Lang Karol Ferdynand, Ur. 08.03.1811 Lwów, zm. 8.1.1906 Lublin. Powstaniec Listopadowy [1] ojciec Stanisława Langa, powstańca styczniowego.
Mając lat 16, wstąpił w r. 1827 do wojska polskiego, do I pułku strzelców pieszych. Początkowo przydzielony do szpitala, a gdy rozpoczęły się walki, wzięty został do pułku, z którym odbył całą kampanię. Po upadku powstania dostał się do Galicyi, do Lwowa, gdzie pozostał już do końca życia. Jeszcze raz w r. 1848 przypomniał sobie czasy żołnierskie jako gwardzista legii narodowej we Lwowie. Od istnienia teatru hr. Skarbka jeszcze pod kapelmistrzem Schiererem, zasiadał w orkiestrze teatralnej przy pulpicie pierwszego flecisty, a wolny czas poświęcał zawodowemu naprawianiu i odnawianiu instrumentów smyczkowych.
W światku muzycznym lwowskim był osobistością nie tylko popularną, ale niezmiernie szanowaną. Piękna, średniej miary postać, o ślicznej, anielskiej dobroci twarzy, okolonej bialutkim jak śnieg włosem i takąż, w szeroki szpic przystrzyżoną, brodą, utkwić musiała w pamięci każdemu, kto z sędziwym tym nestorem muzyków lwowskich, kiedykolwiek osobiście się zetknął.[3] Po przejściu na emeryturę przeważnie z amatorstwa tylko zajmował się ukochanymi instrumentami.
W listopadzie 1903 r uczestniczył w pogrzebie, na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie, swojego kolegi, towarzysza broni z tego samego pułku strzelców, Ludwika Włościborskiego. [2]
"Przez 60 lat był członkiem orkiestry teatralnej hr. Skarbka. Grywał na flecie i od r. 1891 jest na emeryturze, a mieszka na Łyczakowie. (...) Pan Lang jest obecnie j e d y n y m we Lwowie żyjącym wiarusem z r. 1831 i 8 marca na przyszły rok (1904) kończy 93 lata wieku." [1]
W listopadzie 1905 zachorował na zapalenie opłucnej. Trzymający się dotychczas krzepko weteran, który przez całe życie nigdy nie chorował, zmagał się ze słabością po żołniersku, żadną siłą nie można go było nakłonić do leżenia w łóżku, nie umiał chorować. Przewieziono go zatem na klinikę prof. dr. Gluzińskiego. Jak wszyscy, z kimkolwiek się w życiu swem zetknął, pokochali go i tu po kilku dniach wszyscy, i lekarze, i służba i chorzy, których był pocieszycielem. Choroba czyniła coraz dalsze postępy, lecz staruszek nie tracił zwykłej pogody ducha. Jeszcze na Nowy Rok składał życzenia swym towarzyszom szpitalnym. Dziwnym był widok tego stojącego nad grobem starca, obchodzącego wszystkich chorych, z których niejeden niema nikogo, kto by o nim pamiętał, i składającego życzenia. W tej samej sali, co ś. p. Lang, leżał chory Rusin, ksiądz grecko-katolicki. Gdy ś. p. Lang zbliżył się do jego łóżka z życzeniami, ksiądz podniósł się i przycisnął do ust błogosławiącą go rękę starca weterana .... Zabiegi lekarskie okazały się bezskuteczne. Śmierć dopominała się o daninę, niosąc mu odpoczynek zasłużony po ciężkich znojach i trudzie.[3]
Bibliografia
[1] Kurier Lwowski 18.11.1903 [2] Gazeta Lwowska 11.1.1906 [3] Nasz Kraj 13.1.1906 [4] Tygodnik Illustrowany 27.1.1906