Fragment dziennika syna-opiekuna matki dotkniętej chorobą Alzheimera :
14 X 2010 Stara broszka Café Almond, Chmielna 27/31, g. 15.08 – 16.10.
Szumi jak w ulu. Ale ten szum jest niczym lekarstwo, niczym miód. Mama nie posypia, nie płacze i na szczęście nic Jej nie leci z nosa. Nie wydaje się wcale apatyczna, lecz przeciwnie – promienieje, patrząc uważnie na jedzących, pijących i rozmawiających ludzi. Ona patrzy, ale na nią nikt nie zwraca uwagi, choć tak ją ładnie ubrałem. Siedzę naprzeciwko niej i podziwiam skomponowany przez siebie strój, a właściwie skupiam się na jednym tylko szczególe: starej broszce. Początek XX wieku, secesja, drobne uszkodzenia. Dwa rzędy czarnych, jakby wilgotnych kamyczków okalają zielonkawą przestrzeń przypominającą oczko wodne, nieznacznie zmarszczone, bo akurat powiał lekki wietrzyk. Kupiliśmy tę broszkę wiele lat temu na pchlim targu. Dobrze to pamiętam. Patrz, Mariusz, jaka ładna broszka! Weźmiemy ją? Jest zrobiona z tego samego materiału, co... długo szukam w pamięci właściwego słowa i wreszcie mam: dżety!!! Suknia zdobiona dżetami. Istniało kiedyś wiele fabryk i fabryczek produkujących podobne świecidełka. I to był złoty interes, bo dawne panie musiały błyszczeć. A teraz na Chmielnej, w modnym bistro błyszczy Ona – dzięki starej broszce, od której błysków nie mogę oderwać wzroku. Ale jestem w tym patrzeniu odosobniony. Gdyby ktoś przelotnie spojrzał w stronę broszki, zauważyłbym to. Oj, mogłaby ta miła kelnerka, która właśnie postawiła przede mną talerz z grubaśnym naleśnikiem, powiedzieć: „Jaką pani ma ładną broszkę!”. Tymczasem na ekranie plazmowym, umieszczonym wysoko pod sufitem, ukazuje się Enrique Iglesias z błyszczącymi oczami. Znad sałat, drinków i naleśników podnoszą się ku górze wszystkie spojrzenia.