Opowiadania Marii Jaroszewskiej
Wróć do spisu treściSterta słomy[blok]Wujek Staszek
[Stecki] z ciocią Tońcią
[żona Zygmunta - brata] poszli raz w Jaśniszczach na spacer wieczór. No, idą i sterty stoją. Sterty ze słomą. A słoma się przecież łamie ... A Staszek mówi:
— Tońciu, ja ci pokażę, jak się zjeżdża ze sterty. Mówię ci, to jest bardzo przyjemnie. To tak, jak w lunaparku byś była.
— No, co ty mówisz, Staszeńku! No dobrze, to się troszkę pojeździ.
Poszedł — no, on oczywiście był w spodniach — w spodniach to raz-dwa z tej szuranki. Ona wyszła w takim cienkim szlafroczku. Wyszła na pół… a on: „Chodź, ja ci pomogę!” Wyszła na pół góry, siadła, zjechała … O, Matko! Poharatana cała.
Babcia
[Bronisława Stecka zam. Jaroszewska] mówi:
— Czyś ty zwariował? Coś ty narobił! Przecież ona cała jest podrapana!
A on mówi:
— To ona przecież sama chciała ... ale sama ciągle narzekała, że jest chora
Bańki ze słoików[blok]Jednego razu Ciotka
[Antonina Toman ż. Stanisława Steckiego] się położyła. Bo trochę tam lało, a tu już chory wujek
[Zygmunt] rano przychodzi do babci i mówi:
- Broniu, ty nie masz takich małych słoików, jakichś? Małych. Babcia mówi:
- A na co?
- A no, potrzeba mi. Ale daj mi tak z pięć albo sześć. No, to babcia wzięła, myśląc: może on sobie miodu chce nabrać albo co? Wzięła i dała mu te słoiki. A nagle słyszy jakiś taki - jakby płacz, jak coś. Widzi ta
[m] a ta ma na plecach słoiki zamiast baniek!...postawił jej bańki! ...
(Babcia miała baniek do licha i trochę w domu, do pleców.)
- Co ty robisz?
- Wiesz co, chciałem jej postawić takie "cięte" bańki, to ona by już więcej nie chorowała. (...)
Polowanie na wróble[blok]Wujek Zygmunt pewnego razu wybrał się ze śrutówką na wróble. Chodził i strzelał do nich przez cały dzień. Przyniósł potem mamie mojej trzy wiadra tych wróbli i mówi:
- Broniu, zrób potrawkę z tych wróbli, bo to jest pyszne mięsko, zobaczysz jakie to będzie dobre.
Ale gdzież to było do obrobienia, bo na każdym wróblu tyle mięsa co nic i masę roboty. Mama więc brała i jednego wróbla oskubała w trzy cichaczem do kosza pod blat, i jednego obrabiała i trzy do kosza. A i tak było dużo do jedzenia.
W Grazu - na ucieczce[blok]Jak żeśmy byli w Grazu
[na ucieczce] to on
[Tadeusz Stecki] do nas przychodził. Żona jego była taka jakaś… (podobno jakaś szlachcianka była ona — babcia mówiła mi) dzika taka. Rodziny w ogóle nie uznawała, tylko tego swojego syna, za nimi wciąż wychodziła — „A Stachurku, a Stachurku! A Tadulku!”
[Tadeusz i Stanisław s. Tadeusza Steckiego i Franciszki Zielińskiej] Jeden
[niezroz.] była. A Tadeusz, to jego ojciec.
Ten Stachurek był bardzo przyjemny chłopak. Grzeczny, przyjemny taki. W moim wieku, z mojego rocznika. W Grazu myśmy razem chodzili po te ziemniaki, bawiliśmy się w kulki takie, kolorowe (szklane). Przychodził do nas. Jak tylko przyszedł do nas, to ona już wołała. My na trzecim piętrze, a oni na parterze mieszkali (czy na pierwszym?). To wołała: „Stachurku! Stachurku!”. I Niemcy się śmiali z niej.
Ona się Zielińska nazywała. Tu w Krakowie kamienice mieli ci jej rodzice, na Lubicz. Ja nawet tam byłam z matką, z babcią byłam. No, w jakiej sprawie, to nie wiem, nie pamiętam.
Oni nigdy do nas nie przyjeżdżali. No, jak babcia żyła, to dwa razy był, za mojej pamięci, był u matki. A jak przyjechał do babci Broni, mówi:
— "Ty uważaj na mamę! Uważaj na mamę!"
[opiekuj się]A babcia mówi:
— Dobrze, dobrze. Ja tak będę uważać, jak ty. Przychodzisz raz czy dwa razy w roku.
Lwów - Oszczędna Tońcia[blok]Zygmunt
[Stecki] przyjeżdżał do nas często. On był bardzo dobry. Zygmunt Stecki, mąż cioci Tońci przyjeżdżał do babci. A Tońcia
[Antonina Toman] była bardzo oszczędna. Babcia do Lwowa przecież często jeździła, bo tam ciocia Stefa
[Jaroszewska] była we Lwowie w szkole i Bronek
[Jaroszewski] był przecież od pierwszej klasy powszechnej u Zmartwychwstańców. No i, zawsze babcia wszystką rodzinę tam odwiedzała, jak przyjechała. A szczególnie Zygmunta i Tońkę. No i, babcia
[Bronisława Stecka] odjeżdżała, nawet — zdaje się — nocowała u nich wtenczas. Odjeżdżała, to Zygmunt mówił:
— Czekaj, Broniu, bo ja dla matki chcę dać wino — mówi do niej.
A on miał tych win! koniaków! — przecież on był tym komisarzem policji, co tam dawali - ci, z tych restauracji, takich eleganckich - No i, mówi:
— Tońciu, zejdź do piwnicy i przynieś dla matki dwie flaszki wina czerwonego, bo to jest najlepsze.
A ona poszła; tam jakieś niedopite były flaszki i puste… Jak on to zobaczył:
— "Co ty przyniosłaś? " mówi.
— "Wino dla mamy przyniosłam."
— "Wino dla mamy? Przecież widzisz, jakie te flaszki są. To wszystko przecież jest pootwierane."
Poszedł, wrzucił do wodociągu wszystko, wywalił, wywalił, wywalił. Poszedł, przyniósł dwie flaszki.
— "No, co ty robisz?" ..."To ja mamie nie żałuję przecież! To wygląda przy Broni, że ja żałuję. Że ja żałuję wina dać matce. Ja bym jej dziesięć flaszek…"
Coś okropnego!
A babcia lubiała sobie kieliszeczek takiego wina czerwonego wypić zawsze wieczór z herbatką