Spacerem po polskich JeziorachZ przewodnikiem, mieszkańcem Jezior z dziada pradziada, panem Andrzejem Wierzbickim, proponujemy państwu spacer uliczkami Jezior czasów drugiej RP.
Władzę w Jeziorach pod koniec lat trzydziestych sprawowali wójt Białek, sekretarz Buro oraz komendant posterunku policji, przodownik Naparty. Stanowiska kierowników urzędów poczty i stacji kolejowej piastowali panowie Moroz i Jurczak. Dyrektorem państwowego tartaku przez długi czas był pan Barbasiewicz, księgowym Wacław Bauer, ojciec dobrze znanej działaczki w obronie Kresów, pani Klary Rogalskiej. W tymże tartaku na dwie zmiany pracowało ponad 200 osób. Niezmierną ciekawość zawsze wzbudzała firmowa orkiestra dęta grywająca z okazji świąt parafialnych i państwowych. Znaczną pozycję społeczną zajmował nadleśniczy pan Doliński. Działała kasa wzajemnej pomocy Stefczyka. Lukratywną funkcję księgowego przez dłuższy czas pełnił wojskowy osadnik Tomasz Król, a skarbnikiem, przed którym uchylano kapelusz, był Franciszek Wierzbicki, ojciec naszego przewodnika.
Na placu rynkowym mieściła się: spółdzielnia żywnościowa, którą kierował Filip Wierzbicki. Tuż obok restauracja Bernarda Kozłowskiego, sklepy żydowskie z materiałami odzieżowymi młodej, nadzwyczaj sympatycznej Czerni, sklep win i wódek pana Szklarowskiego, piwiarnia Jośki, sklep wyrobów z żelaza i narzędzi rolniczych Pawiego. Oprócz tego pracownia krawiecka Kobrowskiego, apteka Smorgońskiego oraz piekarnia i zakład fryzjerski niezwykle uprzejmego garbatego żyda, którego nazwisko zatarło się w pamięci, ale pracowitość i uprzejmość do każdego klienta nie wywietrzały z głowy. Wreszcie głośna restauracja pana Giżowskiego.
Ulica Browarna mogła pochwalić się w tamtych czasach masarnią wyrobów mięsnych oraz różnych wędlin pana Koziary. W końcu tej ulicy, która tonęła w jeziorze, zbudowano drewniany spichlerz dla żywej ryby, należący do pana Dużewicza. Na dawnej ulicy Starorybackej mieszkali i pracowali dwaj znakomici szewcy – Cyrulnicki i Bezuszy oraz domowy krawiec Szmigielski. Pobliski warsztat wyrobów skórzanych należał do pana Garberda. Ulica Szkolna miała swój niepodważalny autorytet w środowisku żydowskim, tutaj znajdowała się bożnica wyznawców Mojżesza oraz łaźnia, piekarnia, kuźnia i warsztat wozów kołowych i sań Dona. Obok, na ulicy Skidelskiej, mieściła się rzeźnia żydowska i kuźnia Rosjanina, Antoniego Romanowa. Na ulicy Grodzieńskiej były ponoć trzy sklepy spożywcze Rafajły i Szlomy Czyżyckiego. Tutaj odnaleźlibyśmy też domowy hotel Lackiego i herbaciarnię starej żydówki Bobki.
Ulica Grodzieńska była całą mieszaniną narodowościową. Któżby był na siłach ominąć małą przytulną kawiarenkę ładnej, młodziutkiej żydówki Dobci? Powiadali, że swoim wschodnim wdziękiem rzucała na ludzi czar, któremu nie dało się oprzeć, to dlatego klientów zawsze miała pod dostatkiem. Sklepik galanteryjny i tytoniowy należał z kolei do Polaka, kapitana w stanie spoczynku, pana Daszkiewicza. Wytwórnią lemoniady kierował Rosjanin Łapin, a majsternią remontującą rowery i inne rzeczy z żelaza – były oficer Marzys.
Znano i poza miasteczkiem znakomitych rzemieślników i twórców ludowych. O kowalu Chajmberze chodziły wręcz legendy: mocny, barczysty, ponoć czapką belkę szmalcował. Chłopisko o nadzwyczajnej sile i talencie, każdego konia ustawiał do kucia tak jak chciał. Zazwyczaj właśnie pierwsze kucie, czyli swoisty chrzest konia, odbywało się w jego kuźni. Wozy, koła i pługi wykonane przez tego naprawdę wyjątkowego fachowca cieszyły się nadzwyczajną popularnością. Bracia Siegały, którym Bóg nie poskąpił talentu w kowalskim rzemiośle (mieli kuźnię przy ul. Pierackiego), ustępowali jednak mistrzowi, oddając mu pierwszeństwo w tym prastarym i pięknym zawodzie. Nawet znany i popularny rymarz Rejzen, uprzejmy i porządny człowiek, tracił na popularności w porównaniu z kowalem.
Trzeba zaznaczyć, że za czasów polskich prężnie działały drużyny harcerskie. Aktywnymi działaczkami ruchu młodzieżowego były siostry Pokubiato. Pani Bronisława, która zmarła przed 2005 r., do końca życia przechowywala fotografie i pamiątki harcerskie z tamtych lat. Jej siostra żyła krótko, a zmarła w mundurze harcerskim. Przykładem chlubnej patriotycznej działalności był Związek Strzelecki, na czele z Józefem Grynkiewiczem. Ta organizacja paramilitarna jako pierwsza poszła pod topór najeźdzcy.
Przy kościele działała żeńska i męska Akcja Katolicka założona przez nauczycielkę miejscowej szkoły, panią Kozłowską. Ochotnicza Straż Pożarna, zorganizowana przez Franciszka Wierzbickiego, zdominowana była przez żydów. Starannie wyćwiczona i umundurowana, stała się popisem przedstawicieli ludności żydowskiej, odsuniętej od służby mundurowej na co dzień.
Polacy, Żydzi i Białorusini, jak to bywa w małym miasteczku, żyli tu w zgodzie. Znali się nawzajem, nie wtrącając się w nie swoje sprawy. Wiadomo było, że jest wielu niezadowolonych, bo bieda łatwo nie ustępowała i potrzebny był znaczny wysiłek, aby ją zwyciężyć. Niektórzy wybierali drogę łatwiejszą, szukając w pierwszej kolejności winy we władzy, a później w sąsiedzie, który umiał pracować i był wytrwały. Niezadowoleni wyrażali swoje poglądy ulotkami i czerwonymi płachtami wywieszanymi podczas świąt narodowych państwa polskiego. We wrzesniu 1939 r. wystawili nawet łuk triumfalny wkraczającym wojskom czerwonym 3 kilometry przed Jeziorami, koło wioski Łakno. Byli wśród nich tylko Białorusini i Żydzi. Właśnie to wydarzenie stało się początkiem skłócenia mieszkańców Jezior i okolic.
10 Lutego 1940 r. Mróz ponad 35 stopni. Nocą zaczęto wywózkę dawnych polskich osadników wojskowych. Pospiesznie ładowano ludzi ze skromnym dobytkiem na sanie i odwożono na stację kolejową w Zydomli. Przepadły rodziny Soleckich, Kwieków, Czóbów, Lezgoldów, Żezaków, Królów, Ochołków, Korneckich, Białkowskich, Kwiatkowskich, Lepkowskich, Białków i Buczków. Przepadli porucznik Kulikowski, gajowi Miron, Szawługa, Lender, Mikałuta i Wasiljew, nadleśniczy Doliński, wywieziono rodzinę Bauerów. Smutna historia smutnego miasteczka.
Za - http://kresy24.pl/showArticles/article_id/68
Opis tego miejsca