Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Pylińscy

16.11.2010 02:24

Komentarze (1)

16.11.2010 02:24
Pylińscy - Rodzinna lekcja historii Rodu
Niektórzy widzieli się ze sobą po raz pierwszy i dopiero tu nad trockimi jeziorami się poznali. Tu sobie wiele rzeczy musieli wyjaśnić o dziadkach, pradziadkach, prababciach i wszystkich ciotkach oraz wujkach.
Pomysł spotkania zrodził się przed rokiem i wydawało się, że jest trochę zwariowany. Nikt właściwie do końca nie wiedział, jak to wszystko ma wyglądać, nikt nie wiedział, ile osób się zbierze. Wszak wiadomo, jak dziś wszyscy są zabiegani i na nic nie mają czasu. Ludzie się spotykają raczej sporadycznie i najczęściej w sprawach biznesu. Ot tak ze szczerego serca i dla przyjemności raczej nie mają czasu. A tu trzeba czasu, pieniędzy i przede wszystkim dużo dobrej woli oraz życzliwości. I tej ostatniej, jak się okazało, wszyscy mieli najwięcej. Alina Mindra, z zawodu genetyk,opracowała całe drzewo genealogiczne rodziny Pylińskich. Znana dziennikarka i poetka Krystyna Konecka pięknie literacko ujęła całą historię rodu. Ogrom pracy organizacyjnej wziął na swoje barki pan Ireneusz Ostrouch. I tu, jak się okazało, moja skromna osoba też ma swoje wspomnienia związane z tą rodziną. Myślami muszę powrócić na ulicę Tilto, czyli Mostową do czasów kiedy to tam w ówczesnym „Czerwonym Sztandarze” pracowałam. Bo to tam właśnie poznałam panią Melanię Ostrouch z domu Pylińską oraz jej małżonka pana Zygmunta Ostroucha. Oboje wówczas tam pracowali. Zawsze uprzejmi, grzeczni, bardzo życzliwi, cisi i spokojni, zawsze uśmiechnięci. Od tych ludzi po prostu emanowała jakaś dobroć i jakiś spokój. Czasem przybiegał tam ich syn, wówczas student VISI Ireneusz Ostrouch. Historia tak chciała, że potem w „Kurierze Wileńskim” pracował ich wnuk Romek Ostrouch. I gdy już wszyscy zjechali się nad jednym z trockich jezior, to dopiero na dobre zawrzało. Najpierw wszyscy musieli się wzajemnie poznać. Ci, co już się znają, musieli trochę wspólnie powspominać, zapytać co słychać w Polsce, co na Białorusi itp. Najwięcej przybyło z Polski: z Opola, Giżycka, Radomia, Kętrzyna, Łomży, Białegostoku i innych miast i miasteczek, głównie z części wschodniej.
- Wilno ma w sobie coś magicznego. Ostra Brama, Trzy Krzyże, te wąskie przeurocze uliczki. Tu każdy kąt przypomina dzieciństwo,
przyjaciół i tamte lata – mówi pani Jadwiga. Padają nazwiska Pylińskich, Januszewskich, Siwickich i cały szereg dawnych przepięknych imion, których już dziś prawie się nie spotyka: Józia, Mela, Nikodem, Grzegorz, Bogusia, Zygfryd, Leon, Cyprian, Matylda, Andrzej, Kazimierz itp. itd. - Udało nam się dziś w dość sporym gronie się zebrać. Na pewno jeszcze nie wszyscy, ale tylko Bóg jeden zna całe nasze korzenie – mówi pan Ireneusz Ostrouch, syn pani Meli i Zygmunta. Zebraliśmy się tu po to, żeby poznać siebie, rodziny, charaktery, łysiny,nosy itp. - dodaj żartobliwie. Ale zebrali się też tu po to, by odwiedzić rodzinne strony, pospacerować dawnymi ścieżkami, odwiedzić Panią Ostrobramską i przed Nią się wyżalić, o wszystkim Jej opowiedzieć i za wszystko podziękować. A że w rodzie tym zawsze podstawowym credem życia było: „Bóg, Honor i Ojczyzna”, tym razem spotkanie też z Bogiem rozpoczęli. - I jak na dawną polską tradycję przystoi, Bogu za wszystko najpierw należą się dzięki - zainaugurował spotkanie pan Ireneusz. Zanim zasiedli przy suto zastawionym stole, wszyscy odmówili modlitwę Pańską, Zdrowaś Maryja oraz Pod Twoją Obronę do Ostrobramskiej Pani Miłosierdzia. Polskim zwyczajem odśpiewano też Rotę. I to nic, że wielu z nich losy zarzuciły w inne strony, swoje rodzinne miasto zawsze mają w sercu i podczas porannego pacierza przed tron Pani Ostrobramskiej myślami biegną. - Przyjeżdżam tu czasem do Ciebie Panienko uśmiechnięta nie po to, by Cię zasypać prośbami. Tak czynią poganie. Ja przyjeżdżam tylko po to, by Tobą jak powietrzem pooddychać– tak to mniej więcej ujęła jedna z uczestniczek rodzinnego spotkania swoje odwiedziny w Ostrej Bramie. Objęcia, całusy, radosny śmiech, łzy wzruszenia. Alicja Midra i Krystyna Konecka przedstawiły film o całym rodowodzie. Jakże wiele ciepłych słów co rusz o każdym padało. Niektórzy z nich złotymi zgłoskami zapisali się w historii, bo bohatersko walczyli pod Monte Cassino. Byli też i tacy, którzy nie mieli może na swoim koncie żadnych bohaterskich czynów, ale mieli złote serca, tak jak np. pani Zofia, siostra Zygmunta i Kazimierza, które dzieliły z innymi. Trudno zapisać i policzyć, jak wiele dobrych słów tego dnia powiedziano o każdym z przodków, ale najwięcej chyba mówiono o pani Meli i jej mężu Zygmuncie, o cioci Zosi i Władzi. - Mama Mela była bardzo rodzinna, miała w sobie bardzo dużo dobroci i ją szczególnie wnukowie lubili. Zawsze ich umiała jakoś rozbawić, grała z nimi w różne gry – wspomina mamę swojego męża – pani Danuta Ostrouch, z zawodu pielęgniarka, która ma wspaniały głos i cały czas rozbawiała towarzystwo śpiewem, a to „Przy kominku”, a to „Zabrałeś serce moje” i innymi wciąż niestarzejącymi się szlagierami z lat 60 i 70. Ale powróćmy jeszcze do pani Meli. Może właśnie dlatego ta kobieta miała w sobie tyle ciepła, że pochodziła z bardzo licznej rodziny, rodziny z bogatymi tradycjami, które potem tak sama pieczołowicie strzegła i zaszczepiła je dla syna i wnuków. Wielu z obecnych do dziś przypomina dawne zjazdy rodzinne na roczne święta, imieniny, urodziny. Prawie zawsze spotykali się najpierw w kościele, najczęściej pw. Piotra i Pawła, a potem była schadzka w czyimś domu.
***
Zabawa i wspomnienia trwały prawie do rana. Przez następnych kilka dni wielu odwiedziło swoje rodzinne strony, zwiedzili Troki, opłynęli jeziora, ale chyba najwięcej wzruszeń doznali podczas specjalnie odprawianej w ich intencji Mszy św. w Ostrej Bramie.
Niestety, nie da się wszystkiego ująć w tak krótkim artykule i chyba nawet nie ma takiej potrzeby, bo najskrytsze tajniki serc nie
nadają się do publikacji. Sam fakt, że się zebrali, że w to spotkanie zarówno starsze pokolenie, jak i młodzi włożyli bardzo wiele
serca, mówi już o wszystkim - o wielkich wartościach moralnych tego rodu. Oby przez wiele pokoleń jeszcze tak było. Pięknie, że pośród
wielkiego pośpiechu, zgiełku oraz zabiegania umiemy jeszcze coś dla duszy uszczknąć. Tak trzymać!
rel. Julitta Tryk