Bezrączka zwykł rano wieszać chlebak z drugim śniadaniem na sęku sosny. Do chlebaka, a on pusty! Tylko ślady drewniaków na śniegu. Rozkaz więc do więźniów: zdjąć drewniaki i stać przy nich - kolejno przymiarka na śniegu. But Władka Liska z Lublina pasował - złodziej wykryty, nie szuka dalej. Szał wściekłości... Ukarać! Więźniów około 30, Lisek stał czwarty. Po obiedzie - Lisek zostal odesłany do leczenia w więzieniu - ja znów wykuwam płytki. Jugosłowiański wartownik stoi przede mną i pieni się wściekle na nazizm, Hitlera, Niemców i ich bestialstwa wojenne, a ja ciągnę go za język. Wyłazi, że to patriota i partyzant. Cała rodzina też zaangażowana w konspiracji, a Niemcy zaczęli otrzymywać donosy na nich. Ot, i ciągnęli losy, kto z nich pójdzie służyć we wraży undurze, by swym szyldem lojalności osłonić pozostałych. Padło na niego. Dalej nie waham się ni chwili. Proszę, go poszedł ze mną za róg hali (tu kuję przy drzwiach; podsłuch możliwy) i tam mówię, o co mi chodzi, że mam gryps do Czerwonego Krzyża, który trzeba otworzyć, złożyć kartki inaczej i wysłać na wskazany adres w Luksemburgu, w innej normalnej kopercie. Godzi się to zrobić, więc oddaję mu gryps. Nazajutrz po zajściu przetasowano wszystkich wartowników. Jugosłowianin przeszedł tylko koło mego komanda i uśmiechnął się do mnie. Więcej już nie zetknąłem się z nim. Było to 28.03 1944 (zapis szyfrem). I tej daty też nie zapomnę. Piękny kwietniowy dzień, cieplutko. Wracamy na obiad, a w obozie koledzy stoją nago przed barakiem. Nam też każą zdjąć okrycie i stanąć w ogonku. Jest kilku mężczyzn w białych kitlach, słuchawki lekarskie... badanie stanu zdrowia. Zapisują chorych. Razem ich zebrało się 49 na stan ok. 250 więźniów. Ja mam gorączkę. Nazajutrz poprowadzony zostalem do rentgenologa - istotnie jest zapalenie płuc. Zostaliśmy wszyscy odstawieni do pracy i mamy być leczeni. Leczenie potem było bardzo mizerne, ale kilka tygodni odpoczynku dużo dało młodym organizmom..
Skutki pontroli były dla więźniów pozytywne. Zmuszono Niemców do wybudowania dla nas odrębnej kuchni, zezwolono na przysyłanie paczek żywnościowych z kraju, choć nie wydawano nam ich zawartości, lecz komisyjnie wrzucano do kotła. Powołano też starszego inspektora Niemca specjalnie do przyjmowania naszych skarg. Był to bardzo uczciwy i dobry człowiek; robił co mógł dla ulżenia naszej doli. Ucieczki też ustały! Sam dwakroć meldowałem się przed nim. Data przybycia komisji - Bezrączka zwykł rano wieszać chlebak z drugim śniadaniem na sęku sosny. Do chlebaka, a on pusty! Tylko ślady drewniaków na śniegu. Rozkaz więc do więźniów: zdjąć drewniaki i stać przy nich - kolejno przymiarka na śniegu. But Władka Liska z Lublina pasował - złodziej wykryty, nie szuka dalej. Szał wściekłości... Ukarać! Więźniów około 30, Lisek stał czwarty. Po obiedzie - Lisek zostal odesłany do leczenia w więzieniu - ja znów wykuwam płytki. Jugosłowiański wartownik stoi przede mną i pieni się wściekle na nazizm, Hitlera, Niemców i ich bestialstwa wojenne, a ja ciągnę go za język. Wyłazi, że to patriota i partyzant. Cała rodzina też zaangażowana w konspiracji, a Niemcy zaczęli otrzymywać donosy na nich. Ot, i ciągnęli losy, kto z nich pójdzie służyć we wraży undurze, by swym szyldem lojalności osłonić pozostałych. Padło na niego. Dalej nie waham się ni chwili. Proszę, go poszedł ze mną za róg hali (tu kuję przy drzwiach; podsłuch możliwy) i tam mówię, o co mi chodzi, że mam gryps do Czerwonego Krzyża, który trzeba otworzyć, złożyć kartki inaczej i wysłać na wskazany adres w Luksemburgu, w innej normalnej kopercie. Godzi się to zrobić, więc oddaję mu gryps. Nazajutrz po zajściu przetasowano wszystkich wartowników. Jugosłowianin przeszedł tylko koło mego komanda i uśmiechnął się do mnie. Więcej już nie zetknąłem się z nim. Było to 28.03 1944 (zapis szyfrem). I tej daty też nie zapomnę. Piękny kwietniowy dzień, cieplutko. Wracamy na obiad, a w obozie koledzy stoją nago przed barakiem. Nam też każą zdjąć okrycie i stanąć w ogonku. Jest kilku mężczyzn w białych kitlach, słuchawki lekarskie... badanie stanu zdrowia. Zapisują chorych. Razem ich zebrało się 49 na stan ok. 250 więźniów. Ja mam gorączkę. Nazajutrz poprowadzony zostalem do rentgenologa - istotnie jest zapalenie płuc. Zostaliśmy wszyscy odstawieni do pracy i mamy być leczeni. Leczenie potem było bardzo mizerne, ale kilka tygodni odpoczynku dużo dało młodym organizmom..
Skutki pontroli były dla więźniów pozytywne. Zmuszono Niemców do wybudowania dla nas odrębnej kuchni, zezwolono na przysyłanie paczek żywnościowych z kraju, choć nie wydawano nam ich zawartości, lecz komisyjnie wrzucano do kotła. Powołano też starszego inspektora Niemca specjalnie do przyjmowania naszych skarg. Był to bardzo uczciwy i dobry człowiek; robił co mógł dla ulżenia naszej doli. Ucieczki też ustały! Sam dwakroć meldowałem się przed nim. Data przybycia komisji - Bezrączka zwykł rano wieszać chlebak z drugim śniadaniem na sęku sosny. Do chlebaka, a on pusty! Tylko ślady drewniaków na śniegu. Rozkaz więc do więźniów: zdjąć drewniaki i stać przy nich - kolejno przymiarka na śniegu. But Władka Liska z Lublina pasował - złodziej wykryty, nie szuka dalej. Szał wściekłości... Ukarać! Więźniów około 30, Lisek stał czwarty. Po obiedzie - Lisek zostal odesłany do leczenia w więzieniu - ja znów wykuwam płytki. Jugosłowiański wartownik stoi przede mną i pieni się wściekle na nazizm, Hitlera, Niemców i ich bestialstwa wojenne, a ja ciągnę go za język. Wyłazi, że to patriota i partyzant. Cała rodzina też zaangażowana w konspiracji, a Niemcy zaczęli otrzymywać donosy na nich. Ot, i ciągnęli losy, kto z nich pójdzie służyć we wraży undurze, by swym szyldem lojalności osłonić pozostałych. Padło na niego. Dalej nie waham się ni chwili. Proszę, go poszedł ze mną za róg hali (tu kuję przy drzwiach; podsłuch możliwy) i tam mówię, o co mi chodzi, że mam gryps do Czerwonego Krzyża, który trzeba otworzyć, złożyć kartki inaczej i wysłać na wskazany adres w Luksemburgu, w innej normalnej kopercie. Godzi się to zrobić, więc oddaję mu gryps. Nazajutrz po zajściu przetasowano wszystkich wartowników. Jugosłowianin przeszedł tylko koło mego komanda i uśmiechnął się do mnie. Więcej już nie zetknąłem się z nim. Było to 28.03 1944 (zapis szyfrem). I tej daty też nie zapomnę. Piękny kwietniowy dzień, cieplutko. Wracamy na obiad, a w obozie koledzy stoją nago przed barakiem. Nam też każą zdjąć okrycie i stanąć w ogonku. Jest kilku mężczyzn w białych kitlach, słuchawki lekarskie... badanie stanu zdrowia. Zapisują chorych. Razem ich zebrało się 49 na stan ok. 250 więźniów. Ja mam gorączkę. Nazajutrz poprowadzony zostalem do rentgenologa - istotnie jest zapalenie płuc. Zostaliśmy wszyscy odstawieni do pracy i mamy być leczeni. Leczenie potem było bardzo mizerne, ale kilka tygodni odpoczynku dużo dało młodym organizmom..
Skutki pontroli były dla więźniów pozytywne. Zmuszono Niemców do wybudowania dla nas odrębnej kuchni, zezwolono na przysyłanie paczek żywnościowych z kraju, choć nie wydawano nam ich zawartości, lecz komisyjnie wrzucano do kotła. Powołano też starszego inspektora Niemca specjalnie do przyjmowania naszych skarg. Był to bardzo uczciwy i dobry człowiek; robił co mógł dla ulżenia naszej doli. Ucieczki też ustały! Sam dwakroć meldowałem się przed nim.
Data przybycia komisji - 24.04.1944