Antoni Zaruski - kasjer w Jaśniszczach opowiada Maria Jaroszewska - nagranie ok. 1990 Wróć do spisu treści
Zamknięty w skrzyni
A jeszcze tam u tego hrabiego [Józefa Miączńskiego] był taki pan, rodzony brat Zaruskiego - tego znanego Zaruskiego Mariusza, ale jakiś taki trochę jakby niedorozwinięty [Antoni]. Tam pełnił służbę kasjera, takiego mniejszego kasjera, bo jak większe pieniądze były, to on nie mógł sobie dać rady. Ale on właściwie służył za takiego klauna na dworze. Jak goście przyjeżdżali, to on zawsze był zapraszany, zawsze był. A strasznie się bał ciemności. Jak był w ciemności, to zamykał oczy. I z nim wyrabiali ci hrabczucy [Józef i Bolesław Miączyńscy] - to coś okropnego, co oni z nim wyrabiali! Zamykali go w kancelarii, w skrzyni, ale skrzyni nie zamykali, a on sam nie wyszedł z tej skrzyni. Dopiero wołał stróża (stróż nazywał się Myron): - Myrooon! Myrooon! A on przychodził: - Panie kasjer, co Pan tak woła "Myyyron! Myron!"? A gdzież Pan jest tutaj? - A ja siedzę w skrzyni - mówi. - Ale przecież skrzynia jest otwarta, można wyjść. - Co? Otwarta? - a on miał oczy zamknięte.
Na pastwę wilków lesie
A raz znowu wyjechał na wypłatę, a miał żonę też taką podobną do niego, grubą. Ona pełniła obowiązki oprócz domowych, pełniła takie społeczne. A społeczne ograniczały się do tego, że sprzątała w kaplicy i dzwoniła zawsze na nabożeństwa: majowe, w ogóle - południowe. I razu pewnego, ten Zaruski został wysłany na taką małą wypłatę do dwóch takich dworków. No i, jechał końmi - ale ta wypłata przeciągła się bardzo późno i to dosyć daleko było, tak że wieczorem, właściwie nie bardzo późnym (gdzieś dziewiąta, dziesiąta wieczór - no na wsi to jest właściwie późne) - i wracał do domu, a furman chciał sobie zakpić z niego i mówi tak: - Panie kasjer, konie nie chcą iść. Niech Pan zejdzie z wozu. - A on miał ciągle te oczy zamknięte, no to noc była, to się bał, nawet z furmanem. No i, mówi - Panie kasjer, niech Pan zejdzie z wozu, ja konie podprowadzę, a potem Pan tam dalej wsiądzie trochę. No i, zaciął konie, pojechał do stajni z końmi, a jego zostawił - pod jego domem. A ten zaczął krzyczeć: - Ratunku! Ratunku! Zamordują mnie! Zostawił mnie! Żona siedzi w domu, już leżała nawet w łóżku. Myśli sobie "kto to tak krzyczy?" Idzie do okna, patrzy się, a to jej mąż. I mówi: - Tunek! - bo ona go tak nazywała - A czego to tak krzyczysz? - O! Nina, a ty co tu robisz? A ona mówi: - Jak to, co robię? Przecież ty stoisz pod domem! - Pod jakim domem! Tu jest las, nie dom. - mówi - Co ty opowiadasz! No i, zaprowadziła go do domu.
Dlaczego taki ubłocony?
A raz zaprosili go do dworu na wielkie przyjęcie. No, żona też tak troszki miała pomyrdane w głowie. Żona go tak elegancko ubrała; moja mamusia tam była u nich, wieczór poszła. A on, taki przejęty tą zabawą A ubrała go w czarne ubranie, odprasowała czarne ubranie i krawat, wszystko. No i, on wyszedł do tego pałacu. A dzień przedtem był deszcz i straszne błoto było na drodze. I nagle ona słyszy: ktoś wali do drzwi strasznie. Ona otwiera, a on ręce ma do góry podniesione, całe zawalane błotem, i mówi: "Nina, ja się przewróciłem" - no bo szedł z zamkniętymi oczyma (oczy miał zamknięte).
Potrzebuję spirytusu
A ten Myron, to on jego tak strasznie wykorzystywał. Ten Zaruski miał pod swoim zarządem spirytus. Bo zawsze był potrzebny we dworze do kuchni - ten spirytus. I co dzień przychodził do niego: - Panie kasjer, ja potrzebuję spirytusu. - Toś wczoraj brał, nie będziesz brał dziś spirytus! - No, wczoraj brałem, bo była pieczeń twarda, a dzisiaj też jest twarda. I tak przychodził codziennie po ten spirytus. I on mu dawał. Dawał.
Aza bierz go!
A raz wieczór, kiedy przyszedł do domu z dworu A Aza, ten pies, to był tak przyzwyczajony, że on chodził z tym Myronem - z tym dozorcą - i jak on mu powiedział "Aza, bierz!", to on [pies] się rzucał, bo czasem tam bandyci tacy przychodzili. I raz tam "bandyci" przychodzą. Tak. No i, idzie Zaruski do domu Nagle Myron idzie z psem i mówi "Połóż, połóż!" - a ten się rzucił na tego Zaruskiego, znał go doskonale, ale rzucił się - ona nie gryzła w ogóle, tylko położyła i trzymała łapy. A on (Zaruski) krzyczy: - Myron! Myron! Chodź tutaj, bo Aza mnie spotkała. A Myron stał przy nim i mówi: - Panie kasjer, niech Pan da litr spirytusu, to Pana puszczę. No i, musiał mu dać, i dał mu ten litr spirytusu. Co tam, spirytusu było bardzo dużo. Była gorzelnia, a oni wozili tam ten spirytus. No i, taki był ten Zaruski. A brata miał wspaniałego. Mieszkał ten Mariusz Zaruski we Lwowie.