(Fr. Rawita-Gawroński, fragment przedmowy do "Ramot starego Detiuka o Wołyniu")
[cen]KILKA SŁÓW 0 AUTORZE I 0 JEGO PAMIĘTNIKACH.
Pamiętnikarz głucho tylko wspomina, że rodzina jego pochodziła z Litwy, może ze Słonimia. Ubogie to musiało byc szlacheckie gniazdo, skoro za chlebem, starym zwyczajem, wędrowali na Wołyń i Ukrainę. Historyczne wiadomości o tej rodzinie są także bardzo chude. Jeśli autor naszych pamiętników należał do herbu Prus, to może Hieronim Andrzejowski, cześnik słonimski (1658) byI jego niezbyt dalekim protopłastą. Na wyższych urzędach publicznych ani póżniej ani wcześniej nie znajdujemy Andrzejowskich, a na kartach pracy publicznej swoje nazwisko zapisał tylko Antoni. Na nim męska linja wygasła, zdaje się. Wspomina wprawdzie o młodszym bracie, z którym odbył podróż botaniczną w dawnych dzikich polach. ale innych wiadomości o nim zdobyć nie zdołalem.
[cen]I.
Dlaczego autor pamiętników nazwał się Detiukiem? Nie umiem rozwiązać tej zagadki. Nie wiem czy to było imionisko, czy przydomek, ałe o ile z opowiadań autora wnosić wolno, i w potocznych stosunkach używano tego nazwiska. Do matki Antoniego Andrzejowskiego mówiono niekiedy': "moja kochana Dctiukowo". Ta. czy inna nazwa autora na wartość pamiętników niema wpływu.
Autor urodzit się na Wołyuiu w r. 1785 *). "Wołyń - powiada był moją kolebką, tam wyrosłem i na tej miłej ziemi pół wieku przeżyłem w trudach i pracy, do jakich Opatrzność zdolnością i usposobieniem obdarzyć mię raczyła".
Ojciec autora, Łukasz, służył w kawalerji. narodowej pod chorągwią Szczepana Turny. Ożenił się z córką porucznika Ostrogskiego regimentu, Kazimierza Sobińskiego, mieszkającego w Dubnie we własnym dworku. Byli to ludzie miernego staniku, ale prawi, uczciwi i szanowani powszechnie. Z kilku córek pana porucznika, jedną wziął za żonę ojciec Antoniego Andrzejowskiego. Ożeniwszy się, wystąpił z wojska. Był to okres, w którym Prot Potocki rozwinął ogromną działalnośc przemysłową i handlową. P. Łukasz, skwitowawszy z wojska, przyjął urząd kasjera w banku Prota Potockiego w Warkowiczach. Trzy lata pozostał na tym urzędzie. Gdy interesy wojewody zachwiały się i musiał sprzedać Warkowicze podkomorzemu Mołodeckiemu, zrezygnował z kasjerstwa i zamieszkał w Warkowiczach, wstąpiwszy znowu do wojska pod chorągiew Turny. Już jako namiestnik, ze względu na poprzednią służbę. Ponieważ zwyczajem owoczesnym było absentowanie się z pułku, korzystał z tego i p. Łukasz i za półtora tysiąca złotych rocznej tenuty dzierżawił od kasztelana Popiela wioskę Kryłów, położoną między Dubnem a Warkowiczami. Po trzyletniej dzierżawie opuścił ją w marcu 1792 r., wyniosłszy z niej 30.000 złotych gotówki.
Posiadanie tego, na owe czasy znacznego, kapitaliku pozwoliło p. namiestnikowi mieszkać w Warkowiczach, jak to mówią, "na bruku". Rodzina namiestnika składała się z trojga dzieci p. Łukasza, dwuch sióstr, matki i Sobinskiej, matki żony. Młody Antoni Andrzejowski w siódmym roku życia nosił szłify i szablę przy boku, jako towarzysz kawalerji narodowej, gdyż ojciec dał za niego poczet sowity.
Wybuchła wojna 1792 roku. Pan Łukasz udział w niej przyjął, jakkolwiek syn, z ostrożności zapewne, nie pisze o tem wcale. Skutkiem przechodów wojsk obcych i swoich, skutkiem niepokojów, kraj cały ogarniających, wiele rodzin wyjeżdżało do Galicji. Opuściła też domek swój w Warkowiczach i pani Andrzejowska, chroniąc się z dziecmi, do Galicji, gdzie zamieszkała w miasteczku Stojanowie u parocha unickiego - nałogowego pijaka, który, upiwszy się, piekło z domu robił, a wytrzeźwiony, płakał, przepraszał i na intencję swoich komorników akafist spiewał.
Po ukończeniu wojny, rodzina wyczerpana z funduszów doszczętnie, wróciła do Warkowicz. Antoni Andrzejowski miał wówczas lat osiem. W miesiąc po powrocie z Galicji, p. Łukasz objął zarząd majątku kasztelanowej Bierzyńskiej i zamieszkał w Ludwipolu, zas Antoniego zabrał do Korca, na początkową naukę, brat pani Andrzejowskiej, który, jako rysownik, znalazł miejsce w fabryce porcelany w Korcu.
Gdy już ukończył czwartą klasę w szkole Międzyrzeckiej, a z promocją do piątej przyjechał na wakacje do Tuczyna, był to rok przełomowy w jego życiu. Niewiadomo z jakich powodów do Międzyrzecza już nie wrócił, a w kilka miesięcy potem utracił ojca, który na polowaniu, wywróciwszy się z sanek, potłukł się i ten wypadek życiem przepłacił. Matka pozostała nadal, jako ochmistrzyni w Tuczynie, a młodym chłopcem zaopiekowali się hr. Choókiewiczowie, którzy, wyjeżdżając do Wilna, zabrali ze sobą Antoniego.
Tu przyszła jego droga życia, wybór jei i przygotowanie długo nie mogły się ustalić. Hr. Chodkiewiczowa chciała, ażeby młodzieniec "przykładał się do jakiego talentu", zaś hrabia życzył sobie, ażeby dalsze nauki kończył. Przeważyła opinja hrabiny. Oddano go pod opiekę niejako i naukę malarstwa do Oleszkiewicza. Nie sporo mu jednak szło z malarstwem. Zetknięcie się z rodziną Śniadeckich, gdzie znalazł zachętę do dalszego kształcenia się naukowego, zdecydowało i umocniło w nim zamiłowanie do innej nauki, niż malarstwo. Musiał jednak ulegać kierownictwu swoich opiekunów. Malarstwo nie zadowoliło go wcale. Oleszkiewicz, uprawiający rodzaj kompozycyjny, lekceważył pejzaż, który odpowiadał temperamentowi i poetycznemu nastrojowi młodego ucznia. Śród takiego wahania się, gdzie iśc, jaką drogę wybrac - zostać w Wilnie dla dalszego kształcenia się, czy też trzymać się klamki protektorów, przeważył wzgląd drugi. Nie bez przykrości dla młodzieńca, który zabierał zamiłowania do studjów bardzo odmiennych od malarstwa, poszedł za radą Hr. Chodkiewiczów i wraz z nimi na Wołyń wrócił.
Między Pekałowem a Tuczynem czas mu schodził. Opisuje te chwile szczegółowo sam autor w swoich ramotach.
Około r. 1806 - "w tym to właśnie czasie" - pisze - z biegiem rozmaitych okoliczności (których nie wymienia), dostałem się do Krzemieńca, bez żadnej myśli, bez żadnego istotnego celu". Ten wszakże przyjazd zdecydował o przyszłości młodzieńca. Jedyną nauką, którą jako-tako posiadał, było malarstwo. Z pędzlami przeto i farbami wybrał się do Krzemieńca. Malowanie pięknych okolic miasteczka zetknęło go przypadkowo z młodzieżą szkolną. Młodość łatwo nawiązuje przyjazne stosunki. Zapoznanie się z uczniami pociągnęło za sobą znajomość z nauczycielami. Tu i owdzie otrzymał lekcje rysunków i zanosiło się na to, że rysunkowi będzie musiał poświęcić całe życie. I tu wszakże, jak często w życiu się zdarza, przypadek pokierował inaczej.
Zbliżenie się przyjazne do uczniów i profesorów skończyło się na tem, że do gimnazjum w Krzemieńcu wstąpił. Twarde wiódł dalej życie, zarabiając lekcjami, przerywając naukę szkolną dla chleba i wracając do niej. Botanika, z którą już się był w Wilnie zetknął, stała się jego ulubioną nauką. W Krzemieńcu pod tym względem miał światłą pomoc prof. botaniki Wilibalda Bessera. Już w r. 1816 delegowany został na ekskursję botaniczną na Podole, Pobereże i Ukrainę kosztem hr. Platera i Wacława Rzewuskiego, a końmi księcia Maksymiljana Jabłonowskiego, komisarza komisji funduszowej edukacyjnej.
Podróż do Warszawy w r. 1819 zetknęła go osobiście z księciem kuratorem Adamem Czartoryskim, który go mianował aktualnym nauczycielem botaniki w niższych szkołach gimnazjum krzemienieckiego. Zdaje się, że od tej chwili został także asystentem Bessera.
Od chwili zamknięcia liceum w Krzemieńcu, Antoni Andrzejowski, w roli, asystenta prof. botaniki i zoologji przeniesiony został do Kijowa, gdzie do roku 1839 pozostał, a stamtąd do Nieżyna, do słynnego liceum ks. Bezborodków **).
Od czasu opuszczenia murów krzemienieckich, wiadomosci o losach autora "Ramot starego Detiuka" są bardzo skąpe, a często brak ich zupełny. Pamięć starych ludzi, do których się odwoływałem, niewiele dostarczyć mogła, a imiennicy autora, których o pokrewieństwo z autorem pamiętników podejrzewać mogłem, nie raczyli nawet odpisać: nie jestem krewny. Tak obojętnie zaciera się pamięć o ludziach i czynach. Staire zamki i dwory rozsypują się w gruzy, pajęczyna zapomnienia osnuwa te kąty, które były świadkami chwałą praojców, a nad tem wszystkiem rozrasta się rak narodowy - obojętność.
W Nieżynie dosłużył się emerytury i prawdopodobnie w tym samym czasie przeniósł się do Niemirowa. Starzy ludzie pamiętają, że już około r. 1852 tu mieszkał.
Przybywszy do Niemirowa, Andrzejowski nabył stary i lichy domek na ul. Lipowej i tu zamieszkał. Rodzina jego składała się wówczas z żony, syna Antoniego i córki Hanny ***).
Według opowiadań ludzi współczesnych, jakieś fatum nieszczęścia prześladowało rodzinę Andrzejowskiego. Domowe pożycie nie należało do szczęśliwych. "Żona - pisze świaóek naoczny tego pożycia, - dotknięta ciężkim nałogiem pijaństwa, nie umiała utrzymać w domu ładu i porządku, tak, że mimo wcale przyzwoitych dochodów, jakie miał Andrzejowski, rodzina jego pogrążona była prawie w nędzy" ****). Żona, Julja z Radziszewskich, zmarła w Niemirowie 21 listopada 1860 r. *****).
Po zamieszkaniu w Niemirowie i osadzeniu roóziny już we własnyrn dworku, Andrzejowski przyjął posaóę botanika-ogrodnika w Ilińcach, w majętności Konstantego Platera, i oprócz emerytury pobierał wysoką na owe czasy sumę 800 rs. rocznie. Z Iliniec dojeżdżał tylko do Niemirowa. Nawiasem godzi się wspomnieć, że w Ilińcach, wcześniej wprawdzie, przemieszkiwali dwaj poeci, nierównej miary, ale wielkiego rozgłosu: Tymko Padurra, poeta mierny bardzo, ale dużego mniemania o sobie, i Seweryn Goszczyński, głęboki znawca ducha ludu ukraińskiego.
"Z dzieci- pisze osoba znająca rodzime stosunki Andrzejowskiego - nie miał autor Ramot pociechy. Syn, po ukończeniu gimnazjum w Niemirowie, wkrótce na suchoty życie zakończył. W niedługim czasie potem nastąpiła śmierć żony. Została tylko córka Hanna z głęboką czułością ukochana przez ojca, Haneczka". Po śmierci żony i syna, Andrzejowski wrócił do Niemirowa i z córką zamieszkał. W owym to czasie niewątpliwie, przygnębiony nieszczęściem domowem, osamotniony na starość, począł pisać swoje "Ramoty starego Detiuka", uciekając pamięcią w czasy swojej młodości. Niepokój ducha, zgryzoty i nieszczęścia rodzinne wycisnęły piętno swoje na pamiętnikach. Starzec pisał je dorywczo, śród bezładu i trosk, nie trzymając się najczęściej wcale porządku chronologicznego - zapisywał to, co mu pamięć przynosiła i w miarę jak je przynosiła, nie troszcząc się o uporządkowanie tego materjału.
Wkrótce po smierci żony i syna, nowy cios uderzył w skołataną duszę starca. Z obowiązkiem u Platera, już zapewne w czasie choroby syna i żony, rozstał się i z powodu osamotnienia córki w Niemirowie zamieszkał. Haneczka - według opo wiadań współczesnych ludzi - zakochała się nieszczęśliwie w Tytusie Mieleniewskim, geometrze z fachu, który nie cieszył się najlepszą opinją w towarzystwie niemirowskiem. Wbrew radom i woli Ojca oddała mu swą rękę 7 stycznia 1862 r. "Po wyjściu zamąż córki, nie chcąc patrzeć na cierpienia swojej jedynaczki, oddał nowożeńcom domek ze wszystkiem, co się tam znajdowało, a sam wyjechał do Stawiszcz, majętności hr. Branickich, gdzie spełniał takie same obowiązki, jak u hr. Platera.
Po niedługim czasie doszła go smutna wiadomośc o śmierci córki, z którą mąż nietylko w najwyższym stopniu brutalnie się obchodził, ale czynnie znieważał, czem się przyczynił do jej śmierci ******). Ksiądz Stawiński, którego łaskawości zawdzięczam najlepsze, bo faktyczne wiadomości, opowiada, że, szukając w nocy krowy zaginionej, wpadła do rowu błotnistego i, nie mając siły wydostac się, przenocowała w rowie. Skutkiem tego zaziębiła się, dostała galopujących suchot i 26 lipca 1862 r. umarła. "Wtedy stary Andrzejowski powrócił na czas krótki do Niemirowa, sprzedał domek i znowu do Stawiszcz wyjechał.
Stali mieszkańcy Niemirowa pamiętają dotychczas sympatyczną postać staruszka o siwej, niezbyt długiej, brodzie, gdy w towarzystwie swojej ukochanej Haneczki, z nieodstępną zieloną skrzynką odbywał w okolicy długie botaniczne wycieczki. Polskie towarzystwo w Niemirowie, liczne jeszcze dotychczas, złożone z ludzi światłych i rzeczy ojczyste miłujących, wysoko ceniło zasługi i charakter Andrzejowskiego, otaczając czcią i szacunkiem jednego z nielicznych już krzemieńczanów.
W Stawiszczach dokończył swego długiego życia. Dzięki szczodrobliwości hr. Aleksandra Branickiego, zajmował tam takie samo stanowisko, jak u hr. Konstantego Platera. Tu przygotował do druku pracę swoją z zakresu botaniki p. t. "Flora Ukrainy". Na cmentarzu Stawiskim położył zwłoki swoje na wieczny spoczynek. Pamięć jego uczcili hr. Braniccy pomnikiem, na którym położono napis:
Antonius Andrzejowski, profesor emerit. natus anno domini 1785, obiit anno 1868 die 12 Decembris *******).
(...)
*) Z listu prywatnego ze Stawiszcz do autora wstępu.
**) Słów; kilka poświęcił mu Marjan Dubiecki (Młodzież polska w uniw. Kijow. przed rokiem 1863. Kijów. 1909. Data urodzenia, jako rok 1786 mylna).
***) Z relacji pisemnej pani M. Z., zamieszkałej w Niemirowie.
****) Z listu ks. proboszcza Stawińskiego do autora wstępu.
*****) Relacja pisemna M. Z., w posiadaniu autora.
******) Z relacji księdza proboszęza Stawińskiego.
*******) Szczegóły, udzielone mi listownie, zawdzięczam p. Pęczkowskiemu ze Stawiszcz.
Źródło:
[]