Sztuki plastyczne w okresie czasu, sięgającym ostatniej ćwierci zeszłego i pierwszej obecnego stulecia, nie odegrywały ważniejszej roli w ruchu społecznym Polski. Polityka na plan dalszy usuwała budzące się zaledwie na naszym gruncie idee piękna, ideom zaś tym hołdujące osobistości zadawalały się sztuką importowaną z Zachodu w osobach malarzów, sprowadzanych z zagranicy przez Króla i możnych panów. O możności istnienia malarstwa rodzimego ledwie śniło się wówczas dalej sięgającym umysłom. Brak potrzeb estetycznych wśród szerszych mas, oraz na cudzoziemskich wzorach oparty gust, panujący wśród nielicznej garstki amatorów i protektorów sztuki, wytwarza oryginalną sytuację w dziedzinie piękna. Gdy już w końcu XVII wieku słynie we Francyi rodowity polak Aleksander Ubielecki, gdy niemiecka sztuka z dumą zalicza do swych przedstawicieli Daniela Chodowieckiego, a na dworze Ludwika XVI i w krwawe dni rewolucyi polak Kucharski zbiera laury — u nas osiadają obcy artyści, nie związani ani rasą, ani duchem z krajem, rozwijają tu swą działalność i sztucznie wytwarzają w Polsce malarstwo, które wcale polskiem nie jest.
Największą, a można rzec śmiało, jedyną zasługą obcych żywiołów wprowadzonych do Polski, jest oddziaływanie ich na siły miejscowe. Za ich pomocą mnożą się artyści odpowiednio wyrobieni i zaczynają siać ziarno na glebie ojczystej. Z początku większość tych wykształconych w kraju malarzy nie przekracza miary mniej więcej użytecznych pracowników pendzla: ozdabiają kościoły, malują portrety rodzinne, tworzą obrazy alegoryczne lub okolicznościowe. W sławie wśród swoich prześciga ich jednak zawsze wzmagająca się falanga, osiadających na stałe lub chwilowo tylko przebywających w Polsce, cudzoziemców. Społeczeństwo, a raczej ta jego część której nie obcą była sztuka, popierała zagranicę; dla polskiego artysty warunki były przykre, nic więc dziwnego, że ludzie obdarzeni większym zasobem talentu i czujący swą wartość, w atmosferze tej z trudnością oddychać mogli. Najzdolniejsi przedstawiciele polskiego malarstwa z początków tego wieku: Aleksander Orłowski i Michał Płoński, opuszczają kraj, aby sobie zdobyć sławę zagraniczną. Płoński rozpoczyna w dziejach naszej sztuki poczet artystów, wykształconych w kraju, a uznanych wśród obcych, należy do tych, którzy pragnęli wywalczyć sobie znaczenie w sztuce ogólno europejskiej. W oświetleniu właściwem epoki w której żył, Michał Płoński występuje z pierwszych kart dziejów sztuki naszej współczesnej, jako zjawisko niezwyczajne, jako postać wysoce pociągająca. Krótkie swe życie, tych kilka zaledwie lat swej pracy samodzielnej, wypełnił on blaskami rzeczywistego talentu, opromienił porywami samodzielnej duszy. Rastawiecki, któremu należy się zasługa pierwszej biografii Płońskiego, — gdyż przed tem krótkie tylko o nim pisali wzmianki: I. Łęski, G. Pawlikowski i J. Piwarski, — tak zaczyna jego życiorys w «Słowniku Malarzów Polskich»: «Sławny sztycharz, rysownik i malarz, artysta wyborny, przyszedł na świat wedle udzielonej przez rodzinę wiadomości d. 15 stycznia 1782 r. z rodziców szlachetnego stanu Jana i Konstancyi Płońskich; ojciec jego posiadał kamienicę na Nowem Mieście Nr. 276 w Warszawie. W dziecinnym wieku okazał już szczególne do rysunków zamiłowanie, co skłoniło ojca, iż go oddał na naukę do I. P. Norblina, pod którym z wielką pilnością lat kilka pracował». Wstąpienie do szkoły Norblina musiało nastąpić około 1794 r., chłopa nie miał więcej nad lat dwanaście naówczas. Znane są rysunki jego, już dużą wprawę techniczną posiadające, oznaczone monogramem M. Płon. fecit 1795. Szybkie postępy w nauce zjednały mu przychylność mistrza, który Płońskiego wraz z Rustemem i Orłowskim do najlepszych swych uczniów liczył. W częstych do Nieborowa wycieczkach towarzyszyli mu oni, pomagając w pracy jego nad udekorowaniem komnat w greckim stylu i nad projektami upiększenia Arkadyi. Kolekcye Nieborowskie, jak pisze obecny ich właściciel ks. Michał Radziwiłł, posiadają kilkaset rysunków Płońskiego. Wykonywał je w latach od 1795 — 99. Od początku swego zawodu Płoński przygotowuje się na znakomitego rytownika, jakim miał zasłynąć w lat kilka potem. Rysuje on i szkicuje ciągle, zaniechawszy natomiast olejnego malarstwa. Kreska jego, pewną kładziona ręką, jest coraz to poprawniejsza, coraz posłuszniejszą jest oku, które z młodzieńczym zapałem notuje skwapliwie widziane efekta. Niezwykle uzdolniony uczeń, opuszcza szkołę Norblina w siedemnastym roku życia. Uważał go zapewne Norblin za dostatecznie przygotowanego, gdyż sam namawia na wyjazd za granicę. W końcu 1799 r. młody Płoński opuszcza kraj, udając się przedewszystkiem do Danii, gdzie po raz pierwszy znajduje się Wobec płodów sztuki europejskiej. Galerye Kopenhagi dają mu przedsmak wrażeń, których zażył wkrótce potem wyjechawszy do Holandyi w zwiedzaniu tamtejszych zbiorów. W Holandyi, a przedewszystkiem w Amsterdamie, Płoński przebywał od 1801 do 1806 r. — i tu zaczął, korzystając z poprzednich studyów robionych z natury, rytować na miedzi. Wprawny w rytowaniu piórkowem artysta z łatwością przyswaja sobie technikę rylca i igiełki, i dochodzi do mistrzostwa w krótkim czasie w tej nowej specyalności, iż przybywszy w 1806 r. do stolicy Francyi puszcza w świat «Zbiór» 19 akwafortowych plansz, z francuzkim tytułem. Zbiór to wielce rozmaity, składają się nań kopie z Rembrandta, głowy, jak: starca z brodą, typ polaka, staruszki... dalej typy uliczne Holenderskie: wyrobnika, żyda, żebraczki, rysowane z natury studyum psa, wreszcie malutkie figurki w charakterze pogartowskich karykatur. W rzadkim obecnie tym zbiorze Płońskiego uderza na pierwszy rzut oka potęga wyrobienia technicznego, siła rysunku, oraz przejęcie się duchem utworów praojca wszystkich akwaforcistów, Rembrandta. Pojawienie się w świecie artystycznym Paryża talentu tej miary, co Michał Płoński, nie mogło przejść bez wrażenia: zasypywany był robotą dla wydawców. Po wykonaniu oryginalnego «Koszykarza», zmuszony on jest robić akwafortą kopie z obrazów holenderskich mistrzów, które mają pokup na paryzkim rynku. Słynny gabinet rycin w Luwrze, który w swych wydawnictwach zamieszcza utwory tylko uznanych mistrzów rylca, zalicza do swych współpracowników Płońskiego, płacąc mu «dziesięć luidorów dziennie», jak pisze Rastawiecki. Gdy w lecie, zmęczony życiem stolicy, wyjechał Płoński do wód w Pyrmoncie na odpoczynek, pozostawiony w Paryżu rylec zamienia na pendzel, blachę miedzianą zastępuje papierem i tworzy wielce cenione portrety akwarelowe, rozchwytywane przez Anglików. Wśród ciągle wzrastającego powodzenia, osypywany zamówieniami, mieszka Płoński w Paryżu przez lat cztery. W 1810 r. opuszcza Paryż i śladami wielu artystów piechotą puszcza się w drogę. Jest wszelkie prawdopodobieństwo, że już naówczas zdradzał pierwsze objawy choroby umysłowej, której we dwa lata później padł ofiarą. Cytowana przez Rastawieckiego anegdota o sprzedaniu ciążących mu na plecach blach rytowanych za 8 fr., zdaje się potwierdzać prawdziwość tego przypuszczenia. Tak ceniony jak Płoński artysta, mógł z łatwością w zwykłych warunkach o wiele drożej sprzedać swe oryginały wydawcom, z którymi był w stosunkach. Powróciwszy do Warszawy, oddał się specyalnie malowaniu portretów akwarelowych. Sława zagraniczna uczyniła zeń artystę wielce poszukiwanego. Powodzenie to trwało jednak niedługo. W dniu 26 października 1811 r. zabierają go do szpitala o.o. Bonifratrów. «Z podróży swoich — pisze księżna Michałowa z Przezdzieckich Radziwiłłowa — wrócił waryatem i bez grosza przy duszy... Odwiedzałam go w szpitalu. Siedzi spokojny śród trzydziestu innych jak i on spokojnych waryatów». Niepospolity ten artysta, który jak świetny meteor zabłysnął na chwilę na widnokręgach sztuki, zasnął snem wiecznym dnia 2 czerwca 1812 r. — Utwory jego rylca posiadają zbiory ks. Czartoryskich w Krakowie. — Większość jednak pozostała za granicą.