Mam przed sobą starą fotografię z wojny polsko-bolszewickiej, która zachowała się w naszym rodzinnym albumie. Sądząc po liczbie żołnierzy, przedstawia ona pluton. Jeden z plutonów 5. Pułku Ułanów Zasławskich. Musiałem sięgnąć po szkło powiększające, żeby wśród tych małych główek odnaleźć mojego dziadka. No i odnalazłem: na samej górze, pierwszy od lewej. Tak, ten żołnierzyk z wąsikiem, o zamazanej nieco twarzy, to właśnie on. W książeczce wojskowej Mieczysława Henryka Kazańczuka można było przeczytać: „Rok urodzenia: 1898. Rok wstąpienia do wojska: 1919. Rysopis: szatyn, oczy piwne, brwi ciemne, twarz owalna”. Ach, te oczy piwne! Te brwi ciemne! Spodobały się one bardzo pewnej mężatce z Mińska Mazowieckiego, która czekała na młodego ułana, kiedy ten dostawał przepustkę. Mój ojciec mówił, że dziadek był żołnierzem nie tylko odważnym, ale i rozważnym. Cechowała go też oczywiście żołnierska karność, choć miało to swoje granice. Raz stanął do raportu karnego za niewykonanie rozkazu. Chodziło o zarekwirowanie krowy ubogiej ukraińskiej rodzinie, czego nie chciał zrobić. I nie zrobił.
Niech moją notatkę o dziadku dopełni fragment wspomnień mojego zmarłego ojca, spisanych w latach osiemdziesiątych:
"Nie znam dokładnie szlaku bojowego 5. Pułku Ułanów. Jest to chyba do ustalenia, choć nie jest to łatwe. Powojenna historiografia z wiadomych względów unika tego tematu, jak diabeł święconej wody. Milczy się o tej zwycięskiej przecież wojnie, tak jakbyśmy w ciągu ostatnich stu lat przeprowadzili takich, to jest uwieńczonych sukcesem, wiele. Ze wspomnień ojca zapamiętanych przeze mnie wynikało, że był to południowy i wschodni teatr wojenny. W czasie wyprawy na Kijów pułk ten podszedł pod Białą Cerkiew. Opisywał ojciec również odwrót pod naciskiem konnej armii Budionnego. Wspominał również o panicznej ucieczce w trudnych warunkach terenowych (bagna – czyżby poleskie?) Oddziały kawaleryjskie w tych bagnach traciły konie. Ojcu udało się z tej matni wydostać, jak przystało na kawalerzystę – z koniem. Przemknął się po grobli z innymi śmiałkami pod silnym ostrzałem. Swoje przeżycia na froncie ojciec opisywał szczegółowo, bardzo sugestywnie, barwnie, ale realistycznie. Nie powiększał swoich zasług, opisywał blaski i cienie żołnierskiej doli, sukcesy, ale i porażki, bohaterstwo i tchórzostwo. Z wielkim uznaniem wspominał swoich dowódców, szwadronu – rotmistrza Strzeleckiego i pułku – pułkownika Sochaczewskiego (z dawnej armii carskiej). Byli to wspaniali oficerowie, odważni, troszczący się o prostego żołnierza. Ojcowskie wspomnienia z tamtego okresu były ważne również dla mnie. Powtarzane wielokrotnie utrwaliły się w mojej pamięci, stały się czymś bliskim, drogim. Wychowałem się na nich, były lekcją patriotyzmu: koń, mundur, szabla urastały do rangi jakiegoś ważnego symbolu. Ojciec ofiarnie pełnił swą służbę. Był człowiekiem odważnym i tego dawał wielokrotnie dowody. Obca mu jednak była szaleńcza, lekkomyślna brawura. Poza odwagą, również i cywilną, cechowała go rozwaga. W czasie tej służby był wielokrotnie słownie wyróżniany, ale raz stanął do karnego raportu. W warunkach wojennych nie wykonał rozkazu… pana kaprala. Działo się to w 1921 roku na Ukrainie. Rekwirowano bydło na rzeź. Rozkaz był wyraźny: rekwizycji nie może podlegać jedna jedyna krowa w gospodarstwie. Kapral jak to kapral, chciał pokazać swoją władzę. Zawziął się na jedyną żywicielkę licznej, osieroconej, bo bez ojca, ukraińskiej rodziny. Mój ojciec wzruszony łzami dzieci (łatwo sobie wyobrazić taką scenę) odmówił wykonania rozkazu. Doszło do ostrej wymiany zdań, chwytania za karabiny. Krowa ocalała! Ale niezdyscyplinowany żołnierz powinien być ukarany. Opinia, którą się cieszył, uratowała go przed poważniejszymi konsekwencjami. Kapralowi również wytknięto łamanie rozkazu. Ojca pouczono, że rozkaz przełożonego musi być bezwzględnie wykonany. To jest wojsko! Jeśli był niezgodny z rozkazem wyższego stopniem, należało o tym zameldować po fakcie. Na pytanie oficera, czy jeszcze ma coś do powiedzenia, ojciec odpowiedział: „Gdybym tak postąpił, to krowa byłaby zjedzona”. Incydent ten uwydatnia rys ojcowskiego charakteru. W zasadzie był obowiązkowy, ale obce mu było ślepe posłuszeństwo i żołdacki dryl".