Wieczór 16 czerwca 1831 malował niebo głębokimi kolorami purpury, fioletów, granatów a nawet głębokiej zieleni. Z wolna poczęły na niebie błyskać gwiazdy. Coraz śmielej, jaśniej, aż rozgwieździły nieboskłon milionami płomyków. Cicho pluskały spotykając się w uściskach nurty Waki i Wilii. Ucichł już młyn a z zarośli porastających pagórki dobiegał przepiękny śpiew słowika. Melodia ta była piękna, miododajna i rzewna, jak gdyby opowiadała historię króla Władysława Jagiełły, który pomimo podeszłego wieku, nie zważając na swoje zdrowie poszedł słuchać tych treli a zaziębiwszy się zmarł niedługo. Zdawać by się mogło, że w tym słowiczym popisie słychać było żal i przyznanie się do winy wszystkich słowików na ziemiach Rzeczypospolitej. Przy jednej z kęp, nieopodal rzeki, oparci o ciemny pień siedzieli dwaj strzelcy. Zasłuchani pomrukiwali jedynie do siebie, cicho pełniąc wartę przy obozie wojsk generała Dezyderego Chłapowskiego. Wysokie czaka kiwały się przy każdym ruchu ich głów a paski pod brodą, które trzeba było mieć na służbie uwierały. Sam generał z głównymi siłami stał w Rykontach gdzie budowali most na Wilii. Tutaj, w niedalekich zabudowaniach klasztoru Benedyktynów, a także w karczmie i przytykającej przy niej stodole cichły już głosy śpiących ułanów, zmęczonych po dzisiejszej akcji. Pędząc przez tatarską wieś Afindziewicze, a potem koło małej Misjonarki (zwanej śmiesznie Mysianorką) przegonili bowiem kozackich piechurów aż do Ponar. Chwalił się tym Ksawery Bronikowski. Czerń zakradała się pod wielkie kwadratowe filary mostu.
- A wiesz - spytał cicho jeden ze strzelców – że nasz generał nie po raz pierwszy jest pod Wilnem? - Tak myślałem Grzegorzu widząc jak śmiało sobie poczyna. – Pokiwał głową i dodał po chwili - A skąd to wiesz? Rozmawiałeś z nim? - Kapitan mi opowiadał, że Chłapowski, jeszcze jako podpułkownik z Napoleonem szedł tędy na Moskwę w 1812. - Ponoć generał nie tylko umie się bić. Mówił mi major, że ma on wspaniałe gospodarstwo rolne. Odziedziczył je po ojcu z wielkimi długami, ale studiował w Anglii rolnictwo, skąd przywiózł nowoczesne metalowe maszyny, zasadził topole przy łanach by chronić zasiewy przed wiatrem, stosuje zmiany zasiewów, sieje koniczynę a nawet uwłaszczył chłopów i każdemu z nich pomaga prowadzić własne gospodarstwo. - Skoro jest tak jak mówisz to niezwykle mądry człowiek, nie dziwne, że był adiutantem Dąbrowskiego i Napoleona, a sam cesarz wstawił się za nim gdy został zaaresztowany w Kłajpedzie. - Och! Napoleon! Czemuż on nie podbił tego kraju moskiewskiego? Wszak to był taki wielki wojownik. - Straszna zima przyszła. Ludzie marli z zimna w śniegu kopiąc nory. Nikt się nie mógł spodziewać, bagna zamarzły, potworny głód. - Jak to dobrze, że dziś taka ciepła noc! - Ciepła i czarna, mój Jakubie, żeby z tego jakiego nieszczęścia nie było. Łatwo wróg może zakraść się w nasze szeregi. Jakby w odpowiedzi na jego szept pod mostem dał się słyszeć cichy plusk. Zamarli. Sami siedząc w cieniu byli niewidoczni, ale oko nie mogło się przebić przez jeszcze gęstszy mrok pod traktem. Nagle wydało im się, że dostrzegli jakiś błysk, jakby odbicie światła w szabli lub bagnecie. Z pewnością ktoś tam był. Kryjąc się w cieniu podkradli się bliżej brzegu Waki. W szarości ujrzeli kilkadziesiąt zgiętych postaci majstrujących coś przy przęsłach. Grzegorz dał znak Jakubowi i pobiegł do karczmy gdzie stacjonowało dowództwo. Jakub odczekał chwilę po czym nasypał prochu i strzelił w powietrze krzycząc: - Alarm! Alarm! Moskale u mostu! Zaraz z budynków wysypali się strzelcy. Stając w szyku, gotowi do szturmu. Moskale zakotłowali się w jarze. Doborowa piechota z pułku Księcia Karola znalazła się w potrzasku. Rozpoczęła się więc bezładna ucieczka w górę rzeki. Polscy strzelcy biegli za nimi pokrzykując. Cała okolica zatętniła echem. Na czele biegł Grzegorz wymachując bagnetem założonym na sztucer. Wydawało by się, że sytuacja jest wygrana, jednak w miarę pogoni okazało się w dali czekał już zastęp huzarów i Kozacy, którzy nagle ruszyli spośród krzewów. Było ich tak wielu że zdawało się, że rozgorzeje zaraz regularna bitwa i nastąpi klęska oddziałów polskich. Moskale strzelili, choć z racji na mrok pociski były bardzo niecelne. Tu i ówdzie dobiegł jednak głośny jęk. Szczęściem usytuowanie terenu, liczne jamy i piaszczyste wykroty powstrzymały atak moskiewski. Pułkownik ustawił świetnie wyszkoloną gwardię na małym wzniesieniu, skąd razili przeciwnika celnymi strzałami. Piechota tymczasem dwoma jarami otoczyła napastników i wzięła ich w dwa ognie.
Nocna utarczka nie była wielka, ale przez mrok wydawała się wielką bitwą. Zakończyła się zwycięstwem. Zabrano trochę jeńców, którzy opowiedzieli o wielkich siłach, które czaiły się już do ataku na Wilno, gdzie spodziewano się wybuchu powstania przeciwko posterunkom zaborczym. Niestety na polu pozostał wartownik Grzegorz, trafiony ślepą kulą. Wszystko ucichło, tak szybko jak wybuchło strzelaniną i krzykami. Z mgieł z nad Wilii wstawał blady przedświt. Samotny łoś przeszedł dostojnie jak każdego ranka skubiąc smaczne listki, nie zauważając nawet stratowanej ziemi. Jakub opłakał przyjaciela, z którym razem, dzięki czujności na posterunku, udało się ochronić polskie oddziały. Pochowali go w jednej z piaskowych jam pobłogosławionych przez ojca Benedyktyna, i zaraz trzeba było ruszać do Trok, gdzie opuszczona rzez Moskali wieś przyjęła ich pięknym widokiem jezior i ruin starego zamku. Cały pułk wykąpał się ochoczo zmywając z siebie trud wielu dni i gotując się do walki z nadzieją o oswobodzenie Ojczyzny Obojga Narodów. Opowiadanie przygotowane przez portal Genealogia Polaków, na podstawie autentycznych wydarzeń. Wszystkie postacie faktyczne. Artykuł sfinansowany przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, ze środków Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030