Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Sołtan Adam Lech 1894 -1940

27.03.2013 13:11
Pułk był powszechnie uważany za jednostkę elitarną. Służyli w nim między innymi książę Albrecht Radziwiłł, hrabiowie Zamoyscy, Potoccy, Sołtanowie, Romerowie. Z jego szeregów wyszło siedmiu generałów i wielu znakomitych dowódców jednostek.
Oficerowie systematycznie przechodzili różne formy dokształcania i doskonalenia zarówno w pułku, jak i w ośrodkach specjalistycznych. Począwszy od lat trzydziestych, młodsi oficerowie obowiązkowo uczestniczyli w kursie narciarskim w Zakopanem. Najambitniejsi, przygotowujący się do objęcia funkcji dowódczych, kończyli kilkumiesięczne kursy doskonalenia w Centrum Wyszkolenia w Rembertowie i Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu oraz studia w Wyższej Szkole Wojennej. Między innymi, w sierpniu 1925 roku kurs doskonalenia w Centrum Wyszkolenia w Rembertowie ukończyli rotmistrzowie Ludomir Wysocki i Edward Milewski. Później rotmistrzowie Tadeusz Mikke i Bolesław Kentro. 13 października 1929 roku rtm. Jan Bączkowski ukończył kurs doskonalący w Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu, zaś 14 czerwca 1930 roku rtm. Adam Sołtan i mjr Edward Boniecki zostali wysłani na staż do innych jednostek, a następnie skierowani na studia do Wyższej Szkoły Wojennej.
http://www.astn.pl/r2006/pulk.htm

Odpowiedzi (4)

27.03.2013 13:12
Major dyplomowany Adam Lech Sołtan, syn Bohdana i Marii z Sołtanów, urodził się 24 września 1898 roku w Polanówce, powiat Puławy. Kawaler Orderu Wojennego Virtuti Militari numer 2591 z 1920 roku. Krzyż Walecznych, dwa razy. Absolwent Polskiego Gimnazjum Męskiego w Kijowie. W 1917 roku w I Korpusie Polskim. Od 1918 roku w Wojsku Polskim. 1 Pułk Ułanów. Walczył na wszystkich frontach polskich do końca 1920 roku. Podchorąży, dowódca szwadronu karabinów maszynowych. 1920 rok ukończył szkołę podchorążych. Podporucznik. 1 Pułk Ułanów Krechowieckich imienia pułkownika Bolesława Mościckiego w Augustowie. 1921 rok ukończył Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. W 1932 roku Wyższą Szkołę Wojenną. Wykładowca historii i geografii w Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. Od 1933 roku dyrektor nauk w Szkole Podchorążych Kawalerii. We wrześniu 1939 roku niewola radziecka. Obóz jeniecki w Starobielsku. Zamordowany wiosną 1940 roku w Charkowie, ZSRR.
http://www.konnoposlawewitolddunski.cba.pl/
10.09.2014 12:03
(fragment)
Tomasz Łysiak: Spadek Ducha
Major Adam Sołtan, uwięziony wraz z innymi oficerami w Starobielsku, Trylogię Sienkiewicza znał prawie na pamięć. „Kiedy czytam o Skrzetuskim, Kmicicu, to marzę o jakimś szaleństwie, no… o jakiejś szarży na przykład, w której musiałbym zginąć” – mówił, a Józef Czapski zapisał jego słowa we „Wspomnieniach starobielskich”. Marzenie o szarży nie spełniło się. Zamiast niej był pistolet przystawiony do potylicy.
Kochający polską literaturę major Sołtan, porucznik Lesiak deklamujący w czasie Wigilii „Redutę Ordona”, porucznik Radoński, profesor gimnazjalny z Warszawy recytujący cichym głosem „O Boże, pokutę przebyłem i długie lata tułacze, / Dziś jestem we własnym domu i krzyż na ziemi znaczę” czy porucznik Kwolek, który z okazji 11 Listopada zawiesił na ścianie baraku czarny krzyż, a na drugi dzień został wywieziony w nieznane i nigdy nie wrócił – wszyscy oni i tysiące innych wspaniałych Polaków zostało sprzątniętych ze sceny długą palbą pistoletową w lesie katyńskim.
Zlikwidowano ich, bo stanowili zagrożenie w wymiarze podwójnym – nie tylko bezpośrednio, jako żołnierze, lecz także jako potencjalni szafarze Dziedzictwa przekazywanego z pokolenia na pokolenie.
http://dart2010piwniczka.bloog.pl/id,33 ... aid=613486
21.12.2014 19:07
PDF: Husaria Tradycji Wiosna 2013 [7]
Fragment większej całości.
Prawie natychmiast po przyjeździe do Starobielska zaczęły się samorzutnie organizować, w początku jawnie, potem, gdy zostały zakazane, po cichu, kółka odczytowe. Wśród pierwszych, którzy przemawiali, był por. Evert, dziś w Armii Polskiej. Wykłady jego, przesiąknięte gorącym optymizmem, zbierały wielu słuchaczy. Wskutek tego został on bardzo szybko wywieziony, a z więzienia w Moskwie, po układzie polsko-sowieckim, wypuszczony. Jednym z pierwszych również był major Sołtan, o którym wspomniałem, oficer zawodowy, wykładowca historii wojen w Grudziądzu, który jako szef sztabu gen. Andersa podczas kampanii wrześniowej przemierzył całą Polskę od Mławy po granicę węgierską, walcząc nieustannie i szereg razy bijąc wojska niemieckie, a potem przebijając się przez wojska sowieckie. Nikt wśród nas nie mógł mówić o kampanii wrześniowej z takim jak on autorytetem i powagą. Nie było w tym, co mówił, ani śladu blagi czy zbyt łatwego optymizmu, ale właśnie dlatego nic tak nie „prostowało” jeńców starobielskich jak jego odczyty, w których
wykazał nie tylko braki i błędy naszej kampanii, o których się mówiło bezustannie z namiętną goryczą w pierwszych tygodniach po katastrofie, ale i wkład bohaterstwa dowódców i żołnierzy w tej nierównej walce wrześniowej.
Znałem go jeszcze w 1920 r. jak o podporucznika 1 p. ułanów, kiedy w bitwie po Żółtańcami, dowodząc plutonem k.m., otrzymał Virtuti Militari. Obaj jego dziadkowie byli zesłani przez Rosjan na Sybir, matka jego urodziła się nad Bajkałem. Jest to jeden z ludzi, o którym myślę, gdy szukam wśród moich znajomych człowieka o cechach wodza. Ataturk powiedział, że na to, aby być wodzem, trzeba mieć serce z marmuru, błyskawiczną decyzję i dar przewidywania. Właśnie błyskawiczność decyzji cechowała Sołtana nawet w drobnych rzeczach, zdolność do skrótu myślowego, który natychmiast krystalizuje się w decyzję czynną, gotowość brania na siebie odpowiedzialności, połączona z zupełnym niemyśleniem o sobie, zupełnym oddaniem sprawie nie tylko dlatego, że tak trzeba, ale dlatego, że naprawdę człowiek jest całkowicie sprawą tą pochłonięty.
W ciężkich pierwszych tygodniach wykazał on spokój, równowagę i taki skromny, bez frazesów hart, że wszyscy mu bliscy, a nawet tacy, którzy go prawie nie znali, czerpali w zetknięciu z nim siłę. Nie miał on nic, ale naprawdę nic, z jakichś ambicji fuhrerowskich, które niestety są tak częste u ludzi najmniej powołanych. I może dlatego właśnie tak zniewalał nas wszystkich i tyle nas uczył. Wykorzystał wolny czas w obozie, by z nami wszystkimi mówić o sprawach politycznych i społecznych Polski, by każde zagadnienie na nowo przepracować i przemyśleć, z rzadką rzetelnością i dobrą wolą. Walczył on w 1926 r. przeciwko Piłsudskiemu. Był jednocześnie entuzjastą pism Marszałka, które wszystkie czytał i znał gruntownie. Umiał myśleć obiektywnie i beznamiętnie, sądził surowo nie tylko przeciwników, ale właśnie ludzi politycznie sobie bliskich. Bez ustanku się uczył i wykorzystywał ku temu wszystkich i wszystko, rozszerzał swój światopogląd, przezwyciężał uprzedzenia czy urazy środowiskowe czy klasowe. I już wtedy, zaraz po katastrofie, uczył nas myśleć nie pod kątem takiej czy innej partii przeszłości, ale pod kątem nowej rzeczywistości polskiej, która nas w przyszłości w kraju będzie oczekiwać, gdzie pracować razem będą musieli ludzie, może jeszcze wczoraj skłóceni, należący do różnych partii czy ugrupowań, wszyscy, dla których dobro Polski będzie naprawdę celem najważniejszym.
Był głęboko religijny tą religijnością cichą, prawie skrytą, nie narzucającą się nikomu, a jakby rozświetlającą całą jego postać. Opowiadał mi wiele o swej siostrze zakonnicy, która już od kilkunastu lat pracowała w najdzikszych prowincjach chińskich i w leprozoriach Indochin. On sam nie wyobrażał sobie życia poza Polską. „Całe moje życie przeszło między Brodami a Grudziądzem” - mawiał wesoło. Nie znosił słów patetycznych i sam nigdy ich nie wypowiadał, ale pamiętam, że kiedyś mówiłem mu o znajomym, który wyjechawszy z Polski, nie wrócił don więcej. Adam Sołtan się żachnął: „Nie rozumiem - powiedział - ja, gdybym mógł, to bym z końca świata na kolanach do Polski wrócił”.
Zostawił żonę i dwie córeczki w Polsce. (...)
Chciałbym zaraz obok Sołtana wspomnieć Tomasza Chęcińskiego, jako typ człowieka, biegun przeciwny Sołtanowi. Prawnik-oficer, skończył Szkołę Nauk Politycznych w Warszawie, pracował w województwie śląskim, potem w Małopolsce w nafciarstwie. Pochodził z Zydaczowa, trochę batiar lwowski, wybuchowy, niezmiernie ruchliwy, miał w Starobielsku dziesiątki stronników i przyjaciół z najróżniejszych obozów i środowisk. Wszystkich nawracał z namiętnością na swoją wiarę, a wiarą tą była federacja narodów od Skandynawii do Grecji. Wierzył wówczas, że właśnie ta idea po wojnie zwyciężyć musi. Każdy pretekst mu służył, by kolegom myśl o niej narzucić. Umiał się tak zapalać w dyskusji, że po burzliwej rozmowie, gdy nie udało mu się sceptyka przekonać, a ten mu jeszcze brzydko dociął, wracał na swoją pryczę i płakał ze złości. Nie była to przy tym mózgowa wyłącznie koncepcja, ale namiętność. Parę lat przedtem, gdy jeszcze był biednym studentem w Warszawie, tak się przejął powodzią w Bułgarii, że poszedł do poselstwa bułgarskiego i złożył tam 5 złotych na powodzian ku zdziwieniu posła. Sprawy każdego narodu od Skandynawii do Grecji naprawdę go obchodziły jak własne. Miał dziesiątki argumentów - narodowych, ekonomicznych, by ludzi do swej idei pociągać. Dosłownie elektryzował do tych spraw kolegów, którzy do niedawna jeszcze nie umieli myślą wybiegać poza granice Polski. Że był jednocześnie najlepszym kolegą, gotowym oddać ostatnią kromkę chleba lub ostatnią szczyptę cukru bez namysłu, że był dobrym szachistą i najweselszym kompanem, toteż na jego pryczy był zawsze tłum. I chyba żaden ze znanych mi starobielszczan nie miał takiego daru serdecznego koleżeństwa.
Jeżeli chodzi o politykę zagraniczną Polski, mówił o niej z pasją i dużym wyczuciem, jak o sprawie, którą się od lat interesował i w której, w przyszłości, chciał mieć głos. Pisał na skrawkach papieru artykuły polityczne i uparcie wierzył, że jeszcze w 1940 r. zwieje do Stambułu, że tam książkę o federacji napisze, a potem pojedzie do Francji na front.
11.02.2015 18:20
W niedzielę 17 września 1939 roku o świcie, dopełnił się los Rzeczypospolitej. Pomiędzy godz. 2 a 3 w nocy polski ambasador w Moskwie, Wacław Grzybowski, został pilnie wezwany do Komisariatu Spraw Zagranicznych ZSRR, gdzie przedłożono mu notę podpisaną przez ludowego komisarza spraw zagranicznych Wiaczesława Mołotowa, informującą o upadku państwa polskiego.
Polski ambasador noty nie przyjął, jednak dla biegu wypadków nie miało to już znaczenia. Sowieci, realizując pakt Ribbentrop – Mołotow, rozpoczynali właśnie marsz na zachód. Polska bez wypowiedzenia wojny została zaatakowana przez ZSRR. W połowie września 1939 r. Polacy wciąż walczyli, próbując zatrzymać niemiecką agresję. Kosztem wielkich strat stawiali opór w nadziei, że doczekają się interwencji militarnej Francji i Anglii. Sojusznicy jednak zawiedli. Prezydent RP Ignacy Mościcki w swym orędziu do Polaków mówił m.in.: „Obywatele! Gdy armia nasza z bezprzykładnym męstwem zmaga się z przemocą wroga od pierwszego dnia wojny, aż po dzień dzisiejszy, wytrzymując napór ogromnej przewagi niemieckich sił zbrojnych, nasz sąsiad wschodni najechał nasze ziemie, gwałcąc obowiązujące umowy i odwieczne zasady moralności. Stanęliśmy tedy nie po raz pierwszy w naszych dziejach w obliczu nawałnicy, zalewającej nasz kraj z zachodu i wschodu. […]
Od momentu uderzenia na Polskę, Armia Czerwona dokonywała wielu zbrodni wojennych, mordując jeńców i masakrując ludność cywilną. Radzieccy dowódcy wojskowi wzywali do mordów i przemocy. Dowódca Frontu Ukraińskiego Armii Czerwonej w jednej z odezw napisał: „Bronią, kosami, widłami i siekierami bij swoich odwiecznych wrogów – polskich panów”.
Losy jarociniaków
Na terenach zajętych przez Sowietów po 17 września 1939 roku znalazło się wielu mieszkańców Ziemi Jarocińskiej i samego Jarocina. Byli wśród nich cywile i żołnierze. Około czterdziestu jarociniaków swoje życie zakończyło kilka miesięcy później w „dołach śmierci” w Charkowie, Katyniu i Starobielsku. Był wśród nich Komendant Powiatowej Komendy Uzupełnień w Jarocinie major Adam Sołtan, który w pierwszych dniach września 1939 roku, zgodnie z rozkazem, ewakuował się wraz z pracownikami komendy i ich rodzinami z Jarocina na południe Polski w kierunku granicy rumuńskiej. Ale wszystko potoczyło się inaczej. Działania wojenne i bombardowania w okolicy Wielunia i Kępna spowodowały, że transport ewakuujących się oficerów z Jarocina i ich rodzin skierowany został na Kutno i Warszawę, a później dalej na wschód w okolicę miejscowości Równe pod Żytomierzem. To był już 16 września. Rodziny rozlokowano w domach miejscowej ludności. Następnego dnia na te tereny wkroczyła Armia Czerwona. Natychmiast pojawiło się też NKWD i zabrało wszystkich Polaków , którzy byli w mundurach. Ich rodziny – żony z dziećmi - zostały przewiezione w głąb Związku Radzieckiego. Wpadli w szpony innego totalitaryzmu – komunistycznej Rosji Radzieckiej. Często umierali bezimiennie w dalekiej, obcej Syberii, w sowieckich obozach pracy… Ci którzy przeżyli, wrócili do Jarocina dopiero w 1946 r. bez środków do życia i dachu nad głową. Ówczesne komunistyczne władze Jarocina nie wiele dla nich zrobiły…
Przygotował: Andrzej Gogulski
http://jarocin.pl/pl/news/75-rocznica-s ... e-979.html