Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Pamiętnik J.Ł.Borkowskiego - posłowie

19.09.2009 14:35
Pamiętnik Jana Łukasza Borkowskiego
Spis treści- Jan Łukasz Borkowski - pamiętnik z czasów 1863r

Prof. Stefan Kieniewicz

Koleje życia Jana Łukasza Borkowskiego (1841 – 1917) nie układały się w sposób typowy i banalny. Był synem Stanisława, właściciela dóbr Dmenin koło Radomska, i Eustachii z Czarnomskich. Ojciec wywodził swój ród od średniowiecznych Duninów, ale za młodu chodził dzierżawami i dosyć późno osiadł na własnym gospodarstwie. Był, jak się zdaje, człowiekiem rządnym i zapobiegliwym; „uregulował” swe dobrą zamieniając pańszczyznę na czynsz, już w latach czterdziestych. Mając na jednej wiosce dziewięcioro dzieci pomyślał też o daniu im fachu do ręki. W ten sposób Jan, po ukończeniu gimnazjum realnego w Kielcach, powędrował do Szkoły Górniczej, do Liège. Tam, już na czwartym roku, zaskoczyło go powstanie styczniowe. Oczywiście poszedł do partyzantki wraz z całym gronem kolegów.
Mógł był zginąć, jak większość z nich, pod Krzywosądzem. Mógł być zagnany na Sybir lub na emigrację. Mógł też zostać w kraju i pędzić, życie szlagona, albo przeciwnie, straciwszy majątek pójść drogą inteligenta-urzędnika czy też inteligenta-rewolucjoniśty. Nic z tego. Jan Borkowski wojował pod Mierosławskim okrągło dwa tygodnie i wrócił do domu już w połowie marca 1863 r. Być może partyzancka wojna wydała mu się po-zbawiona sensu i celu. W maju wymknął się do Krakowa; w następnym roku był już z powrotem w Liège, gdzie uzyskał stopień inżyniera. Pracował w różnych przedsiębiorstwach w Belgii, Włoszech, Chorwacji; w 1879 r. wrócił do kraju. Majątek rodzinny był już wtedy sprzedany, trzeba było zacząć nowe życie. Z wiedzą fachową, lecz bez kapitału, Borkowski osiadł w Dąbrowie Górniczej i wziął się do handlu węglem i żelazem; jak chce legenda rodzinna, dysponował zrazu jednym wozem i jednym konikiem. Jak doszedł w ciągu dwudziestu lat do milionowej fortuny, tego już nie próbuję odtworzyć i zresztą nie ma to bezpośredniego związku z publikowanym niżej pamiętnikiem. W 1901 r. „Towarzystwo Przemysłowo-Handlowe Ł. J. Borkowski” przekształciło się w spółkę akcyjną „ELIBOR”. Fundator jej stopniowo wycofuje się z przemysłu i handlu; skupuje majątki ziem-skie (Rzeszówek, Kossów, Kwilina, Chlewska Wola), słowem, wraca do ziemiańskiej sfery. Przydomka Dunin, jako bourgeois, nie używa do końca życia.
Liczył lat 73, gdy pożoga wojenna ogarnęła znów, jego rodzinne strony. Na dwa lata przed śmiercią, w listopadzie 1915 r., nawiązując do czasów młodości spisał własne, wojenne wspomnienia. Na pierwszej karcie położył tytuł: „Silva rerum” – i bodaj chciał zapełnić samotną starość opowieściami rozmaitej treści. Zaczął od ogólnej charakterystyki czasów paskiewiczowskich, tak jak mu się rysowały w pamięci lat dziecinnych. Prze-rwał wątek i na osobnej karcie, pod datą 15 listopada, wpisał utwór wierszowany – bajroniczny w treści, młodo-polski co do formy, zakończony wykrzyknikiem: „Potrafię samotnym być!” Przeszedł znów do opisu rodzinnego domu oraz lat szkolnych i doprowadził go w ciągu miesiąca do dwunastego roku życia. Widać znużyło go to, bo urwał tekst w pół słowa, zostawił w zeszycie kilka kartek wolnych i wpisał dalej dość dziwną nowelę pt. „Przypadkowy rękopis”. Stosownie do staroświeckiej konwencji literackiej autor rzekomo znalazł to opowiadanie „przed trzema laty” w Mediolanie, na arkuszu papieru, w który zawinięto mu jakiś sprawunek. Bohater noweli, zamożny kupiec mediolański, w podróżach swych, jak nowoczesny Sindbad, doznaje wielu przygód i zawsze wychodzi z nich cało. W domu za to spadają nań nieszczęścia: traci kolejno ukochaną żonę, dwóch synów i córkę – popada w mizantropię. Kończy tę historię wyznanie: „Mieć rodzinę – być wśród niej obcym, nie zna-leźć w starości pociechy, wdzięczności, uśmiechu, współczucia: to pustynia nad pustyniami!”
Bezpośrednio po tej dygresji, pomijając blisko 10 lat życia, przeszedł autor do wspomnień z okresu po-wstania styczniowego. Zaczął od chwili, gdy 8 II 1863 r. otrzymał w Liège rozkaz wyjazdu do kraju. Opowiedział swój udział w kujawskiej kampanii Mierosławskiego (Krzywosądz, Nowa Wieś) i odyseję powrotu do rodzinnego domu. Dorzucił jeszcze kilka anegdot i na tym urwał: na opis dalszych kolei swego życia nie starczyło mu już widocznie sił, zdrowia czy ochoty. Zabawiał się swym raptularzem około trzech miesięcy (listopad 1915 – luty 1916).
Dochowany pamiętnik rozpada się więc na dwie części: pierwsza, krótsza, mówi o latach dzieciństwa; zawiera trochę interesujących szczegółów obyczajowych oraz szereg wnikliwych refleksji o nastrojach doby przedpowstaniowej: o tym, jak w atmosferze policyjnego ucisku rodził się wśród młodzieży duch buntu, animusz powstańczy. Pisze to człowiek stary, zgorzkniały, niechętny wszelkim rewolucjom; a jednak ówczesny nastrój swego pokolenia określa jako zrozumiały i nieunikniony.
Druga część pamiętnika jest oczywiście cenniejsza, interesuje nas jako świadectwo szeregowego strzelca spod Krzywosądza i Nowej Wsi. Mamy o tej kampanii kilka relacji nieznanych autorowi. Cytuje on wprawdzie dzieło A. Sokołowskiego: Historia powstania styczniowego, a także Kartki z pamiętnika Jordana (J. Wieniawskiego), lecz sądy i twierdzenia obu tych autorów przytacza równolegle do własnych reminiscencji, nie sugerując się nimi. Pisze w lat 50 z górą po wypadkach, więc zrozumiałe jest, że trochę plącze daty i zdarzenia. Lecz w sumie jest to obraz zgodny z faktami, które znamy skądinąd; dlatego wolno nam zawierzyć autorowi, gdy odtwarza atmosferę panującą w obozie, postawę i nastroje partyzantów.
Autor nie ukrywa, że bezhołowie cechujące tę krótką kampanię zniechęciło go do powstania. Rzecz zrozumiała, że wycofawszy się z walki przed końcem skłonny był odmalować ruch w świetle ujemnym. Po szedł „do lasu” jako młody i zapalny chłopiec, pociągnięty zresztą przez kolegów. Pisał na starość, jako ziemianin i kapitalista, sympatyk Stronnictwa Polityki Realnej. Nie tylko w PPS, ale nawet w endecji upatruje wszak spadkobierców obozu czerwonych. A gdy swą negatywną ocenę Mierosławskiego kończy okrzykiem: „Polsko – strzeż się fałszywych proroków!” można założyć się, że myśli o Piłsudskim.
Mimo to znajdują się w tym krótkim pamiętniku i inne oryginalne akcenty. O problemach społecznych swoich młodych lat pisze wprawdzie Borkowski ze szlacheckiego stanowiska. Pańszczyznę według niego łagodził patriarchalny obyczaj; ziemiańskie regulacje czynszowe były aktem postępu; powstanie styczniowe , wyszło tylko na dobre Prusom; kultura polska wspiera się na „dworkach” szlacheckich itd. To wszystko nie przeszkadza Borkowskiemu przyznać, że „egoizm właścicieli” przyczynił się do zguby powstania listopadowego; że w po-wstaniu styczniowym odegrały podobną rolę. „kombinacje” białych polityków. Mierosławskiego potępia nie za radykalizm, ale za demagogię, za frazesy bez pokrycia w czynach. Z tym większym oburzeniem oskarża ziemiańskich doradców Mielęckiego, że rozmyślnie wydali na rzeź sam kwiat młodzieży polskiej, zgromadzony pod Krzywosądzem. Z entuzjazmem pisze też o kosynierach „prostaczkach”, którzy poszli do powstania z pełnej wiary i stawali w ogniu jak starzy żołnierze, gdy oficerowie zostawili ich własnemu losowi. Stwierdzenia tym bardziej cenne w ustach konserwatysty starego pokroju.
Ta część wspomnień zawiera wątek uboczny i nieco intrygujący. Oto 20 II 1863 r., tj. pomiędzy bitwami pod Krzywosądzem i Nową Wsią, autor zaprzyjaźnia się ze Stanisławem Krzemińskim „ze szkoły wojskowej w Cuneo”. Razem biorą udział w bitwie następnego dnia, odnajdują się nazajutrz po klęsce, razem decydują się porzucić Mierosławskiego i biorą od niego kartki urlopowe. Razem na koniec wędrują w ciągu kilku dni z Kleczewa nad Gopłem aż do Grzymiszewa w Kaliskiem, stąd Krzemiński udał się do Warszawy, a Borkowski – do domu pod Radomsko. Autor pamiętnika twierdzi, że nigdy więcej nie spotkał swego towarzysza („chociaż podobno mieszkaliśmy później równocześnie w Warszawie”). Dopiero z dzieła Sokołowskiego dowiedział się, że w styczniu 1863 r; Krzemiński delegowany był przez Komitet Centralny do Paryża dla oferowania, dyktatury Mierosławskiemu i że latem tegoż roku wchodził w skład Rządu Narodowego.
Jak pogodzić opowiadanie Borkowskiego z tym, co wiemy z skądinąd o Stanisławie Krzemińskim, znakomitym publicyście i społeczniku, doby pozytywizmu? Krzemiński nie był nigdy uczniem szkoły w Cuneo; ale faktem jest, że bawił w Cuneo około miesiąca .(luty1862) usiłując zażegnać rozdźwięki polityczne panujące w tym środowisku. Biograf Krzemińskiego, prof. .Konrad Górski, nic nie wie o jego udziale w kampanii kujawskiej Mierosławskiego. Krzemiński sam w późniejszej znacznie korespondencji z J. K. Janowskim, opowiadając szeroko o swym udziale w powstaniu nie wspomina o tym ani słowem. Eskapada jego na Kujawy nie jest absolutnie wykluczona. W książce K. Górskiego czytamy, że Krzemiński wrócił z Paryża do Warszawy około 12 lutego. „Przez miesiąc następny, aż do połowy marca, Krzemiński był zupełnie poza nawiasem wypadków. Dopiero w drugiej połowie marca zaczyna się ciche prywatne współpracownictwo jego z ówczesnym Rządem Tymczasowym”. Wynika stąd, że między połową lutego a początkiem marca Krzemiński mógł wybrać się i pod Krzywosądz. Niemniej jednak zastanawia fakt, że ów dawny mierosławczyk i zaufany dyktatora plącze się po jego obozie jako szeregowiec bez przydziału, używany do obciosywania drzewa na niefortunne „ruchome forte-ce”. Również Borkowski ani się domyśla, że jego przyjaciel świeżo właśnie odegrał tak poważną rolę. „O tych wypadkach między nami nie było mowy”. Albo więc młody Krzemiński doskonale umiał się konspirować, albo może był to inny Krzemiński. I tak lista słuchaczy szkoły wojskowej w Cuneo, sporządzona przez A. Zdanowicza, wymienia nieznanego skądinąd A. Krzemińskiego. Jest to jednak źródło niedokładne. Jedna z relacji o bitwie krzywosądzkiej wylicza wśród powstańców zatrudnionych przy budowie wozów wojennych niejakiego Krzymińskiego. Sprawa nie zdaje mi się do końca wyjaśniona.
(…)