A Kościół polski na Syberii?
Syberia wczoraj i dzisiaj
Ta odległa i mroźna azjatycka kraina kojarzy się nam przede wszystkim z zsyłkami Polaków. Można powiedzieć, że w XIX wieku Syberia stała się drugą ojczyzną Polaków – i to tych najbardziej szlachetnych, którzy nie szczędzili wysiłku w obronie kraju. Strumień zesłańców płynął nieustannie – a klęski kolejnych powstań zaznaczały nowe fale więźniów. Powstańcy kościuszkowscy, listopadowi, styczniowi, działacze organizacji niepodległościowych – wszyscy trafiali na Syberię. Czy w tym niezwykle trudnym okresie zesłańcy mieli jakąś pomoc duchową?
Pierwsi polscy księża – jezuici, którzy przybyli z oficjalną posługą wśród zesłańców, przyjechali na Syberię w 1812 r. Mieli oni oficjalną zgodę, by pracować na tych terenach. Wcześniej wśród zesłańców pracowali co prawda księża, ale byli oni sami zesłańcami, czyli ich praca była nieoficjalna i groziły im za nią kolejne sankcje. Potem miejsce jezuitów zajęli bernardyni, a z czasem dominikanie.
Pierwsi księża przyjechali do Tomska i Irkucka. Tam były największe skupiska katolików, przede wszystkim Polaków, którzy w ówczesnym czasie stanowili trzon Kościoła katolickiego na tych terenach. Zasada była taka: jeden ksiądz pracował w mieście, a drugi objeżdżał całe terytorium i wyszukiwał katolików. W trakcie jednego z takich objazdów ksiądz przyjechał do Tobolska, w którym obecnie pracuję. Ponieważ była tam bardzo duża liczba katolików, tomski wikariusz ks. Jurgielewicz, w połowie XIX w., poprosił biskupa o zarejestrowanie w Tobolsku parafii. Z prośbą tą zwrócił się także do gubernatora. Procedura ta ciągnęła się 12 lat.
W końcu gubernator nie wydał zgody na utworzenie parafii, dał tylko pozwolenie na wybudowanie tzw. domu modlitwy. Modlili się w nim katolicy do końca XIX w., a kiedy przyjechał ks. Wincenty Przesmycki, który został proboszczem w Tobolsku, pojawiła się myśl, żeby zbudować kościół, gdyż dom modlitwy ze względu na dużą ilość wiernych zrobił się za mały. Według historyków do czasu rewolucji, tobolska parafia, zamieszkana w głównej mierze przez Polaków, liczyła ok. 9 tys. katolików. Byli to przede wszystkim polscy zesłańcy i ich potomkowie, bądź potomkowie tych, którzy przyjechali na Syberię, by rozwijać tam swoje biznesy.
W czasie II wojny światowej na Syberię trafiła deportowana ludność z ziem polskich w lutym i czerwcu 1940 r. oraz w kwietniu i czerwcu 1941 r. Wysiedlono wówczas ponad 76 tys. osób. Czy spotkał się Ksiądz z tymi osobami?
W Tobolsku do tej pory nie spotkałem osób, które zostały deportowane na Syberię w czasie wojny. Jednak to nie znaczy, że ich tam nie ma. Na pewno są, tylko ich jeszcze nie odnalazłem. Natrafiłem natomiast na jedną rodzinę zesłańców, mieszkającą w tajdze koło Tobolska. Swojego czasu w wiosce tej mieszkali sami Polacy.
A czy w Tobolsku po zesłańcach zachowały się jakieś pamiątki?
Z pamiątek z tamtych czasów w mieście zachował się budynek, w którym w czasie wojny był polski sierociniec. Dom funkcjonował do 1946-47 roku. Wiem, że w Polsce żyje jeszcze kilka osób, które wychowały się w tym miejscu. Dzisiaj mieści się tam stołówka dla studentów, ale na fasadzie domu zamieszczono symboliczną tablicę, informującą, że w budynku był polski dom dziecka.
Inną ważną pamiątką są nagrobki na cmentarzu. Nie ma ich wiele, często są porozbijane i z roku na rok ilość ich się zmniejsza. Oprócz pojedynczych grobów, znajduje się na cmentarzu symboliczna mogiła polskich zesłańców. Przy niej modlimy się 1 listopada i przed odpustem Trójcy świętej. W administracji czynię starania, aby zebrać wszystkie ocalałe szczątki nagrobków i umieścić je przy mogile polskich zesłańców. Tylko w taki sposób jest szansa, że ocaleją. Jeżeli się tego nie zbierze w jedno miejsce, to zostaną do końca zdewastowane. Z roku na rok coraz więcej ich ginie i są wykorzystywane przez ludzi do różnych celów, bo dla nich nie przedstawiają one żadnej wartości. Jeżeli administracja nie pomoże nam, będę chciał te nagrobki zabrać pod kościół, choć oczywiście lepszym miejscem byłby cmentarz.
Należy też wspomnieć o kościele nazywanym „kościołem polskich zesłańców”. Był on poświęcony w 1900 r. Po rewolucji został zamknięty i zupełnie zdewastowany. Budynek świątyni zwrócono wspólnocie wierzących dopiero w 1993 r. Jego odbudową zajęła się firma „Realbud” z Krakowa, budująca wówczas w Tobolsku kombinat chemiczny. Prace remontowe dokonywały się dzięki ofiarom z Polski i Niemiec. W 2000 r. odbyło się ponowne poświęcenie świątyni.
Mówi Ksiądz, że potomkowie polskich zesłańców żyją do dzisiaj w Tajdze na Syberii. Czy czują się Polakami? Czy mają poczucie swoich korzeni?
Na Syberii jest bardzo dużo osób, które mają polskie korzenie. Widać to dobrze w rozmowach. Gdy ludzie nabiorą zaufania, przypominają o swoich potomkach zesłanych na Syberię. Do kościoła w Tobolsku przyjeżdża wiele wycieczek i ludzie często przyznają się do swojej polskości. Wspominają, jak to rodzice uczyli ich polskich modlitw, lub opowiadali im o polskim kościele. Z tego można wnioskować, że jest dużo ludzi z polskimi korzeniami.
Jest natomiast mniej osób, które oficjalnie przyznają się do tego, że są Polakami. Związane jest to z tym, że po rewolucji i w czasach komunistycznych była ogromna presja przeciwko Polakom na Syberii. Wytrwać w świadomości, że się jest Polakiem, było bardzo trudno. Było to związane z wielkim cierpieniem i z różnego rodzaju szykanami. Ludziom na siłę zmieniano narodowość. Do braku poczucia polskości przyczynił się także fakt, że rodzice często w trosce o swoje dzieci, by nie były one szykanowane w szkole, nie mówili im o swoich korzeniach. Nie chcieli, żeby im było tak beznadziejnie trudno jak im.
Wydaje mi się, że na tę sprawę trzeba patrzeć szerzej. Kiedy się mówi o Polakach na Syberii, to nie można brać pod uwagę tylko tych, którzy mówią po polsku, bo tych ludzi jest procentowo niewiele, w stosunku np. do Polaków na Zachodzie. W Rosji była zupełnie inna sytuacja. Z drugiej strony znam ludzi, zwłaszcza z młodszego pokolenia, którzy czują się Polakami i mają ogromny sentyment do naszego kraju, ale po polsku nie potrafią mówić. Nie jest to jednak ich wina, że nie znają języka polskiego, bo żyli w środowisku wrogo nastawionym do Polaków. Trzeba to zrozumieć. Trzeba też powiedzieć, że w Tobolsku są rodziny, które szczycą się tym, że są Polakami. Są to jednak pojedyncze osoby.
Czy na przestrzeni dziejów Polacy utrwalili swoje imię na tych terenach?
Tak, na przestrzeni dziejów w rozwoju Syberii Polacy mieli ogromny wkład. Są to co prawda rodzynki, ale warto o nich pamiętać. Przykładowo, Polacy zaczynali na tych terenach pierwsze badania naukowe i zakładali wyższe uczelnie, którymi szczyci się Tomsk. Do dzisiaj wielu profesorów w tym ważnym ośrodku uniwersyteckim ma polskie nazwiska i czuje się Polakami.
Także w Tobolsku większość ważnych spraw i inwestycji zaczynało się od naszych rodaków. To dotyczy handlu, kultury, czy szkolnictwa. Warto wspomnieć, że Tobolsk miał czterech polskich gubernatorów. Najmilej wspominany jest Despor Zenowicz, o którym mówiono „dobry gubernator”. Poza tym bardzo znaną postacią, nie tylko w Tobolsku, jest Alfons Poklewski, który był uralskim przedsiębiorcą. Zrobił on bardzo wiele dla rozwoju całej Syberii. Miał ponad 50 zakładów i wiele małych fabryczek. Zapoczątkował żeglugę na Jerdyszu i miał duży wkład w rozwój kolei. To był człowiek, z którym się liczono. Cenne było to, że zatrudniał w swoich zakładach zesłańców, którzy odbywszy karę, nie bardzo wiedzieli, co z sobą zrobić. Był też ogromnym mecenasem kultury.
Większość kościołów katolickich, które mają dzisiaj Polacy, była sponsorowana z jego pieniędzy. Do dzisiaj, w wiosce, w której znajdowała się jego posiadłość, a w której obecnie jest muzeum jego imienia, ludzie z wielkim sentymentem wspominają jego imię. Najlepszym świadectwem potwierdzającym wielkość tego człowieka i pamięć o nim, jest fakt, że do dzisiejszego dnia w cerkwi, którą zbudował dla swoich prawosławnych robotników, ludzie modlą się o spokój jego duszy. Także ten człowiek zapisał się na tych terenach złotymi zgłoskami, jako ten, który dbał nie tylko o rozwój przemysłu, ale i rozwój duchowy zarówno katolików, jak i prawosławnych.
Przez 70 lat Kościół katolicki na Syberii był niszczony, jednak wiara przetrwała i jest ona teraz odbudowywana. W jaki sposób się to dokonuje?
Katolików trzeba szukać i na tym polega m.in. praca księży. Nie chodzi o to, by być cały czas w jednym miejscu, ale trzeba jeździć i wyszukiwać wiernych. Nie można się spodziewać, że ludzie sami przyjadą do kościoła. W tym celu wykorzystujemy też telewizję, czy prasę. Np. z okazji świąt, gdy w telewizji przekazywane są życzenia dla katolików, podawana jest również informacja, gdzie można znaleźć księdza. Z drugiej strony trzeba być w kościele. Nasz tobolski kościół pełni rolę swoistego sanktuarium, ponieważ jest on jedynym, tak okazałym i reprezentacyjnym kościołem w zachodniej Syberii.
Przyjeżdża tam wiele wycieczek, bo w paru tysiącach kilometrów nie ma takiego drugiego kościoła. Często ludzie, ocierając się o katolicką tradycję i duchowość, podchodzą do mnie i wspominają swoich polskich katolickich dziadków. Pytają też często jak zostać katolikiem. Dlatego kościół ten ma ogromne znaczenie w poszukiwaniu ludzi i dlatego w mojej opinii jest to swoistego rodzaju sanktuarium, gdzie ludzie mają okazję otrzeć się o katolicką wiarę i o polskość.
A Kościół polski na Syberii?
Trudno mówić wprost o polskim Kościele na Syberii. Do naszego kościoła przychodzą ludzie różnych nacji. W naszej parafii są Ormianie, Niemcy, Litwini, Białorusini i Ukraińcy. Jeżeli ten kościół ma ocalić w sobie to, co jest zawarte w słowie katolicki, czyli otwarty na wszystkich, to jedynym językiem, którym można dotrzeć do wszystkich, jest rosyjski. Ten język jest też jedynym zrozumiałym językiem, aby dotrzeć do tych, którzy czują się Polakami, ale którzy nie z własnej winy go nie znają. Chodzi tu zwłaszcza o dzieci i młodzież, których rodzice są Polakami.
Także trudno mówić o polskim Kościele na Syberii. Ten kościół musi być przede wszystkim katolicki. W wielu parafiach jest tradycja, że odprawiana jest raz na tydzień Msza św. po polsku. Jednak byłoby to negatywnie odbierane przez parafian, gdyby język polski był promowany i stawiany wyżej niż wszystko inne. Jako ksiądz, mogę jedynie w indywidualnych rozmowach z ludźmi, którzy czują się Polakami, rozmawiać o kraju i podkreślać ich korzenie. Warto może tu wspomnieć, że w tym roku na moje zaproszenie przyjechała do Tobolska nauczycielka języka polskiego i rozpoczęła pracę w miejscowym gimnazjum, gdzie uczy się na różnych poziomach ok. 40 dzieci. Uczy też przy parafii i w jednej wiosce. Jest to naturalny i najlepszy sposób, by tym, którzy czują się Polakami, pomóc wrócić do języka swoich przodków.
Jak wygląda codzienna praca Księdza na tych terenach?
Oprócz spraw typowo duszpasterskich i kontaktów z ludźmi, które zajmują bardzo dużo czasu, istnieje cała masa spraw administracyjnych, którymi trzeba się zajmować. I one pochłaniają najwięcej sił i czasu. I choć należą one do najmniej przyjemnych, trzeba je załatwiać, bo wspólnoty są niewielkie i nie zawsze można liczyć na pomoc ludzi, także trzeba samemu chodzić po urzędach. To jest najmniej wdzięczny odcinek pracy.
Co jest dla Księdza najważniejsze w pracy duszpasterskiej?
Najważniejsze jest, by być z ludźmi, niezależnie od tego, kto do kogo przychodzi. Zawsze trzeba człowieka wysłuchać, bo wtedy dopiero widać, co jest dla niego ważne i dopiero wtedy też można mu pomóc duszpastersko.
Czy ma Ksiądz częstą łączność z hierarchią katolicką i oparcie w niej?
Moim biskupem jest bp Józef Werth z Nowosybirska, który jest potomkiem niemieckich zesłańców. Jak na istniejące odległości, kontakt ten jest regularny – jeżeli nie osobisty, to przez internet, czy telefon. Akurat przed moim przyjazdem do Londynu była w Tobolsku wizytacja biskupa, w czasie której został udzielony czworgu parafianom (w tym dwóm Polakom) sakrament bierzmowania. Odwiedzaliśmy parafian i byliśmy w wiosce Tenszyn, gdzie biskup odprawił Mszę św. i udzielał sakramentu chorych. Z reguły biskup przyjeżdża do nas na kilka dni raz w roku i w tym czasie odwiedza się wszystkie miejsca, które obsługuje ksiądz.
Z tego, co Ksiądz mówił, wynika, że praca na Syberii jest niezwykle trudna. Czym kierował się Ksiądz decydując się na wyjazd właśnie tam?
Moje motywy nie były wzniosłe. Pracowałem siedem lat na Ukrainie w seminarium, jako ojciec duchowy, jednak w którymś momencie zapragnąłem zmienić charakter pracy. Kilkakrotnie odwiedzałem kolegów pracujących na Syberii i widząc, że jest tam mało księży, a potrzeby są spore, postanowiłem tam pojechać i pracować.
W naszej diecezji jest 60 księży i myślę, że połowa z nich pochodzi z Polski. Są też księża z Italii, z Niemiec, ze Słowenii, ze Słowacji i ze Stanów Zjednoczonych.
Miejscowych powołań brak. W jedynym katolickim seminarium w Petersburgu, jest bardzo mało kleryków. W ubiegłym roku biskup wyświęcił dwóch księży, a w tym roku żadnego. Dlatego trzeba się gorąco modlić o powołania. Korzystając z okazji, proszę też o modlitwę za odbudowujący się Kościół katolicki na Syberii i za naszych wiernych, oby serca ludzi otwierały się na wszelkie łaski zsyłane nam przez Boga.
Z ks. Wojciechem Matuszewskim, polskim kapłanem pracującym na Syberii, rozmawiała Danuta Mytko