W roku 1938 moja babcia Teofila Bartoszek (1907-1996) wyjechała na jakiś czas do Pińska. "To było bardzo biedne, żydowskie miasto" - wspominała. Jednego razu, ciekawa świata, wynajęła dorożkę, aby objechać okoliczne wsie. "Takiej nędzy jak tam, nigdzie nie widziałam. Ludzie nie mieli nawet łóżek, a spali na piecach, na których kładli trochę słomy". Lecz babci żyło się w Pińsku nie najgorzej. Spotykała tu różnych miłych ludzi, a wśród nich miejscowego prokuratora. "To był kawał chłopa, Rosjanin z pochodzenia, nazywał się Kola" . Nadszedł jednak dzień pożegnania z Pińskiem. Wczesnym rankiem, na długo przed wyjazdem pociągu do Warszawy, babcia siedziała już na dworcu. Jej uroda i elegancki strój zwróciły uwagę grupy Cyganów, którzy otoczyli ją ze wszystkich stron. Wdzięczni za śniadanie, które postawiła im w dworcowym bufecie, Cyganie uczcili ją śpiewem i tańcami. I tak przy wtórze cygańskiej muzyki opuściła Pińsk na zawsze