W obliczu inwazji wojsk rosyjskich matka /Władysława Fritze/ spakowała najkonieczniejsze rzeczy i z całą piątką dzieci wyjechała pociągiem w kierunku Węgier i Austrii - wagonami towarowymi. Różne były przygody w tej podróży - wspomnę jedną: mianowicie wśród tobołów i wielu rodzin w wagonie ktoś położył na moim najmłodszym bracie tobół. Gdy matka zorientowała się w sytuacji i wydobyła małego Julka był siny, prawie nie dychał, ledwo został odratowany, co mogło być przepowiednią na całe życie.
Wylądowaliśmy za Wiedniem we wsi Spratzern koło Sankt Polten, przydzielono nam izbę, ściany z betonu, wilgoć potworna. Po kilku dniach matka wynajęła inne mieszkanie. Wyznaczono nam zasiłek przysługujący uciekinierom - tzw. "unterstizung". Latem przyjechał do nas ojciec /Edwin Leon Topolnicki/, ranny w nogę pod Krzywopłotami, podpierając się na szabli, w przejeździe do szpitala. W okolicy budowano duże osiedle braków na obóz przewidziany na jeńców wojennych, zatrudniono nas trzech do dorywczych prac, jak noszenie desek czy innych materiałów, co było pewną pomocą matce w utrzymaniu 6-ciorga osób.
Biednie ale radośnie
Po rocznym pobycie w Austrii powróciliśmy do kraju, osiedlając się w Nowym Targu ze względu na gimnazjum. Bieda nadal nam towarzyszyła, ojciec nadal w legionach, mieszkaliśmy w izbie, która pęknięta była od sufitu do podłogi. Zimną narósł tam gruby lodowy słup. Mimo poważnych trudności życiowych nie krzywdowaliśmy sobie prostych potraw, tj. placków pieczonych na blasze z ziemniaków czy owsa. nie mieliśmy innych potrzeb. To miejsce było zawsze wesołe, ściągali do nas liczni koledzy z instrumentami i urządzaliśmy muzykowanie, które nawet się okolicznym mieszkańcom podobało. Spędzaliśmy czas w atmosferze wycieczek zbiorowych i nauki. Najmłodszy brat wyrastał w atmosferze beztroskiej radości życia. Trudności materialne jakby nas nie dotyczyły a braki nie bolały. Życie wśród rówieśników uczyło żyć w społeczności, co w przyszłości miało zaprocentować odpowiednimi postawami.
Protesty w Nowym Targu
Rok 1917 wielki wiec na Rynku Nowotarskim, na którym liczne przemowy protestujące przeciwko decyzjom Państw Centralnych, krzywdzących Polaków. Po uchwaleniu "rezolucji" krewcy górale, potomkowie Janosików, spontanicznie rzucili się na magazyny "Centrali Handlowej" którą połączono z uchwałami, więc w drodze "rewolucji" rozgrabili bardzo szybko dość bogaty magazyn. Natomiast uczniowie gimnazjum postanowili protestowań w innej formie, udali się do swej szkoły, porozbijali portrety i godła i pochowali za piecami. Zniewaga majestatu! Groźba zamknięcia gimnazjum. Ponieważ Topolnickich było czterech, dyrektor Krotoski wezwał matkę i poprosił o ratowanie szkoły, przez przyjęcie winy na jednego z synów. Los padł na mnie. "Sprawca" został ukarany przez wydalenie, z wilczym biletem a groźba zamknięcia szkoły ustała. Drogą nielegalną (jakby w konspiracji) pozwolono mi dokończyć klasę do której uczęszczałem. Przyjąłem jednak pracę w Składnicy Kółek Rolniczych, co nawet było korzystne dla rodziny.