król Stanisław- August ze swymi stronnikami musieli ulegać nieustannej przemocy obcej; ależ prawda historyczna wymaga przedstawienie obrazu nieporozumień jakie panowały w jeneralności konfederacyi barskiej, a w której wpływ obcy saski, rozsiewał również rozdwojenie. Obraz ten tak kreśli Henryk Schmitt w Dziejach Polski XVIII i XIX wieku Kraków 1866.
Lubo klęski ponoszone a nawet okrucieństwa moskiewskie nie odstraszały od dalszej walki, było przecież położenie konfederatów w zimie szczególniej (1769-1770) dość opłakane. Żołnierz po naj- większej części niepłatny, był ogołocony ze wszy stkiego a nawet z najpierwszych środków do życia, które musiał wyżebrywać lub brać przemocą „od mieszkańców. Niektórych zaś dowódców jak „szczególniej Bierzyńskiego obwiniano," że wybierane od ziemian podatki, przywłaszczali sobie, niedając nic wojsku, na które
64
były przeznaczone. Świeżo zawiązana jeneralicja konfederacyi, urzędując w Cieszynie na Szląsku austryackim, nie umiała i nie mogła złemu zaradzić, a jej uniwersały i rozporządzenia, aby zbrojne hufce nie uciążały mieszkańców, nie były wykonywane od wszystkich, zwłaszcza gdy o wypłaceniu regularnego żołdu nie było mowy co wyłącznie mogło utrzymać karność w oddziałach i uchronić kraj od nadużyć. Radzono wprawdzie, aby marszałkowie i regimentarze wybierane podatki odsyłali do jeneralicyi, która by znów da- wała płacę wojsku, lecz do tego nie przyszło; a tak brał każdy, co i jak mu się podobało lub „udało. Spodziewane zaś zasiłki pieniężne z zagranicy nie nadchodziły, czem właśnie byłaby jeneralicya powoli mogła była wprowadzić jakiś ład i porządek, ponieważ wypłacając żołd lepiej zorganizowanym oddziałom, szczególniej złożonym z chorągwi wojska koronnego, które przeszły do konfederacyi lub dały się jej zabrać dobrowolnie, była-by utrzymała na wodzy resztę, i wdrożyła przez „to porządne wybieranie podatków. Jeżeli zaś położenie konfederatów we własnym kraju nie było świetnem, stokroć gorszą była dola ich w Turcyi. Po haniebnej ucieczce wojska tureckiego za Dunaj, przeprawiły się i szczupłe resztki konfederatów barskich, zasłaniające odwrót
65
Turków, przez tę rzekę. Większa część koni wyginęła w przeciągu ostatniej kampanii, a żołnierz był odarty i bez wszelkich zasobów. Pomimo pomawianej prośby Michała Krasińskiego i Joachima „Potockiego, aby im rząd turecki wyznaczył ich wojsku szczupłemu, stanowiska około Euszczuka „i pożyczył im nieco pieniędzy na utrzymanie tegoż, kazano im stać pod Warną, a o daniu zasiłku nie było mowy. Próżne były memoryały tak „Lasockiego, rezydenta stałego konfederacyi w Stambule i innych wysłanników, a nawet pośrednictwo „posła francuskiego nie pomogło wiele. Skończyło się na term, że Lasocki musiał pozyczać pieniędzy w nadziei nadejścia zasiłków z kraju, aby jako- tako ochronić rozłożonych pod Warną od ostatecznej nędzy, w którą tam popadli. Do tak smutnego położenia konfederacyi, przyczynili się głównie Teodor Wessel, podskarbi wielki koronny, Paweł Mostowski wojewoda mazowiecki, Marcin Lubomirski i inni, którzy wichrzyli „nie tylko w kraju, przeciw jeneralicyi i szefom barskim i podmawiali pojedynczych marszałków i do-wódzców do nieposłuszeństwa, ale i za granicą starali się intrygami swemi ich znaczenie podkopywać. Sam Wessel przesiadywał w Dreźnie, gdzie nieustannie intrygował, a jego, Mostowskiego i Lubomirskiego ajenci
66
udawali w Paryżu i w Stambule, że nie jeneralicya lub szefowie barscy roz- rządzają konfederacyą, lecz ich pryncypałowie. Rzecz prosta, że wszystkie te rządy widząc takie niezgody między kierownikami konfederacyi, ostygły w swych sympatyach dla sprawy polskiej, a wzajemne tychże oskarżania się przed niemi o wszelkiego rodzaju występki publiczne i ciągłe zabiegi, o wyłączność kierownictwa, musiały obudzić wstręt pewien ku narodowi, który w chwili tak ważnej i stanowczej nie umiał się pozbyć wad swoich. Nie ulega więc wątpliwości, że tacy panowie ambitnemi zachciankami swemi i intrygami nierównie więcej szkodzili konfederacyi, niż wojska moskiewskie, ponieważ podkopywali poważanie narodu za granicą, sprawdzając ogólne uprzedzenie, że wtedy nawet, gdy się ważą losy ojczyzny,Polacy nie potrafią być zgodnymi między sobą, ale gotowi, dobro publiczne i całość kraju, poświęcić prywacie. Te wewnętrzne swary, opierająco się o rządy przyjazne Polsce, spowodowały biskupa Adama Erasińskiego do przedsięwzięcia w miesiącu styczniu 1770 r. podróży do Drezna. Cel tej podróży był podwójny. Chciał bowiem najprzód wybadać stanowczo zamysły domu saskiego co do korony polskiej,a przy tem, o ile gotów się przyczynić do przeprowadzenia zamiarów
67
konfederacyi, a następnie dowieść dworowi saskiemu a przezeń i francuzkie- mu, że tylko jeneralicya konfederacyi, jest prawowitym organem narodu, walczącego o swe prawa, tacy zaś Wesselowie, Mostowscy i inni są samo- zwańcami, przywłaszczającymi sobie zwierzchnictwo do którego ich Rzeczpospolita nie upoważniła bynajmniej. Prócz tego szło mu o pobudzenie dworu saskiego do czynnej pomocy, z którą się ociągał dotąd. Przeciwnikami mieszania się elektora w sprawy polskie byli książę Xawery administrator
Saxonii, podczas małoletności jego i pierwszy minister saski Sacken, kurończyk, obstający za przyjaznemi z Moskwą stosunkami. I stany również saskie, niebyły za otwartam lub ubocznem staraniem się jego o koronę polską. Sam młody elektor, który właśnie doszedł do pełnoletności, ulegał na przemian wpływom powyższym i namowom matki,która znów najgoręcej obstawała za popieraniem konfederacyi, przez co chciała domowi saskiemu utorować drogę do tronu polskiego. Gdy więc Adam „Krasiński przybył do Drezna, musiał zwalczać owe „wpływy przeciwne, zanim przyszło do jakiejś na rady, na której był pełnomocnik elektora, rezydent francuzki przy dworze saskim, Adam Krasiński,Teodor Wessel i elektorowa wdowa. Krasiński wy- jaśnił całą sprawę, przyczem wykazał, że bezkrólewia dotąd niemożna ogłosić, dokąd mocarstwa przyjaźne Polsce nie zgodzą się na to wyraźnie i nie oznaczą ostatecznie kandydata do tronu.
68
Poparł ,go w tern rezydent francuzki, a tak stanęło, że ,dwór saski powinien by się porozumieć z francuzkim ,w tej sprawie; konfederacya zaś wstrzymać się ,i miała z tym krokiem stanowczym aż do oświadczenia rządu francuzkiego. Rezydent francuzki dodawał przy tem, że przedwczesne ogłoszenie bezkrólewia byłoby spełnieniem najgorętszych tylko życzeń Moskwy, która by chciała spowodować wojnę domową w Rzeczypospolitej. Co do pomocy, uzyskał biskup Krasiński przyrzeczenie, że dwór saski przyszłe niebawem na ręce jeneralicyi temczasowo 10.000, dukatów, a u rządu francuzkiego ,miano także nalegać, aby przyobiecane dawniej ,wyprawił zasiłki. Najważniejszym jednakże skutkiem, jaki swą podróżą osiągnął, było uznanie jeneralicyi za jedyny organ, upoważniony przez ,naród do kierowania sprawami Rzeczypospolitej i wchodzenia w stosunki z obcemi mocarstwami ? Jakkolwiek smutny jest ten obraz działań cywilnych i dyplomatycznych konfederacyi barskiej, wszakże tem bardziej jaśniała czynność wojenna, a w której nasz Kazimierz Pułaski, grał zawsze główną rolę, i tym sposobem podtrzymywał urok względem Europy, a w moskalach myśl nie zwyciężoności polskiej; bo w jakim bądź narodzie niech ta myśl upadnie, existencya takiego narodu jest niemożebna !
69
Znaczniejsze oddziały konfederackie zajmowały ziemie sandomirską, krakowską i sanocką i w ciągu zimy niebyły one niepokojone przez Moskwę ; ale z wiosną, kolumny ruchome, któremi dowodzili Drewicz, Rónne, Elzanoff, Suworoff na nowo attakowały konfederatów. Konne zajął Poznań. Dnia 10 kwietnia 1770 r. Elzanoff uderzył na Józefa Miączyńskiego, marszałka bełzkiego ; moskal zdawał się przemagać, gdy nadszedł Pułaski, i obaj wodzowie polscy odnieśli świetne zwycięztwo. Ścigając rozbitki, weszli obaj do ziemi przemyślskiej, o czem dowiedziawszy się Suworoff, ciągnący ku Podgórzu,cofnął się. Dla tego to Pułaski zapędził się aż pod Zamość.Później zwracał się w inne strony i tak rozumnie kluczył, iż sam Suworoff cenił go bardzo i oddawał hołd publiczny jego niezrównanej przebiegłości wojskowej. Ale najwięcej go nienawidził Drewicz, gdyż zawsze albo go pobił, albo szczęśliwie się wywinął przed większemi siłami Moskwy, któremi dowodził ten okrutnik-faworyt Katarzyny. W tem dowiaduje się Pułaski, iż Drewicz, zamierzył z początkiem sierpnia 1770 r. opanować fortecę Jasnogórską pod Częstochową. Aby temu przeszkodzić Pułaski tuż goni za Moskalem.
70
Drewicz zainformowany o tem, straszy xięży Paulinów, spaleniem klasztornych zabudowań, lub wypłacenia mu 3000 dukatów. Paulini, nie spodziewając się odsieczy, wypłacili mu tę summę; ale Drewicz który wiedział że Pułaski siedzi mu na karku odstąpił od Jasnogóry. Jasnagóra założona przez akt 9 września 1382 roku przez xięcia Opolskiego, piastovicza, zaczęła być wzbogacaną przez królowę Jadwigę od r. 1385, a odtąd składano tam ofiary najhojniejsze, i skarbiec Matki Boskiej nie miał równego sobie w całej Polsce. Częstochowa miała nadto przywilej iż przełożony xięży Paulinów mógł dowodzić wyłącznie garnizonem wojskowym Jasnogórskim. Jeżeli dotychczas moskale zdawali się szanować tę twierdzę, ależ i konfederatom trzeba było pokazać że i oni sza- nują jej neutralność, chyba iżby xięża Paulini sami ich zaprosili. Tak się też stało. Pod pretextem obrony skarbu, Pułaski wszedł do twierdzy, zajął się J e J opatrzeniem * i przysposobieniem do obrony, i jakby drugi Augustyn Kordecki, postanowił odpierać Moskwę tak jak Kordecki bronił Częstochowy od Szwedów w r. 1655. Obecny wówczas na odpuście, nuncyusz papieski Durini, błogosławił nie tylko Pułaskiego, ale w porządek wojenny ustawioną załogę klasztorną i konfederatów; oprócz uroku religijnego było to jakby urzędowne uznanie przez Rzym, konfederacyi.
71
Tym czasem Pułaski ro- bił wycieczki pod Poznań i pod Sieradz, pomnażając swoje siły,i zaopatrując w żywność i w amunicyę, Częstochowę. Na odgłos tej nowej czynności Pułaskiego, Moskale będący w Warszawie, naradzali się jakby zniszczyć w tem gnieździe tak słynnego i szczęśliwego konfederata? Moskale zgromadzili więc większe siły pod dowództwem Drewicza, a między nimi figurowali polscy dowódcy! Król pruski ze swej strony, dołączył działa, moździerze, kule, [artylerzystów i inżynierów, aby skuteczniej dobyć Częstochowy. Od początku grudnia 1770 r. Pułaski robił wycieczki pomyślne, tak iż w jednej z nich mógł zabrać dwie armaty moskiewskie i pruskie.Dnia 31 grudnia nieprzyjaciel podstąpił bliżej, lecz odpędzony, zajął stanowisko w Będzinach o milę od fortecy. Jeneralność koiifederacyi troskliwa o całość skarbcu częstochowskiego, chciała aby ten był za granicę wywieziony; lecz Pułaski, ufając męstwu swoich podkomendnych, nie chcąc ich trwożyć tą oznaką zwątpienia; a najbardziej aby nieprzyjaciele polscy i obcy, nie oskarżali go, iż na swoją rękę użyje tych skarbów, oparł się temu, i skarbiec po- został w całości. Przypuszczał on wszelkie potwarze i temi gardził, ale nigdy i nigdzie nie dozwolił przed ludźmi poczciwymi, zostawić wątpliwości nawet, o zacności swego charakteru i
72
swej bezinteresowności. Znana jest obrona Częstochowy przez Kordeckiego w r. 1655 i i imię tego obrońcy, związane jest na zawsze z tem świętem miejscem. Teraz Kazimierz Pułaski odświeżył pamięć przeszłości, i imię jego, nigdy się nie odłączy od imienia Kordeckiego. Nie możemy właściwiej odświeżyć tę pamiątkę jak przytaczając tu opis ówczesny, przez jednego zakonnika skreślony, a którego prostota i naiwność, malują najzupełniej czas, ludzi i okoliczności w jakich się znajdowała konfederacya barska.„Nieograniczona nigdy dobroć boska, sprawiedliwe swe chcąc wykonać dekreta, niepierwej do kary mściwą sięga ręką, póki gniewu swego, nie-pokaże dowodu. Dał Bóg wszechmogący, nieomylny wyroków ukaz, kiedy chcąc ukarać tutejszą kolicę nieprzyjacielską potęgą, ukazał na niebie ognistą kometę w r. 1768, d. 6 grudnia, która była takowa: nad samą fortecą widziane były ogniste obłoki, które zbliżywszy się razem, promieniste formowały słupy, z nich potem różne widać było figury, karę boską oznaczające. Jakoż
73
wojsko moskiewskie całą juz prawie splądrowawszy Polskę, i tutejszemu miejscu świętemu nie przepuściwszy, licznie zgromadzone na poświęcone Maryi mieszkanie, targać się ośmieliły, zuchwałego hazardu nieprzyjacielskiej potencyi, oblężeniem. JMPan Drewicz, komendant moskiewski, z komendentami od JMPanów: Czartoryskiego, ROnna, Galicyna, Szachowskiego, Suwarowa, komendami z Warszawy, armatami i ammunicyą wsparty, a przybrawszy sobie ammunicyi pruskiej, inżynierów, artylerzystów, armat, moździerzy, bąb, kul i innego narzędzia do kopania ziemi, zamyślał uderzyć na Jasnogórę. Było to w grudniu 1770 r. O tak zbliżającym się nieprzyjacielu, J W JMPan Kazimierz Pułaski, marszałek ziemi łomżyńskiej,komendant fortecy, ordynował kilka chorągwi, tak piechoty jako i jazdy, którzy by onemu ku fortecy nie dali przystępu; jakoż, chociaż liczne szwadrony moskiewskie pokazały się, były odpędzone z pola i aż o milę pod Będzin zagnane, a gdzie Moskwy około sto zginęło, oprócz wielu plejzerowanych. Dnia 1 stycznia 1771 roku; po wysłuchaniu nabożeństwa, sam JW. marszałek z podjazdem wyszedł; około 200 moskalów zginęło. JMPan Drewicz obawiając się jakiego nieszczęścia, daleko omijał fortecę, ulokowawszy się na górze przy Kiedrzynie; na wzgardę niby fortecy, wypuścił pięć granatów,
74
z których na miejscu trzy się rozpękły a dwa, nie doleciawszy, w staw wpadły. A w tem JW. marszałek wysłał swoją piechotę do zapalenia miasteczka Częstochowy, aby tam nieprzyjacielowi nie było lepszego sposobu do podsunienia się „pod fortecę. D. 2 stycznia, nowy attak silny przypuścili moskale, ale tak wiele stracili iż jednych pod figu rą zakopywano, a innych w rzece Warcie topiono. D. 3 stycznia, nowe bombardowanie. Potem pokazując niby potęgę swoją, JMPan Drewicz przysłał oficera do fortecy z deklarowaniem każdemu, gdzie kto będzie chciał, dania pasportów z kancelaryi królewskiej, byle tylko na diskrecyę jego zdali się. Na co JW. marszałek Pułaski, dał takową rezolucyę : ze wojska narodowe zostają we wszelkim bezpieczeństwie i gotowości dania odporu nieprzyjaciołom ojczyzny, których moc przepowiada klęskę ostatnią, intruzom a jeżeli tej porażce chce się uchylić JMPan Drewicz, aby pod bramą fortecy, broń i wszelki rynsztunek wojenny, złożywszy, uczynił rekognicyę skonfederowanej Rzeczypospolitej ; a lak jako obcemu, dla ubezpieczenia osoby własnej, do samego Petersburga pasport będzie ofiarowany. Na takowy respons rozgniewany nadzwyczaj, kazał
cdn
1.06.2009 12:21
75
bombardować fortecę bezskutecznie; wtem noc zaszła i marsowe uspokoiła upały.
D. 4 stycznia, o godzinie lOej przed północą JW. marszałek Pułaski z majorem Kułackim, dragonją, ułanami, bośniakami i piechotą onych że na trzy części rozdzieliwszy, i tam szybko uwinąwszy się, wszedł w szańce nieprzyjacielskie, trzy armady zagwoździł, kilkunastu broniących się, cicho młotami zabito, innych z okopów wygnano, wielu pokłuto i porąbano ; a gdy w tem na trwogę w tarabany uderzono, piechota moskiewska poczęła się od Ś. Barbary ruszać, którym JW. marszałek, tak kawalersko dotrzymał pola, że zabiwszy wielu, szczęśliwie do fortecy powrócił. Żeby zaś prędzej w tym tumulcie poznać się mogli, słomiane patron tasze powdziewali. To jednak nie małe czyniło nieprzyjacielowi podziwienie, czyli to sukkurs był, czyli też z fortecy wypadli nasi, albowiem z niej wypadłszy, ślady ich pozakrywał, i nie mogli moskale widzieć dokładnie, skąd to na nich spadło ?
76
D. 5 stycznia, obaczywszy nieprzyjaciel tak znaczną swoich utratę, zagwożdżone armaty, bardzo się zadziwił, przeto począł myśleć o zemście i na ten koniec wysłał dziewkę jedne na szpiegi do fortecy, która by się dowiedziała, jaka też tam szkoda; czyli to byli z fortecy wczoraj w okopach, czyli też skąd inąd ? ale dziewka, chytrze w kaplicy słuchając nabożeństwa,, gdy wyszła do fortecy na przeglądanie, złapana, rózgami sieczona, przyznała się, że jest na szpiegi od JMPana Drewicza wysłana. Nie mogąc się doczekać JMPan Drewicz na wysłanego szpiega, w cholerę wpadłszy, kazał attakować fortecę, ale nadaremnie.
D. 7 stycznia fatalny był szpiegowi dziewce która za zdradę swoją, uprowidowana na drogę wieczności świętemi sakramentami, na szubienicznym haku, życie swoje położyć musiała.
77
D. 8 stycznia, począł się nieprzyjaciel szwadronowa, i jakby do odstąpienia gotował; ale pokryty baranek w wilczej skórze, prędko był poznany, gdy się nie do odejścia ale do szturmu gotował.
D. 9 stycznia, szturmowali więc Moskale ; ale mężnem sercem konfederackiem, jedni z ręcznej strzelby kulami, inni granatami, inni drzewami na koszach leżącemi, nieprzyjaciół bili; najwięcej kamieniami byli rażeni; dość, że ich w samej fossie i po za sadami, na 500 ubito, prócz bardzo wielu plejzerowanych : reszta ze wstydem ucieczką się salwowała.
78
D. 10 stycznia, poświęciwszy Ś. Pawłowi pustelnikowi, patryarsze Paulinów, z wielką uroczystością był obchodzony; wotywa solenna za otrzymaną wiktorye, przy strzelaniu na około fortecy ,z armat, odprawiła się, po której skończeniu, żołnierz konfederacki kommenderowany do fossy, wielkich z nieprzyjaciela nazbierał łupów. Widzieć ,też było zewsząd zajeżdżające wozy chłopskie, po trupy moskiewskie, których jako to starszyznę, w ziemi chowali, a giemeynów w rzece Warcie topiono.
D. 11 stycznia, widzieć było kilkaset wozów z nowemi faszynami, i na nowo bombardowano fortecę, ale nadaremnie.
D. 12 stycznia, nowy attak; kilkanaście kul i bomb rzucono do fortecy, które nic nie szkodziły lecz lepsze cięgi dostali Moskale, bo gdzie się tylko który pokazał, wszędzie był pobity.
D. 13 stycznia, bomby ogniste wrzucono do fortecy, ale te nikomu nie szkodziły, bo zaraz, przy protekcyi Matki Boskiej potłumione zostały.
D. 14 stycznia ukazał nieprzyjacielskie śpieszenie się, wybierając z okolic, kilkaset podwód, i one wszelką żywnością wyładowane. Przyczyna tak prędkiego odjazdu była śmierć dwóch jakichś oficerów moskiewskich wielkiej trwogi, którzy chodząc, nagle pomarli. Sam brat Drewiczów, w nogę potężnie postrzelony, co widząc JMPan Drewicz rzekł: Jakieś tu miejsce przeklęte ! trzeba $ię stąd prędko wynosić, żeby i mnie się co nie dostało".
79
Przeto, zaraz odesłał armaty i moździerze do Pruss, jako też inżynierów plejzerowanych. Wszystkich więc bomb, od 1 do 15 stycznia 1771 roku pańskiego, 600 z okładem puszczono do fortecy, a strzelanie z armat było różnego kalibru, około 3,000. A tak, gdy zmiarkował, że mało w fortecy uczynił szkody, a swoich na półtora tysiąca straty, i tak wielkie z Pruss ammunicye; konfederatów zaś przez wszystek attak, tylko 25 zginęło, przeto odstąpić umyślił. Jakoż dnia 15 stycznia, sromotnie odstąpił, wysławszy armaty i bagaże do Krakowa, a sam ruszył od konwentu nowicyackiego, 4 księży i 13 nowicyuszów, odarłszy ze wszystkiego, wziął w niewolę i razem
z piechotą kazał maszerować, którego dopędzając kule armatne z fortecy, mocno raziły. To zaś rzecz dziwna, że choć w oblężeniu ścisłem i rygorze wojskowym, żołnierze konfederaccy garnizonowi ledwie nie co godzina,wypadać na ochotnika chcieli, gdyby było im nie zakazano. Do bronienia fortecy pod attak Komenda jeneralna była przy JW. Pułaskim, marszałkiem ziemi łomżyńskiej. Subalterna przy JW. Zamoyskim, jenerale wojsk skonfederowanych. Prawy bastjon od Ś. Barbary, trzymał JW. Falkowski, konsyliarz „wołyński. Drugi bastjon zwany Ś. Rocha JW. Kuczewski,konsyliarz podlaski. Trzeci bastjon zwany Ś. Trójcy, JW. Sławoszewski, regimentarz
80
przemyślański. Czwarty bastjon zwany Ś. Jakóba, JW. Goyżewski,oboźny polny. Rezerwę przy bramie, trzymali JPan Bapp, rotmistrz od huzarów i JP. Czyżewski, kapitan od dragonii. Z jazdą z fortecy wypadającą JP. Kułask i, major, od dragonii lejbkoronnej i JP. Drozdowski, komisarz jeneralny wojskowy. Placinajora funkcyę odbywał JP. Chodakowski. Bogu więc i N. Pannie, niech będą nieskończone dzięki, że ufających w sobie, nieomylna nadzieja, w największych przygodach broni i ratuje, jako z nami oblężonymi uczynić raczyła; a stąd niech Bogu chwała brzmi przez nieskończone wieki ! Tak więc, czy w otwartem polu, czy w ruchawce, czy w oblężeniu, genjusz wojenny Pułaskiego zaradzał wszystkiemu! Ale Pułaski tuż ruszył za Drewiczem. Przedsięwzięto umocnić Tyniec, klasztor benedyktynów i stary zamek, na prawym brzegu Wisły, półtora mili w górę za Krakowem położony.
Pułaski podjął się go utrzymać, podstąpiwszy w 1 200, ludzi i usadowiwszy się na górze Kamionce, groził każdej chwili opanowania miasta zajętego przez Moskwę, gdyby ta pokusiła się wyjść na zniesienie robót około Tyńca.
81
Powiódł się zamiar. Tyniec umocniony pod dozorem inżynierów francuskich, mógł się oprzeć i wspierać każde przedsięwzięcie, na oswobodzenie Krakowa- Szaniec przedmostowy, po opędzeniu Moskwy, zamieniony na bateryę i piechotą osadzony, zabezpieczał pozycyę i dozwalał Pułaskiemu robić częste wyprawy z kawaleryą,i po obu stronach zabierać transporta ammunicyi,potrzeb wojennych, żywności i zaopatrywać niemi osadę tyniecką. Tyle czynów wojennych, a nieustannie dokonywanych, aż nadto dowodziły 'iż Kazimierz Pułaski był jedynym, coby powinien był być najwyższym naczelnikiem wojskowym, i aby inni wypełniali jego rozkazy, jako najzdolniejszego, a nawet najszczęśliwszego dowódcy, któremu nie było mu równego. Ale zazdrość i niedołęstwo, tego nie przypuszczały nie mogli inni pojąć, aby, jak się odzywali, młokos 22 letni " miał rozkazywać 40 i 50 letnim marszałkom, generałom lub pułkownikom; wszakże jeneralność konfederacyi zdobyła się na odwagę i nominowała Pułaskiego Regimentarzem Mało Polskim, a zaś Józef Zaremba został Regimentarzem Wielko Polskim, a który wkrótce smutnie się przeniewierzył sprawie narodowej. Ponieważ Zaremba odznaczał się czas niejaki w
82
konfederacyi; ponieważ zostawał w bliskich stosunkach z Pułaskim a więc nie możemy nie przytoczyć tu nader ciekawego a charakterystycznego ustępu z Pamiętników ówczasowych Macieja Rogowskiego, ustępu odnoszącego się do Zaremby i do Pułaskiego, I w tej okoliczności, jak we wszystkich poprzednich, wytrwałość i cnota naszego Kazimierza, odbija się tem świetniej od zwątpienia i od zdrady jakiej inni dopuszczali się.
Dodać tutaj muszę intra parenthesis że komenda Józefa Zaremby tem się odznaczała nad inne iż był w niej rygor i porządek militarny. Tałałajstwa tam było niewiele, ale wszystko ludzie w przyzwoitym rynsztunku i w exercycyi wprawni. To też rozmiłowany w swojem wojsku Zaremba, oszczędzał go zanadto, w ogień rzadko prowadząc: aby jak powiedział raz Michał Dzier żanowski, sławny facetus, nie zakopcił prochem błyszczących karabinków i krwią nie obryzgał białych flintpasów i mosiężnych ładownic, • Nieraz zdarzało się iż mógł łatwo rozbić drobny oddział moskiewski lub komputowy, a nie ruszył się z posterunku i pozwolił im bez szwanku przejść pod nosem; woląc pilnować swoich wiosek od napaści kozaczej i od łupieztwa takich włóczęgów i rabusiów jak Zbikowski, Bachowski i inni, którzy pod płaszczykiem konfederatów rzemiosłem rzezimieszków trudnili się, aniżeli bić się jak należało za zagrożoną wiarę i wolność
83
Rzeczypospolitej.W Zarembie wiele było dobrych zalet, ale prywata psuła wszystko, bo o sobie tylko myślał, a o sprawie publicznej nic. I dla tegoż to i teraz submissyonował Poniatowskiemu, Saldernowi, kadził i kłaniał się Imperatorowej rossyjskiej, aby fortunę swoją ocalić i rangę przy dworze dostać.
Otóż Pan Pułaski chcąc ukarać niewiarę Zaremby i dotknąć go właśnie w tem co on cenił i kochał najwięcej, to jest w jego posiadłościach ziemskich, postanowił spalić i zniszczyć do szczętu dobra jego znaczne Kisiele i Rozprzę o parę mil od Piotrkowa leżące. Na ten więc koniec,wziąwszy z sobą około pięćset ludzi wymaszcerował z Częstochowy 24 junii, w sam dzień Ś.Jana-Chrzciciela, udając się traktem wiodącym w Sieradzkie. Uszliśmy już blisko milę, gdy Pan Kazimierz, przejeżdżając około mojej roty skinął na mnie
(bo kochał mię bardzo i był zemną podufały). Zbodłem konia ostrogą i poskoczyłem ku niemu, a jadąc na ustroni, dyskurowaliśmy o tem i o owem, a najwięcej o zdradzie Zaremby. Pan Pułaski był człowiek żywy i prędki, a zapalający się łatwo; to też mówiono o nim nie bez racyi,że krew mu w żyłach kipiała. Bardzo się więc zaciął na Zarembę przypominając dawne jego sprawki już rokujące niedobre rzeczy.
84
Jak zamiast przyjść w sukurs Częstochowie oblężonej przez Drewicza, wolał bezużytecznie uganiać się za Malczewskim jak później aktu detronizacyi nie chciał publikować w swoich komendach, jak nareszcie w ciągłych był konszachtach z zausznikami warszawskimi, z jenerałami pruskimi, a z pułkownikową moskiewską ROnnową, w wielkich affektach i komitywie. Nie zapomnę nigdy jak szparko słowa z ust mu biegały, gdy o tych wszystkich rzeczach ,gadał, i nie mógł się odżałować że gdy parę miesięcy temu, Zaremba przyjechał do Częstochowy w odwiedziny, nie kazał go aresztować i sądzić militarnie, jako knującego zdradę, o czem już wówczas były poszlaki.
Po spiesznym marszu przybyliśmy wieczorem do Radomska, miasteczka o jakie sześć mil od Częstochowy i rozłożyliśmy się na nocną leżę. Pan Pułaski z rotmistrzem Wielichowskim, który Zarembę opuścił i z ludźmi swemi do nas przyciągnął, i zemną stanął kwaterą w murowanej kamienicy ławnika Stacherskiego, aleśmy ledwie że pokładli się ku spoczynkowi.
Pan Pułaski w jednej paradniejszej, a ja z Wielichowskim,w drugiej izbie, aż tu się ktoś do drzwi dobija, i z wartą w sieni stojącą się kłóci. Zerwałem się na równe nogi, wziąłem w garść pistolet a w drugą szablę i pytam przez drzwi co to za harmider?
85
Aż słyszę głos mówiącego iż przynosi list bardzo pilny do marszałka, od Radzimińskiego z Częstochowy i że ma ordynans, oddać go natychmiast. Skrzesawszy więc ognia i zapaliwszy świecę, odsunąłem rygiel i odemknąwszy drzwi poznałem towarzysza Osipowskiego, trzymającego duży list w ręku. Gdy się naradzamy z Wielichowskim czy budzić zaraz marszałka, czy też czekać
jutra rana; aż on sam, hałasem wybity ze snu,wszedł do naszej izby i wziąwszy świecę z lichtarzem i one przyniesione pisanie, jął go czytać. Poznaliśmy zaraz że nowiny nie były dobre bo u Pana Kazimierza, kolor twarzy zmienił się, i czyhając zniecierpliwiony tupał nogą a wąsa pokręcał, co było znakiem alternaty. Rzekł do mnie,Rogowski, za dwie godzin niechaj trębacze zwołują na koń ; niema czasu wypoczywać, a tylko nie zaśpij sprawy panie bracie ! Poczem poszedł do swojej izby, drzwi z impetem zatrzasnąwszy i nas zostawił trzech, nie wiedzących co nowego się święci.Aleśmy przewąchali, że nic pomyślnego ! Otóż, dobrze przed wschodem słońca, gdy się uformowały szwadrony na rynku, bardzo zdziwieni zostaliśmy gdy zamiast maszerować do Piotrkowa, zwrócić się nam kazał Pan Pułaski nazad do Częstochowy. Tak więc upiekło się na ten raz Zarembie, ale nie nadługo, bo go Pan Bóg ukarał ciężej niźliby były nasze
86
grzeszne ręce go ukarały paląc jego majątki. Choć to nie zaraz nastąpiło, ale w kilka lat później, jednak ponieważ już nie będę miał okazyi mówić o nim, powiem tutaj jaki był jego koniec nieszczęśliwy. Król Poniatowski przyjął z radością jego submissyę, ale oprócz grzecznych słówek i obietnic, żadnej szarży mu nie dał ani spodziewanych faworów; a wjeżdżającego do stolicy, lud warszawski wygwizdał obwołując go zdrajcą i rzucając na dezertera kamykami i błotem. Umizgał się Zaremba przy dworze do łask królewskich, ale nadaremnie; odjechał więc skwaszony do majątków swoich w Sieradzkie,gdzie biorąc wannę, spalił się żywcem. A to tak się stało: siedział on w wannie drewnianej, zamkniętej po szyję, a przez otwór boczny wpuszczano parę ze spirytusu lanego z garncowego gąsiorka, który, gdy chłopiec przez nieostrożność czy przez brak siły wypuścił, wylał się ów spirytus częścią na podłogę i tłukąc się, przewrócił obok stojący lichtarz z zapaloną świecą. Z tego wszystkiego zajął się ogień raptowny, a wieko drewnianej wanny tak napęczniało od gorąca, iż go niebyło sposób oderwać by uwolnić palącego się i krzyczącego w niebogłosy Zarembę. Nim obecnemu bratu i sługom przyszło na myśl szukać siekiery i rąbać wannę, co później zrobili,popalił się on okropnie i w parę godzin skonał w mękach.-
87
Mówiono„także (ale o tern wątpię), że to nie zewnątrz niego ale wewnątrz spirytus zapalił się w kiszkach, i o śmierć go przyprawił, bo Zaremba bardzo lubił trunki, a szczególniej gorzałkę, którą się raczył bez miary. Bądź co bądź, pokazał się w tem palec boży, na ukaranie niewiary człowieka, który swoją partyę opuścił i na stronę nieprzyjacielską haniebnie przeszedł.
VIII.
Teraz, przychodzi tu kolej na skreślenie wpływu i stosunków jakie istniały między Polską i Francyą i akim sposobem ta ostatnia dopomagała konfederacyi barskiej ?
88
Odwieczna sympatya łączyła z sobą oba te narody, jako narody, ale nader trudno jest wytłumaczyć dlaczego nigdy nic pomyślnego nie przyszło dla Polski od rządów francuzkich, jako rządów, jakakolwiek była ich forma dynastyczna lub zupełnie jej przeciwna? Od pierwszych bliższych stosunków, jakie się zawiązały od r. 1572, gdy Henryk- Walezyusz był obrany królem polskim, jakaś fatalność przewodniczyła zawsze w tych stosunkach. Było za- wsze wiele uniesień, wiele przyrzeczeń, ale te nigdy nie były skutecznie dotrzymywane i nigdy nie sprowadziły pomyślnych skutków. Henryk haniebnie uciekł z Polski w 1574. Fatalna polityka Ludwika XIV sparaliżowała plany Sobieskiego w r. 1683.
89
Kandydatura księcia Conti w r. 1697 spełzła marnie. W r. 1733 Stanisław Leszczyński tak był słabo popierany przez Ludwika XV, iż chociaż jednomyślnie obrany Stanisław, musiał jednak ustąpić Augustowi III narzuconemu przez intrygi Moskwy, Pruss i Austryi. W konfederacyi barskiej, również była nader słaba pomoc od rządu francuskiego, Ludwik XV, w r. 1768 wysłał był pana TauFes do Polski, z nieco pieniędzmi i z poleceniem, ażeby zdał rapport o konfederatach. Czy niedołęstwo tego Francuza, czy też zdrada, zwróciły tego wysłańca do Francyi, z pieniędzmi i z lichym raportem do rządu francuskiego. Potem kilku Francuzów udało się prywatnie, jak np. Thisty
90
de Bellecour, ale on i jego towarzysze, pobici,zagnani byli na Sybir. W r. 1770, Dumouriez, miał niby coś lepszego zrobić i wskutek tego z pieniędzmi, acz ograniczonemi, z instrukcyą i z kilku oficerami, przybyli do Polski. Dumouriez opuścił Paryż 20 lipca 1770 r. W dniu 1 sierpnia widział się w Mnichowie z księciem Karolem królewicem polskim, a księciem kurlandzkim, który wzdychał do tronu polskiego, podżegany do tego przez swą żonę Franciszkę Krasińską.
Dnia 15 sierpnia, Dumouriez przybył do Wiednia, znalazł tam kilku członków konfederacyi, i 30 sierpnia przybył do Preszowa (Eperies),
91
gdzie przebywała jeneralność konfederacyi. Na nieszczęście sprawy polskiej, Dumouriez, zarozumiały, popędliwy, a gotów przerzucić się na rozmaite strony, tak dziwnie postępował z Polakami, iż sam minister Choiseul został dizgraeyonowany w d. 24 grudnia 1770 r. przez intrygi dworskie i chytrość austryacką, a książę d 7 Aiguillon zajął jego miejsce, i ten nowy niinister, nie mógł dojść do ładu z Duraourierenr. Ten ostatni dowiedział się o tych zmianach paryskich, 8 stycznia 1771 roku a więc pobiegł 20 do Wiednia, a w lutym znowu przybył do Preszowa, gdzie bawił do 5 kwietnia. Przybył tam i Kazimierz Pułaski, dla ogólnej narady. Dumouriez podniósł rzecz na taką skalę i taki plan ułożył, jakiby się stosował jedynie do wojsk regularnych, do licznej artyleryi do fortec, dostatniemi zakładami magazynów żywności, i do skarbu publicznego dobrze zasilonego. Na próżno Pułaski i inni konfederaci, przekładali mu niestosowność tego planu, przedstawiali, że jedynie wojna podjazdowa, i jak największe a cząstkowe niszczenie sił moskiewsko-królewskich, mogą wyzwolić kraj, a czego dowodzi trwanie konfederacyi, od przeszło lat dwóch. Ale Dumouriez niczego nie przypuszczał, tylko swój plan. Pułaski, aby dał dowód wyrozumiałości i de likatności upartemu Francuzowi, nie okazał mu insubordynacyi; powiedział iż będzie wykonywać jego rozkazy, byleby takowe były możebne do wykonania?
92
Ale Pułaski, sam sobie zostawiony dokonał cudów od stycznia do kwietnia 1771 r. już opisaliśmy wyżej. Gdy Dumouriez przybył, zaczął rozrządzać po swojemu. Stoczył bitwę pod Lanckoroną 22 czerwca 1771 r.; zupełnie rozbity przez Suworowa, złożył swoje dowództwo w ręce jeneralności konfede rackiej w Bilsku. Miał jednak tyle wyrozumiałości, iż słowem i pismem oddał hołd radom i męztwu Pułaskiego, gdy w swoich pamiętnikach wyraził: iż nie miał pretensyi absolutnie dawać rozkazów, i że wskutek tego, rozkazy jego były kontrasygnowane przez jeneralność. Co się zaś tyczy osoby Pułaskiego, żałował bardzo gdy mu dawał polecenia niewykonalne, i że nie pojmując sposobu jego wojowania, gdyż lepiej znał kraj, ludzi i stan ówczasowy Polski, a więc nigdy już niebędzie się do niej mieszać.
Cóżkolwiek bądź, Dumouriez, zostawiwszy swoją władzę nowoprzybyłemu baronowi de Viomesnil i kilku Francuzom, opuścił Polskę, we wrześniu 1771 roku, wlókł się zwolna przez Niemcy i Belgję, i przybył do Paryża, gdzie burzliwie skłócił się z ministrem interesów zagranicznych księciem de Miguillon i z ministrem wojny de Montegnard. W r. 1792 dowodził wojskiem francuzkiem pod Jemappes, ale
93
później zdradził sprawę rewolucyjną i uciekł Austryaków. Józef Miączyński, który uratował mu życie pod Lanckoroną w r. 1771, podając mu swego konia, a który po upadku konfederacyi, przybył był do Francyi, będąc w korpusie Dumourieza w r.1792, gdy Dumouriez sprzeniewierzył się względem konwencyi narodowej dzielny a niewinny Miączyński, stracił głowę pod gilotyną 25 maja 1793 r. w Paryżu, za winy Dumourieza. Zostawił on syna, a wnuk jego bezdzietny zakończył śmiercią tę rodzinę sfrancuziałą.
94
IX.
Gdy w r. 1771, odbywały się wypadki wyżej opisane i gdy Pułaski dzielnie się bronił w Częstochowie, nowa okoliczność postawiła go w nader delikatnem położeniu. Postanowili konfederaci wyzwolić króla z Warszawy, aby go postawić na ich czele. A że Pułaski miał w tem udział, dlatego tu o tem mówimy, jako rzeczy ściśle należącej do naszego przedmiotu. Konfederat Stanisław Strawiński, we wrześniu 1771 roku, przybył do Częstochowy, meldując się wartom że ma ustne polecenie do Kazimierza Pułaskiego. Ten, sprawiedliwie podejrzliwy, kazał Strawińskiego wprowadzić do kościoła, gdzie przybysz wyspowiadał się i słuchał mszy, krzyżem leżąc. Po czem Pułaski przyjął go do swego domu i w obecności Kosmowskiego i Kosińskiego, oświadczył: Przybywam po pozwolenie zaciągania żołnierzy.Nie wymagam pieniędzy, gdyż przedawszy kawał mojej ziemi w Litwie, mam fundusze.
95
Ale, obok tego, jest rzecz ważniejsza. Ponieważ nieraz już konfederaci projektowali, aby król stanął na czele, a więc mogę łatwo uprowadzić go z Warszawy. Na to Kosmowski wykrzyknął: Cóż tu z nim zrobimy, wolałbym mu od razu w łeb zapalić! Ale Pułaski zreflektował go mówiąc. W obecnych okolicznościach śmierć króla byłaby nieużyteczną, a nawet niebezpieczną, bo konfederacya nie jest dość potężna, aby swobodnie tronem rozrządzać mogła. Nieprzyjaciele zaś nasi użyją królobójstwa za pretext do większych gwałtów i przedstawią przed Europą w innem świetle cele do których dążymy. Wpatrując się przenikliwie w Strawińskiego, a mniemając iż
96
obecność króla w Częstochowie, mogłaby być pożyteczną dla konfederacyi, Pułaski polecił jedynie zabranie kasy z pałacu Brylowskiego, magazynów na Solcu, pojmanie jenerała Bibikowa i zabranie chorągwi gwardyi koronnej. Dał więc Strawińskiemu, nie patent żądany, ale prosty rozkaz zbierania ludzi,mówiąc: Nic ci nie przepisuję, lecz jeśli wykonasz zamiar, trzeba oszczędzić życie Poniatowskiego i przyzwoicie z nim obchodzić się. Na to Strawiński odpowiedział: Ja też nie mam bynajmniej zamiaru zabić go, bo gdybym go miał, już bym dwadzieścia razy znalazł do tego sposobność.
97
Nie dam Polsce przykładu królobójstwa. Wówczas jedynie przyszłoby do tego, gdybyśmy przez żaden sposób nie mogli z nim przed pogonią, uciec. Na to Pułaski odrzekł: I w takim razie, posłalibyście trębacza z upomnieniem, aby was nie goniono, jeśli król ma zostać przy życiu. Po czem, napisał listy do Łukawskiego, porucznika konfederacyi zakroczymskiej, do Zembrzuskiego, do pułkownika Kazimierza Lenartowicza, aby nie przeszkadzali czynnościom Strawińskiego. Niedługo potem, otrzymał Pułaski list od Strawińskiego z Warszawy, donoszący iż wszystko gotowe, i duch hufca jego wyborny, lecz że potrzebuje zasiłku pieniężnego, gdyż fundusze jego
98
własne, na zorganizowanie oddziału zwyczajnego wystarczyłyby; ale rozwinięte przedsięwzięcie przybrało nadzwyczajne rozmiary. Posłał mu więc Pułaski przez szlachcica, im obu tylko znanego 50 dukatów, z następnym listem, z datą 19 października: Projekt twój powinien być wykonany 3 listopada, a Jeślibyś nie mógł dnia tego, to nic nie przedsiębierz, nie rozmówiwszy się wprzód ze mną. W razie twego osobistego niebezpieczeństwa, zbierz ludzi i przybywaj do Częstochowy.
Dzień 3 listopada 1771 r. był wyrachowany według marszów odbyć się mających. Największa część wojsk moskiewskich dowodzona przez
100
Jaworowa Branickiego, była w okolicach Krakowa. Chciał więc Pułaski pokazać się pod Warszawą, wywabić będące tam wojska w stronę przeciwległą miejscu, przez które król miał być uprowadzony, i zabawiać one przez 3 i 4 listopada, marszami lub utarczkami. Tym fortelem, droga ku Częstochowie, miała być uprzątniętą i oddziałami konfederackimi, obsadzona.
Porwanie króla odbyło się w nocy 3 listopada 1771 r. jadącego w karecie eskortowanej przez kilku dworskich. W ciemności, nie można było rozróżnić i nastąpiły obustronne strzały. W tem, Jan Wołyński, nie wiedząc kogo dosięga, ciął szablą w głowę króla, ale lekko. Na okrzyk króla, Jan Kuźma, chcąc się przekonać kto to był, spalił z panewki proch, pod nosem króla ; tym sposobem przekonał się o rzeczywistości, ocalił jego życie i wobec zamieszania, mógł go uprowadzić aż do Burakowa, dokąd przybyła gwardya królewska i odprowadziła go do zamku warszawskiego. Przyjmowany tam przez dwór i inne osoby obojga płci, rzekł: „Gdybym był zaprowadzony do Częstochowy, miałbym mowę do konfedratów, a skutek jej byłby się stał najpiękniejszym czynem mego panowania. Później gdy wytoczono proces sądowy kryminalny, sam król wyznał: że słyszany w tej izbie Łukawskiego wywód, wyłuszczył dość jaśnie, że na życie
101
moje nie godził, pojmania tylko osoby mojej miał zamiar. Jednakże trzej zaborcy Polski, pochwycili to porwanie jako królobójstwo, aby mieć pretext rozszarpania kraju. Owoż, sąd warszawski, ustanowiony w r. 1773 pod przemocą obcą a pod naczelnictwem Adama Łodzie Ponińskiego, zaprzedanego duszą i ciałem Moskwie, tak opisuje Henryk Schmidt: Sąd ten rozpoczął swe czynności 7 czerwca 1773 r. a po kilku posiedzeniach odroczył na wniosek obrońców dodanych obżałowanym do 12 lipca, W tem pojawił się manifest Strawińskiego, wpisany do ksiąg grodu wileńskiego, w którym wynurza żal swój, że ów wieczór, który miał być zbawiennym dla ojczyzny, stał się dla niej zgubnym w skutek chybionego na króla zamachu. Twierdząc dalej, że chciano jedynie Stanisława Poniatowskiego, który kazał jakiemuś Branickiemu walczyć przeciwko konfederacyi, pochwycić i zaprowadzić do Częstochowy i że nigdy nie wydano rozkazu na zabicie tegoż, oświadcza stanowczo, że pozwy wydane przeciw niemu i jego towarzyszom, jako królobójcom, są potwarzą i paszkwilami, krzywdzącemi ich dobre imię. Zdziwiło wszystkich, jakim cudem mógł Strawiński wpisać swój manifest w grodzie wileńskiem a ujść
102
więzienia i dlatego wydano rozkaz oddania pod śledztwo urzędników grodu i szukania manifestanta. Pierwszych ukarano skazaniem na dwanaście tygodni wieży, ale Strawińskiego nie udało się złowić. Do sądu tego odraczającego się nieustannie przesłał (z końcem lipca) Pułaski listy i dokumenta, któremi chciał udowodnić niewinności swoje. Nie zważając na te pisma, żądano albo osobistego stawienia się jego, albo zesłania pełnomocnika. Nareszcie (w sierpniu) przystąpił sąd do zawyrokowania w tej sprawie. Król miał długą i
piękną mowę, zaklinając sędziów, aby nie wydawali surowego wyroku na tych, którzy targnęli się na jego osobę, a którym przebaczył już dawno. Daremne były jego zaklęcia, ponieważ zapadł nader srogi wyrok. Miano go ogłosić 27 sierpnia, ale król, którego obecność była wymagana, nie chciał przybyć. Wyrok więc ogłoszono nazajutrz w jego nieobecności. Wyrokiem tym skazano Kazimierza Pułaskiego, Stanisława Strawińskiego i Walentego Łukawskiego, na utratę czci, szlachectwa wraz z potomstwem, imienia i dóbr; dalej, na ucięcie głowy i prawej ręki, ćwiertowanie i spalenie ciała, którego popiół miał być na wiatr rzucony. Głowy i ręce miały być jakiś czas zatknięte przy drogach publicznych, a potem ulec takiemu zniszczeniu, jak reszta ciała.
103
Ponieważ Pułaski i Strawiński byli nieobecni, dodano do wyroku, że każdy urząd, nawet wiejski ma prawo schwytać ich, gdyby się pojawili w Polsce i spełnić na nich natychmiast ów wyrok, bez poprzedniego nawet doniesienia o ich schwytaniu. Skazano prócz tego na ścięcie i bezcześć Cybulskiego, Kuźmę na wieczne wygnanie, trzech innych, z oddziału Strawińskiego na wieczne wię
zienie, a Łukawskiego żonę na trzy lata do domu poprawy wliczając jej czas odsiedziany w więzieniu i na obecność przy śmierci męża. Szemburskiego skazano, na rok więzienia za to tylko, że nie wiedząc o niczem, ukrywał niektórych spólników zamachu i Łukawskiemu pieniędzy pożyczał. Innych współwinnych których niemiano w ręku, skazano w taki sam sposób, jak Pułaskiego i Strawińskiego. Wyrok ten niegodziwy, piętnujący wieczną hańbą owych sędziów bezsumiennych, z których większa połowa składała się z zdrajców i zbrodniarzy stanu, będących na żołdzie moskiewskim, spełniono 10 września 1773,na Łukawskim i Cybulskim, z całym przyborem najokrutniejszego obrzędu. Łukawski zginął mężnie i jak prawy chrześcijanin, a choć skazany na utratę czci, zasługuje ją w stokroć wyższym stopniu niż jego sędziowie, ponieważ poświęcał się dla ojczyzny, a oni służyli jej wrogom i dla tego podnieśli do znaczenia królobójśtwa,
104
co było prostym wypadkiem wojennym. Sprawa ta jedna z najgłośniejszych w panowaniu Stanisława-Augusta, a najdelikatniejsza w żywocie Kazimierza Pułaskiego, powinna być ocenioną z różnych stron. Tem ściślej należy ona do naszego przedmiotu, im różno-rodniejsze są podania o samym wypadku i o osobach należących do tej nocy listopadowej 1771 roku; dla tego też przytaczamy tu wyjątki z żywotów Łukawskiego i Kuźmy, skreślone przez Kazimierza- Władysława Wójcickiego.
Po dwóch latach więzienia, w r. 1773, wyprowadzony został Walenty Łukawski, na rynek Starego-Miasta w Warszawie, jako miejscu kaźni. Znękany cieleśnie, z zarosłą brodą, obciążony kajdanami, szedł z odwagą żołnierską śmiało i po kaźnie. Ze szczytu rusztowania przemówił do zebranego narodu, uniewinniając swój postępek. Po czem ukląkł, a odmawiając modlitwę, został ścięty przez kata. Małżonka jego w Warszawie zamieszkała, obca całej sprawie, skazaną została na towarzyszenie mu do rusztowania i patrzenie z bliska na śmierć męża. Srogi ten wyrok, niczem niedający się usprawiedliwić spełnionym został. ZaCna niewiasta znając szlachetność i poświęcenie się męża, w jakiej myśli zbawiennej dla kraju działał, przy szafocie, w chwili gdy ujtrzała spadającą, jego głowę i strumień
105
krwi wytryskującej, konwulsyi i odniesiona bez przytonina, w parę dni zakończyła życie. Zwłoki Łukawskiego pochowano na cmętarzu przy kościele księży dominikanów w Warszawie, przy nich spoczęła zmarła jego żona.
Co się zaś tyczy Kuźmy, którego postępowanie uważano za szczere, występuje ono pod piórem Wójcickiego w zupełnie innem świetle. Jan Kuźma urodzony w 1742 r. szkoły ukończył u jezuitów, później był towarzyszem w kawaleryi narodowej, a w konfederacji barskiej dosłużył się stopnia porucznika, będąc najprzód pod komendą Sawy, a po rozbiciu jego oddziału, udał się do Tyńca : tu ranny powrócił do ziemi wyszogrodzkiej. Gdy Strawiński powziął zamiar uwięzienia króla z Warszawy, zwierzył się Łukawskiemu z tej tajnej swej
myśli, który ją chętnie podzielił, i wykonał przysięgę. Lecz Kuźma zdradził i podjął się sam porwać króla, ale w zamiarze ocalenia. Stanisław August przez niego wcześnie zawiadomiony, po naradzie, z oddanymi sobie, gdy przypadkiem, czy z umysłu otrzymał ranę w głowę od cięcia szabli swego hayduka Butzowa, naznacza chwilę napadu. Kuźma przy ulicy Kapitulnej czeka z oddziałem konfederatów, porywa króla przed pałacem radziwiłłowskim przy Miodowej ulicy (potem pałac Paca) hajduk Butzów sam świadomy zadanej rany,
106
ginie. Kuźma przyprowadza Stanisława-Augusta za wały miasta, towarzyszów swoich zręcznie usuwa, a sam, nie wedle umowy z Łukawskim, ku Wiśle i do lasu Bielan, ale zwrócił się do młyna marymontskiego, skąd dano znak jenerałowi Kokcejowi, który z oddziałem gwardyi nadbiegł i przywiózł króla do Warszawy. Było to nade dniem z 3 na 4 listopada 1771 roku. Wytoczono process, zarzutem królobójstwa oplamiono tak konfederację jak i Kazimierza Pułaskiego. W obronie Kuźmy stanął sam Stanisław- August, ocalono mu życie. skazany tylko został na wieczne wygnanie z granic Rzeczypospolitej. Kuźma wyjechał do Włoch, z hojnem wsparciem króla i jego rodziny. Przesiadywał w Sinigaglia, w r. 1798 legjoniści nasi unikali zawsze jego towarzystwa. Po rozbiorze Polski w r. 1800 wrócił do kraju, i stale zamie- szkał w Warszawie, gdzie umarł 12 czerwca 1822 roku mając lat 80 wieku. Pochowany na cmętarzu Powąskowskim w kościółku przy tym cmętarzu w głównym ołtarzu jest obraz Ś. Karola Boromeusza, na boku którego odmalowaną jest scena, gdy Kuźma klęczy u nóg króla. Obraz ten w r. 1793 ofiarował do Powąskowskiego kościoła, książę prymas Jerzy Poniatowski,
107
rodzony brat Stanisława Wobec tych wypadków, Katarzyna i Fryderyk II, . Józef II z matką Maryą-Teressą, nasłali liczne wojska na rozbiór kraju. Aż po dziś dzień są autorowie obcy a nawet i polscy którzy rozprawiają nad tem kto był pierwszym twórcą projektu rozbioru, i w brew faktom dopełnionym, kręcą jak Marek po piekle; jedni przypisują Prusakom, drudzy Moskalom, a inni Austryakom. Owóż, każdy z nich był pierwszym, a tem samem solidarnie i jednocześnie odpowiedzialni. Jak Polska Polską, jak dawno exystują potencye zaborcze, zawsze one czychały na rozbiór Polski jak tego dowodzą dawniejsze jedne po drugich podziały; a więc podział 1772 r. nie jest pierwszym, bo powtórzony kilkunasto-razowemi poprzedniemi. Gdyby ocenianie faktów najściślej historycznych kierowane było przekonaniem Polaków, nie rozdzielaliby się oni na różne partye; nie rozdzielaliby swych usiłowań
cdn
1.06.2009 12:43
110
na chytre przyrzekania trzech dworów ościennych a nawet i innych odleglejszych. Nie mogło zatem być jedności, a bez jedności, czy wywalczenie niepodległości jest możliwem?
Walczyli jeszcze przez rok 1772, konfederaci jak mogli ale upadając pod przemocą musieli, albo składać broń, albo wynosić się za granicę. Kazi- mierz Pułaski, dowodzący w Częstochowie, wytrzymawszy 18 dniowe bombardowanie Suworowa, wśród którego 400 bomb rzucono do fortecy Jasnogórskiej; odparłszy z wielką stratą dla Moskwy, dwa natarczywe szturmy, dał ostatnie, na ziemi ojczystej, dowody swojej waleczności. Aby zaś ochronić fortecę od ruiny teraz koniecznej, i zachować walecznych towarzyszów swoich od bez korzystnego krwi rozlewu, postanowił przynajmniej ocalić honor wojskowy. W tym celu powierzył jednemu oficerowi, że gdy jedyna droga pozostaje do kapitulacyi i do możebnego jej zawarcia, on byłby przeszkodą, postanowił oddalić się z fortecy. Po czem, wymienił czterystu najgorliwszych, dla których by Moskale nie mieli żadnego względu; aby opatrzyć onych w fundusze, i po jednemu wyprawiać, aby się mogli dostać do innych komend, i tym sposobem być jeszcze użytecznymi dla sprawy narodowej. Potem doradzał, aby wysłać oficera do króla z oświadczeniem kapitulowania, ale jemu jedynie. Na ostatek, zostawił list zapieczętowany, który
111
miał być odczytany publicznie po jego odjeździe. W dniu odjazdu, dwóch jeszcze przywołał oficerów i uściskawszy ich ze łzami i poleciwszy powtórzyć załodze swoje pożegnanie, wyechał z adjutantem Marcinem Rogowskim i ze służącym Bohdankiem. List zaś opieczętowany a potem otwarty, był następnej treści: „Dla publicznego dobra wziąłem się do oręża, dla niego złożyć go powinienem. Związek trzech potężnych mocarstw, pozbawia nas wszelkich środków obrony. Ja zaś wplątany w sprawę listopadową roku zeszłego, mogącą zlać i na was część mojego nieszczęścia, widzę się niezdolnym zawarcia kapitulacyi. Znam waszą gorliwość, wasze męstwo, i pewny jestem, że gdy nadejdzie szczęśliwsza pora służenia ojczyźnie, takimi okażecie się, jakimi byiście wraz ze mną. "
Załoga z rozpaczą w sercu, rozstała się z bohaterem który od pięciu prawie lat, na ostrzu swej staropolskiej szabli i na duszy niczem niezrażonej, li trzymał honor wojskowy konfederacyi i tym sposobem uświetnił tę epokę na najpóźniejsze wieki.
Gdy taż załoga sposobiła się wykonać rady Pułaskiego, Suwarów z nowem wojskiem przyciągnął pod Częstochowę. Obiecywał on ogólną amnestyę,po poddaniu się lecz oblężeni odpowiedzieli, że jedynie królowi i jego wojsku
112
poddadzą się. Trzykrotne odezwy i przyrzeczenia moskala odpierano temże samem oświadczeniem, nie pojmując aby moskale, uważając siebie za sprzymierzeńców i protektorów króla, byli jemu przeciwni. Ale natura moskiewska nigdy i nigdzie nie zmienia się. Dziki Suwarow, przypuszczał aż trzy szturmy i wszystkie trzy były wytrzymane, z nadprzyrodzoną wytrwałością i męztwem przykładnem. Chociaż nie było już tam Pułaskiego, ale duch jego ożywiał duchy konfederatów, a którzy dotrwali aż dopokąd polecenie Pułaskiego nie było wykonane. Jakoż oczekując na wiadomości z Warszawy, doczekali się onej i Jasnogóra nie poddała się aż na wyraźny rozkaz króla i co nastąpiło 15 sierpnia 1772 r.
Na dziesięć dni pierwej, to jest 5 sierpnia 1772 roku podpisywały już trzy zaborcze pentencye, traktatu podziału.
Dlatego też przytaczamy tu jeszcze słowa już cytowanego Ludwika Żychlińskiego: „Przeczytawszy cały ten obraz historyczny, mimowolnie czytelnikowi, razem z nami, przyjdzie na myśl stan charakterów w Polsce. Z jednej strony zupełny brak godności obywatelskiej, miłości sprawy ojczystej z drugiej, nie pytająca o skutki drażliwa popędliwość, w parze z przywiązaniem do ojczyzny, tam, „podłość i służalstwo” tu,„dawna dzielność i poświęcenie się”, czyli, z jednej strony „nikczemność, niedołęstwo”
113
z drugiej,” bohaterskość i hartowna krewkość”. Cóż tu materyału do upadku i do naprawy? jaka niezwykła gdzie indziej mieszanina usposobień, skutek ogromnej, szalonej wolności szlachty, z której każdy z osobna jakby tylko federacyjnie należał do całości, a ten związek federacyjny jakby zależał tylko od dobrej lub złej woli pojedynczych ?
W tem przytoczeniu, czyż Pułaski nie przedstawia się jakby najwyrazistszą postacią dzielności i chwały narodu polskiego?
Powinniśmy tu dotknąć raz jeszcze kwestyi królobójczej z r. 1771 i w jakiem położeniu znalazł się Pułaski z tej okazyi. Owóż tak opisuje ten wypadek Henryk Schmitt . Zeznania Kuźmińskiego, oskarżały Pułaskiego, że z jego rozkazu cała ta wyprawa na porwanie króla, była zarządzona.W skutek tego oskarżenia, wyszły w państwie pruskiem i austryackiem surowe nakazy aby Pu łaskiego, gdyby się w nich gdziekolwiek pojawił, zaraz uwięzić i wydać władzom polskim, na ukajanie. Chociaż zatem sama jeneralność już się oczyściła z zarzutu, musiałaby przecież była dla lepszego udowodnienia swej niewinności, odjąć dowództwo Pułaskiemu, i podciągnąć go do odpo-
114
wiedzialności, gdyby nie wykazał publicznie oświadczaniem, że oskarżenia warszawskie są zupełaie bezzasadne. Zaczęły się teraz usilne nalegania tak ze strony jeneralności, jak niemniej ze strony Adama Krasińskiego, biskupa kamienieckiego księżnej kurlandzkiej Karolowej, z domu Franciszka Krasińska, Antoniego Lubomirskiego, i wielu innych, na Pułaskiego, aby się w osobnym manifeście, wyparł wszystkiego, co mu zarzucano. Rycerski ten mąż zamierzył sam wystąpić z manifestem zawierającym czystą prawdę, to jest : że kazał schwytać Stanisława-Augusta, jako nieprzyjaciela konfederacyi, sprzymierzonego z Moskwą,lecz, że wzbronił najwyraźniej i najsurowiej tar gnąć się na życie jego. Lecz taki manifest nie zgadzał się z widokami jego doradzców powyższych i dla tego ułożono inny, zaprzeczający najformalniej wydanie jakiegokolwiek rozkazu Strawińskiemu, a księżna kurlandzka, która ogromny wpływ wywierała na Pułaskiego, wzięła to na siebie, że go skłoni do podpisania manifestu tego, co też przesadziła rzeczywiście . Wszakże i wówczas, a później tem bardziej gdy się dowiedziano, jakim sposobem wymożono na Pułaskim ogłoszenie innego manifestu, niż ten co
sam od siebie miał zamiar ogłosić; aż nadto go usprawiedliwia przed potomnością, tem bardziej, gdy król sam objawiał że konfederaci nie chcieli go zabić, ale jedynie uprowadzić i postawić go na czele konfederacyi.
115
XI.
Wspomnieliśmy już o wyjeździe Pułaskiego z Częstochowy i udaniu się za granicę. Odtąd zaczyna się dlań zupełnie nowa karyera po za Polską, której nie miał nigdy ujrzeć. Zacytowaliśmy już ciekawy wyjątek z Pamiętników Macieja Rogowskiego, z okazyi postępków Zaremby. Teraz, wszelkie streszczenie czynności Pułaskiego, nie przedstawiłoby go w lepszem świetle, jak to co tenże Rogowski, świadek naoczny i towarzysz nieodstępny naszego boha tera, kreśli o nim w uroczej prostocie. Pamiętnik Rogowskiego zdaje się być dalszym ciągiem słynnych Pamiętników Paska. Dlatego też pisma podobne nigdy nie będą dosyć odświeżane, bo tym tylko sposobem przejdą do potomności i skuteczniej trafią do życzeń czytelników im łatwiejszy będzie dla nich przystęp w nabywaniu tych ciekawych opowiadań narodowych. Przytaczamy zatem ustęp, od chwili w której Pułaski, zamiast wyruszyć ku Piotrkowu aby ukarać zdradę
120
Zaremby, musiał wrócić do Częstochowy po otrzymaniu listów przywiezionych mu przez Osipowskiego. „Maszerowaliśmy spiesznie dzień cały tąż samą drogą co wczoraj, rozmaite czyniąc konjektury i przypuszczenia o tym nagłym powrocie. Marszałek jechał zamyślony, smutny, i z nikim ani nawet ze mną nie gadał. Nie śmieliśmy go się wypytywać, ale później dowiedziałem się o niepomyślnych no
winach które przywiózł Osipowski w onym liście. Nowiny te były takie. Radzimiński, (obywatel zacny i śmiały kawaler, któremu marszałek zawsze w czasie wycieczek, które czynił, komendę w Częstochowie zostawiał) donosił Panu Pułaskiemu, iż zaraz po naszem wymaszerowaniu, otrzymał niezawodne wieści, że Austryak zdjął nareszcie chytrą maskę że generalność z Preszowa wypędził ; że Tyniec, Lanckoronę i Bobrek wojskiem swojem przez zdradę, zajął, i że w głąb wojewódzcy krakowskiego, sandomierskiego i Wołynia się posuwa. Widząc zaś dawniej że Prussak wtargnął także do Wielkopolski i na konfederatów godzi. Mniema iż niepodobna przeciw
121
trzem potencyom się bronić i należy myśleć o własnem bezpieczeństwie, zwłaszcza że Pan Pułaski oskarżony o królobójstwo, mógłby przypłacić głową. Radził więc Radzimiński aby marszałek zemsty na Zarembie zaniechał a jak najśpieszniej o sobie myślał. Wszystkie te szczegóły,w kilka dni później, gdyśmy się przekradali przez Szląsk, sam Pułaski mi opowiedział; a czas pokazał że były prawdziwe.
Już dobrze po zachodzie słońca stanęliśmy w Częstochowie i zaraz Pułaski z Radzimińskim zamknęli się sam na sam, w dawnym refektarzu, i z godzinę, tajemnie dyskurowali. Ja zacząłem się już rozbierać w mojej celi bo byłem bardzo sfatygowany dwudniowym marszem, aż tu nagle wchodzi do mnie Pan Pułaski. Zdziwiłem się bardzo tem jego pokazaniem się, tem więcej, że miał twarz zaaferowaną a na sobie nie swój piękny i bogaty mundur huzarski lamowany srebrem (który ciągle nosił), ale szarą jakąś taratatkę i prostą granatową czapkę z siwym barankiem. Rzekł do mnie: „Panie Macieju, bardzo źle z naszą sprawą. Wiesz panie bracie, że nie desperowałem nigdy, a te tym razem, gdy trzy potencye przeciw nam się zdeklarowały, a allianci nic nie robią, widzę iż niepodobna się bronić. Możnać by wprawdzie mur głową przebić, ale by się i głowa strzaskała; a ta głowa może się zdać jeszcze na cóś gdy złe czasy przeminą. A co więcej, iż desperowanym oporem,święty ten dom Bożej-Rodzicielki, doznałby jakiej krzywdy i ciężkiej zniewagi
122
od schizinatyków i od lutrów. Muszę więc salwować się za granicę, na czas jakiś; a wiedząc ile mię kochasz, i że można na ciebie liczyć zawsze, przyszedłem się zapytać, czy chcesz mi być towarzyszem w tej expedycyi ? Odrzekłem wzruszony i całując w ramie: „Panie marszałku, pójdę za tobą choćby na kraj świata, aż do antypodów. Póki stanie mi siły i życia, nie odstąpię Cię nigdy. Poczem Pułaski mię uściskał, mówiąc: Nie dziękuję ci, bo byłem pewny twego serca. Potem, kładąc palec na ustach, dodał. nie mów, panie bracie o tem nikomu, by się to nie rozniosło po garnizonie, że go opuszczam. Ubierz się nie po wojskowemu i jak najskromniej a nim się rozwidni, wyniesiem się cichaczem z Częstochowy. Na taką nowinę odleciał ode mnie sen który już zaczynał mię morzyć i jąłem się wybierać w drogę. Opasałem na gołe ciało trzosik mój skórzany, w którym było przeszło sto dukacików, częścią wyniesionych z domu, częścią zabranych w matelzakach kozackich, które nigdy próżne nie były. Wdziałem szarawary i kurtę granatową bez żadnych abszlagów, a z broni przyrządziłem tylko pistolety do olstrów. Pan Pułaski nie spał także, ale zatrudniony był pisaniem pożegnania do załogi,-
123
którą to rzecz ułożył w bardzo serdecznym i pięknym stylu, tak że (jakeśmy się dowiedzieli później) wszyscy, a nawet najtwardsi wą- sacze, słuchając onego pożegnania, płakali. Miałem wielką ochotę pożegnać się z moim dobrym przyjacielem i krewniakiem Kalasantym Bzowskim, ale że trzeba było wydać sekret, więc z bólem serca zaniechałem zamiaru. Uklęknąłem więc tylko przed obrazkiem Najświętszy Panny (który wisiał nad moim łóżkiem) i pomodliłem się gorąco do tej królowej polskiej, błagając onę za naród nasz nieszczęśliwy i polecając w Jej opiekę Pana Pułaskiego i siebie, aby czuwała nad nami i orędowała, śród niewiadomych aeardów na które puszczaliśmy się dzisiaj. Ledwie że skończyłem modlitwę, przyszedł Bohdanek, kozak Pułaskiego (którego tenże miał przy sobie od dzieciństwa i bardzo lubił) raportując mi z cicha że W fortecy wszyscy śpią, że konie posiodłane i wszystko do drogi gotowe. Wziąłem więc pistolety pod pachę i zszedłem na drugi dziedziniec, macając po murach, b0 noc jako w ostatniej kwadrze, była chmurna i ciemna. W kilka minut nadszedł i Pan Kazimierz, dosiedliśmy koni, każdy zrobiwszy znak krzyża świętego, wyjechaliśmy samotrzeć i w największem milczeniu, bramą z fortecy. A gdyśmy już byli w polu o jakie staje, Pułaski dotychczas milczący, zatrzymał konia i
124
rzekł do mnie wyciągając rękę ku stronie Częstochowy. Gdyby to nie było tak święte miejsce i tyle drogich pamiątek obejmujące, nie opuszczałbym go, panie bracie,tu bym się bronił do upadłego, i w gruzach bym się zagrzebał. Wiem, że załoga byłaby mi dotrwała ale Radzimiński ma racyę nie trzeba świętego grodu, tego( Palladium Rzeczypospolitą), na ostateczną zgubę i zemstę kacerzy, narażać!
Pierwszym zamiarem Pułaskiego było przedrzeć się do Turcyi, jako do jedynego kraju w Europie,który się deklarował szczerze za konfederacyą bar-
ską i więcej dla niej robił niż dwór wersalski, wojnę przeciw Rosyi podejmując. Ale trudności były wielkie przebijania się przez taką przestrzeń kraju rozmaitemi wojskami obsadzonego, a co ważniejsza,iż Dywan chwiać się zaczynał i z Moskwą wchodził w traktaty, w Bukareście z plenipotentami tejże potencyi, deliberując. Nie było więc roztropnie oddawać się Turkom w szpony i hazardować się bez żadnego użytku dla sprawy publicznej, na taką daleką a niebezpieczną drogę. Granica pruska była tuż pod bokiem, a po miastach
ślązkich wielu obywateli naszych, tchórzów szukających, śród zamieszek krajowych, bezpieczeństwa za granicą,a wojska pruskiego
125
bardzo mało z tej strony, bo wszystko pociągnęło ku Toruniowi. A dalej w Dreźnie, także dosyć Polaków malkontentów czepiających się przy xięciu kurlandzkim; z tych tedy powodów i tym podobnych, zwróciliśmy się ku Prusom.
„W Opolu (zniemczonym na Oppeln) nadybaliśmy szlachcica jednego, Kaliszanina, którego imienia sobie nie przypominam. Był to niepospolity junak i paliwoda. Rozprawiał nam o swoich sukcessach i dziełach wojennych pod komendą Malczewskiego, dokonanych; liczył do pięćdziesięciu Moskalów, których ręką swoją zabił i tym podobne przechwałki,w których ani słowa prawdy niebyło; bo szlachcie frant i jak widać nie lubiący prochowego odoru, krył się na Slązku, nie bez kozery, to jest z tchórzostwa. Ale się złapał najbardziej mówiąc że zna doskonale i jest dobrze znany od Kazimierza Pułaskiego, pod którego rozkazami służył w wyprawie na Litwę. Uśmiechał się Pan Kazimierz, słuchając relacyi onego samochwała i nie chciał mu kontrować, bo na cóż byłoby się to zdało; temn bardziej że ów
kaliszanin był człowiek zabawny i uczynny. I gdyśmy mu powiedzieli że uchodzim z rozprószonej konfederacyi krakowskiej i jedziem do Drezna do xięcia Karola, ułatwił nam przejazd, dając wskazunek drogi i list do przyjaciela swego, Niemca w Świdnicy, on to pierwszy zakommunikował nam smutną wiadomość o mającyah nastąpić oborach zaprojektowanych przez Rossyę, Austryę i Prussy.
126
Jechaliśmy, ja pod mojem własnem, a pan marszałek pod Jana Karczewskiego imieniem; stąd kaliszanin przywrócił się do kuzynostwa mówiąc że przez matkę jest z Karczewskim skoligacony. Pułaski miał z sobą znaczny zapas pieniędzy, za wszystkie wydatki płacił i nie pozwalał mi nic expensować, a gdym się przechwalał z moim trzosikiem, rzekł uśmiechając się,schowaj to, panie bracie,na gorsze czasy; teraz mam nieco grosza, i póki mi stanie, nie pozwolę abyś jeden szeląg wydał za mnie. Bohdanek służył nam wiernie i ochoczo, zawsze trzeźwy, pilny, doglądając koni i matelzaków, jak oka w głowie, a niekiedy dla rozerwania,nucił nam dźwięcznym głosem piękne a smutne dumki ukraińskie, tak że nieraz od nuty samej, na płacz się nam zbierało. Rozmowy też nasze nie zawsze były wesołe, jak zwyczajnie u exulów, rzucających kochaną ojczyznę. Bóg wie na jak długo, a dla ojczyzny tej złe następowały czasy; a na taki nawał nieszczęść trocha tylko nadziei w świętości naszej sprawy i w opatrzności boskiej !
Po pięciu dniach podróży przybyliśmy do Świdnicy, (zniemczony na Sehweidniłz). List kaliszanina przydał się nam bardzo, bo wszędy po wioskach lud prosty z polska gada, ale w miastach już wszystko niemieckie, a my po szwabsku ani weź.
127
Pan Pułaski umiał po francusku, a ja po łacinie jako-tako, jak mię ojcowie Jezuici nauczyli; ale w Śląsku te dwa języki nie popłacają. Szczęściem nasz Niemiec, poczciwe człeczysko, gadał nieźle po polsku, bo był niegdyś felczerem przy Lubomirskim, staroście kaziimirskim, a po śmierci tego pana, wrócił na starość do rodzinnego miasta i trudnił się medycyną. Wspomnę tutaj, intra parenihesis że w onych czasach nie było innych medyków w Polsce, tylko Niemcy albo Żydzi, a rodowici Polacy, mieli do tego rzemiosła odrazę, szczególniej szlachta herbowa, za nieprzyzwoitą rzecz uważając, bawić się seręgą lub lancetem. Puszczali oni krew innym to z kadłuba, to ze łba, ale tylko używając do onej operacyi, szabli na sejmikach ze swoimi, lub na pobojowisku, z nieprzyjaciółmi Rzeczypospolitej. Otóż ów to Niemiec podejmował nas, w swoim domu, przez dwa dni uczciwie i serdecznie, bo się gościnności w Polsce nauczył, i z kraju naszego niemałe wywiózł pieniądze za swoje rhumbarbanm i inne łacińskie przysmaki. Dał on nam instrukcyę na drogę aby do Drezna brać się przez Zittawę i Zgorzelice, które to ostatnie miasto, Niemcy zowią Gorljtz i sążyliśmy do Drezna, bo tam był książę kurlandzki i żona jego z domu Franciszka Krasińska,
128
córka Stanisława Krasińskiego, starosty nowomiejskiego, którą ów książę kurlandzki syn nieboszczyka króla Augusta III, jeszcze za żyda ojca, tajemnie w Warszawie poślubił, a teraz, po jego śmierci, do siebie do Drezna powołał. Pan Pułaski będąc młodym, bo szesnastoletnim chłopcem, bywał w do mu starosty Krasińskiego, i bardzo się w pannie Franciszce, późniejszej księżnie kurlandskiej, rozamorował. Mówiono, że i panna odpłacała mu afektem, ale później, gdy Lubomirscy wzięli ją do Warszawy i gdy królewic Karol z uczciwemi sentymentami się jej oświadczył, panna Franciszka, omamiona rangą pretendenta, zapomniała o panu Kazimierzu,starościcu wareckim. Ale Pan Pułaski o niej nie zapomniał; jednak, jako dobry katolik a uczciwy kawaler, widząc że sakrament małżeństwa rozdzielił go na zawsze z kochanką, chciał przynajmniej utrzymać wierne dla niej serce i bezinteressowną przyjaźń. Nie był on autorem projektu ale popierał zdanie tych, którzy w czasie konfederacji, księcia Karola, na króla polskiego forytowali, pocieszając się myślą że jego Franusieńka włoży koronę na czoło i że on jej drogę do korony utoruje. Wiedzieliśmy także, że był w Dreźnie Rostworowski, starosta żytomirski, interessami konfederacyi przy dworze saskim trudniący się i pani Moszyńska, przyjaciółka księżnej kurlandzkiej,
129
pani zacna i dobra Pułaskiemu i mnie osobiście znana. Od tych to osób spodziewaliśmy się powziąć języka co się stało z generalnością, rozpędzoną z Preszowa i w którą stronę mamy się udadź, aby skutecznie służyć ojczyźnie.
Dnia 8 juiii 1772 r. wjechaliśmy do Drezna stolicy saskiej, miasta porządnie i wspaniale zabudowanego, o dziwnie pięknych pałacach i kościołach misternej struktury. Rostworowskiego już nie było,ale pani Moszyńska przyjęła nas serdecznie jako prawdziwa przyjaciółka. Ona to nam doniosła że Michał Krasiński, Michał Jan Pac, Michał Kazimierz Ogiński i Ignacy Bohusz, nie wiedząc gdzie się salwować, ukrywali się przez czas jakiś w Wiedniu, w mieszkaniu ambassadora francuskiego, kardynała de Rohan, który to prałat, wolny im przejazd, przez austryackie kraje, do Bawaryi wyrobił,dokąd już wyjechali, nie mając się zatrzymać aż w mieście Monachium (po naszemu Mnichów). Radziła więc przeto, aby w Dreźnie zabawić, czekając z której strony wiatr pomyślny powieje, przynosząc może jaką interwencyę w naszej sprawie, ze strony Francyi lub Turcyi. Rada była dobra, łatwo więc przystaliśmy na nią : zwłaszcza że nam znużonym,szybką podróżą, potrzeba było wypoczynku, a skołatanym sercom naszym, jakiejkolwiek pociechy.
130
Parę dni później, poczciwa pani Moszyńska zawiozła swoją kolaską Pana Kazimierza do księżnej kurlandskiej, która nie mieszkała w zamku elektorskim, jakby się to jej z prawa należało, ale w osobnym pałacyku, na przedmieściu Drezna. Bo choć jej małżeństwo z księciem Karolem było ogłoszonem publicznie, jednak dwór saski nie chciał jej dotąd przyznać tytułu i rangi księżnej. Jakie było spotkanie dwojga kochanków, po trzynastu leciech niewidzenia się, trudno powiedzieć, świadkiem naocznym nie bywszy, ale po kilku godzinach, Pułaski wrócił bardzo pomieszany i smutny. Mówiąc mi że widział księżnę kurlandską, że z nim długo i z afektem o konfederacyi gadała, ale dodał z westchnieniem: „Panie Macieju, purpura i honory nie dają ukontentowania i satysfakcyi. Ta biedna Franusia nie jest szczęśliwą ! Jakoż, dowiedziałem się później, że w księciu Karolu, dawna miłość dla żony ostygła, i że onę
zaniedbywał, za innemi kobietami biegając, choć księżną, podówczas była jeszcze młodą, bo zaledwie trzydzieści lat liczącą i
131
niepospolicie urodziwą. W Dreźnie było wielu Polaków, częścią należących do partyi saskiej, częścią wojażerów szukających w Saksonii przytułku w czasie zamieszek krajowych. Widywali się wszyscy u pani Moszyńskiej i u państwa Mniewskich, wdzięcząc 131 się sobie w oczy, a za oczami jedni na drugich psy wieszając. Każdy tam miał za swoje, i przyszło do tego że niejaki Lisicki zaczął gadać przed innemi,że Kazimierz Pułaski dał się przekupić Saldernowi, i za dwa tysiące czerwonych złotych, konfederacyę opuścił. Już to, niestety, w narodzie naszym ta jest niecnota, iż przez zazdrość czy płochość lubią Polacy szkalować ludzi dobrze zasłużonych krajowi. Nie pierwszyć to przykład. Gdy za Jana-Kazimierza, Stefan Czarniecki oczyścił kraj od Szweda, i sam zbawił Rzeczpospolitę.Patrzali na niego zyzem magnaci, mówiąc: i taki szlachciura dochrapał się krzesła w senacie, różne kalumnje o nim siejąc. A ów wiekopomnej pamięci Śmigielski, mąż wielkiego animuszu i silnej ręki, co za Augusta II tak wojskom saskim dał się we znaki, czyż nie był przez swoich za zdrajcę ogłoszony? A niedawno temu, Józef Pułaski, starosta warecki, starzec siwogłowy, który, jak drugi Pryam Trojański, siebie i synów swoich na usługę ojczyzny poświęcił. Czyż nie popadł w suspicyę u swoich i intrygami panów Potockich, czyż nie został zamknięty w areszcie,gdzie ze zmartwienia i żalu dokonał cnotliwego żywota. Brakowało tylko aby i syn jego Kazimierz, serca wielkiego kawaler, i tyle Polsce zasłużony wojownik, nie uszedł złośliwości ludzkich języków!Chrystus-Pan nasz, wyrzucał Jerozolimie iż mordo wała swoje proroki, a otóż i nad naszą Rzeczpospolitą zapłakałby trzeba za to, że pozwala kamienować najcnotliwszych synów swoich.
132
Przebacz im Panie, bo niewiedzą co czynią! Ja zrazu, nic o onych kalumnjach nie wiedziałem, ale Lisicki tak głośno szermierzy! językiem iż się to do Pułaskiego doniosło, który natychmiast wyzwał go na pojedynek, i tak skarcił panicza iż musiał psie oskarżenia swoje odszczekać i wynieść się cichaczem z Drezna, gdzie mu wszyscy, po onej nieszczęśliwej okazyi dopiekali żarcikami, do żywa. Rzecz bowiem tak się stała. Pojedynkowali się na pałasze. Pan Kazimierz, jak wiadomo był gracz nielada w onę sztukę, i gdyby był chciał, rozpłatałby był łeb Lisickiemu, ale się kontentował tylko obcięciem mu prawego ucha. Otóż Lisicki, straciwszy ucho, wyszedł, jak to mówią, na szelmę i śmiech powszechny ściągnął na siebie, bo mówiono zaraz, że kto ma za długi język, temu ukrócają ucha. Otóż te i tym podobne dyskursa wypłoszyły złośliwego głupca, i uspokoiło się na czas nie jakiś, między nami. Bo, choć wszyscy poważali Pułaskiego i nikt onym suspicyom wiary nie dawał, jednak powtarzano je między sobą przez lekkomyślność, i gdyby Pan Kazimierz nie był skarcił onego Lisickiego,znalazłby się może nie jeden prostaczek który by to był wziął za dobrą monetę.
133
Ale ucho odcięte położyło koniec wszystkiemu. Pułaskiego jednak bardzo to ubodło, bo był człowiek ognisty; czuł wszystko żywo, szczególniej niesprawiedliwość. Nie raz, wspominając o tem łzy miał w oczach i ledwie go moje perswazye, dobroć pani Moszyńskiej i rady samego księcia kurlandskiego i jego żony, uspokoiły.
Był także w Dreźnie drugi pojedynek o żarcik w słowach, a to z następującej okazyi. Siedziało kilku naszych u węgrzyna, wypróżniając jedną i drugą butelkę, ale nie dla żadnego opilstwa, tylko zwyczajnie dla humoru. Dyskurując o tem i o owem, przyszła mowa o imionach litewskich że są krótkie. jak na przykład, Pac, Łos, Karp, etc. a zaś koronne długie i zawsze zakończone na ski. Dawali rozmaite racye jakie kto wiedział, a Kuliński, facetus zawołany, rzekł. A więc gdyby jaki koronjasz nazywał się np. Kiepski, więc odjąwszy mu ski, zostałby się litwin ! Zaśmiali się wszyscy,wyjąwszy jednego, bo w całej kompanii jeden tylko był litwin, i miał właśnie nazwisko krótkie, bo zwał się Szczytt. Otóż tedy pan Szczytt obraził się za takową kwalifikacyę litwinów, i wyzwał Kulińskiego na pojedynek. Bili się na pistolety dwa razy, a zawsze bez skutku, chód za drugim razem po stawiono ich o sześć kroków. A zatem sekundanci,i inni Polacy zagodzili sprawę, dowodząc słusznie, iż to był żart przy butelce, a więc nie warto
134
aby dwaj dostojni kawalerowie zabijali się do upadłego, dowód męztwa i determinacyi sobie dawszy. Podali więc sobie rękę i odtąd żyli w dobrej komitywie. Ważniejsze także wypadki polityczne, podówczas wydarzone, oderwały od tych drobnostek całą naszą uwagę. Zabór krajów Rzeczypospolitej, przez trzy ościenne mocarstwa nie był już żadnym sekretem. Pan von Essen, rezydent saski w Warszawie, przysłał już do dworu swojego najpewniejszą o tem wiadomość, i w całych Niemczech głośno o tem mówiono. Utyskiwaliśmy na widok onej wielkiej grożącej chmury, pocieszając się jeszcze że z niej tyl ko mały deszcz spadnie. A oto, w niedługim czasem wyleciały z niej gromy zdradliwe, z wielkim szwankiem dla biednego kraju naszego. Tak to ludzkie rachuby zawsze są mylne, a Bóg Wszechmogący często i niewinnych karze za grzechy ich ojców. Niechaj będzie wola Jego święta błogosławiona!
W owym także czasie, panowie nasi składający generalność, już usadowili się w Bawaryi, i spisawszy protestacyę ułożoną wymownem piórem Bohusza, posłali ją Sułtanowi do Stambułu, i w gazetach holenderskich ogłosili. Byłem raz na obiedzie z Pułaskim u księżnej kurlandskiej. Żyła w swoim pałacyku nie bardzo dworno, dosyć przyzwoicie na córkę polskiego magnata,-
185
ale niedość huczno na żonę królewica. Była to pani rzadkiego rozumu i zacnych sentymentów, a urody niepospolitej. Kibić miała wysmukłą, twarz gładką ale bladą, snać od świeżych smutków. Oczy bardzo żywe i ujmujące, a głos dziwnie miły i chwytający za duszę. Pułaski, człowiek taki ruchawy i mocnego postanowienia, drżał w jej obecności jakoby żak przed księdzem rektorem, tak że mi aż żal go było, bo wiedziałem że tajony sentyment takim nieśmiałym go czynił. Gadaliśmy długo o tem i o owem, a szczególniej o sprawach Rzeczypospolitej. Księżna wiadoma dobrze dzieł walecznych Pułaskie go, obsypywała go zasłużonemi pochwałami i do wytrwania zachęcała, napomykając często o księciu Karolu, jako szczerze przywiązanym do Polski, która była dla niego, nie drugą, ale jedyną ojczyzną.Były i inne dyskursa o dawniejszych czasach, gdy księżna kurlandska była prostą starościanką i widywała Pana Kazimierza. Wiadomy sekretu, patrzyłem na nią pilnie i dostrzegłem że mówiąc o tem, spaliła raka, a Pan Pułaski bardzo się także zarumienił. Ale oboje zachowali się w granicach przyzwoitości, jak należało na roztropną białogłowę i uczciwego kawalera, rozdzielonych sakramentem małżeństwa ! Kilka już miesięcy siedzieliśmy w Dreźnie gdy nam przybył z Polski nowy towarzysz, rotmistrz Wielichowski, który się
186
bardzo do Pułaskiego przywiązał. On to, naoczny świadek, opowiedział nam jak po naszym wyjeździe, Suworow z licznem wojskiem podstąpił pod Częstochowę, domagając się wydania fortecy. Radzimiński odpowiedział że podda się, ale tylko królowi polskiemu, a straży Jasnejgóry nie powierzy chyba wojskom komputowym koronnym. Przypuszczali więc kilkorakie szturmy moskale, ale zawsze ze stratą odparci, aż wreszcie 15 augusta przyszedł ordynans z Warszawy aby im fortecę wydać; więc Radzimiński, choć z bólem serca, wykonał rozkaz królewski. Moskale nie dopuścili się żadnych gwałtów nad załogą, jak to zrobili byli przy zajęciu zamku krakowskiego w r. 1768; każdemu wolno gdzie chciał iść pozwalając. Suworow, choć schizmatyk, przed ołtarzem Najświętszej Panny przykładnie się modlił i żadnej krzywdy zakonnikom czynić nie dopuścił. W czem, pokazał się lepiej od Lutra Drewicza, który na Rodzicielkę Bożą bluźnierstwa miotał, za co też nieraz przez grzeszne nasze ręce bity będąc, karę, jak przystało,otrzymał. Niedługo potem, Pan Pułaski otrzymał listy od generalności wzywające go do Braunau, bawarskiego miasta, gdzie Krasiński, Pac i inni panowie,opuściwszy Mnichów, siedzieli. Wołano go aby przyszedł wspólnie radzić o losie zagrożonej Rzeczypospolitej, nie mógł więc na takowe wezwanie zatkać uszu,-
137
ale posłuchał jak najprędzej. Choć przeto było nam w Dreźnie, jak w raju, wybraliśmy się je dnak w drogę, pożegnawszy się uczciwie z księciem Karolem a serdecznie z księżną, i z poczciwą panią Moszyńską, która dla nas była jakby matką; takoż i z innymi Polakami którzy nas obsypali błogosławieństwami, szczęśliwej życząc podróży i prędkiego powrotu. Przybyliśmy byli do Drezna niezbyt weseli, a oto wyjeżdżamy z sercami jeszcze bardziej rozżalonemi, bośmy zostawili za sobą miłych przyjaciół drużynę, i ciągnęli głębiej w świat, a dalej od ukochanej ojczyzny! Głównemi personatami generalności w Braunau,byli: pan Michał Krasiński, brat rodzony Adama, iskupa kamienieckiego, marszałek generalny koronny; pan Michał- Jan Pac, marszałek generalny litewski, i pan Ignacy Bohusz sekretarz konfederacyi. Wszyscy trzej brzuchacze, miernego wzrostu, ale czupurnej miny, szczególniej Krasiński i Bohu pierwszy człowiek przyjacielski, hulaka i facetus. Drugi pełen wiadomości i nadzwyczaj wymowny. Ale obadwa ludzie z impetem, gorączki jakich mało.Ci dwaj nosili się po polsku. Pan Michał- Jan Pac niepozornej fizyonomii, ale znakomicie uczony, a tak w obejściu się uprzejmy i słodki iżby go było można do rany przyłożyć. Pac nosił się z francuska, kuso, w peruce, i charakterem swoim łagodnym mitygował porywczość-
188
ognistą dwóch swoich kompanów. Michał-Kazimierz Ogiński hetman wielki litewski, już był wyjechał do Londynu, ale zastaliśmy jeszcze w Braunau, oprócz wyżej wymienionych, dwóch zacnych obywateli : Wiesiołowskiego i Lnińskiego. Każdy z tych panów, miał jaki taki zapas pieniędzy, a oprócz tego bankier Brea z Wiednia przysłał im resztę subsydyów francuskich u niego złożonych. Żyła więc generalność huczno, po szlachecku, odprawiając traktamenta i festyny. A jako szerszenie ciągną do otwartego ula, tak do onych stołów w Braunau, nazbiegało się z całej Rzeszy niemieckiej, i gdzie jaki był Polak. Znalazło się tam przeto wielu ludzi, nikomu nieznanych i kilku młokosów, wiercipiętów na nic niezdatnych i gorszącego postępowania. Przytoczę tutaj jeden tylko przykład, ale smutny. Wkrótce po moim z Pułaskim przyjeździe, umarł w Braunau pan Lniński, poczciwy i zasłużony Polak, i leżał w swojej gospodzie na katafalku przyzwoicie przystrojonym.W dzień pogrzebu, przychodzim do onej gospody i widzim co? Oto, wyjęto trupowi krucyfix który po katolicku trzymał w złożonych rękach, a na to miejsce wsadzono mu niżnika żołędnego. Któryś z tych młodych trefnisiów zrobił ów żart nie przy
zwoity dla tego że nieboszczyk za życia, lubił karty i był zaciętym graczem. Zgorszeni byliśmy mocno onem świętokradztwem.

139
Niewiem kto owego figla wypłatał, ale pewny jestem że za to Pan Bóg go skarał, bo trup jest rzeczą świętą nawet u lutrów i u bissurmanów. Siedzieliśmy w Braunau miesięcy kilka. Pan Pułaski chodził na rady, ale się nie mogli zgodzić. Do dwóch ludzi impetowych Krasińskiego i Bohusza, dołą czył się Pułaski także człowiek nie w zimnej wodzie kąpany, a przy tem werydyk nad miarę. Na próżno Pac słodyczą swoją ich łagodził; generalność kipiała jak ukrop przy ogniu. Zresztą, Bohusz szanował Pułaskiego i kochał jako tenże tego był godzien, ale panowie magnaci Pac i Krasiński nie mogli zapomnieć że ojciec pana Kazimierza stawał niegdyś przed trybunalskiemi kratkami sprawy Czartoryskich forytując; i w niejednej okoliczności dawali mu to do poznania. Nie prosto i otwarcie, bo byłby nie dał sobie grać po nosie, ale ubocznie i grzecznie, po pańsku. Znudzony tern wszystkiem Pułaski, i widząc że na nic jego obecność zdać się nie może (tem bardziej iż nie był członkiem generalności, ale tylko jako głos konsultacyjny, wezwany został), postanowił Braunau opuścić. Wyjechaliśmy więc w połowie januarii roku pańskiego 1773 do Frankfurtu nad Menem, gdzie był Karp i Wielichowski, i gdzie po
140
dwóch tygodniach drogi - przejechawszy kraju niemieckiego niemało, stanęliśmy. Tam dowiedzieliśmy się że manifest trzech dworów o rozbiorze już publikowanym został, że Moskwa senatorów naszych, więzionych w Kałudze, wypuściła i że sejm extra ordynaryjny na 19 aprila do Warszawy konwokowany został. Co dzień gorsze, jedne po drugich, przychodziły wieści. Sejm ów zawiązał się w konfederacyę pod laską Adama Łodzią Ponińskiego, bardzo miernych sentymentów człowieka, królewskiego a tern samem moskiewskiego partyzanta i dla tego przez Sztakelberga popieranego. Posłowie nowogrodzcy, wiekopomnej pamięci Tadeusz Reyten i Samuel Korsak, podobni do starożytnych Katonów, opierali się gwałtowi, śmiało i żarliwie protestując, Ale gdy wojska trzech dworów wkroczyły do Warszawy i otoczyły izbę poselską, Stanisław-August Poniatowski uląkł się i zaczął płakać (jedyny talent jaki miał, była w nim łatwość płakania; cnota dobra u bobra, ale u króla, nie), zaklinając Seym aby próżnym oporem, nie pogorszał sprawy. Wyznaczono więc delegacyę, która później haniebnie, zabory trzech dworów, konfirmowała. Takiemi to smutnemi nowinami alarmowani byliśmy co dzień. Każda gazeta, każdy list, nowe klęski i nieszczęścia zwiastowały. Jeden tylko list pocieszył nas nieco. Był on od Mazowieckiego.
cdn
1.06.2009 13:00
141
regimentarza konfederacyi ziemi Dobrzyńskiej, bardzo zacnego męża i determinowanego kawalera. Po rozprószeniu barskiego związku, pan Mazowiecki, z kilkoma oficerami dostał się do Turcyi i siedząc w Silistryi ze swoimi, dowiedział się od jednego przejeżdżającego tamtędy Francuza, że generalność i Pułaski byli w Braunau w Bawaryi, więc natychmiast, przez zdarzoną okazyę, do pana Kazimierza list wyexpedyował, który mu Bohusz do Frankfurtu, odesłał. W tym liście, donosił Mazowiecki że Turek gotuje się nie żartem na wojnę przeciwko Moskwie,że Polaków uczciwie traktuje obiecując sukkurs i opiekę przeciw gwałtom trzech dworów zaborczych, że kilkunastu już naszych konfederatów (i kilku w Turcyi osiadłych jeszcze od r. 1768) około niego zebrało się, czekając chwili walczenia wraz z ottomańską armją, przeciw wspólnym nieprzyjaciołom; inwitując nareszcie Pułaskiego, aby między Niemcami czasu nie tracił, ale dążył do Silistryi, brać nad Polakami komendę, którzy jego obecności, jak kanie deszczu oczekują. Pan Pułaski i my wszyscy bardzośmy się oną nowiną ucieszyli, chwytając się z nadzieją za onę nić pajęczą, która miała się zerwać i nas bezużytecznie na cięższe próby i w większe mizerye wtrącić. Tegoż samego dnia, w którym odebraliśmy list od Mazowieckiego, przyszedł na naszą gospodę człowiek
142
dziwnego ułożenia i opowiadający rzeczy niesłychane i cudowne. Był on Polakiem, ale imienia swojej familii powiedzieć nie chciał. Ubrany zaś był niby jak zakonnik w szerokim kapeluszu, w długiej sukni czarnej jak szarafan żydowski i przepasanej na biodrach, białym sznurem jak noszą mnichy. Opowiadał nam iż mu się pokazał święty Stanisław, biskup, opiekun Rzeczypospolitej i kazał iść głosić Polakom, iż trzy dwory zaborcze, w krótkim czasie, ciężko ukarane zostaną. Że Petersburg zginie od wody, Wiedeń od powietrza a Berlin od ognia. Że nad Polską panować będzie król, urodzony na wyspie i da jej wielką potencyę i szerokie granice, etc. u Mówił łatwo i z impetem, ale w oczach miał cóś przerażającego, iż zdawało się że mu piątej klepki w głowie brakuje. A gdy Pułaski słuszną zrobił uwagę, że gdy odebrał taką missyę od Św. Stanisława, powinien by proroctwa swoje głosić po Polsce, a nie po krajach Rzeszy-niemieckiej. Odpowiedział, pokazując palcem w górę;że taka jest wola Pana Boga,że tam idzie gdzie go gwiazda prowadzi! Ten człowiek dziwaczny bawił dzień cały we Frankfurcie, a potem poszedł niewiadomo dokąd. Pieniędzy, które ofiarowaliśmy na drogę, wziąść nie chciał, przyjął tylko traktament i nocleg i już nigdy o nim nie słyszałem.
143
Około onego czasu także dowiedzieliśmy się z gazet, że ukończono śledztwo processu o porwanie króla, że Łukawski i Cybulski zostali ścięci w War szawie, a Pułaski, chociaż nieobecny i na którego z tego powodu, oskarżeni całą winę składali, także na karę miecza skazany. Zasmucił się Pan Kazi mierz oną niesprawiedliwą kondemnatą i zaraz napisał swoją przeciw temuż wyrokowi protestacyę, która w pierwszej kopii była bardzo przyzwoitą i szczerą. Ale i na nieszczęście pan Karp, przez zbytnią gorliwość i złe wyrachowanie, zaczął perswadować Pułaskiemu, aby wszelkiej partycypacyi swojej do tej nieszczęśliwej affery, zaparł się. Mimo rad moich i Wielichowskiego, dał się marszałek omamić i zrobiwszy drugą kopję w Karpiowym sensie, do gazety holenderskiej podał gdzie ją wydrukowaną czytałem (bom już wówczas nie mając nic do roboty, nieźle się po francuzku poduczył). Nie raz potem Pan Kazimierz żałował tego, ale już było za późno gdy czarne na białem zostało się, a opinii publicznej wcale to nie zmieniło. Wiadomo iż Pułaski nie był autorem onego projektu porwania króla; ale gdy mu Strawiński plan swój zakommunikował, nie sprzeciwił się onemu. Owszem, pomoc przyrzekł i w dzień naznaczony, z mocnym oddziałem na spotkanie sprzysiężonych, ku Warszawie posunął się. Ale że zamiaru zabójstwa nie było.
144
Najlepszym dowodem jest to, że zaraz po nie udaniu się rzeczy onej, powiedział Pułaski w mojej obecności do Radzimińskiego : „Lepiej że tak się stało Mośpanie, bo cóż bym ja tu z tym Ciołkiem robił. Taki jest herb Poniatowskich. A gdy Radzimiński odrzekł: „Jużcić gdyby go byli zabili, nie wielka byłaby szkoda , jaki bądź sukcessor, był by lepszy. I gdyby Katarzyna, Repnina nawet na tron Rzeczypospolitej wsadziła, toby może uczciwej postępował mi ten chytry niedołęga ! Co słysząc Pułaski, ofuknął go, mówiąc: „Na detronizacyę zgoda, ale na zabójstwo, nigdy! Mogą Anglicy królów swoich mordować; ale polskie i katolickie ręce jeszcze dotąd krwią nie pokalały się i nie pokalają. Byłbym przyjął króla w Częstochowie z należytym respektem i starałbym się, perswazją „na lepszą drogę naprowadzić. Ci którzy Pułaskiego o królobójstwo oskarżają, niechaj te słowa rozważą, czyli to są sentencye królobójoy ?
Tymczasem zaczęła się bójka w Turcyi. Gdy kongres w Bukareście rozchwiał się, Rumiańców na czele moskiewskiej armii, przeszedł Dunaj w początkach junii i spotkał tureckie wojsko liczne i silne, ale prowadzone przez niedołężnego wezyra Muzum- Oglu. Z początku więc Moskale wzięli górę, pobili Turka po dwakroć, ale gdy przyciągnęli pod Silistryą i oblegać zaczęli one miasto, znaleźli sęk nie do
145
przygryzienia.- Dowódca garnizonu był człowiek wielkiego serca i militarnych talentów pełen a Mazowiecki ze swymi konfederatami nie siedzieli jak malowane lale, ale zagrzewali Turków, przykłady męztwa im dając. Czyniono z miasta gęste wycieczki i z tak pomyślnym sukcessem, że armja moskiewska, o zdobycie miasta kusząca się, osłabiona, zniechęcona i ciągle bita, odstąpiła od oblężenia, rejterując się w nieładzie za Dunaj. W onej ucieczce, korpus generała Wejmama został całkiem rozbity, a dowódzca na placu zginął; i gdyby Turcy umieli byli korzystać ze zwycięztwa, pewno by i jedna noga moskiewska, nie uszła. Takie to wiadomości doszły do nas do Frankfurtu i w skołatane serca nasze, nie małą wlały nadzieję. Zaczęliśmy się wybierać nie żartem do Tureczczyzny. Generalność nasza przeniosła się z Braunau do Augsburga, a stamtąd do wolnego miasta Lindau i w onym czasie dwie nowe protestacye, bardzo wymownym stylem ułożone i dobitnemi argumentami przez pana Bohusza poparte, do Stambułu, na ręce Sułtana posłała i w gazetach ogłosiła. Pan Pułaski, będąc w korrespondencyi z p. Bohuszem i księżną kurlandską, zwierzył się im ze swego projektu jechania do Turcyi, który to zamiar i w Lindau i w Dreźnie został pochwalony. A poczciwa księżna kurlandską, choć sama niebogata i bynajmniej o to nie obligowana
146
przysłała nam, na ręce bankiera Kuntza, tysiąc czerwonych złotych, na opędzenie kosztów podróży; który to fundusz spadły jak z nieba, bardzo się przydał; bo już około Pana Kazimierza (który wszystkie expensa za nas płacił) zaczynało być krucho. Pan Karp, że był słabowitego zdrowia, a miał dobrze naładowaną szkatułę litewskimi talarami, (z czem się taił, ale o czem wiedzieliśmy), pozostał w Niemczech. A Pułaski, Wielichowski i ja, i nasz wierny nieodstępny Bohdanek, poleciwszy się opiece Pana Boga Wszech- mocnego, wyjechaliśmy z Frankfurtu, na nowe i nieszczęśliwe puszczając się azardy. Wyjechawszy z Frankfurtu w końcu decembra 1773, nie stanęliśmy w Silistryi aż 10 martii, roku pańskiego 1774, w sam dzień czterdziestu świętych męczenników, co było zaraz jak gdyby przepowiednią smutnego naszego losu, garstki biednych chrześcijan na męczeństwo wydanych śród bisurmańskiego narodu. Gdybym chciał opisywać wszystkie szczegóły tej długiej podróży naszej, częścią morzem na statku, a najwięcej lądem na wozach i konno odbytej, nie starczyłoby i wołowej skóry. Bo widziało się rzeczy ciekawych dosyć, krajów i miast zagranicznych nie mało, i ludzi rozmaitych nacyi, jako to: Niemców, Szwajcarów, Włochów, Wenecyanów, Dalmatów, Bośniaków, Serbów, Bułgarów etc.
147
Wspomnę tylko intra parenłhesis że miasto które mi się najlepiej podobało, była Wenecya gdzieśmy około tygodnia wypoczywali. Wybudowana jest w wodzie, zapewne na palach dębowych, a mieści w sobie pałace i kościoły tak bogate i tak misternej struktury, jakich ani w Warszawie, ani w Krakowie, ani w żadnem mieście Rzeszy niemieckiej nie widziałem. Oprócz rynku kształtnemi gmachami otoczonego, niema innego miejsca do przechadzki, wyjąwszy mostów. To też jak zapamiętają najstarsi ludzie, nigdy niewidziano w Wenecyi ani kolaski, ani konia, i mieszkańcy do odwiedzin i interesów używają długich czółen pokrytych dachem i czarno malowanych, które gondolami zowią. Lud tam bardzo ruchawy i wesoły, a kobiety dziwnej urody i dla cudzoziemców z wielkim affektem. Zwiedziliśmy kościoły, z których najcelniejszy jest Św. Marka, patrona weneckiego, i bogaty arsenał Rzeczy pospolitej, do którego wejście wyrobił nam rezydent francuski, bo rząd tamtejszy bardzo podejrzliwy i nierad cudzoziemcom pokazywać sekretu i zasobów swojej potęgi. Mazowiecki i inni konfederaci obecni w Silistryi, przyjęli nas z otwartemi rękoma, łzami radości oblewając nas. Zaraz nazajutrz, Pułaski miał posłuchanie u baszy dowodzącego garnizonem, bo Silistrya jest mocną fortecą. Za tłumacza służył niejaki Suski, mazur w Turcyi od ustąpienia z 148 Baru 1768 roku tułający się i jak mówiono zbisurmaniony, czego się jednak zapierał przed nami, znak krzyża świętego czyniąc i kardynalne akta wiary powtarzając. Basza wiedział o randze i zasługach Pułaskiego, i o mojej i Wielichowskiego kondycyi, że każdy z nas był szlachcicem, to jest Effendijmy jak Turcy zowią, przyjął więc nas bardzo uczciwie, dyskurując o tem i o owem, o nie sprawiedliwym zaborze krajów Rzeczypospolitej, o generalności, o królu Stanisławie-Auguście, o armii moskiewskiej, o Rumiańcowie, etc. a wszystko z wielkim rozumem i przyzwoitością. Kazał nam przynieść na traktament, fajki złocone, przedziwnym tytuniem nałożone i w małych kubkach porcelanowych kawę, którym to specyałem bardzo się Turcy delektują, ale nad który my Polacy, wolim węgrzyna, a nawet stary miodek. A po odprawie, przysłał nam w prezencie na naszą gospodę, cztery przepyszne konie i kompletny rynsztunek wojenny, w czem nam nie mało wygodził bo oprócz pistoletów nie- mieliśmy żadnej broni. Pułaski objął komendę nad oddziałem konfederatów, czterdzieści ledwie głów liczącym, ale złożonym z ludzi determinowanych i walecznych. Mieliśmy nadzieję że się ów oddział powiększy, bo już o tem w Polsce zaczynało być głośno i wielu wolontaryuszów ku nam się przemykało. Wszystko szło trybem
149
militarnym i co dzień czyniliśmy egzercye na nową nianjerę niemiecką, która Pułaskiemu bardzo się podobała i w którą nas wprawiał. A gdy Sulmirski, tęgi rębacz i stary wyjadacz, zaczął mruczeć pod nosem, że na co nam te nie mieckie figle i korowody, gdy mamy naszą krzyżową sztukę i ono staropolskie nabij i zabij, Pułaski dosłyszawszy one mruczenie, ofuknął go, mówiąc Krzyżowa sztuka, panie bracie, dobrą była na dawne czasy, ale teraz gdy nieprzyjaciele nasi coś więcej od nas umieją, musim ich sekretu uczyć się, aby im w bitwach podołać. A z resztą, dobre czy złe, taka moja wola. Szefem malowanym być nie myślę, i kto mi się oddał w komendę, musi mię słuchać. Co usłyszawszy Sulmirski, zreflektował się i zamilkł, prosząc o przebaczenie pana marszałka i egzercytował się wraz z nami w sztrychy niemieckie, w zachodzenie trójkami, i inne nowe praktyki. Tak więc przy Bożej łasce i dobrem zdrowiu pędziliśmy czas użytecznie a uczciwie. Bywała kiedy niekiedy jaka taka przekąska i przepitka, ale to tylko dla pociechy i dla nabrania fantazyi, nie zaś dla rozpusty i obrazy Panu Boga. Najwięcej nam było smutno że w tem mieście turockiem, nie było ani kościoła ani księdza katolickiego, a więc w uroczystości niedzielne, mszy świętej słuchać nie mogąc używaliśmy takiego fortelu.
160
Zbieraliśmy się razem w wielkiej izbie i tam Sulmirski, jako najstarszy wiekiem i donośnego głosu, czytał ze Złotego Ołtarzyka, modlitwy przy mszy świętej używane, a potem litanje i antyfony, na które odpowiadaliśmy wszyscy pobożnie co było potrzeba. A tak postępując, służyliśmy i Panu Bogu i ojczyźnie naszej, do pierwszego się modląc, dla drugiej wprawiając się do wojennej sprawy, gotowi krew naszą grzeszną dla niej przelać, do czego wkrótce przyszła też okazya, ale nie bardzo pomyślna, jak to zaraz powiem.
Wojska moskiewskie odebrawszy znaczny sukkurs w ludziach, których dla większego pośpiechu na wozach od granic imperium aż na Wołoszczyznę transportowano, posunęły się naprzód. Feldmarszałek Rumiańców i generałowie Uugern, Potemkin i Dołhoruki, zorganizowawszy swoją armję przeprawili się przez Dunaj, powyżej Silistryi, około wielkiego jeziora. Radził Pułaski baszowi, aby im przewozu bronić, co byłoby rzeczą łatwą, a ze szwankiem i szkodą dla Moskwy; ale basza zadufany w swoim Allah, to jest w panu Bogu tureckim, powiedział: „Co się ma stać, stanie się”. Jeżeli Pan Bóg będzie „ chcieć, to Moskale potopią się, a jeżeli nie, to przejdą ! " Jakże tu było zbijać argumentami taką hisurmańską teologję?
151
Allah nie potopił nieprzyjaciół, więc przeszli po wodzie suchą nogą i bez żadnego alarmu. I zaraz korpus Ungerna przyszedł attakować Silistryę, co mu się jednak nie udało, bo go Turcy poturbowali armatą z murów i wycieczkami w których to, oddział nasz popisał się wyśmienicie, po szlachecku bijąc się. Aleśmy stracili,jednego z naszych zuchów, Jana Ruszkowskiego, trafionego kulą pod samo serce, i Wielichowski został cięty po ręku, ale nieszkodliwie. Odstąpił więc Ungern od oblężenia, a Pułaski korzystając z tego wziąwszy na to przyzwolenie baszy, wyprowadził nas z fortecy, w pole, ciągnąc ku głównej armii wielkiego wezyra, rozłożonej taborem w okolicach
Szumli, gdzie mogliśmy użyteczniej działać i gdzie, po kilku dniach marszu, szczęśliwie przyciągnęliśmy. Pułaski miał pisanie od baszy z Silistryi do wezyra które ułatwiło mu przystęp do onego tureckiego hetmana. Muzum-Oglu przyjął go uczciwie i z honorami, kazawszy nam wydać namioty i naznaczając oddziałowi naszemu posterunek w obozie. Ale zaraz, z tej pierwszej konferencji pomiarkował Pułaski iż rzeczy zły wezmą obrót, bo wezyr wydał mu się człowiekiem miękkim, zniewieściałym, bez żadnego hartu i determinacyi, i wróciwszy z onego posłuchania rzekł do mnie: Nie będzie, panie bracie, chleba z tej mąki; ci Turcy do niczego nie zdatni.
152
Krew zastygła im w żyłach, zastygli i zasnęli. Moskale ich przebudzą; ale już będzie za- późno ! Przyglądaliśmy się z podziwieniem wspaniałości obozu, przepychowi koni, armat i innych rynsztunków wojennych. Namioty baszów i pułkowników (których oni Czobardissami zowią) błyszczały się od jedwabiu i złota ; a wojska było jak mrowiu, a wszystko chłop w chłopa, dobrani żołnierze . Szkoda tylko iż tak lichego mieli komendanta. Spotkał także Pułaski u wezyra niejakiego Osmana, agę janczarów, którego był znał dobrze w Chocimiu, w czasie pierwszego swego pobytu w Turcyi, po ustąpieniu z Baru. Ten Osman był człowiekiem przyjacielskim, dobrego ułożenia i prawdziwie szlacheckiej fantazyi. Nie małe on nam oddał usługi w dostawieniu żywności dla ludzi i dla koni naszego oddziału. Szczególniej zaś przysłużył się nam w jednej smutnej okazyi, o czem będzie niżej. Tak tedy, Turcy siedzieli w zupełnej bezczynności jakby u swego Allaha za piecem; a tymczasem Rumiańców, rozporządziwszy rozumnie różne swoje korpusa, zbliżał się szybko, okrążając ich cichaczem. I przyszło do tego, że armija wielkiego wezyra, nie pilnując się, została odciętą od swoich magazynów. Sołtyków, na czele kilkunastu tysięcy, rzuciwszy się w bok, napadł na silny konwój turecki prowadzący żywność do obozu. Było tam
153
do 30.000, ottomańskiego wojska, które zupełnie rozprószył, część trupem położywszy, a kilka tysięcy wozów z mąką, sucharami i innymi prowjantami, częścią uprowadził, częścią spalił. Trudno sobie imaginować, jaki postrach powstał w obozie pogańskim gdy ta smutna nowina ich doszła, a szczególniej gdy obaczyli Rumiańcowa, tuż przed sobą. Był jeszcze sposób ocalić się od głodu i zguby ostatecznej, wydając walną bitwę i zwyciężając, co mogło było nastąpić; ale Turcy gdy im się w pierwszym kroku noga pośliźnie, już tracą głowę, desperując łatwo i w rozsypkę idąc bez oporu. Tak się też i stało. A jak to trudno słowami opisać lub pojąć, świadkiem naocznym nie bywszy. Chyba w straszny dzień zmartwychstania i sądu, cos podobnego grze szne oczy moje obaczą. Bo powstało takie zamieszanie i ozwały się takie krzyki i lamenta jakich jeszcze ludzkie ucho nie słyszało, chyba może w dzień potopu lub ognia padającego na Sodomę. My z Pułaskim dopadłszy koni, poskoczyliśmy naprzód, harcując z przednią strażą kawaleryi moskiewskiej, Oficer jeden poznał nas po ubiorze i krzyknął: Sobaki, Lachy ! ale Mazowiecki dopadłszy go, tak go platnął przez łeb pałaszem, iż z onem psiem słowem, upadł na ziemię z konia, nieczystego ducha wyzionąwszy. Jedyny to był sukces polskiego oręża, bo nie widząc za
154
sobą żadnego sukkursu, gdy wojka nieprzyjacielskiego nadciągało coraz więcej musieliśmy się rejterować ku obozowi, skąd kiedy nie-kiedy dawano ognia z armaty. Ale i to ucichło, i gdyśmy przeszli rogatkę, znaleźliśmy cały obóz w wielkim nieporządku. Wszystko uciekało bez ładu, odstępując armat i namiotów i broń na ziemię rzucając. Pułaski przedarł się aż do namiotu wielkiego wezyra, żądając ordynansu, co miał czynić? Ale niedołężny Muzum-Oglu, którego już wsadzono na konia, odpowiedział mu: Żadnego partykular-
nego rozkazu nie daję; rób co inni będą robić. A że inni robili fugas chrustas, więc i my, choć z bólem serca, poszliśmy, jak to mówią, drapaka. Wdawszy się w komitywę z wronami trzeba krakać, a z Turkami uciekać choć to dawniej u nich nie tak bywało! Ogromna armija turecka, bez bicia się i prawie bez wystrzału opuściła plac i poszła w rozsypkę. Rumiańców miał łatwy tryumf, obłowił się bogatym łupem, a bez żadnego szwanku dla siebie, nie mało krwi bissurmaoskiej wytoczywszy. O parę mil od obozu, już nikt nie gonił, a Turcy zmykali jeszcze, srodze potrwożeni. A nie w żadnym bojowym ordynku, ale kupkami, jako kto mógł, konni i piesi, krzycząc Allah i lamentując się bardzo. Nasz oddział postępował w porządku i bez wielkiego pośpiechu a uciekający Turcy, mijając nas, odgrażali nam
155
gestami po turecku na nas wygadując. Ci z naszych, co ów język rozumieli, wytłumaczyli iż to my ściągnęli na nich oną porażkę, i że Allah i jego prorok Mahomet karzą ich prawowiernych za to że się złączyli z chrześcjanami. Na próżno wołaliśmy do nich: Dosi, Kardasz, co znaczy przyjaciele ! bracia ! Oni nic na to nie aprendowali, oskarżenia na nas miotając. Taki to bowiem nie oświecony jest naród, bez żadnego rozpoznania; prawdziwe bydło chociaż noszące ludzkie fizyognoraje. Już dobrze pod wieczór, gdyśmy dojeżdżali brzegów małej rzeczki, mając zamiar rozłożyć się tam, na nocną leżę, nadciągnął ku nam oddział z jakich pięćdziesiąt ludzi tureckiej kawaleryi. Ci, docierając zaczęli krzyczeć na nas z odgróżkami, a jeden najbliższy mnie, wrzeszczał całem gardłem. Issewa hazyr. Ja pytam Suskiego co on mówi? A on mi: to znaczy świnie chrześciyanie. Ja myślę sobie: takiś to poganinie, poczekaj! A gdy ów kontynuje swoje obelgi, niecierpliwość mię wzięła, zaswędziło mi w prawej łapie, więc dobyłem kordą, i obces na niego. Wziął się Turek do szabli; złożyliśmy się parę razy; ale jakem lunął z impetem po gołym karku, pochyliła mu się głowa na piersi, i zwalił się z siodła. Na nieszczęście, ta, moja porywczość ściągnęła wielkie nieszczęście. Turcy widząc zabitego kompana, rzucili się na Polaków i zaczęła się zacięta bójka.
156
Ja myślę sobie. Nawarzyłem niedobrego piwa, niechże się go przynajmniej napiję ! no i dalej na bissurmanów. Biliśmy się jakie półgodziny; już sześciu naszych leżało zabitych, a między nimi poczciwy staruch Sulmirski: ale Turków padło ze dwudziestu, nie licząc w to pokaleczonych; więc już zaczęli rejterować; aż nowy oddział nadciągający dodał im serca i wszyscy rzucili się na nas. Byłoby nam ciepło, bo ich nadciągnęła chmara, przeszło dwustu, a Polaków ledwie trzydziestu. Szczęściem, Opatrzność Boża czuwała nad nami, bo dowódzcą nowego oddziału był ów Osman, aga, Pułaskiego przyjaciel, który nas poznawszy, wstrzymał swoich; a gdy tłumacz nasz, rzecz opowiedział, jako byliśmy napastowani, obelgami lżeni bez żadnego rezonu i przymuszeni bronić się, załagodzono sprawę! Ale naszym biednym nieboszczykom, już to życia nie wróciło. Pogrzebaliśmy ich więc uczciwie, choć bez kościelnej ceremonii i w niepoświęconej ziemi. Tak to, ja niechcący, stałem się pierwszą przyczyną śmierci onych ludzi. Pułaski mi to żywo wymawiał i ja sam nieraz gorąco Pana Boga, o przebaczenie za to błagałem i pewno mi to będzie odpuszczone. Boć każdy herbowy szlachcic i honorowy kawaler, na mojem miejscu będąc, byłby zro bił to samo, za chrześcjańskiem imieniem upominając się, jak należało i psie szczekania
157
bissurmańskie karcąc. Zresztą, bądź co bądź, jak mówił Wielichowski: co się stało, odstać to się nie może! A Pan Bóg, który mię z onej siepaczki, (gdziem się dobrze uwijał, nadstawując kadłuba) bez żadnego szwanku i szkody wyprowadził, znał więc moją niewinność, gdy mię salwował nie tylko od zguby, ale i od najmniejszego zadraśnięcia ! Niechaj będzie imię Jego święte, błogosławione! Ta nagła rejterada tureckiego wojska, obaliwszy nadzieje nasze pobicia Moskwy, z korzyścią dla naszej ojczyzny, przyniosła nam jeszcze osobisty uszczerbek i pognębienie. Bo na odgłos alarmu każdy jak stał, siadł na konia, a potem, śród zamieszania i pośpiechu nie było czasu do namiotów wracać się, i wozy ładować; wszystkie więc nasze bagaże przepadły, każdy jaką miał chudobę stracił i byliśmy prawdziwie, jak to u nas jest przysłowiem, goli jak święci tureccy. Pan Pułaski wszystkie swoje pieniądze zostawił w namiocie i zapewne je ko-
zactwo Rumiańcowa zabrało^ wraz z poczciwym Bohdankiem, który ich pilnował. Okazało się, że ze wszystkich naszych skarbów mój mały tylko trzosik ocalał, bom go od Częstochowy nosił zawsze na ciele okręconego jak węża. Ciągnęliśmy dni kilka, prawda że nie o chłodzie, ale za to o wielkim gło dzie, po przepaścistych górach i pustych wąwozach, znużeni, trapieni nędzą, pogrążeni w
158
najsmutniejszych myślach. Wierny Pułaskiemu Osman, aga (który nas ze świeżego kłopotu wybawił), towarzyszył nam ze swymi ludźmi i jako mógł pocieszał bissurmańskiej teologii argumentami, że taka była wola Pana Boga! Piątego dnia przybyliśmy nareszcie sfatygowani srodze i na poły umarli z głodu, do Adryanopolu, wielkiego tureckiego miasta, bielącego się powabnie śród zielonych ogrodów, co było dla nas pocieszającym widokiem po Bałkańskich pustyniach. W mieście temn, wielu jest chrześcjan osiadłych, a szczególniej kupców francuskich i weneckich, którzy dowiedziawszy się iż przyciągnął oddział Polaków wynędznionych i nieszczęśliwych, zbiegli się około nas, nie jako na jakie ciekawe widowisko, ale dla podania miłosiernej ręki braciom w Chrystusie Pa- nu, który zalecił w swojej świętej ewangelii, łaknącego nakarmić, pragnącego napoić. Rozebrali więc nas pomiędzy siebie, jako Mo mógł, prowadząc do domów swoich i wielki afekt i pożałowanie doli naszej okazując. Turcy są miłosierni nawet dla zwierząt, (trzeba im oddać tę sprawiedliwość) ale takiego serdecznego przyjęcia, nie mogliśmy do- świadczyć tylko od chrześcjan. Mnie, i Panu Pułaskiemu dostała się kwatera u bogatego Francuza, niejakiego Arnoux, który wielki handel pszenicą prowadził i miał swoje magazyny i oficyalistów w Stambule.

150 Gospodarz nasz rad był bardzo że Pułaski wyśmienicie, a ja cokolwiek umieliśmy jego język, więc trzeba mu było opowiadać wszystkie szczegóły naszych mizeryi i nie- fortunnych kolei. Bo wspomnieć tu muszę intra parenthesis, że Francuzi bardzo są ciekawi i do gadatliwości skłonni; ale za to wielki afekt dla na- rodu naszego mają, szczególniej od czasu jak ich Walezyusz, przez wolne Stany Rzeczypospolitej, na tron polski zaproszony został, choć na nim, jak wiadomo, nie długo popasał, aleć nie nasza w tern wina! Pan Arnoux podejmował nas u siebie, uczciwie, po szlachecku, choć jak się zdawało (kupiectwem się trudniąc) klejnotu szlacheckiego nie posiadał. Ale we Francyi, ludzie wszelkich kondycyi są wielkiego poloru i niepospolitych sentymentów. Żona jego, poważna matrona, była dla nas uprzejmą, a dwie córki piękne, gdyby łanie, przymilały się nam, jak obłaskawione kotki, chichocząc się z nami i różne arye francuzkie przy gitarze śpiewając. Słowem, od Drezna, takiego miłego życia nie znaliśmy. Innym naszym konfederatom po kwaterach, było także nieźle; wszyscy pływali w wygodach, jak pączki w maśle. Szczególniej zaś ci którzy umieli po łacinie (a było 160
takich większa połowa), bo już tym sposobem, jako tako. z Francuzem i Wenecyaninem rozmówisz się, łatwiej niż polską mową. Pocieszało to nas, w naszem smutnem położeniu, ale największą przyjemnością było nam przybycie Bohdanka, któregośmy już za straconego mieli. Ten wierny sługa, widząc co sie święci w obozie i że wszystko ucieka, upakował pańskie rzeczy, przytroczył na konia i pojechał nas szukać w tłumie, ale szukał na próżno. Wiec puścił się w pogoń naprzód, i tak błąkając sie dni dziesięć za rozpierzchnionem wojskiem, bez jezyka, prawie bez kawałka chleba, żyjąc po drodze tylko niedojrzałemi fruktami, dostał się, na pól żywy, do Adrya- nopolu. Marudery tureckie napadli go w drodze, i konia mu zabrali, szczęściem, że dwie sakwy z pieniędzmi miał za pazuchą i te Panu Pułaskiemu jak najwierniej dochował i oddał.
Pułaski, zaraz po przybyciu, miał posłuchanie u baszy komendanta garnizonu, ale ten nie bardzo mile go przyjął, zawiadomiony będąc o naszej bójce z Turkami; nie można więc było na protekcyę jego rachować. I dla tego Pan marszałek, odzyskawszy swoje pieniądze, postanowił jechać natychmiast, o swoim koszcie do Stambułu, i tam przez interwencyę posła francuzkiego, wyrobić jakąś dla nas wszystkich opiekę i opatrzenie w potrzebach, bo nie wypadało byc dłuższym ciężarem dla naszych poczciwych chrześcijan.
161
W tej podróży, (na którą po niejakich trudnościach, basza dał przyzwolenie i list otwarty), miałem i ja mu towarzyszyć, ale inaczej chciał Pan Bóg wszech- mogący, nawiedziwszy mię chorobą, którą była febra trzebionka, z bólem głowy i dreszczem. Musiałem więc, rad nie rad, zostać, a Pan Pułaski pojechał do Stambułu z Bohdankiem i z Suskim, swoim drogmanem, to jest tłumaczem. Doktór wenecyanin dał mi jakiegoś proszku i lepiej się zrobiło. Byłem razem z Mazowieckim i z Wielichowskim. Dewiedzieliśmy się od jednego Francuza, bardzo ciekawej dla nas rzeczy.To jest, że wszyscy chłopi w okolicy Adryanopolu, byli prawnukami naszego ludu ruskiego z Podola i Ukrainy, który w czasie napadów tureckich, gnany w jassyr z żonami i z dziećmi, aż tu był zapędzony i do osiedlenia zmuszony. Ci ludzie zbissurmanieli i już o swojem pochodzeniu nic nie wiedzą. Gdy im o tem Mazowiecki (nie źle po turecku mówiący) gadał, potrząsali głową z niedowierzaniem. Jednak, czysto po mahometańsku nie mówią i zachowali mnóstwo wyrazów ojczystego djalektu. I tak, na dom nie mówią jak Turcy hane, ale chata; balko, na ojca, a ienka na żonę i tym podobne potoczne wyrazy które im zostały, jako jedyna puścizna po nieszczęśliwych ich ojcach. Serce nam się rozdzierało, patrząc na to dziwne igrzysko napadów barbarzyńskich i
162
tych pobratymców sturczonych gwałtem od chrześciańskiej wiary oderwanych i dziś nie wiedzących nic o sobie, mimo ostatnich okruchów rodowitej mowy, które, bez ich wiedzy, pozostały na nich jak ostatnie litery zatartego napisu na jakim kamieniu wywiezionym daleko ze starożytnego rzymskiego monumentu! Po miesiącu blisko nieobecności, Pułaski, z wielkiem mojem ukontentowaniem, wrócił ze Stambułu. Przywiózł nowiny złe i dobre, a złych najwięcej, jak to zwykle na tym świecie. Poseł Francuzki Pan de Saint-Priest, przyjął go grzecznie i chętnie zajął się naszą sprawą. Za jego wpływem Dywan przyznał na garnizon Rodosto, miasto leżące nad morzem Marmara, o dwadzieścia kilka mil od Stambułu i o tyleż prawie od Adryanopolu odlegle . Trzeba więc było tam się wynosić. Polityczne wiadomości były takie. Turcy powtórnie żądali od Rumiańcowa armistycyi, ten przystał na to, ale pod warunkiem aby zaraz traktować i posłał Mikołaja Repnina do Silistryi, aby z pełnomocnikami tureckimi zawierać pokój, ale jak się zdaje pod ciężkimi, dla Porty, kondycyami. O sprawach Rzeczypospolitej Polskiej było głucho w Europie. Żadna potencya przeciw zaborowi nie protestowała. Gabinet wersalski ręce od
163
tego umywał, nie chcąc wcale w to się mieszać. Poseł francuzki bardzo był ambarassowany, mówiąc o tem z Pułaskim. Cała nadzieja nasza leżała na Turcyi, która niestety, osłabła w potędze, gdyż na miejscu sułtana Mustafy zmarłego a wielce nam przychylnego, nastąpił niedołężny Abdul-Hamet. Nie na rękę było mi opuszczać Adryanopol i dom naszego poczciwego pana Arnoux, bo prawdę
powiedziawszy, rozamorowałem się trochę w młodszej jego córce, Pannie Maryi. Ale cóż robić, gdy człowiek wówczas jeszcze był dosyć młody a dzie- wczyna urodziwa bardzo. A potem, gdy się jest w smutku, to w nas i serce kochliwsze. Więc, jakoś ni z tego ni z owego, przy nauce francuzkiego języka, przypytała się do mnie miłość, i tak mię zawojowała, iż z rezolutnego, stałem się nieśmiały, tak że mi wstyd było za siebie, szczególniej w obecności innych, którzy znali zwykłą moją fantazyę. Ale mogłem sądzić z pozoru, panna odpłacała mi afektem i gdyby nie ów odjazd, kto wie, na czem by się skończyło? może by było przyszło i do sakramentu; ale snać Pan Bóg chciał inaczej! Było przy pożegnaniu, dobrych słów i smutku nie mało; kochana Marysieńka łzy miała w oczach, i mnie, Bóg świadkiem, już na płacz się zbierało; alem się obronił mężnie, bo cóż by pomyśleli ludzie, widząc że rotmistrz konfederacki, człowiek rycerski płacze jak
164
białogłowa lub żaczek! Rodosto jest miasteczko nie bardzo okazałe a brudne, z małym zameczkiem warownym nad brzegiem morza, ale w porcie dosyć jest ruchu. Kupcy, handlarze i majtkowie rozmaitych nacyi, snują się tu i owdzie, każdy po swojemu frymarcząc. Komendantem tam był nie żaden basza buńczuczny (jak w wielkich miastach), ale inny z niższych oficyalistów Sułtana, zowiący się Beglir-Bey. Ten, otrzymał już był dyspozycye ze Stambułu, co do naszej konsystencji. Dał nam więc na mieszkanie, wielki pusty budynek rządowy i wypłacił pensyę, którą mu Kisnadar aga, to jest skarbnik generalny, ze stolicy przysłał. W onych koszarach, przeto ulokowali się tylko chudeusze, a my, cośmy mieli nieco pieniędzy w kabzie, najęliśmy kwatery na mieście, w domach chrześcjan. Nudy były wielkie w Rodosto jedyną naszą zabawą było chodzić nad brzegiem morza i przyglądać się onemu żywiołowi tak dla Polaków obcemu (szczególniej tym, co jak ja, sami do Gdańska, pszenicy nie spławiali), zbierać muszle ozdobne i inne dziwotwory wodne. Patrzyliśmy się także czasem, dla rozrywki, na egzercycye tureckiego wojska, i raz, uśmieliśmy się do woli. Rzecz była taka. Był tam oddział artyleryi,
165
wyprowadzili więc armatkę za miasto i zaczęli, dla wprawy, kulami strzelać do celu odmalowanego na desce i opartego na skale, o jakie staje, odległej. Patrzym, za każdym strzałem, kule jedna za drugą, zamiast w cel, trafiają w skałę, o jakie trzy dążnie na lewo. Zniecierpliwieni Turcy, cóż robią? Oto, stawiają deskę z celem na onem miejscu, gdzie kule godziły, i z tryumfem rozpoczynają ogień. Ale cóż? kule znów szły jeszcze dalej na lewo, tak, iż jedna skąpała się aż w morzu. Zaprzestali więc strzelania i wrócili do swego zamku, nos na kwintę spuściwszy. A myśmy się śmieli, ale nie bardzo głośno, bo bissurmanie gotowi byli ku nam wycelować armatkę, i może lepiej trafić niż do onej de- ski nietkniętej. Tymczasem, traktat między Moskwą i Turcy ą został podpisany w Kuczuh-Kaynardźy, w namiocie Bumiańcowa, z wielką szkodą dla sułtana, bo musiał uznać niepodległość Krymu, wolną żeglugę moskalom na Morzu-Czarnem, otworzyć i do czterdziestu miljonów, ze swojej szkatuły, za koszta wojny, nieprzyjaciołom zapłacić. W spisaniu aktu onego przymierza, już ani wzmianki o Polsce nie było i Repnin żądał aby dawniejsze konwencye, gwarantujące nietykalność Rzeczypospolitej polskiej, zniszczyć co też było akordowane. Tak, ostatnia nadzieja nasza rozchwiała się. Już i Turcya, jedyna protektorka i z dawnej
166
nieprzyjaciółki, świeża orędowniczka nasza, odstąpiła naszej sprawy. Sam tylko Pan Bóg wszechmogący, mógł nas wydźwignąć i salwować z tej toni nieszczęść! Siedzieliśmy długo w Rodo- sto zdesperowani, różne plany układając; ale na nic się nie przydały, i początek roku pańskiego 1775, zastał nas na tem samem miejscu, nie wiedzących co począć? Z każdej strony, tylko smutne nowiny i obojętność świata, cięższa dla cierpiących nad prześladowania i nieprzyjaźń. Co się działo w naszych duszach wówczas, ten tylko mógłby pojąć kto w podobnych alternatach bywał i z daleka od swoich, śród obcego narodu, nad dolą nieszczę śliwej ojczyzny płakał, nie mogąc skutecznego dać jej poratowania i sukkursu. Otóż różne plany, rady i dyskursye, a najwięcej bieda (bo subsydya tureckie nie były hojne) przyprowadziły do tego, iż zaczęto myśleć o powrocie do kraju, bo widzieli niektórzy, że tutaj zmarnieją, a może się i zbissurmanią ! Przeto, Mazowiecki, w imieniu innych, submissyę do króla Poniatowskiego, na piśmie złożył, i przez okazyę do Warszawy posłał; które to pisanie zostało królowi doręczone. Wszystko to, zrobiło się za wiedzą i przyzwoleniem Pułaskiego, który, onego kroku nienaganiał, ale imienia swego na onej subraissyi nie położył, łask żadnych osobistych, ani przebaczenia niedomagając się. Wielichowski, przez
167
przyjaźń dla Pana marszałka, a ja przez obowiązek, naśladowaliśmy tę jego rezolucyę, przyrzekając mu dzielić jego losy, cokolwiek bądź nastąpi, za co serdecznie nam dziękował. W kilka miesięcy, przyszła z Warszawy odpowiedź pomyślna; więc biedacy nasi, znudzeni już codziennym widokiem morza i wychudzeni na ogórkach i kukurudzy tureckiej, odjechali z ukontentowaniem, podwodami do Polski, a my z Panem Pułaskim, opuściwszy Rodosto, udaliśmy się do Stambułu. Działo się to, w końcu novembris 1775 roku.
Stambuł jest miasto ogromne i z daleka, (a szczególniej od strony wody) niewymownie piękny, ale gdy wjedziesz we środek to co innego się świę ci. Wyjąwszy pałaców należących do Sułtana, koszar wojskowych i bazarów, gdzie kupcy z towarami siedzą, inne domostwa drewniane, małe, bez okien i ganków; a na ciasnych ulicach chmara psów, osłów, koni i tureckiego tałałajstwa, brudnego i obdartego, jak nasi polscy żydowie. Wszędy korupcya w powietrzu i zabijające fetory, co musi nie pomału pomagać dżumie do propagowania się. Na przedmieściu chrześcjańskiem trochę niby schludniej i porządniej, ale nie bardzo. Słowem, trzeba Stambuł admirować, nos zatkawszy i patrząc z daleka, bo wtenczas widać tylko białe wieże i kopuły meczetów bardzo kształtnej struktury, a nad niemi niebo
168
pogodne,granatowego koloru, co wszystko czyni ten widok dziwnie powabnym. Zajęliśmy na mieszkanie mały domek z ogrodem, który pan Arnoux na przedmieściu Fera posiadał dla rekreacyi swoich ofieyalistów, a który nam na czas jakiś ustą- pił. Było trochę ciasno, ale spokojnie i przynajmniej od fetorów i zgnilizny miejskiej daleko. Siedzieliśmy w Stambule jakie trzynaście mie- siacy. Był więc czas wszystkiemu się napatrzyć do woli, to też wszystko widziałem, wyjąwszy dwóch rzeczy. Środka meczetów (gdzie giaurów, to jest chrześcjan nie wpuszczają), i oblicza żadnej Turkini; ponieważ wychodzą na ulicę tak zakapturowane iż mają tylko otwór na oczy, Który to zwyczaj egzystuje nie z przyczyny skromności i wstydliwości białych głów onych, ale z przyczyny zazdrości wielkiej brodatych Turków. Śród nudów naszych, największą a może jedyną przyjemność robiło nam towarzystwo wyżej wymienionego ambassadora pana de Saint-Priest, zacnego męża i bardzo grzecznego, jako są wszyscy Francuzi. Był on wielkim admiratorem naszego narodu, a o Pułaskim, że słyszał dużo dobrego i wiedział z gazet, więc miał dla niego szczerą przyjaźń i wysoką konsyderacyę. U niego to bywając często, wprawiłem się wyśmienicie w konwersaeyę francuzkiego języka. Jeden tylko Wielichowski, choć nie bardzo twardej głowy, ani
169
weź nie mógł się przyuczyć onej mowy, tak że już lepiej gadał po turecku niż po francuzku. Czas leciał galopem, trzeba było żyd i ekspensować, a zatem i fundusze, jakie miał Pułaski wyszeptały się znacznie. Już i mój trzosik więcej niż do połowy się wypróżnił, zaczynało bydź kuso i widzieliśmy przed sobą przyszłość nie wesołą, chłodną i głodną. Wielichowski przeto, postanowił wracać do kraju, gdzie w onym czasie już dla konfederatów ogłoszono ogólne przebaczenie, wyjąwszy pryncypalnych szefów. Korzystając więc z okazyi odjeżdżających kupców do Brodów, zabrał się z nimi, z Panem Pułaskim i ze mną serdecznie pożegnawszy się i opieki Pana Boga Wszechmogącego, nad nami dwoma wzywając. Żal nam było onego towarzysza zacnego i poczciwego; tem bardziej że jeżeli nas opuszczaj to nie przez brak determinacyi, ale, jak mi wyznał pod sekretem, aby nie być Pułaskiemu, próżnym ciężarem. Działo się to w miesiącu oktobrze, roku pańskiego 1776. „Pan de Saint-Priest, odbierał gazety francuzkie, mieliśmy więc zawsze świeże nowiny, co się działo na świecie. Ale, najwięcej w ówczas hałasu w Europie, robił rokosz amerykańskich kolonjów, przeciw Anglikom, podniesiony, od roku przeszło, z przyczyny ciężkich podatków, i różnych innych niesprawiedliwości, wjolencyi i gwałtów. Amerykan-
cdn
1.06.2009 13:39
170
ski kongres, czyli sejm, mianował wodzem naczelnym Jerzego Waszyngtona, męża wielkiego animuszu i militarnych talentów pełnego. Ten, rozpoczął kroki nieprzyjacielskie i otrzymał już nie jeden sukces. Francuzi, że od niepamiętnych czasów, są ząb za ząb z Anglikami i zawsze na oną potencję patrzają zyzem, cieszyli się z tej diwersyi nie pomału; ale tylko prywatnie, bo rząd francuzki jeszcze wówczas nie chciał otwarcie mieszać się w tę sprawę, co jednak później uczynił. Pan de Saint-Priest gadał więc z wielkim afektem i pochwalał Amerykanów, bijących się za wolność przeciw tyranii angielskiej, co tak zagrzało głowę Panu Kazimierzowi, iż postanowił do onego dalekiego i zamorskiego kraju popłynąć i usługi swoje kolonistom ofiarować. Ja także byłem od tego zdeterminowany zupełnie, bo już nudziło mi się siedzieć tak w bezczynności, na wieże meczetowe patrząc i o niebieskich migdałach myśląc; ale na tak długą drogę, brakowało najważniejszy rzeczy, to jest pieniędzy.
Otóż tutaj jest miejsce powiedzieć jak Opatrzność Boska czuwała nad nami grzesznymi ludźmi i jak prawdziwie cudownie z wielkiego ambarasu wybawiła nas nadspodziewanie. Gdy raz po obiedzie, leżym sobie na sofie z Pułaskim, paląc fajki i deliberując nad podróżą naszą, różne czyniąc prójekta, czy się udać do Dywanu, czy do Francyi, o subsydya, słyszym że Bohdanek z kimciś gada w pierwszej
171
izdebce. Wychodzę zaraz i zastaję człowieka ubranego nie po muzułmańsku, ale po grecku, który, swoim dyalektem, używanym
przez chrześcjan w Stambule, to jest z kiepska po francuzku (Czyli językiem Franków), pyta się: „Czy tu mieszka pan polski Plułakii „ Ja mówię że tu. A on mówi: Że bankier Zizinia prosi pana Plułaki aby przyszedł do niego odebrać denari, to jest pieniądze. Pan Kazimierz zdziwił się niezmiernie gdym mu tę nowinę zakommunikował, i robiąc rozmaite konjektury zkądby ona flota nadpłynęła, poszliśmy zaraz oba do bankiera na zwiady. Zizinia powiedział że mu Tepper, bankier warszawski, dwa tysiące czerwonych złotych przysłał, z rozkazem aby one we własne ręce Pułaskiemu wydał,pokwitowanie po formie otrzymawszy. Gdyśmy się go zapytali od kogoby pieniądze wychodziły, odrzekł iż nie wie. Pułaski miał nie jako skrupuł brać one dukaty, nieznajomą ręką wysypane, alem go przekonał dowodząc, że pewno nie imperatorowa rossyjska ani król Poniatowski, przysyłają mu ten prezent, a zatem rąk sobie nie zabrudzi, ani sumienia nie obciąży. Ten argument przekonał go i przyjął sumę, która wygodziła nam bardzo. Ani wtenczas,
172
ani potem, nie mogłem się wydziwić kto był onym bezimiennym i dobrodziejem naszym, ale zawsze miałem suspicyę na Radziwiłła Panie Kochanku (który choć nie był sawantem i ledwo imię swoje podpisać umiał, ale kochał szczerze ojczyznę i braciom szlachcie, a szczególniej patryotom, lubił dopomagać). Być może że to był jaki inny magnat polski, nie będący w konszachtach z Petersburgiem; choć prawdę powiedziawszy, było takich niedobrych nie wielu i można ich było policzyć na palcach u jednej ręki. Gdyśmy mieli pieniądze, wszystko poszło jak z płatka. Pan de Saint-Priest projekt naszej podróży pochwalił i uwiadomił nas, że niedawno przybył do Paryża plenipotent amerykański, niejaki Franklin, człowiek uczony i zacny, który interessami swego kraju czynnie się trudnił i wolontaryuszów za morze wyprawiał. Radził nam przeto Francuz, aby statkiem płynąć ze Stambułu do Tulonu, a stamtąd udać się do Paryża dla wzięcia języka i informacyi względem kontynuowania chwalebnej naszej antrepryzy. Dał także ambassador Pułaskiemu list do swego najstarszego brata (który nosił tytuł grafa i przy dworze wersalskim jakąś szarżę piastował), rekomendując nas po przyjacielsku. Wypłynęliśmy przeto ze Stambułu 4 februaryi roku pańskiego 1777, na łaskę Pana Boga i protekcyą świętych i trzech patronów, z chrześcjańską ufnością,
173
spuszczając się. Przed wyjazdem, napisał Pan Kazi- mierz, w imieniu nas obudwóch, bardzo grzeczne pożegnanie do Adryanopolu, do Pana Arnoux i jego familii: na końcu którego ja dołączyłem parę słówek słodkich ale uczciwych, do mojej Marysieńki,której, niestety, już nigdy nie miałem oglądać!
Podróż trwała blisko miesięcy dwa z przyczyny niepomyślnych wiatrów. Tam to oczy moje napatrzyły się różnych dziwów natury i ciekawych widoków. Naprzód owe sławne tureckie Dardanelle, bardzo mocna pozycya militarna, i Archipel wysp Grekami osiadłych, pływających po niebieskiej przestrzeni morza, jakby stado białych kaczek lub łabędzi. Dalej brzegi kraju włoskiego i wezuwjusz, góra ognista z której wierzchołka wychodzi ciągle dym gęsty jak z komina huty; mówią, że czasami góra miota ogniem i zarzewiem, aleśmy tego dziowiska niedostrzegli. Płynął także statek nasz między Scyllą i Charybdą, które to potwory od czasu Owidyusza, uspokoiły się, szkody podróżnym nie czyniąc; więc minęliśmy je bez szwanku. Nareszcie, pokazały się brzegi Francyi i zawinęliśmy do Tulońskiego portu, gdzie, nas zamkniętych wietrzono, kąpiąc w occie dla ochrony od morowego powietrza tureckiego; ale, widząc żeśmy niedefektowi, wypuszczono. Dowódzca garnizonu, do którego miał takie Pułaski pisanie, przyjął nas grzecznie, i dyskuriyąc o
174
tem i o owem, powiedział że w końcu roku zeszłego, wypłynął z Tulonu do Ameryki, młody Polak, niejaki Kosznko. Długo łamaliśmy sobie głowę, coby to mógł bydź za Polak z tak dziwnem mianem i dopiero po przybyciu do Ameryki, dowiedzieliśmy się że to był Tadeusz Kościuszko, ten sam, który później tak wielką sławą okrył się na dwóch półkulach ziemi.
Między Tulonem a Paryżem najpryncypalniejsze miasta są: Marsylja, znakomita handlem swoim i pięknemi na portowym placu budynkami. Avinio własność ojca świętego, gdzieśmy oglądali z nabożeństwem, w jednym kościele na wzgórzu, groby dwóch papieżów, misternie wykonane w marmurze. Lyon, czyli Lwów francuzki, nad dwoma rzekami, gdzie wyrabiają one tak wysoko cenione, przez białogłowy nasze, jedwabne materye i wstążki. Ale, zapomnieliśmy łatwo o tych wszystkich miejscach, wjechawszy do Paryża. Oto mi dopiero miasto nad miastami! Co za okazałe budowle, co za przepych w ubiorach, w karetach i cugach! Co za ruch, co za wesołość ! Niech się schowa Stambuł i wszystkie jakie widziałem niemieckie sztaty, niech się schowają. Tutaj dopiero życie coś człowieka porywa i do ruchawości zmusza. Gdybyś postawił na jakiej ulicy żonę Lota, zamienioną w posąg solny, zdaje mi się żeby się nieboraczka ocknęła i ..pobiegła śmiać się i weselić z innemi.
175
Stanęliśmy w jednej porządnej gospodzie, pod znakiem Łabędzia, nad rzeką, naprzeciw wielkiego murowanego mostu zwanego nowym, choć dosyć staro wygląda. Byli wówczas w Paryżu, z naszych konfederatów kuchmistrz w. litewski Michał Wielhorski, i starosta Józef Miączyński. Michał Pac znajdował się także we Francyi, ale siedział w Sztrasburku, nad samą granicą niemiecką. Miączyński żył huczno i mieszkał w porządnej kamienicy, niedaleko kościoła St. Germana, gdzie jest grób i serce, króla naszego Jana-Kazimierza. Miączyński, znając wielu dygnitarzów francuzkich, czepiał się przy dworze w Wersalu, i miał nadzieję dostać szarżę przy armii francuzkiej. Skommunikował on Pułaskiego z panem de Saint-Priest, a ten, list brata odczytawszy, bardzo mile go przyjął i usługi swoje we wszystkiem ofiarował. Dowiedziawszy się zaś, że mamy zamiar płynąć do Ameryki, zapoznał nas z młodym i przystojnym paniczem, znakomitego domu, panem de Noailles, który, miesiąc temu miał także ruszać w tęż samą drogę co my; ale dla przeszkód rozmaitych, zaniechał. Znając się jednak z agentami amerykańskiemi, obiecał nas do nich zawieść, czego też wkrótce dotrzymał. Gadano wtenczas głośno po całej Francyi o świeżej eskapadzie młodego oficera, należącego do pierwszej noblessy,
176
markiza de La Payette, krewnego pana de Noailles. Porzucił on familję, młodą żonę, majątek znaczny i fawory dworskie, a uzbroiwszy swoim kosztem okręt, popłynął tajemnie do Ameryki, bić się przeciw Anglikom. Król Ludwik XVI, niby gniewał się bardzo, familja lamentowała, a u dworu różni różnie mówili, ale opinja publiczna pochwalała tę szlachetną determinacyę młodzieńca. W ogólności, wszyscy Francuzi byli za Amerykanami. Wyrywano sobie z rąk gazety i listy prywatne, gdzie była jakakolwiek wiadomość o sukcessach Waszyngtona, a porażce Anglików. Nas przeto, jako idących na oną wojnę, wszędzie przyjmowano z niemałą konsyderacyą. Jakoś w parę dni po przyjeździe, dopytał się do nas i przyszedł na naszą gospodę niejaki Łazowski, który powiadał nam że był w konfederacyi barskiej, ale, podług tego co opowiadał, zdawało się że nie znajdował się w żadnej komendzie i prochu nie wąchał. Puścił się tylko panicz na awantury i aż do Paryża zabłąkał się, gdzie mu nie najlepiej się powodziło, bo był chudeusz i trochę pijaczyna. Dawszy mu więc trochę pieniędzy, odczepiliśmy się od onego ptaszka, który mi się nie podobał zgoła, bo miał minę człowieka impetowego, i jakoś niedobrze z oczów mu patrzało. Tegoż dnia Miączyński wydał nam suty obiad, na który zaprosił pana de Noailles i kilku innych Francuzów,
177
z pierwszej noblessy. Znajdował się tam i Dumouriez, dawna znajomość nasza; ale że z Pułaskim byli jeszcze w Polsce, trochę na bakier, a ja nigdy do niego nie miałem nabożeństwa, więc nie przyszło między nami do wielkich oświadczeń, ani żadnych tandressów. Traktament był prawdziwie polski, a przy końcu pito gęste wiwaty ,między innemi za zdrowie Waszyngtona, Lafayetta i za powodzenie Amerykanów. Rząd francuzki admonestowany będąc ciągle przez angielskiego posła lorda Stormont, za braniał wszelkich manifestacyi publicznych w tej materyi, ale prywatnym przeszkadzać nie mógł. To też wszędzie je czyniono. „Pan de Noailles, zawiózł nas 5 maja, swoją karetą do jednej wioski za Paryżem, zwanej Passy, gdzie mieszkali agenci amerykańscy, Benjamin Fran- klin i Silas Deane. Zatrzymaliśmy się przed małym domkiem w ogrodzie, na wzgórzu po nad rzeką Se<- kwaną. Deane, znajdował się dnia tego w Paryżu, a Franklin wyszedł na przechadzkę : zastaliśmy więc tylko w mieszkaniu, ich sekretarza pana Carmichael.
Ten nam oświadczył że Franklin, za chwilę nadejdzie, bo dwie godziny już prawie, jak był na spa- cerze. Jakoż w parę minut drzwi się otwarły i wszedł zwolna, podpierając się laską, starzec poważny, siwogłowy, i bardzo miłej i otwartej fizyognoinii.
178
Był to Franklin. Sawant zawołany, który za pomocą głębokiej nauki wynalazł sposób przeciw piorunom; a teraz oto pracował nad wynalezieniem sposobu przeciw Anglikom tyranizującym jego ojczyznę. Dlatego też później widziałem portret onego sławnego Amerykanina z takowym podpisem : Eripuit codo fulmen, trumqne tyrannis. Słowa trochę grzeszne, ale koncept dobry. Franklin mówił wcale nieźle po francuzku, lepiej niż jego sekretarz. Dowiedziawszy się przeto co za jedni byliśmy, i jakie nasze zamiary, zwyczajem swego narodu ścisnął nam ręce i bardzo rad był, poczciwy starowina. Wypytywał się u pana de Noailles, o Łafayetta, a ten odpowiedział że oprócz listu pisanego, z hiszpańskiego portu, skąd odpłynął, żadnej o nim nie było dotąd nowiny. Franklin odwróciwszy się do nas rzekł: Takich ludzi nam trzeba, ludzi z gorejącą duszą i z kawalerskiem postanowieniem. Spodziewam się że panowie Polacy, którzy mają w świecie renomę dzielnych wojowników, będą wielką pomocą dla biednej ojczyzny mojej. Na co Pułaski odpowiedział: W narodzie naszym obrzydzenie jest do wszelkiej tyranii, a pryncypalnie do cudzoziemskiej,więc gdzie tylko na kuli ziemskiej biją się o wolność, uważamy onę jakby naszą własną sprawę. Ten respons, podobał się bardzo starcowi. Powiedział nam
179
przeto, iż w pierwszych dniach junii wypłynie z Hawru, okręt do Ameryki, wiozący nieco broni i amunicyi, i kilku wolontaryuszów i że będzie mógł nas także zabrać. Zalecił jednak sekret o tem wszystkiem, dodając, że ambasador angielski ma licznych szpiegów, którzy po Paryżu, a szczególniej po wiosce Passy, snują się jako psy gończe, wietrząc i tropiąc zamiary przyjaciół niepodległości amerykańskiej. Doszły nas także wieści o ojczyźnie naszej.
Od Wielhorskiego i Miączyóskiego dowiedzieliśmy się, że po nieszczęśliwym rozbiorze, zaczęto się w uszczuplonym kraju lepiej urządzać i myśleć o Porządku, boć, jak to mówi przysłowie, Mądry Polak po szkodzie. Otóż mądrość owa przyszła nareszcie. Zasilono skarb publiczny z nowych podatków i dobrowolnych ofiar; zajęto się pisaniem praw i urządzeniem edukacji narodowej. Płaksa król Poniatowski poprawił się, protegując oświatę; to też pojawili się znakomici uczeni, rymotwórcy wyśmienici, i kraj cały zajaśniał kolorem. Ale Polska, za granicą, była już bez żadnej konsyderacyi polity cznej. Smuciło to nas bardzo, że w Paryżu, gdzie wszystkie potencye europejskie, ba nawet najlichsze książątka niemieckie i włoskie, miały swoich reprezentantów. Polskiego ambassadora nie było. Król francuzki także nie miał żadnego ambassadora w Warszawie, tylko podobno w Gdańsku jakiegoś małego agenta, dla dogodności handlarzy swego narodu.
180
Bawiliśmy się dobrze i wesoło, zwiedzając wszelkie osobliwości w Paryżu i okolicach. Ciągle nas proszono na obiady, to do pana de Noailles, to do pana de Saint-Priest, to do innych personatów, gdzie Pułaskiego ugaszczano z przyjaźnią i z res- pektem. Na takowe recepcye, sprawiliśmy sobie karabele i sute ubiory polskie, które Francuzi, przyzwyczajeni do swoich kusych strojów i szpadek cienkich jak rożenki, nie bez racyi admirowali. Pan Pułaski ze mną, a najczęściej sam, dojeżdżał do Passy, deliberować z Amerykanami, którzy go bardzo polubili, widząc gęstą jego minę i kawalerską determinacyę. Deane, człowiek przebiegły i niemałego sprytu, powiedział nam raz pod sekretem, że rzeczy dobrze idą. że dwór wersalski przygotowuje się cichaczem do wojny przeciw Anglikom, i Hiszpanję do alilansu wciągnąć usiłuje. Byliśmy u nich raz ostatni 29 maja, w który to dzień Franklin i Deane pożegnawszy się z nami, dali nam listy do Waszyngtona i zlecenie na piśmie do kapitana swego okrętu aby nas przyjął. Pan de Noailles napisał za nami do krewnego swego, markiza de Lafayette, któremu także wieźliśmy wiadomości od żony jego, pani młodej i urodziwej. Opakowani onemi rekomendacyami,
181
jak braciszkowie kwestarze, prowcjantein, pożegnawszy przyjaciół i piękny Paryż, wyjechaliśmy nazajutrz do portowego miasta Hawru. Wypłynąwszy na morze okrętem, który zwał się La helle Louise, to jest piękna Ludwika, zaczę- liśmy się przyglądać naszym towarzyszom. Oprócz kapitana i majtków było wolontaryuszów francuzkich pięciu, ale wszystko jakieś hetki, niepozornej miny. Jeden tylko z nich, niejaki Girod, wyglądał zuchowato, szkoda tylko, iż był paliwodą. Ten człowiek o szpakowatych włosach i opalonej twarzy, błąkał się już po całym świecie. Służył pod koniec siedmioletniej wojny pod Fryderykiem, królem pruskim, a potem w austryackich dragonach. Nie mogąc dosiedzieć na miejscu, chciał jechać do Petersburga szukać stopnia i rubli, później porzucił plan ten, przybył więc do Francyi, gdzie nie mając sposobu wkręcenia się do żadnego pułku, puścił się aż do Ameryki, złote góry sobie obiecując. Gdyby było prawdą to wszystko o czem gadał, to ów Girod, byłby niepospolitym bohaterem ale, zanadto się sam chwalił, a jak wiadomo krowa która dużo ryczy mało mleka daje. Był zaś rodem z Gaskonii, a ludzie z onej prowincyi, jak to mówią Francuzi bardzo języczni lecz tchórzowaci są. Pan Pułaski i ja, kupiliśmy sobie w Paryżu grammatyki i lexikony z wokabułami angielskiemi,
182
bo Amerykanie tego języka do konwersacyi używają, aby w czasie podróży poduczyć się trochę onej mowy. Najpierwsze słowo, jakie Pan Kazimierz wyszukał było forward, co znaczy naprzód, w ko mendzie militarnej najpotrzebniejsze. I tak po trochu, każdego dnia, wbijaliśmy sobie w głowę zapas najużywańszych wyrazów. Choć to pora była bardzo pomyślna do żeglugi, jednak mieliśmy wiatry przeciwne i srogie burze, w czasie których zdawało się iż sądny dzień się zbliża, bo zewsząd góry wodne otaczały okręt i zdawało się że lada chwila go połkną. Nasz Girod, tak rezolutny rycerz, bladł bardzo w onych momentach i widać było że mu strach siadał blizko kołnierza. Ja także, przyznam się, że mi się one tańce wodne zgoła nie podobały. Jeden tylko Pułaski, z pogodnem obliczem i spokojnem okiem, przyglądał się furyom rozhukanego żywiołu. Strefy przez które przepływaliśmy, bardzo są gorące. Doskwierał nam upał i żywy ogień lał się z wysokiego nieba. Woda w beczkach zaczęła się korrumpować, a na pożywienie mieliśmy tylko chleb zasuszony i solone mięso. Traktament więc nie był suty. Dla podratowania żołądków naszych, kapitan okrętu postanowił zatrzymać się przy jednej wyspie należącej do króla francuzkiego, zwanej Saint-Domingue, gdzie przybyliśmy do lądu, niesłychanie radzi. Tutaj dopiero człowiek widzi iż się nie jest w Europie, bo inaksze
183
drzewa, zwierzęta i ptastwo, a największa część populacyi składa się z ludzi czarnych jak -węgiel, czyli murzynów. Mają ci murzynowie fizyognomję ludzi upośledzonych od natury, to też europejczycy, tam zamieszkali, używają ich do najcięższych robót, gorzej jak u nas wołów lub koni. To czarne tałałajstwo, tak mężczyźni jako i białogłowy, chodzą prawie zupełnie nago, wyjąwszy środka ciała które okręcają fartuchem. Wstyd w onym kraju wcale nieznany ; to też wielka panuje rozpusta i obraza Pana Boga. Na tej ciekawej wyspie, gdzieśmy siedzieli około tygodnia, wydarzył się smutny przypadek, który mię a szczególniej Pułaskiego, mocno zmartwił. Rzecz tak się stała. Nasz poczciwy i wierny Bohdanek, który był doskonałym pływakiem i delektował się w wodnych egzercycyach, kąpiąc się raz nad brzegiem, gdy się puścił na głębiznę, pożarty został żywcem od morskiego potworu, zwanego w onym kraju requiti, to jest, wilkiem morskim. Pułaski zaraz powiedział, że Zły to znak, panie bracie. Wiodąc że i nad nami wisi jakieś nieszczęście ! Co się później, niestety, na nim samym sprawdziło. Jednak pan Kazimierz, nie poddawał się ciężkiej desperacyi i ja także, nie przewidując przyszłości, uspokoiłem się. Dla nabrania fantazyi, a raczej dla rozrywki, chodziłem codzień na polowanie
184
z flintą, strzelać do krzykliwych małpiąt i do ptactwa, o tak pięknem pierzu, iż doprawdy żal było zabijać te prześliczne stworzenia. Wziąwszy żywności i świeżej wody, ile było potrzeba, odpłynęliśmy z Saint-Domingue. Podróż była już niedaleka ale niebezpieczna, bo wzdłuż brzegów amerykańskich kolonistów, snuły się ciągle wojenne okręta angielskie dla łapania statków wiozących pomoc rokoszanom. I dlatego kapitan nasz, wiedząc dobrze o onych przeszkodach, manewrował z przezornością aby nie wpaść w ręce nieprzyjaciołom. Mieliśmy przybić do lądu jak będzie można najbliżej od Filadelfii, gdzie się odbywał sejm amerykański i gdzie stał Waszyngton z wojskiem. Tam więc zmierzaliśmy, ale ostrożnie i kapitan nieustannie patrzał przez długą perspektywę, azali nieodkryje niebezpieczeństwa? Szczęściem, gdyśmy już byli niedaleko brzegów, zerwała się burza, która nas wstecz poniosła; ale także zapewne rozpędziła angielskie czaty. Dlatego, zaraz po uśmierzeniu onego wichru, skierowano ku lądowi i o zachodzie słońca stanęliśmy na ziemi amerykańskiej, dzięki składając Panu Bogu, że nas bez szwanku do celu podróży naszej doprowadził.
Działo się to 20 augusta, tegoż samego roku pańskiego 1777. Tak spra wdziło się, co do joty, przyrzeczenie moje dane Pułaskiemu, przed pięcia laty w Częstochowie, gdy mówiłem że pójdę za nim choćby do antypodów. Nie myślałem wówczas
185
zawędrować tak daleko, a jednak to się stało i byliśmy w Antypodach, bo na drugiej półkuli ziemskiej. Wysiedliśmy na ląd w lichej jakiejś wioseczce, blizko ujścia Delawaryi, gdzie kapitan nasz, umie jący dobrze po angielsku, dowiedział się od mieszkańców, że generał Waszyngton, 2 główną firmą swoją, stał obozem w Wilmingtown, w okolicach Filadelfii, o jakie dwadzieścia mil od miejsca gdzie byliśmy . Tam więc, po wypoczynku, trzeba było dążyć. Zaraz przy wysiadaniu chciałem zaprobować mojej umiejętności i popisać się z wokabułami których się nauczyłem; ale na nieszczęście, nikt mię nie mógł zrozumieć, ani ja nikogo. Czego była następująca przyczyna: angielski język inaczej się pisze, a inaczej wymawia, jeszcze trudniej niż francuzki: stąd pomyłka i na próżne trudy nasze. A że Amerykanie nawet po łacinie nie umieją, więc było nam w pierwszych czasach bardzo trudno z mieszkańcami konwersować. Było w Wilmingtówn może jakie dziesięć tysięcy wojska obozującego w szałasach wyplatanych z chrustu i ustawionych w kilka linii, tak iż z daleka zdawało się że to wieś jakaś ogromna, tylko że otoczona wałami i rowem. Armja amerykańska nie podobała się, na pierwszy rzut
186
oka, nie nosząc bowiem jednakich mundurów, nie miała miny militarnej i zakrawała na ruchawkę. Większa część żołnierzy ubrana była w szare kurty, a niektórzy tylko w płócienne opończe. Jedni w butach, drudzy w trzewikach, a inni zupełnie boso. Słowem, licho- ta i hałastra wielka, i gdyby nie muszkiety i ładownice, myślałbyś że to spędzona chmara prostego chłopstwa. Takie było moje pierwsze wrażenie; ale później gdym widział tych obdartusów w ogniu bijących się odważnie, zmieniłem zdanie i nabrałem dla nich respektu. Pan Pułaski też zaraz powie dział. Nie mają butów, ale mają serca, a z tem, panie bracie, można iść daleko choć i na bosaka ! Dopytaliśmy się naprzód do markiza de La- Fayette, który niesłychanie rad był z listu od żony, a pisanie swego krewnego, pana de Noailles, odczytawszy, przyjął nas po francuzku, to jest grzecznie i po szlachecku, to jest serdecznie, nie wiedząc gdzie nas posadzić i wielkie attencye nam okazując. Zaprowadził nas zaraz do kwatery amerykańskiego wodza, Jerzego Waszyngtona, będącej w szałasie, prawda większym niż inne, ale bardzo skromnym i bez żadnych makatów lub innych zbytkowych ozdób. Przyglądałem się z ciekawością i uwielbieniem onemu człowiekowi, o którym cała Europa, od trzech lat, głośno gadała, a którego podkomendni
187
i cały naród amerykański, tak kochali i czcili. Mógł mieć wówczas Waszyngton około czterdziestu sześciu lat; wysoki, barczysty, wspaniałej postawy i przyjemnej fizjognomii. Ubranie miał schludne ale niebogate, bez żadnych świecideł i haftów. Widać, że agenci amerykańscy w Paryżu, nie szczędzili nam pochwał, bo przerzuciwszy okiem ich pisania, powitał nas z konsyderacyą, zapytując: „Czy chcecie służyć w piechocie czy w kawaleryi?" Pułaski odpowiedział. Wzrosłem na koniu, gdyż Polacy do konnych egzercycyi mają wrodzony podciąg i upodobanie; wolałbym przeto być przeznaczonym do jazdy. Właśnie kawalerya kolonistów była bez dowódcy, gdyż generał Reed, nie chciał przyjąć onego obowiązku. A zatem Waszyngton powiedział że natychmiast napisze do Kongresu, z propozycyą dania tej szarży Pułaskiemu.
Co dzień przyjeżdżało z Europy mnóstwo awanturników, i wszyscy chcieli mieć wysokie stopnie, dlatego też nie przyjmowano lada kogo; a że Waszyngton traktował nas z taką dystynkcyą, narobiło to zazdrości niemało, między Francuzami których odesłano z kwitkiem. Najbardziej zaś zły był Girod, któremu dano odprawę ,lecz że krzyczał bardzo i lamentował się, więc dostał i trochę pieniędzy na drogę. Franklin i Deane widząc nas w Paryżu brat za brat, z dukami, markizami, i inną noblessą, przyczepili do imion naszych tytuły countów,
188
to jest grafów, przeto nie nazywono nas inaczej jeno count Pułaski i count Rogowski. Prawdać, że każdy szlachcic polski rodzi się kandydatem do korony, a więc znaczy więcej niż najpryncypalniejszy familjant cudzoziemski; pozwoliliśmy przeto tytułować się hrabiami, gdy się poznano na naszej kondycyi. Imię Pułaskiego, wymawiali Amerykanie dosyć dobrze, ale mojego ani weź, przekręcali zawsze, nominując mię raz Kokoski, drugi raz Kolkoski, a nigdy Rogowski. Dano nam mały szałas blizko Łafayeta, i tam siedzieliśmy jakie dni dziesięć, czekając rezolucyi kongresu. W tera, nadeszły wieści przez szpiegów, że generałowie angielscy Cornwallis i Howe, z mocnemi siłami wypłynąwszy w New York, wylądowali w okolicach Filadelfii, i zagrażają miastu. Wyszli więc Amerykanie przywitać gości, nieproszonych wprawdzie, ale spodziewanych. Markiz Lafayette, Pułaski i ja, choć wszyscy trzej nie mający jeszcze komendy, ruszyliśmy z wojskiem, jako wolontaryusze. Dnia 10 septembra 1777 roku, spotkano nie przyjaciela nad błotnemi brzegami strugi zwanej Brandywine, i przyszło do bójki. Koloniści pozaty kali na kapeluszach zielone gałązki, co dziwnie piękny robiło widok, szli ochoczo, zwyczajem swego narodu, wesołemi okrzykami zachęcając się dla kurażu. Zaczęło się od rozmowy armatniej, a potem przyszło na
189
pałasze i bagnety. Angielskie pułki, dobrze wyćwiczone, trzymały się jak mur, a nasze, zwyczajnie ruchawka, nie mogły im podołać, chód biły się odważnie i po kawalersku. W tej potyczce Lafayette skaleczył się w nogę, a ja oberwałem po łbie, od czerwonego dragona, którego jednak na tamten świat gracko wyprawiłem. Rana moja nie-była szkodliwa, bo rąbiąc przez kapelusz, zdarł mi tylko kawałek skóry z włosami. Ale biedna głowa moja, że tu powiem intra parenłhesis, od czasu jak ją w bitwie pod Łomżą w roku 1769, kozak na począł piką, w każdej prawie okazyi, dostała jakiegoś guza; w całem bowiem życiu mojem w żadną inną część ciała, skaleczony nie byłem. Rejterując się ze stratą i ciągnąc ku Filadelfii, otrzymał Waszyngton depesze od kongresu, a w nich była nominacya Pułaskiego na brygadjera i moja na majora kawaleryi Objęliśmy więc komendy, każdy swoją, niecierpliwi popisać się i pokazać za- morczykom, co Polacy umieją. W parę dni, po przeprawieniu się przez rzekę Shuylkill, dwa wojska znów się spotkały, ale deszcz ulewny, obydwie par- tye rozpędził. Przez 38 godzin, lało jak z cebra, zmokliśmy jak flisy; wszystkie amunicye tak zmokły że proch zmienił się w czarną pomadę. Ale że i Anglikom przytrafiło się toż samo, więc nas nie napastowali, ani my ich. Jeno manewrowali ciągle, im chcąc nam zajść z tyłu, lecz im się nie udało, bo Waszyngton był człowiek oględny, i oczów nie nosił od parady. Trudów jednak mieliśmy nie mało,
190
maszerując przez lasy i błota, i ciągle przewożąc się przez rzeki, których niesłychana ilość jest w onym kraju, a wszystkie szersze niż nasze Wisła lub Niemen. Ciągnąc zawsze ku Filadelfii, nadybał Waszyngton 4 oktobra, kilka tysięcy Anglików okopanych w obozie pod Germantown i postanowił ich attakować. Z rana, deszczyk kropił, a potem mgła była wielka, przeto generał nasz, Couway, Irlandczyk rodem, dowodzący prawem skrzydłem, wysławszy naprzód swoich riftemen, to jest strzelców cel- nych, uderzył na okopy niezbyt wysokie i z początku rzecz się doskonale udała. Pułaski, ze swoimi dra- gonami, cały obóz przeleciał, rąbiąc co się napatoczyło, tak że widziałem całą klingę jego pałasza, od krwi czerwoną. I ja takoż nie folgowałem i ja- koś, tym razem, łepetyna wyszła cało. Ale, niedługo potem, Anglicy powetowali straty i przepędzili nas daleko ; bo w czasie bitwy, Cornwallis przyszedł im w sukkurs, z wielką forsą, i lewe nasze skrzydło przełamawszy, na nas się obrócił ? impetem. Tak, dwie pierwsze potyczki, na ziemi amerykańskiej, nieudały się. Ale, jak to mówią : pierwsze koty za płoty; pierwsze przepastne, drugie kapustne, a trzecie tąpane; a zresztą, robił człowiek swoją powinność,
191
więc nic na sumieniu nie cięży. Kongres, po onej porażce, wyniósł się jak niepyszny z Filadel- fii, Anglicy zajęli miasto; a wojsko amerykańskie, po różnych obrotach, stanęło obozem o dwadzieścia mil dalej, w miejscu zwanem Yalley-Forge, między lasami, nad rzeką Shuylkill. Szczęściem, że śród onych nie sukcessów, przyszła jedna dobra nowina; generał amerykański Gites, pobił na głowę, Anglika Burgoyne i 17 oktobra, pod Saratogą do kapitulacyi przymusił. Cały korpus ośmiotysięczny złożył broń, na łaskę zwycięzcy oddając się. Wiadomość ta podniosła ducha w narodzie, i dobrze się stało, bo już serca zaczynały mięknąć i ku piętom opadać, że aż wstyd był nawet nam cudzoziemcom. W onym czasie także, Pułaski, ze swoją komendą wysłany na drugą stronę rzeki Delawary, do miasteczka Trenton, gdzie staliśmy kwaterami aż do następnej wiosny. Otóż teraz je§t pora powiedzieć, czem była owa kawalerya amerykańska? Składała się jeno z dwóch pułków, dragońskiego i rajtarskiego ; w ogólne nie spełna czterysta głów. Jeszcze pierwszy pułk był jaki taki, ale drugi, wielkie tałałajstwo. W obu- dwóch zaś pułkach żadnej wprawy do manewrów, a rygor militarny i subordynacya tak znane jak Ojcze nasz
192
u Turków. Otóż Pan Kazimierz, rozstasowawszy się na zimową leżę, postanowił, zaprowadzić w swojej komendzie porządek, i przyuczyć żołnierza do egzer- cycyi jakich było potrzeba, ale nie tak łatwo to przyszło dokonać tej chwalebnej antrepryzy. Pułkownikiem dragonów, przy których ja zostałem majorem, był niejaki Molens, człowiek gburowaty i pełen zawiści przeciw Polakom. Dobrał po sobie w pojnośc, kapitana Biganti, Włocha, i we dwóch dopiero przez skryte swoje praktyki podmawiali przecie Pułaskiemu, oficerów i żołnierzy. Gniewali się zaś o to najbardziej, że Pan Kazimierz, kazał im regularnie zaciągać na wirty i ciągle się egzercytować w manewrach, o których najmniejszego nie mieli wyobrażenia .To nie podobało się paniczom, do próżniactwa, opilstwa i rozpusty przywykłym. Już oba, jako tako, mogliśmy się rozmówić po angielsku i zrozumieć ich konszachty i mruczenia. a że ów Włoch Biganti najwięcej intrygował, więc ja go przezwałem kapitanem Intiganti. Pułaski zaś, że jak wiadomo, werydyk był, prawdy w bawełnę obwijać nie umiejący, i gdy mu się ktoś nie spodobał, to mu zaraz powiedział historyę o kpie. Więc panu pułkownikowi Molens, wyciął prawdę na gorąco i do submissyi przymusił. Markociły i niecierpliwiły jednakże Pana Kazimierza
193
one niesnaski i nieporozumienia, śród których żyliśmy miesięcy parę; a do nich dołączyły się jeszcze inne przeciwieństwa i smutki, to jest, wielki niedostatek i mizerya. Bo często zatrzymywano wojsku płacę i nie dowożono żywności, a zima była tęga, ogromne mrozy dokuczały, i czasem żołnierz nieborak, nie miał czem się zagrzać ani posilić. Musieliśmy dokładać z własnych funduszów, aby głodu nie cierpieć; drożyzna bowiem była niesłychana, mieszkańcy zaś nie chcieli przyjmować papierowej monety, którą kongres nam płacił. Jakoś,w końcu decembra, na święta Bożego Narodzenia, zdarzyła nam się pociecha. Tadeusz Kościuszko, będący w obowiązkach inżyniera, przy północnej armii, na granicach Kanady, dowiedziawszy się że Pułaski konsistuje w Trenton, przyjechał do nas, za urlopem, w gościnę. Kościuszko nie miał miny zawiesistej jak Pan Kazimierz, ale widać było na jego twarzy poczciwość i otwartość szlachecką, a przy tem, był człowiek niezmiernie słodki i pełen wiadomości. Kompania więc jego i dyskursa, wielką nam przyjemność sprawiły. Choć równego prawie wieku z Pułaskim, nie znali się z sobą w kraju, bo Kościuszko jeszcze ślęczył nad książką, gdy Pułaski moskalom ciosy zadawał; ale tu, oto na cudzoziemskiej ziemi spotkawszy się, pokochali się mocno, przyjaźń dozgonną sobie obiecując. Po dziesięciu dniach
194
zabawy, podczas których, mimo biedy, wysadziliśmy się na traktament staropolski. Odjechał Kościuszko do swego korpusu i odtąd go już oczy moje nie spotkały, dopiero w bitwie pod Dubienką w r. 1792. Tak, mogę się pochwalić, że na ziemi amerykańskiej, widziałem prawie razem, trzech największych bohaterów mojego czasu : Waszyngtona, Pułaskiego i Kościuszkę, i nie wiem doprawdy, któremu prym się należy? Staliśmy w Trenton w bezczynności aż do pierwszych miesięcy roku pańskiego 1778. Wtenczas tak jakoś w końcu februaryi, otrzymał Pułaski or dynans od generała Wayne, czynić podjazdy w okolicach Filadelfii, zabierać furaże i bydło, aby Anglików siedzących i bankietujących w mieście, ogładzać. Wychodziliśmy przeto, w kilkadziesiąt koni, robić, co nam nakazano i kiedy niekiedy, napotkawszy nieprzyjaciół, przychodziło do tuzów, a zawsze z korzyścią naszą. Jednym razem, będąc z generałem Wayne, wpadliśmy w środek trzytysięcznego korpusu; już nam tył zabrano, aleśmy się, wezwawszy Pana Boga na pomoc, przerżnęli walecznie przez otaczające kolumny angielskie. Tutaj Pułaski pokazał co umiał. Jak niegdyś w Polsce, tak i teraz, w pierwszej linii przy ataku, a w ostatniej przy odwodzie, uwijał się gracko, a rąbał nie żartując tak, że aż serce rosło patrząc
195
na niego. Jego to odwaga i przytomność salwowała mały nasz korpusik. On zaś sam wyszedł z tej siepaczki bez szwanku, tylko konia pod nim skaleczono. To też Wayne nie mógł go się wychwalić, a Waszyngton z onej okazyi napisał do niego list z wielkimi aplauzami i afektem. Przybywszy do Trenton zastaliśmy oficera dragonów, niejakiego Scudder, który wziąwszy urlop na piętnaście dni, bawił się u swojej familii w Pensylwanii przez dwa miesiące, pozwolenia na to nie- zyskawszy. Pułaski zatem, dla przykładu, osadził panicza w areszcie. Tem, oburzyli się Amerykanie, podszczuwani przez Włocha Riganti, mówiąc że się biją za wolność, a tu ich tyranizują i pułkownik Molens, na swoją odpowiedzialność, kazał wypuścić oficera. Dowiedział się o tern Pułaski; a że nigdy nie pozwolił dmuchać sobie w kaszę, więc i teraz przywołał pułkownika, i terba veritatis powiedziawszy mu ostro, posłał go do aresztu. Ten zaś gbur, nie tylko że rozkazu nie wypełnił, ale jeszcze, bez zameldowania się, wyjechał z miasta. Pułaski obrażony słusznie, posłał o tem wszystkiem rapport do Wayna, domagając się sądu wojennego nad Molensem. Sąd się zebrał, ale cóż? Ameryka- zwąchawszy się jedni z drugimi, uniewinnili pułkownika. Pułaski, widząc w tym kroku jawne ubliżenie swemu honorowi i randze, podał się natychmiast do dymissyi, prosząc o
196
pozwolenie odjazdu do Europy i mnie, z onem pisaniem, do Valley-Forge, gdzie była główna kwatera, wysłał. Waszyngton odczytawszy list i wypytawszy się u mnie o szczegóły, uznał Pułaskiego krzywdę, ale powiedział, że podług praw krajowych, drugiego sądu zwoływać nie może. Dodał tylko, iż bardzo mu smutno, że tak dostojny wojownik który dał już nie pośledne dowody swojego męztwa, chce armję, w tak krytycznej chwili opuszczać i jeżeli zrzeka się dowództwa kawaleryi, może by przyjął jaką inną komendę? Ja, że nie miałem na żadne umowy plenipotencyi, odpowiedziałem że nie wiem, wziąłem tylko respons od niego i odjechałem do Trenton. Pułaski szanował wielce Waszyngtona, i rad byłby go ukontentować, byle tylko, jak to u nas mówią, i wilk był syty i koza cała, to jest, by nie porzucać służby i jakoś honor salwować. Otóż, deliberując ze mną, utworzył, Pan Kazimierz, projekt formo wania oddzielnego korpusiku, złożonego ze stu ułanów i dwóchset piechoty, tak, aby niebyć, zależnym od nikogo, i kozacką wojnę prowadzić. Za meldowawszy się generałowi Woyne i zdawszy nasze komendy, odjechaliśmy do Valley-Forge. Plan Pu- łaskiego, podobał się Waszyngtonowi, i pod datą
28 marca 1778 r. został akceptowany przez kongres, obradujący wówczas w Yorktown. Były niektóre objekcye co do zaciągania
197
dezerterów, Niemców rodem, którzy do nas kupami przechodzili, ale i na to przyzwolono. Ulokowawszy się w miejscu zwanem Fishkill, zaczęliśmy formacye legii. Pułaski nie chciał mieć żadnego oficera Amerykanina, przysłano mu więc Francuzów, a między innymi, na dowódcę pieszych, pułkownika Armand, którego prawdziwe miano było markiz de la Royerie, ale nie wiem z jakiąj racyi nazywał się tylko swojem chrzestnem imieniem. Ten pan Armand, zwyczajnie Francuz, był człowiekiem ugrzecznionym i determinowanym kawalerem; byli- śmy więc z nim bardzo dobrze, równie jak i z innymi oficerami. Ułani nasi, których Amerykanie nazwali lancemen, mieli długie piki z chorągiewkami, a piechota, lekki rynsztunek. Największa część żołnierzy składała się z Hessów, tęgich chłopów, nie bardzo ruchawych, ale do subordynacyi, w regu- larnem wojsku, przyuczonych i w manewra wprawnych; wszystko więc szło jak po maśle. Nadeszła w onym czasie ważna wiadomość. Król francuzki uznał niepodległość Stanów Zjednoczonych. Traktat z ich plenipotentami pod datą 6 februaryi 1778 w Paryżu podpisał i flotę opatrzoną amunicyą i żołnierzem, pod przywództwem grafa d'Estaing, na sukkurs im posłał. Obchodzono w ca- łym kraju ten szczęśliwy wypadek z oznakami niepośledniej radości.
198
Waszyngton chciał, aby armia także manifestowała swoje sentymenta, i w tym celu posłał instrukcyę szefom wszystkich korpusów i oddziałów. W dzień naznaczony, odprawiono modlitwy; wojsko wystąpiło pod bronią, strzelano z armat i kapela grzmiała. Wieczorem był suty traktament, i podług programu, żołnierze mieli ordynans wołać:„ niech żyje król Francuzki! i Nawet nasze Hessy nieboraki, musieli krzyczeć, choć niedawno królowi angielskiemu Jerzemu III, trąbili wiwaty. Ale takto na świecie: na czyim wózku je dziesz, tego piosnkę nucić musisz. Anglicy przewidując co się święci, wysłali byli komissarzów swoich do traktowania z Waszyngtonem, i robili wielkie koncessye kolonistom. Ale kongres onych propozycyi nie przyjął i na dobre mu wyszło, bo we dwa dni po tej śmiałej decyzyi, przyszła ona dobra nowina z Francyi. Korpus angielski konsystujący w Filadelfii, widząc że niebezpieczeństwo mu grozi, gdy Francuzi nadpłyną, wymaszerował z miasta ku brzegom morskim, aby na swoje okręta się zabrać i do New- Yorku, jak mysz do dziury schronić się. Waszyngton zrozumiał doskonale, w jakiej pozycyi znajdować się będzie nieprzyjaciel, prowadzący za sobą liczne bagaże i magazyny, przez kraj błotnisty i leśny. Dał więc polecenie generałowi Lee, aby nie tracąc czasu, nim on sam z główną armją
199
nadciągnie, napastował Anglików w marszu, i pokoju nie dawał skubiąc ich z boku i z tyłu. Wyszliśmy i my z oną komendą na ściganie nieprzyjacielskiego wojska.To było pod koniec junii; ale nie udała się expedycya, przez opieszałość, głupotę, czy zdradę generała Lee. Różni, różnie mówili, a że Lee, był rodem Angielczyk, więc suspicya ciężyła na nim tem większa. Złożono nań sąd militarny za to, że wypuścił nieprzyjaciela na sucho, mogąc go zniszczyć do szczętu, a przynajmniej znacznie nadwerężyć. Skazany na zawieszenie od stopnia i dowództwa, przez rok cały.
Po tej aferze, legia nasza komenderowaną została na ściganie licznych band prowadzonych przez oficerów angielskich i złożonych z dzikich Indyanów i z torysów, których tak nazywano kolonistów, którzy byli partyzantami króla angielskiego. Bandy te, jak owe niegdyś nasze hajdamackie na Ukrainie, dopuszczały się wielkich zbrodni, wjolencyi i tym podobnych szkarad, paląc, rabując, mordując bezbronnych ludzi i nie przepuszczając ani dziecięciu ani szczenięciu. Dzicy Indyanie, o których jest gadka, że ludzkie mięso pożerają, umalowani i przystrojeni jak maski mięsopostne, a przy tem okrutni nad miarę w pastwieniu się nad biednymi populacyami, złączeni z onem tałałajstwem amerykańskiem, tworzyli razem godną kompanję. Bili się ci hułtaje
cdn
1.06.2009 13:59
200
Hultaje zadęcie i bronili się do upadłego, bo widzieli, że gdy wpadną nam w ręce, przyjdzie im za cienki koniec. Tak też bywało. Bijącym się bowiem nie-dawano pardonu, a poddających się wieszano na najpierwszej gałęzi; gałęzi zaś nie brak w Ameryce, bo kraj lesisty. W ogólności wojnę tę całą, prowadzono zacięcie ze strony obojej; klemencyi jedni drugim nie pokazując, ale że ci i tamci byli łotrowie więc nie dziwota! W legii naszej znajdowało się niewielu Amerykanów, a wszyscy oficerowie Polacy i Francuzi, (ci ostatni prawda niezbyt nabożni ale prze cież katolicy) to też okrutnego traktowania z poddającymi się nie było; wyjąwszy hersztów torysów, którzy musieli dyndać, (bo taki był ordynans); innym niewolnikom krzywdy nie czyniono. W onym czasie, przykomenderował Waszyngton, do naszych ułanów, nowo przybyłego Polaka z Europy, nie ja- kiego Jerzmanowskiego, młodego i odważnego wyrostka, który nam przywiózł świeże nowiny z Polski, i pilnie odprawował swoje obowiązki na poste- runkach i podjazdach, to też Pan Pułaski go polubił i przepowiedział że wyjdzie na dobrego wojownika. W czasie zimowym w Legii, nic nowego nie zaszło, wyjąwszy to że raz w Egg-Harburg, napadli nas nocą Anglicy i o włos co nie wydusili do nogi. W onej okazyi, czynność pułkownika Armand, ocaliła
201
Legję, i napastnicy narobiwszy alarmu, uchodzić musieli ze szwankiem. Ostrzyli sobie na nas zęby; ale, przy pomocy Pana Boga, odsądziliśmy ich jak kotów od mleka. Nieprzyjaciel, który dotąd w New- Yorku siedział i tylko między rzekami Delawara i Shuylkill, za nami się uganiał, w końcu tego roku, przeniósł wojnę w południowe prowincye Stanów-Zjednoczonych, nachodząc Karolinę i Georgję; zabierając miasta, paląc wsie i organizując nowe bandy torysów, pod wodzą pułkownika Boyd ? które niemało gwałtów i okrucieństw, na niebożętach spokojnych mieszkańcach, dopuszczały się. Waszyngton wysłał natychmiast w te strony generała Lincoln, z mocnemi siłami, i na początku februaryi, roku pańskiego 1779, Pułaski otrzymał także rozkaz udania się pod jego komendę; zatem pociągnęliśmy ku południowi. Był w Georgii, przy amerykańskiej milicyi, niejaki Moyse Allen, ksiądz luterski, ale człowiek bardzo determinowany, wymowny i wielki patryota. Opowiadano wszędy chwalebne jego czyny, jak w czasie potyczek zawsze znajdował się w pierwszym szeregu, zachęcając do boju, opatrując i unosząc rannych, grzebiąc zabitych etc. Słyszałem nieraz Pułaskiego mówiącego: „To drugi ojciec Marek! „radbym, panie bracie, poznać tego zucha i choć kacerza, uszanować, jak zasłużył !
202
Ale, nie przyszło do tego; bo w czasie napadu generała Prevost, ksiądz Allen dostał się biedak do niewoli i Anglicy osadzili go na okręcie skąd ratował się ucieczką, ale gdy płynął ku brzegowi, straciwszy siły utonął, Maszerując nagle dla złączenia się z korpusem generała Lincoln, który się nad brzegami rzeki Savannah uwijał, dowiedział się Pułaski że silna par- tya Anglików zagraża miastu Charlestown, stolicy Karoliny; a że to było po drodze, poszliśmy w odsiecz, choć nieproszeni. Miasto Charlestown porzą- dnie zabudowane, leży na cyplu ziemi, wchodzącym w morze tak, iż ze trzech stron oblane jest wodą. Od czwartej strony, to jest od lądu, generał Rutlegde, komenderiyący miejscową milicyą, popaliwszy domy na przedmieściu, kazał usypać naprędce okopy otoczone palisadą, by służyły ku obronie. Dnia 11 maja 1779 r. jakie tysiąc Anglików przeprawiło się przez rzekę Ashley i stanęło obozem o kilka staj naprzeciw fortyfikacyi. Tegoż samego dnia, my przeszedłszy rzekę Cooper na promie, bo w onym raju, jak się rzekło, więcej rzek niż wiosek, przybyliśmy do miasta, gdzie nas generał Multrie, dzielny wojownik, a Pułaskiego wielki admirator, serdecznie przywitał. Mieszkańcy zaś widząc zawiesiste miny naszych legjonistów, wyprawili nam tęgi traktament, Ale Pan Kazimierz,
203
nie chcąc aby Charlestown zamieniło się dla nas w Kapuę, tylko godzin dwie pozwolił wypoczywać, po czem zaraz zrobił wycieczkę, bardzo rozumnie wykoncypowaną. Bo choć zwyczajnie w życiu, lubił otwartość, w wojnie nie gardził fortelem i rad nieprzyjaciołom płatał figle, czego Drewicz pod Częstochową, nieraz zakosztował. Otóż wycieczka, owa, tak była ułożoną. Postawił kapitana Fleury ze sto pieszego żołnierza za wałem, dając im ordynans pokłaść się na brzuchach, i nie pokazywać się aż przyjdzie pora. Sam zaś z oddziałem kawaleryi, gdzie byłem ja i Jerz- manowski, miał podjechać pod obóz Anglików, harcować z nimi przez chwilę; a potem udawszy trwogę, uciekać ku miastu i paniczów wciągnąć w zasadzkę, jak młodego wilka do zakrytego dołu. Poszły rzeczy jak Pan Kazimierz przewidział. Postrzegłszy zbliżający się mały nasz oddział, wysłał generał Prevost jakie sto koni na rozmowę; uganialiśmy się z nimi to w prawo, to w lewo, bez skutku z obojej strony. Nareszcie Pułaski widząc że ryba bierze na wędę, hajże drapaka, a Anglicy za nami. Było jeszcze jakie półtora staja do okopu gdzie nasi ludzie leżeli. Pułaski mówi mi. Udała się sztuka, panie bracie, wpadną w nasta wioną łapkę! Aż tu Fleury, nie czekajac sygnału, wyłazi na wierzch i szykuje swoich na wzgórzu. Krzyknął Pan
204
Kazimierz z gniewem: A, niech kaczki zdepczą Francuza, pomieszał mi szyki, niezdara!" Obejrzem się; Anglicy nie w ciemię bici, zrozumieli praktykę, i zatrzymawszy pogoń, zwrócili nazad tak nagle, że nie czas było na gońca. Pułaski zbeształ Fleurego, mówiąc mu bez ogródki, że pokpił sprawę. Wymówił się Francuz, jakoby usłyszał sygnał? I tak ona rzecz nieudała się, ale nie z polskiej winy. Angielski generał nie mając z sobą ciężkich armat, zaniechał napaści na miasto i w parę dni odszedł nazad, lokując swoje wojsko na małych wy sepkach, rozrzuconych na wybrzeżu, gdzie dopuścił się niemałych gwałtów nad biednymi mieszkańcami paląc domostwa z inwentarzami i całą chudobą, za bijając bezbronnych starców, białogłowy i dzieci. Mówiono nawet, że w odwrocie, rabusie owi rozkopywali cmentarze szukając po trumnach, czy niebyło ukrytych klejnotów i świętokradztwa nad nieboszczykami, dopuszczając się. Myśmy też wkrótce pociągnęli dalej ku południowi, kierując się ku generałowi Lincoln, pod którego komendę kongres nas poddał i nadybaliśmy go w parę dni. Flota Francuzka w początkach septembra, powróciła ze swojej wyprawy na posessye angielskie w Indyach, i na brzegach Georgii stała. Ułożono przeto plan, attakować razem od lądu i od wody, miasto Savannah, gdzie się w obronnym zamku trzymali Anglicy.
205
Był w tej porze upał do nie wytrzymania, fatyga wielka śród ciągłych marszów; pocieszaliśmy się tylko nadzieją zdobycia dużego miasta, o czem nikt w armii nie wątpił, bo połączone wojska dwóch narodów miały działać przeciw wspólnemu nieprzyjacielowi. Francuzi wszędy, a nawet w Ameryce, posiadają renomę ludzi walecznych, a graf d'Estaing, zostawiwszy na okrętach tylko majtków, puszkarzy i ka nonjerów, całą piechotę swoją, trzy tysiące przeszło głów wynoszącą, na ląd wysadził i sam się ofiarował prowadzić onę do szturmu. Jakże tu było Wątpić o sukcesie? Pułaski był wesół i układał plany na przyszłość. Miasto Savanniah leży nad rzeką tegoż samego imienia, która w tern miejscu, już blisko ujścia swego do morza, tak jest szeroką i głęboką, iż może nosić okręta. Miasto samo otwarte, miało tylko z boku mocną fortecę opatrzoną przekopami i do- statkiem armat; z drugiej zaś strony, usypali An glicy kilka bateryi i osadzili żołnierzem. Pod koniec septembra 1779 roku, jak się rzekło wyżej, przyszli Amerykanie z aljantami swymi Francuzami pod fc&vannah i posłali parlamentarza do generała Prewost radząc aby prosił o pardon, bo nie podoła przeciw ich forsie. Angielczyk frant, zażądał dwa- dzieścia cztery godzin namysłu a odwłóczył dla tego, aby dać czas
206
generałowi Maitland przybydź z sukursem : co się też stało. A wtenczas nieprzyjaciele czując się na siłach, roześmiali się z propozycyi i prosili w taniec. Zaczęliśmy więc oblężenie po formie. Inżynjerowie nasi sypali okopy, a okręta francuzkie zbliżyły się ku miastu. Tymczasem, czynili Anglicy gęste wycieczki; dwakroć odpędzeni ze stratą, ale trzeci raz poprawili się i wysiekli nam ludzi niemało.
Muszę tu wspomnieć jedną dziwną okoliczność. Dnia 1 oktobra, widząc że Pułaski jakiś nieswój zapytałem co mu takiego? Na co odrzekł: „Ot, panie bracie, wczoraj gdzieś zgubiłem szkaplerze: niedobry to sygnał! Pułaski, jak my wszyscy rycerze Barscy, będąc sodalisem, nosił szkaplerze pocierane o cudowny obraz Najświętszy Panny, i błogosławione przez samego nuncyusza papieskiego, gdy nas nawiedził w Częstochowie. Zasmuciła Go więc strata onych świętości, które, jako prawowierny katolik, z wielkiem nabożeństwem pielęgnował. Pocieszałem go jak mogłem, i chciałem mu dać jeden z moich, ale odpowiedział mi: „Nie chcę Cię pozbawiać tej tarczy niebieskiej. Jeślić taka wola „Pana Boga, że tu przyjdzie nadłożyć głową jakże ja grzeszny człowiek wyrokowi takiego Pana mam się opierać? Fiat voluntas tua Domine! Mnie było markotno; a że Pan Kazimierz dłużej o tem
207
Nie gadał, ani się lamentował, a więc i ja przestałem myśleć o przypadku onym. Zaczęło się cztery dni później bombardowanie fortecy, od wody i od lądu, ale bez korzyści i straty wielkiej, tak z jednej jak z drugiej strony. Major jeden francuzki, nazwiskiem Lenfant popisał się po kawalersku. Wziąwszy tylko z sobą pięciu żołnierzy, mimo gęstych strzałów, przedarł się pod same nieprzyjacielskie fortyfikacye, i palisady im podpalił; ale że drzewo było zbutwiałe, więc ogień ten zgasł; inaczej bylibyśmy ich wykurzyli, jak lisów z jamy. Dzień 9 oktobra przeznaczono na szturm generalny. Milicya zrobiła attak fałszywy, lecz główne siły Amerykanów i Francuzów, skierowały się na baterye leżące na wzgórzu, zwane SpringhilL. Tutaj dopiero było gorąco nie żartem .Przez pół godziny i więcej, huczały armaty i krew lała się. Pułaski widząc, że między okopami jest duża luka, postanowił z nami, i z małym oddziałem georgyjskiej kawaleryi, puścić się obces tą drogą; wpaść w środek miasta, i tym sposobem zrobić nieprzyjaciołom dywersyę, a mieszkańcom uciechę. Jenerał Lincoln pochwalił ten plan śmiały; a więc wezwawszy Pana Boga na pomoc, Pułaski krzyknął forward, a my za nim, dwieście koni, kopnęliśmy się galopem, że aż ziemia się trzęsła!
208
Pierwsze dwie minut szło wyśmienicie; lecieliśmy jak na stracenie, ale gracko, po szlachecku; dopiero, gdyśmy mijali one dwie baterye, między któremi była luka, wstrzymał nas ogień krzyżowy i zmieszał się hufiec, jak puszczona woda z wysoka, gdy na zamkniętą śluzę natrafi. Ja patrzę: o chwi- lo bolesna i nigdy niezapomniana! Pułaski leży na ziemi. Poskoczę co żywo i zsiadam z konia, myśląc że nieszkodliwie ranny, aż tu wielkie nieszczęście! Kula armatnia urwała mu nogę, a z piersi krew bucha także, snać od innego strzału. Jam przyklęknął, i zaczął go podnosić, wymawiał umierającym głosem Jezus, Marya, Józef. Więcej nic nie słyszałem, nie widziałem, bo w tym samym momencie, karabinowa kulka śliznęła mi się po czaszce, krew mi oczy zalała i omdlałem zupełnie. Poczciwi żołnierze nasi, zachęceni przez Jerzmanowskiego, rejterując się ku swoim, mimo rzęsistego ognia, unieśli Pułaskiego, mnie i innych rannych. Pod wieczór, gdy opatrzony przez felczera, przyszedłem do przytomności, Jerzmanowski powiedział mi że Pan Kazimierz żył jeszcze ale, gadał słowa tylko przerywane, jako chorzy w malignie; to o Polsce, to o przyszłości, to o jakiejś Franciszce!... Dał także znak aby mu podano krucyfix z ukrzyżawanym Chrystusem, który do ust z
209
nabożeństwem przyciskał. Ostatecznie skonał dnia jedynastego oktobra 779 roku, lat mając trzydzieści jeden!
Aby godnie pamięć jego uczcić i wysławić, trzeba by na to Wirgiljuszowego pióra lub wymowy onego greckiego Plutarcha. A ja, oto człowiek rycerski, sercem tylko duży, a nie rozumem, zdatniejszy do kordą niż do elokwencyi, czyż podołam takiemu dziełu? Nie zamilczę jednak i powiem jak umiem.
Pułaski kochał gorąco Pana Boga, ojczyznę swoją i rodaków swoich. Odważny był do zuchwałości i choć miernego wzrostu, w ręce siłę miał niesłychaną; a na szable bił się jak nikt. Sam, nigdy sprawy nie zaspał ani prześlepił, to też był rygorystą w służbie i bratu rodzonemu nie przepuściłby militarnego feleru. Prywaty nie było w nim zgoła; zapominający o sobie, a wylewny dla innych, tak że z każdym ostatnią koszulą byłby podzielił się chętnie. Słowem, sentymenta miał kawalerskie i nieocenione. Był to prawdziwy szlachcic polski, co, jak to mówią u nas : Prędki do zwady .Ale użyteczny do rady; Dobry do zabawy i do sprawy, Do modlitwy i do bitwy!
2lO
eśli miał jaką wadę, toć chyba tę, że był nadto gorączka, i że nie znając dissimulacyi, na złość i aulę ludzką czasem się naraża niechcący. Po onej nieszczęśliwej antrepryzie pod Sarannah, w której połączona armja nasza do tysiąca ludzi straciła, graf d'Estaing, ranny dwa razy, zabrał swoich Francuzów na okręta i odpłynął sobie z Bogiem , a my z generałem Lincolnem, przeszedłszy rzekę, pociągnęliśmy do prowincyi Karoliny. Dowództwo legii naszej dane było pułkownikowi Armand, jako najstarszemu oficerowi, ale mnie choć wyleczonemu nie za długo ze skaleczenia, wszystko, już od śmierci Pułaskiego, tak w Ameryce obrzydło, i tak zacząłem tęsknić za krajem, że rady sobie dać nie- mogłem, wlokąc się za innymi, jako człowiek nie na ciele, ale na umyśle bolejący i chory. Strata Pana Kazimierza, tyloletniego kompana, którego jak ojca czciłem, a więcej niż brata kochałem, wbiła mi klin pod serce i doskwierała niewymowną żałością. Zostawszy sierotą, przypomniałem sobie że jestem exulem, i uczułem jakiś wstręt do obcych, którzy mię otaczali, a chęć do swoich którzy byli daleko! Doprawdy, że nie żadna obawa śmierci tak mię wypędzała z Ameryki, boć człowiek grzeszny raz się rodzi i raz umiera, a przystojniej rycerzowi zamknąć powieki na siodle pod gołem niebem, niż na piernacie pod kotarą. Przynajmniej nie widzisz co dzień większego smutku i przestrachu na twarzach krewnych i przyjaciół ; doktór cię łacińskiemi specyałami nie pasie, i cielsko w tobie nie gnije stopniami. Na wojnie jedna chwilka i wszystko skończone! A jeśli nie masz czasu obrachować się całkiem z sumieniem, dostać absolucyi kapłana i ostatecznego namaszczenia świętym olejem, to przecież Pan Bóg miłosierny ! Rogowski wróciwszy do Polski, miał czynny udział w wojnie 1792 i w powstaniu 1794 r. i skończył swój zacny żywot w r. 1828.

XII.
Do powyżej przytoczonego pamiętnika Macieja Rogowskiego, dodamy teraz, niektóre szczegóły, czerpane z innych źródeł, a odnoszące się do działań Pułaskiego w Ameryce, do dni ostatnich jego życia i do pomnika wzniesionego na cześć jego w Savannah.
Owóż, gdy w pierwszych miesiącach 1778 r. znajdował się Pułaski w Trentou, w d. 24 lutego, pisał do swej siostry Anny Walewskiej, do Polski, list następujący . „Dość wiedzieć będziesz o mnie, kochana siostro, że zdrowie moje jest w całości,powodzenie zaś rozmaite, jak w czasie wojny. Ja tu komenderuję całą kawaleryą. W różnych byłem attakach, dość pomyślnie. Bawić tu długo nie myślę. Obyczaje tutejsze nie mogą się zgadzać z moim humorem do tego i strata jest próżna czasu w tej służbie. Nic dobrego czynić nie można. Ludzie tu są bardzo zazdrośni, zgoła, wszystko przeciwnie. Jednak, jeszcze przyszłej kampanii bawić tu będę dalej, jeżeli będzie można, handlować zacznę, co „tu jest najużyteczniejsze. Dług marąuis d'Essange przypominam; jeżeli będzie można co mi posłać przez jego ręce, mnie dojdzie. Adieu! jejmości do nóg upadam, i całej kłaniam familii.
„PUŁASKI, general de la cavalerie des Etats-Unis de FAmóriąue, au camp. u
Jest mój adresse. II faut 1'ócrire en anglais:
To count Pułaski, generał of cavalery }
by Un. & of America. "

Co się zaś tyczy ostatnich chwil życia Pułaskiego, jenerał Lafayette, tak mi opowiadał: „Dnia 9 października 1779 roku, hrabia d'Estaing, dowo dzący wojskiem francuzkiem i amerykańskiem, zdoył redutę Ebenezer, i utkwił tam dwie chorągwie. Mgła trwająca przeszkodziła dalszych korzyści. Pu łaski zaś na czele swojej kawaleryi, gdy mniemał iż przez wyłom, będzie się mógł dostać do środka fortecy, i gdy kula ubiła jego konia, ten padając, a Pułaski przeskakując na innego, podanego mu w tej chwili, gdy był jakby na powietrzu, kula dosięgła go w piersi, i we dwa dni potem, to jest 11 października 1779 roku skończył życie. Anglicy dostrzegłszy ten wypadek, gdyż znali dobrze po stroju i po minie Pułaskiego, zawiesili natychmiast strzelanie, tak dalece byli uradowani z pozbycia się tak walecznego ich przeciwnika. Tem bardziej zaś to uczynili, gdyż byli pewni że i attakujący przerażeni tak smutnym wypadkiem, nie będą dalej szturmować do fortecy, co też i nastąpiło. Pułaski pochowany został w ogrodzie, pod palmowem drzewem, w posiadłości należącej do familii Beecroft, w mieścinie Greenwich.
Szablę swoją zostawił Pułaski, na pamiątkę, Waszyngtonowi, a resztę sprzętów i pieniędze damie francuzkiej, która mu towarzyszyła podczas je go bytności w Ameryce. Wigilją swej śmierci, to jest 10 października, jakby na jawie, obszernie .. opowiadał, jakby widział przyszłą rewolucję fran cuzką z r. 1789, i rolę jaką miał odegrać Lafayette ; ale nic w tem nie dostrzegł pomyślnego dla Polski?
Podczas swojej ostatniej podróży do Ameryki, odbytej w latach 1824 i 1825, po uroczystem zaproszeniu przez Stany Zjednoczone, jenerał Lafayette, w towarzystwie syna swego, Jerzego Waszyngtona, Lafayetta, i sekretarza A. Lewasseur, przybywszy do Savannah, założył był, 21 marca 1825 r. kamień węgielny, na pomniki dla dwóch bohaterów : jenerała Greene i jenerała Pułaskiego. Z notat, jakie mi zakommunikował jenerał Lafayette, w Paryżu w r, 1827, przytaczam następne szczegóły.
cdn
1.06.2009 14:20
Amerykanie wdzięczni dla swoich obrońców, od dawna zamierzali wznieść w Sayannah, pomniki godne ich poświęcenia się. Ale, korzystając z obecności jenerała Lafayetta, postanowili Amerykanie, przyprowadzić do skutku tę uroczystość, tem bardziej gdy Lafayette był osobistym przyjacielem i wpółdziałaczem z jenerałami Greene i Pułaskim.

Uroczystością tą, głównie, zajmowało się towarzystwo wolnych mularzy. Jakoż, mając na swem czele pułkownika John Shelmann, o godzinie 9 rano, 21 marca 1825 r. przybyło, z muzyką, do mieszkania Lafayetta. Wolnormularze, mając swoich urzędników, ozdobionych wszelkiemi godłami, byli poprzedzeni przez sztab officerów wojska amerykańskiego, przez duchowieństwa protestantskie, przez mera i radę miejską, na resztę przez gubernatora lokalnego. Wielki mistrz, niósł złote naczynie, pełne pszenicy, a dwaj jego towarzysze, nieśli naczynia , srebrne, napełnione winem i oliwą. Za nimi główny architekt niósł cyrkiel, ołów i trójkąt niwelacyjny, inni nieśli świece, biblję, ustawy wolno-mularskie, dwie laski czarne; na resztę wielki- miecznik, niósł szpadę obosieczną.

Miejsca przeznaczone na pomniki, były otoczone w kwadrat, wojskiem; uczniowie pierwszych klas, ubrani w swe mundury właściwe, nieśli koszyki z kwiatami, które rzucali pod nogi Lafayetta, poważnie postępującego.
219
Gdy się zatrzymał przy kamieniu węgielnym, hymn narodowy był wykonany przez muzykę. Po jej ukończeniu, prezes komitetu pomnikowego przemówił.Obywatele, uroczystość która nas tu zgromadziła, ma na celu założenie kamieni węgielnych na „pomniki, które wdzięczność ludu zamierza wznieść dla chwały, dla cnót i dla poświęcenia się dwóch świetnych żołnierzy, odznaczających się w naszej „walce rewolucyjnej. Było zwyczajem we wszystkich wiekach i u wszelkich ludów, wznoszenie pomników dla znakomitych ludzi czego dowodzą skromne pomniki czasów teraźniejszych, jak równie pyszne pyramidy w epokach starożytnych. Jako oznaki wdzięczności, podobne pomniki „świadczą o sprawiedliwości ludów ależ, tym sposobem, też ludy, okazują całą ich mądrość, gdy umieją czcić dzielność ich bohaterów. Napisy ryte na tych pomnikach, zachęcają młodzież do naśladowania ich poprzedników; tym sposobem wyrabia się zaszczytna emulacya, która jest źródłem cnót moralnych i chwały narodowej. Grecy, którzy doskonale pojmowali chwałę, i wartość nagród udzielanych patryotyzmowi i waleczności, uważali niszczenie posągów, jako okropne świętokradztwo, chociażby zasługi tych dla których wznoszono posągi, niebyły dostatecznie udowodnione.
220
A więc, o ileż nie powinny być świętszymi pomniki tych osób, dla których podziw i wdzięczność, wypływają z jednomyślnych uczuć całego ludu; dla tych bohaterów, których, zasługa przeszła przez próby czasu, i gdy też pomniki wznoszone są rzez ręce szlachetnych towarzyszów broni, walczących i tryumfujących za sprawę wolności. Tak jest, Obywatele, oznaki naszej wdzięczności, tem bardziej będą świętszemi, gdyż ręka która dopomaga nam wznosić pomniki dzisiejsze, była jedną z pierwszych, która porwała miecz w obronie praw człowieka, i która zapewniła naszej ojczyźnie, świetny pokój. Imiona trzechset Spartańczyków, poległych „w Termopylach, były znane i powtarzane, przez wszystkich synów Sparty, bez wyjątku. Jestem przekonany, iż synowie młodej naszej Ameryki, nie zapomną nigdy imion, ale nawet i czynów każdego patryoty rewolucyi naszej. Gdy synowie nasi, czytać będą, na tych pomnikach, imiona Greena i Pułaskiego, uczują oni szlachetną dumę, rozpowiadając niebezpieczeństwa, tryumfy, bezinteresowność i waleczność tych obrońców naszej chwały, uwieńczonej pomyślnym skutkiem. Niech odtąd, dzieci nasze nie wywołują wielkich imion Grecyi i Rzymu lecz niech młodociana ich duma, rozgrzewa się w promieniach własnych swych ziomków, -
221
niech odczytują ich żywoty, aby się stad ich godnymi, i niech się orzeźwiają ciepłem odżywczem własnej ojczyzny. Niech obywatele Savannah, ni gdy nie zapominają, iż pomiędzy nimi spoczywają popioły dzielnych dwóch waleczników. Niech oni i ich następne pokolenia będą wiekuistymi strażnikami tych drogocennych relikwjów, przypominających najświetniejsze dzieje, naszego świetnego powstania narodowego! Jenerale Lafayecie ! W imię i w obecności moich ziomków, wzywam Cię do udziału w spełnieniu świętych powinności, które tu dopełniamy, abyś swą ręką rzucił pierwsze posady pomników poświęconych pamięci jenerała Greena i jenerała Pułaskiego. Wzywam Cię w imię wolności abyś się z nami połączył, i przekazał najodleglejszej potomności, pamięć cnót i talentów tych, z którymi dzieliłeś Twoje usiłowania i Twoje męztwo, w wojnie o naszą niepodległość. Wzywam Cię, w imieniu wspólnej ojczyzny, jako walecznika re- wołucyjnego, ozdobionego wieńcem chwały i rozgłosem sławy,abyś ręką Twoją, uświęcił ten pierwszy kamień węgielny dla dwóch bohaterów, których imiona, obok Twego, jaśnieją na wszystkich kartach naszej historyi. Tym sposobem groby te staną się tem szacowniejsze, gdy będą wzniesione przez tego, kto tak bezpośrednio przyczynił się do utwierdzenia naszej
222
niepodległości i który, po tylu leciech, przyczynia się do uwieńczenia tak drogiej pamięci! Ty zaś, szanowny wielki mistrzu, stosownie do życzenia moich ziemian, i w imieniu komitetu pomnikowego, wzywam Cię, abyś, według obrządków braterstwa, do którego należysz, abyś dopełnił „Twego spółdziałania, w założeniu kamieni węgielnych obu pomników. Zaledwo mówca skończył rzecz swoją, gdy jenerał Lafaytte, dał znak, iż chce przemówić. Jakoż, występując o kilka kroków naprzód, odezwał się w te słowa: Bohaterowie, którym wypłacamy dzisiaj hołd należny szacunku, przyjaźni, a zarazem i ciężkiego żalu, nabyli w wojnie o niepodległość, chwałę tak zaszczytną, że aż teraz nawet imiona ich, stają się godłem cnoty, talentów, łączących w sobie ludzi stanu i wodzów wojennych. Jednakże, mnie bardziej niż komu, jako świadkowi naocznemu owej epoki, z dumą mogę tu oświadczyć, iż dobroć dwóch jenerałów jako też i wielu innych bohaterów, równała się ich rozumowi. Zaufanie i przyjaźń na które zasłużyli u naszego naczelnika owej epoki są tego dostatecznym dowodem. Czułość jaka się nieci w sercach wojska Georgijskiego dla tych bohaterów, jest już zaszczytem
223
wojskowym. Co zaś do mnie, staję tu przed wami, przed dzisiejszem pokoleniem, jako reprezentant owej armii, i przyjaciół już zmarłych lub tu nieobecnych, aby poklasnąć uroczystości dzisiejszej, i aby Wam podziękować za wszystkie dowody sympatyi którą mię zaszczycacie w okoliczności tak dalece miłej sercu mojemu. " Potem, jeden z braci loży Salomona, przy towarzyszeniu muzyki odśpiewał hymn następny: Kości Twego tronu niebieskiego rzucić na nas okiem, udziel nam cząstkę Twej wszechmocności, abyśmy mogli wznieść pomniki świetnym czynom, pomniki bohaterom przeszłości, którzy jaśnieli w stu bitwach, ożywionych Twoim duchem wolności, a których Ty prowadziłeś do zwycięztw. Niech mara stanie się prochem, niech kosa śmierci dosięgnie waleczników za wolność, ale niech sława głosi nieustannie imiona szczerych patryotów, nim trąba archanioła wezwie ich przed sąd ostateczny. Boże naszych ojców, wysłuchaj nasze prośby. Twoje dzieci, wzywamy Twojej protekcyi. Czuwaj nad naszemi prawami, zachowaj nas wolnymi, abyśmy, Wielki Boże, mogli opiewać Twoją chwałę! Potem, naczelny kapelan P. Carter, stojący tuż nad kamieniem węgielnym, wypowiedział następną modlitwę :
224
Boże wszechmogący, niezrównany budowniczy świata, rozdawca mądrości, i ojcze wszelkiego miłosierdzia przyjdź nam w pomoc, o którą tejże prosimy, abyśmy dokonali dzisiejszą uroczystość. Oby te pomniki, mające być wzniesione dla uczczenia cnoty, służyły za wzór wstydu dla złośliwych, a chwały dla dobrych. Oby, hołdy, które tu składamy dla nieboszczyków, przypominały nam żyjącym iż jesteśmy jedynie przechodniami doczesnymi, że pomniki marmurowe lub bronzowe ulegają zniszczeniu pod razami czasu ale nie zapominajmy, iż imiona nasze o tyle są trwałe, o ile one są zapisane świętej księdze życia wiekuistego. Wielki Boże ! niech błogosławieństwo Twoje zstąpi nad tym, którego ręka położy kamień węgielny; niech imię , jego, wyryte już w sercach naszej wdzięczności, niech także będzie zapisane w księdze żywota.
Na koniec, jeżeli w Twoich wyrokach, tak ma być iż już się nie obaczymy na tej ziemi, dozwólże przynajmniej abyśmy się połączyli w przyszłej i świętej ojczyźnie, gdzie nie ma potrzeby wznosić pomników, i gdzie nikt nie myśli zapisywać na nich szuranych pochwał. Po skończonej tej mowie, wielki mistrz, kazał sekretarzowi komitetu pomnikowego, podać rozmaite przedmioty, jakie medale
225
znakomitych Amerykanów; monety kruszcowe i papierowe, ryciny, i opis uroczystości, aby takowe złożyć w, fundamentach obu pomników. Później podano Lafayettowi owe trzy naczynia złote i srebrne, o których była wyżej mowa, i ten, na kamień węgielny wysypał pszenicę, wylał wino i oliwę, wymawiając następne słowa: Oby nieskończona dobroć Twórcy wszechrzeczy i zlała na mieszkańców tego miasta, wszystko to co może ich uszczęśliwić w tem życiu. Oby dozwoliła dokonać te pomniki chronić ich rzemieślników od przypadków, i ocalać te pomniki od zniszczenia, a nam śmiertelnym pożywać w obfitości chleb żywotny, pić wino dla orzeźwienia się, i oliwę dla utrzymania, naszej radości ! Poczem Lafayette wziął kielnię, uderzył nią po trzykroć o kamień, a podając takową obecnym, ciż toż samo zrobili. Wielki kapłan loży Georgijskiej," dymem z trybularza, okrył kamień. Na resztę, wielki mistrz, rzekł do architekta pomnikowego. Bracie architekcie, wybrany jesteś dla wzniesienia pomników, walecznikom naszego powstania, dla nieśmiertelnych Greena i Pułaskiego. Widzisz tutaj rzucony kamień węgielny przez tego który był ich przyjacielem i towarzyszem broni; przez tego który zawsze był dzielnym obrońcą wolności we dwu światach; przez tego którego my z dumą
226
nazywamy naszym współziomkiem, jednem słowem przez jeherała Lafayetta. Bracie architekcie, składając w twoje ręce wszystko to co jest potrzebnem do wzniesienia tych pomników, zalecam Ci, w imię wolnych mularzy, naszych towarzyszów, abyś się wywiązał z tego obowiązku, z honorem dla twoich rzemieślników i dla Ciebie samego.
Po zalutowaniu kamienia węgielnego, muzyka odegrała hymn narodowy, a wojsko potrójnym wystrzałem, zakończyło tę uroczystość. Dwa te pomniki stanęły na dwóch różnych placach miasta Savannah. Przeznaczony dla jenerała Grreene, był dokończony pierwej a dla Pułaskiego, trzeba było czekać lat 28, nim zebrano potrzebne fundusze. Jakoż i ten pomnik był dokończony w r. 1853.
I tę nową uroczystość możemy opisać z równąż dokładnością, jak powyższą. Opis ten większej nabywa wartości, gdy przybywa z odległego zamorza, i gdy jest prawie zupełnie nieznany dla czytelników polskich. Rzecz tę przysłał do moich polskich zbiorów, zacny nasz rodak Henryk Kałussowski, powstaniec czynny żmudzko-litewski w r. 1831; wieloletni i pracowity tułacz we Francyi i w Belgii, a na resztę osiadły w Nowym-Yorku lub Waszyngtonie, gdzie czuwa wytrwale nad sprawą narodową w Ameryce, i dopełnia zaszczytnie tej powinności polskiej.
227
Opis następny składa się z rapportu, ułożonego z protokółów odbytej uroczystości, a skreślony 18 października 1853 r. przez członka komitetu po mnikowego, Jerzego Robertsona, a jakowy opis tu streszczamy, zachowtyąc najważniejsze ustępy :
Dnia 21 marca 1825 r. w czasie swej ostatniej podróży do Ameryki, i na prośbę mieszkańców Savannah, jenerał Lafayette, założył kamienie węgielne na dwa pomniki dla jenerałów Greena i Pułaskiego. Pierwszy na placu Johnson Square, a drugi na placu Chippeway-Square. W przeciągu lat dwunastu zebrano dostateczny fundusz na wzniesienie pomnika dla jenerała Greena. Prawodawstwo Georgii, w r. 1837, podniosło sprawę pomnika dla jenerała Pułaskiego, i w przeciągu lat piętnastu, zebrano 20,000, dollarów (110,000, franków). W przeciągu tego czasu, z pierwotnej liczby członków komitetu pomnikowego, pozostali tylko W. Robertson, i pułkownik W. P. Bowen, do których dodano w r. 1852, doktora R. D. Arnolda. W miesiącu maju tegoż roku, komitet wezwał R. E. Lau?nitza, artystę z Nowego-Yorku, aby ułożył plan potrzebny, w następnej formie.
Jest to kolumna z białego marmuru kararyjskiego, czworoboczna, a wysoka 55 228 stóp. Na głównej podstawie bronzowej wyobrażony jest wizerunek Pułaskiego na koniu, z dobytą szablą, i upadającego pod raną śmiertelną, z napisem Savannah 9 paidziernika 1779. Nad tym napisem wznosi się orzeł oparty nad tarczą ozdobioną herbami Polski i Georgii, to jest, orzeł biały i orzeł złoty. Na czterech rogach są harmaty na dół spuszczone, jako znak przegranej bitwy i śmierci Pułaskiego. Ponieważ wysokość z jednej sztuki marmuru, mogłaby być za słabą, a więc złożono onę z sześciu kwadratowych części, powiązanych bronzowemi spójniami, wyobrażającemi różne prowincye Stanów-Zjednoczonych. Kapitel porządku koryntskiego, wieńczy szczyt pomnika, a na nim posąg wolności, trzymający w lewej ręce chorągiew amerykańską a w prawej, wieniec wawrzynowy.
Miesiąc październik 1853 roku, jako miesiąc rany i śmierci Pułaskiego w r. 1779, był przeznaczony na odnowienie założenia kamienia węgielnego i przeniesienia zwłok nieboszczyka. Jakoż, obok kamienia położonego przez Lafayetta w r. 1825 do- dano inny, przy uroczystości wojskowej cywilnej, wolno-mularskiej i tłumu ludu. Kapfelan Aaron J. Karn, odmówił modlitwę.
229
Poczem Henryk Williams, w obszernej mowie, między innemi to powiedział :
Obywatele Savannah ! Zebraliśmy się tutaj abyśmy potwierdzili sąd wydany przez poprzednie pokolenia, bohaterowi przeszłości. Jesteśmy tutaj dlatego, aby oddać hołd powinny walecznikowi, który, przed pół wiekiem, przelał krew swoją, za wolność naszej ojczyzny. Jesteśmy tu dlatego, aby nie oskarżano naszą Rzeczpospolitę, o „niewdzięczność; a więc wznosimy pomnik wiecznotrwały, na tem samem miejscu, na którem poległ bohater polski, czciciel wolności, męczennik świętej sprawy, towarzysz broni Waszyngtona, szlachetny i kawalerski Pułaski! Instynktem nie wytłumaczonym ludzie starają się czcić świetne czyny, aby tym sposobem, oddalić od siebie myśl rozpaczliwą nicości zupełnej. I, jeżeli, na pozór, zniszczenie przedstawia tę nicość, ależ w sercach wiary i nadziei, tkwi zawsze iskra nieśmiertelności. Dlatego to, pyramidy, świątynie, łuki tryumfalne, posągi, kolumny, były zawsze wznoszone i odnawiane, aby przekazywały dla przyszłości, czyny przeszłości! Prawda, iż są pomniki wznoszone dla despotów, dla burzycieli świata i dla rozlewców niewinnej krwi ludów: ale też są i pomniki dla cnotliwych, dla dobroczyńców ludzkości i dla obrońców niepodległości narodowej. Ten właśnie przypadek, podaje nam dzisiaj szczęśliwą zręczność, abyśmy godnie uwielbili pamięć bohatera polskiego. Nie zapominajmy nigdy, że czem jesteśmy, co mamy, zawdzięczamy jedynie patryotyzmowi wielkich ludzi rewolucji naszej
230
Niech chwała ,ich będzie dla nas najdroższą spuścizną dla naszego honoru; niech ona będzie artykułem naszej wiary. Niech różne pomniki dla uświetnienia ojczyzny i dla podniesienia sztuk pięknych, wznoszą ,się po całej powierzchni ziem Stanów-Zjednoczonych, a będzie to dowodem iż następne pokolenia, ,staną się godnemi ich poprzedników. Jakoż, co za różnica położenia kraju przed laty 74, a położeniem dzisiejszem? Na owoczasowych pustyniach lała się krew winnych i niewinnych, a dzisiaj, pomyślność, szczęście i pokój tu panują. Na placu, gdzie się wznosił namiot bratobójczej Anglii, wznoszą się dzisiaj świątynie,w których każdy odmawia modły do Boga, w zupełnej tolerancyi. Toż samo miejsce, na którem upadł dzielny Pułaski, co za wspaniały widok miasta ludnego i handlowego? Że krajowcy walczyli za swą ziemię, za swoje ,prawa, za swoją niepodległość, jest rzeczą naturalną; ale gdy ojczyzna nasza widziała obcych przybywających do nas : podziw i wdzięczność, tem bardziej należą się dla nich od nas. Ci obcy nie przybywali tu ani na obronę ich własnej ojczyzny, ani po zyski, gdyż każdej chwili byli narażani na ,śmierć oczywistą, a jednakże przybywali, uniesieni głównie, najszlachetniejszą myślą, walczenia za prawa człowieka, za sprawę wolności
231
i równości ^powszechnej. Ale dla nas, tem większe są obowiązki wdzięczności i dlatego to niech w najpóźniejsze lata, pomniki i dziąje piśmienne, wiekuiście przekazują imiona Kalba, Stentona, . Lafajetta, Kościuszki i Pułaskiego, obok imion Waszyngtona i Greena!
Wszakże, możemy tu szczerze i otwarcie teraz , wyjawić, iż mało jest takich imion, jak Kazimierza Pułaskiego, które wywiera tyle uroku w naszej obszernej Rzeczypospolitej, Niezrównana kilkuletnia waleczność jego w jego własnym kraju, jego przeważne usługi wyświadczone dla naszej ojczyzny, jego wytrwały zapał dla sprawy wolności powszechnej, jego genjusz wojenny; jego szczytna osobista odwaga: otoczyły jakoś tak dziwnym urokiem chwały wawrzynowej, iż jednocześnie łączy się do jego imienia legenda bajeczna, związana z faktami najściślej historycznemi !
Zrodzony w Mazowszu w r. 1748, z familii ,szlacheckiej od pierwszej młodości, już myślił o wyzwoleniu swojej ojczyzny upadającej pod uległoscią moskiewską niegodnego Stanisława-Augusta. Polska, wystawiona na wszelkiego rodzaju ,nieszczęścia, znalazła w Pułaskim bohatera, wyższego nad innych bohaterów. I gdy z jednej strony przerażał on swojem męztwem najezdców
232
obcych połączonych z nieszczęsnymi spólnikami krajowymi; z drugiej strony nabywał reputacyi europejskiej, najsłuszniej zasłużonej.
Gdy w r. 1772 Rzeczpospolita polska uległa , podziałowi, dokonanemu przez trzy , mocarstwa : Moskwę, Austryę i Prussy, Pułaski, próbował jeszcze sposobu walczenia Moskwy i Turcyi. A gdy i w Europie nie mógł już ,nic zrobić dla swej ojczyzny, przybiegł on aż do nas a co zrobił i jak postępował, któż z na$ ,nie wie? Dosyć powiedzieć, iż Waszyngton, który niełatwo udzielał pochwał nawet walecznym, wyrażał w listach swoich, podziw i szacunek najwyższy dla Pułaskiego Ranny śmiertelnie przy oblężeniu Savannah 9 października 1779, umarł d. 11 tegoż miesiąca.
Powiadają iż król Stanisław- August Poniatowski, otrzymawszy wiadomość o zgonie Pułaskiego, wyrzekł te słowa: Pułaski umarł po bohatersku, jak bohaterski był cały jego żywot. Ale zawsze ,był nieprzyjacielem królów ! " Czyż może być, pod wyrazami krytyki, piękniejsza pochwała dla męczennika wolności republikańskiej? Lecz gdy my tu używamy szczęścia, nieszczęśliwa Polska, ojczyzna Pułaskiego, jest wystawiona ,na ucisk jej zaborców, a nawet i ojczyzna Lafajetta, Francya, po dwóch rewolucyach 1830 i
1848 roku, uległa przemianie, odmiennej od tej do której dążyła!....
233
Kończąc głos mój, niech mi wolno będzie, złożyć należne podziękowanie komitetowi pomnikowemu, za gorliwe staranie jakie okazał w tern dziele. Nie powinienem również przemilczeć pochwały, na jaką zasłużył główny wykonawca tegoż pomnika. Myślą naszą było, aby sztuka polska przyczyniła się do tego dzieła polskiego, i aby tego dokonał ,Polak, chociaż zrodzony na ziemi amerykańskiej. Poświęcił on znany talent, niejednemu już dziełu, a szczególniej Kościuszkowi i Pułaskiemu, a tym ąrtystą jest znakomity pan R. E. Launitz. Po tej mowie, zgromadzono różne przedmioty, medale, monety, a obok tego skreślono krótką bjografję Pułaskiego, na pergaminie w następnych wyrazach:
234
PUŁASKI MONUMENT.
SAVANNAH, GEORGIA, CHATHAM COUNTY,
UNITED STATES OF AMERICA.

Robert E. Launitz, of New-York, Designer,
Sculptor and Builder.
M. Luffburrow and E. Jones, Builders of the
the Foundation.
Robert D. Walker, Sculptor of the Corner
Stone.
(signed) Richard D. Arnold
Chairman of Commissioners.
Wm. Robertson
(by 6eo. Robertson, Ir.,) Treasurer.
Wm. P. Bowen,
Sekretary and Cominissioner.
Członkowie loży wolno-mularskiej powstali, i pod przewodnictwem wielkiego mistrza Richarda Cuyler, wszystko to było złożone pod kamień węgielny, a modlitwę wypowiedział p. E. L. Hutchings. Artylerya wystrzeliła salwy, a wieczorem wydano ucztę osobom mającym bezpośredni udział w tej uroczystości.
W miesiącu listopadzie 1854 r. Launitz z rzemieślnikami rozpoczęli robotę pomnika. Przeniesiono trumnę z kośćmi Pułaskiego, z pod drzewa palmowego w Greenich. Przy szkielecie był krzyż żelazny zardzewiały. -
236
Reszty te złożono do skrzyni metalicznej. Oprócz tego dodano inne przedmioty i dzienniki owoczasowe w których była wzmianka o Pułaskim. Na ostatek, w dniu 8 stycznia 1855 r. przy nowej uroczystości odkryto, zupełnie już dokończony pomnik Pułaskiego.
Pomiędzy dziejami różnych narodów, czyny wojenne Polaków odznaczają się, nie ustępując żadnemu, w świetnej ich wielkości. Liczny jest szereg bohaterów, w trzynasto-wiekowej historyi polskiej. Wszakże, kto zechce dokładnie poznać żywoty dwóch bohaterów polskich z XVII i XVIII wieku ; gdy się zastanowi nad wszelkiemi trudnościami w jakich się znajdowała wówczas Polska, wewnątrz i na zewnątrz, znajdzie dziwne podobieństwo i sposób wojo- wania tych dwóch bohaterów i wyższość ich, nad tylu innymi wojownikami polskimi, a tymi są bez zaprzeczenia Stefan Czarniecki i Kazimierz Pułaski
Paryż, 29 lutego 1868.

Żródło: Żywot Kazimierza na Pułaziu Piłaskiego Starosty Zezulenieckijsgo Marszałka Konfederaccyi Regimentarza Mało-polskiego
Jenerała w wojsku Amerykańskem
Lwów
Nakładem Wydawnictwa „Mrówki." Druk Kornela Pillera. 1869.
Od wydawnictwa.
Zapowiedzieliśmy w prospekcie iż do dzieła niniejszego dodanym będzie życiorys autora; a nie dajemy go z wielu powodów między którymi najgłówniejszym jest ten, że Pan Leonard Chodźko stanowczo żądał od nas abyśmy biografji jego do dzieła nie dołączali.