Legenda o Białej
[blok]Było to bardzo... bardzo dawno temu, jeszcze w czasach poganskich. Nad leniwie płynącą Krzną, w pobliżu niedostępnych bagien, tutaj gdzie dzisiaj istnieje miasto Biała, znajdował się zbudowany z drewnianych bali gródek. Okolica ta była słabo zaludniona, to i gródek był niewielki, a jego mieszkancy nie liczni. Kraina stała otworem, toteż kto mocny, przychodził tutaj rabować, niszczyć i zabijać. Musiał więc rycerz władający gródkiem czuwać i bronić go, nie tylko od wrogów dalekich a mocnych, ale i pomniejszych rabusiów, którzy napadali na bezbronny lud i niszczyli jego dobytek.
Miał więc rycerz, kneziem wówczas zwany, drużynę nieliczną, lecz dzielną. Serce knezia było litościwe, toteż nie gnębił on, nie uciskał ludu biednego, a w czas pomoru lub innej klęski chronił go, dzieląc się również chlebem swoim. Pomagała mu w tym jego żona najmilsza, słoneczko jego życia. Była piękna nie tylko wdziękami swojego ciała, ale również dobrymi i litościwymi czynami. Kochali ją ludzie i Białą Panią nazywali, z powodu włosów jej jasnych.
Kochał ją też kneź dzielny. Niczego innego nie pragnął, jeno by onej gwiazdeczce życia jego dobrze było, by nigdy uśmiech nie schodził z jej twarzy, by zawsze była jasna i promienna. Tak jak i lud miejscowy, też ją od czasu do czasu Białą Panią nazywał. A kiedy mu rzekła kiedyś, cała w rumiencach, że nie jest już sama, bo już dzieciątko poczęte, a on dla niej jest już nie tylko światłem całym, lecz i ojcem dziecięcia, to on ją porwał w ramiona, tulił i całował. A potem dopiero dziękował. Dziękował za to dzieciątko co już się poczęło i za niedługi czas miało przyjść na świat, aby stać się dla obojga nową radością. A potem powadzili się trochę, gdyż rycerz chciał, aby dziecina była tak jasna i promienna jak mama, ona zaś pragnęła dziecka o licach smagłych i ogorzałych, tak silnego i dzielnego jak ojciec. A żadne ustąpić nie chciało, to dopiero nowe pocałunki i nowe pieszczoty ten spór małżenski zakonczyły. Wielkie było ich szczęście... a i lud radował się tą wieścią. Poniektóre niewiasty, wiekiem i życiem doświadczone, wzięły ją w opiekę i dobrych rad nie szczędziły, czuwając nad swoją dobrą, jasną panią.
Ale oto zaczęły napływać trwożne wieści, że w okolicy pojawiła się banda jakowaś, jakaś zbójecka wataha, napadająca na spokojnych ludzi i grabiąca ich dobytek. Wszyscy spodziewali się najgorszego; napaści na gródek, rabunków i zniszczen. Aby nie dopuścić wroga do gródka trzeba było uprzedzić jego zamiary. Postanowiono więc urządzić zasadzkę i wytępić bandytów co do nogi, aby nigdy już nie nękali pracowitego ludu tutejszego. Rzekł więc rycerz do Białej Pani:
Miła ty moja! Ruszam z drużyną, by zniszczyć tę podstępną, okrutną bandę. A ty mnie ucałuj żertwę(ofiarę) złóż bogom, ażebym zdrowo do ciebie i naszej jasnej ślicznotki powrócił!
Idź mężu mój! - rzekła Biała- ?ertwę ja złożę, a ciebie dniem i nocą oczekiwać będę. Wróć zdrowy i silny! Wróć do mnie i dzieciątka naszego.
Tydzien już upłynął, jak woje w gęstwinie leśnej zapadli. W gódku zapadła cisza, cisza wypełniona napięciem, niepokojem i oczekiwaniem. Niepokój zawładnął sercami żon, matek i córek. Lęk ścisnął również serce brzemiennej małżonki rycerza. Więc żertwę bogom złożyła, kolejną- bogatszą-obiecała, jeśli mąż jej zwycięsko powróci, by szczęście ich nowym blaskiem zajaśniało. Czekała więc Biała Pani, czekali wszyscy!I oto po ośmiu dniach posłyszano odgłosy powracających wojów. Wrażą bandę rozbili, wracali więc jako zwycięzcy. Zabity herszt bandy już nigdy nie powiedzie swoich kompanów na rabunek. Wracali jednak wojowie bez wesołości należnej, gdyż w zmaganiach zbrojnych poległ ich kneź waleczny. Zwarł się w śmiertelnych zapasach z przywódcą bandy, który był wielki i bardzo silny. Bił mieczem tak mocno, iż wydawało się, iż jednym zamachem przepołowi walecznego rycerza. Ten jednak był tak rączy, że albo zręcznie od ciosu uchylał się, albo mieczem swoim cios przeciwnika tak odparowywał, że na bok szła główna siła jego uderzenia. Stanęli wszyscy walczący w bezruchu, podziwiając siłę jednego, a dzielność i zręczność drugiego. Aż jeden z wojów zawołał:
Kneziu! To za nasz gródek! To za naszą panią!
Kneź wiedział za kogo walczy. Ale okrzyk ten jakby mu sił przysporzył, jakby skrzydeł dodał. Zebrał się w sobie jeszcze bardziej, a widząc dogodny moment, kiedy zbój na nowo miecz podniósł, a tarcza jego cokolwiek uchyliła się, pchnął błyskawicznie swój miecz ostry w odkrytą pierś zbójecką. Cios ten był straszny, śmiertelny, a krew wroga strumieniem wokół trysnęła. Zbój jednak resztką swoich sił miecz podniesiony skierował na pochylonego rycerza, uderzając nim w prawe ramię kneziowe, zanim ten zdążył swój miecz z jego ciała wyciągnąć. Również i krew rycerska popłynęła obficie, a dzielny kneź osunął się obok zajadłego wroga. Padając zdołał jeszcze wyszeptać:
Mojaś ty... Biała... moja...
Uciekli zbójcy widząc martwego wodza swojego, a także czterech innych poległych kompanów. A woje otoczyli rannego knezia. ?ył ci on jeszcze, ale rana była tak wielka, że krew prawie wszystka już zen zeszła. Jeszcze usta szeptały, ale nikt tego ani zrozumieć, ani pojąć nie mógł. Woje więc co rychlej nosze sporządzili, knezia na nich położyli i pośpiesznie do gródka powracali, gdzie by ratunek godziwy mu dano. Niewiele drogi uszli, gdy ranny jakby sprężył się, po czym głowa mu zwisła bezwładnie. Tak zakonczył swój żywot waleczny rycerz i dalej martwego już knezia nieśli do domu jego wierni wojowie.
A gdy ujrzała go ona- Biała Pani, martwego już i zimnego, to jeno okrzyk bólu wydała i padła bez ducha na ziemię. Rzuciły się jej na ratunek znajdujące się w pobliżu niewiasty. Przerażone jednak zauważyły, że do jednego nieszczęścia przybywa kolejne: oto leżąca pani dzieciątko rodzić poczęła. Urodziła je co prawda, ale sama na drugi dzien w bezsile i spokojności wielkiej umarła. Widać do męża, do ukochanego nade wszystko, tak śpieszno jej było. A woje dwojgu im stos ofiarny przygotowali, i na nim, jak zwyczaj ojców nakazywał, spalili ciała tych dwojga, tak bardzo się miłujących. Smętny lament i płacz niewiast długo jeszcze rozbrzmiewał wśród nadrzecznych zarośli Krzny i na obrzeżach nieprzebytej wiekowej puszczy:
Oj łado, łado, nie- łado! Oj dolo, dolo- nie dolo!
A że długo w pamięci tutejszego ludu żyła Biała, dobra Pani, to powoli również gródek, w którym mieszkali Białą zaczęli nazywać.
Poczęta w tragicznych okolicznościach dziecina mała, chudziutka była i słaba. Ale ją taką opieką i czułością niewiasty otoczyły, że choć kostuch kilka razy po malenstwo przychodziła, to nie oddały jej śmierci. Po prostu, zawzięły się i nie dały małej. Smarowały ją różnymi maściami, okadzały, zaklinały najbardziej tajemniczymi zaklęciami, pilnowały jak oka w głowie, ofiary za jej zdrowie składały. I dopilnowały... i uchroniły malenstwo. Powoli, bardzo powoli wzmacniała się, a z biegiem lat wyrosła na piękną dziewczynę. Była tak piękna jak jej matka, tylko nieco drobniejsza od niej. Cieszyli się więc mieszkancy gródka, cieszyli się starzy i młodzi. A że podobna była do swojej matki, tedy ją Białką nazwali. Kiedy dorosła, a jej uroda w całej krasie zabłysła, to myśleli jedynie o tym, aby tylko męża godnego mieć mogła.
Aż zdarzyło się, że podróżował w tych stronach rycerz z północy, gdzieś z dalekiej litewskiej krainy. Jadąc po bezdrożach spotkał przypadkiem człeka mizernego, który opowiedział rycerzowi o pięknej Białce, drobnej pani swojej. A mówił to z takim uwielbieniem, że młodzian ujrzeć ją koniecznie zapragnął. Kazał się też niezwłocznie prowadzić do Białki. Widząc ubogie szaty spotkanego wędrowca, kazał go rycerz odziać przystojnie, ażeby godnego mieć rajcę. Kiedy pod gródek zjechali rycerz kazał zatrąbić, aby oznajmić, że przyjaciel przybywa i jako przyjacielowi wrota bez obawy powinny być otwarte. Ujrzała ich wjeżdżających do gródka Białka i pomyślała, że dobry to musi być rycerz, skoro tak bardzo przystojnie przyodział jej poddanego. Spojrzała nan z ciekawością i zauważyła również, że jest wyjątkowo pięknym młodziencem. Wtedy jakoś żywiej zaczęło bić jej młode serce, poczuła, że wraz z tym nieznajomym gościem spłynęło jakieś inne, piękniejsze życie. A i on swoich oczu od niej oderwać nie mógł. Czul, że dalej już nie pójdzie, że właśni w tym niewielkim gródku znalazł kres swojej wędrówki.
I cóż było potem? Odbyły się uroczyste zrękowiny i huczne gody weselne. Młodzi początkowo mieszkali w gródku. Był on już jednak dość stary i wymagał znaczącej przebudowy, do której wkrótce przystąpiono. Młodzi zamieszkali czasowo w niewielkim dworku, stojącym na wzgórzu, za niewielką rzeczką. Pięknie tam było i jasno, więc dworek ten, i okolicę najbliższą ludzie Białką nazywali.
Młody rycerz, który poślubił Białkę, przybył z północy, był więc przodkiem Mendoga lub Gedymina. A może ojcem Budrysa, który doskonale wiedział, że Laszki to żony najpiękniejsze i najwierniejsze.
http://www.bialapodlaska.pl/?id=5