Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Płowce 1863 (z pamiętników J.Ł.Borkowskiego)

19.09.2009 16:23
Pamiętnik Jana Łukasza Borkowskiego
Spis treści- Jan Łukasz Borkowski - pamiętnik z czasów 1863r

Po ukazaniu się kozaków i ich nagłym cofnięciu się nasze furgony ruszyły kłusem po dosyć złej drodze ku Radziejowu, pod wrażeniem przestrachu czy też z czyjego rozkazu, nie wiem – a później skręciły ku południowi do Płowców, gdzie pod wieczór połączyliśmy się z pewnym zadowoleniem po tylu wrażeniach z oddziałem Mielęckiego. Oddział miał ze 700 ludzi, niezłą kawalerię, uzbrojony lepiej i już okrzesany w kilku utarczkach i bitwach. Prawie równocześnie nadjechał Mierosławski z niedobitkami spod Krzywosądzy, tj. jezdnymi i sztabem. Poszli do dworu, a ja z prostaczkami udałem się do dworskiej chaty, do jakiegoś poczciwego rataja. Pétyona, w tym dniu nie spotkałem. Byliśmy bardzo zmęczeni. Uczęstowano nas skromną ciepłą strawą. We dworze było bardzo burzliwe zetchnięcie się żywiołów przeciwnych, wzajemnie niechętnych, bo właścicielem Płowców był pan Biesiekierski, szwagier Mierosławskiego, należący do partii białych. Bo jak każdemu chyba wiadomo, były wówczas w Polsce 2 partie: białych i czerwonych, które w emigracji i między młodzieżą znane były pod nazwą czartoryszczyków i mierosławczyków, czyli konserwatystów i postępowych – obecnie figurują pod nomenklaturą: realistów lub pepesów i endeków. Partie te, odwiecznie się u nas ścierające, były w ciągłej wojnie nie tylko co do zasad, ale przeważnie osobiste ambicje dzieliły i dzielą tych ludzi.
Antagonizm wybuchnął tu z całą siłą. Mierosławski uchodził za krwawego rewolucjonistę, za naśladowcę Robespierre'a, St. Justa, Marata i nie mógł budzić zaufania w partii białych. Znana była jego lekkomyślna przesada, a sławne cyniczne mowy, którymi w emigracji i w Paryżu hipnotyzował naiwną młodzież. W parę dni później sam je słyszałem głoszone przed frontem kosynierów. Dochodziły nas słuchy o kłótni we dworze, o wzajemnych zarzutach i wymyślaniach między szwagrami i partiami. Sądzę, że ówcześni bliżsi świadkowie tych scen lepiej wyjaśnili tę smutną chwilę spotkania w Płowcach. Notuję moje wrażenia i to, co mi się obiło o uszy. Wiem, że Mierosławski przyjął bitwę pod Krzywosądzą licząc na pewno na pomoc Mielęckiego, który jeżeli rano przysłał awangardę, mógł przyjść na czas tych wiorst kilkanaście. Lecz biali mieli go zatrzymać podstępnie czy przekonywając – nie wiem – lecz zatrzymali mówiąc: „Niech zginą demagodzy, którzy przyszli na zgubę Polski”, i skazali na śmierć kwiat młodzieży, i zginęli marnie jako ofiary nieporozumień partyjnych. Dziwić się więc nie można Mierosławskiemu, że urągał sprawcom podobnego zamachu, bo gdyby Mielęcki był nadszedł wedle planu, bitwa mogła być wygrana wobec zapału i poświęcenia młodzieży lub porządny odwrót byłby nastąpił. Lecz za późno płakać i narzekać ...
Noc zapadła. Było mi bardzo smutno, łudziłem się ciągle nadzieją, że choć część moich kolegów spod Krzywosądzy nadejdzie, ale już spali snem wiecznym. Nastrój był rozpaczliwy, nieporządek wielki, oddziały rozrzucone po wsi bez ładu. Kilkunastu kozaków mogło nas rozpędzić. Nie było pikiet i straży. Dowódcy się kłócili. Sztab zajęty kolacją nie miał czasu zaprzątnąć się takimi drobnostkami. Zebrało się kilkunastu rozważniejszych młodzików. Między nimi kilku studentów ze Szkoły Głównej można było po czapkach rozpoznać. Zaczęliśmy rozmyślać nad położeniem, rozstawiliśmy pikiety na ochotnika. Zjawił się brazylijski pułkownik Raczkowski, ten nam dopomógł. Zajął się także uporządkowaniem straży.
Byłem świadkiem niesubordynacji prawdziwie ruchawkowej. Pułkownik jakiemuś szlachcicowi, który się zjawił na koniu, kazał jechać z drugim na rekonesans za wieś. Ten odpowiedział: „Nie pojadę”. „Pojedziesz”. „Nie pojadę”. „Raczkowski mierzy z pistoletu wołając: „Jedź, bo strzelę”. Szlachcic odpowiedział: „Nie pojadę, bom dał 6 koni do powstania”. I nie pojechał, a pułkownik nie strzelił ...
Prawie 5 dni nie spałem … nerwami żyłem i poszedłem za wieś na pikietę z warszawskim studentem. Noc była gwiaździsta, ale wietrzna i smutna. Staliśmy na tych polach, które niegdyś po bitwie zwiedzał Łokietek – może w tym samym miejscu napotkał leżącego Floriana Szarego z trzema strzałami w jelitach …
Myśmy stali na straconej pikiecie, z zatrutą strzałą w duszy nieporozumień partyjnych, bez wiary i nadziei w po-wodzenie tego strasznego przedsiębiorstwa powstaniowego.