[blok]Władysław Karpowicz.
Dla tych, którzy pozostali.
Niemcy - obóz uchodźców, początek roku 1949. Dobra wiadomość rozeszła się po obozie: władze australijskie zgodziły się przyjmować rodziny z dziećmi na wyjazd do Australii. Po wieloletnich cierpieniach wojennych, tułaczym życiu obozowym, napiętej sytuacji podczas blokady Berlina, była okazja wyjechać na emigrację. W obozach pozostali ludzie, którzy nie mieli zamiaru wracać do krajów ojczystych i chociaż niewiele wiedzieliśmy o Australii, wielu złożyło podanie na wyjazd. Po przejściu komisji lekarskiej, prześwietleniach, podpisaniu 2-letniego kontraktu pracy (zgody pracować gdzie i jaką pracę dadzą), byliśmy wreszcie przyjęci na wyjazd do Australii. Czekaliśmy dość długo na czas wyjazdu i oto 25 maja 1949 roku opuściliśmy nasz obóz w Fulda, w kierunku nieznanej, dalekiej Australii. Pociągiem pojechaliśmy do Włoch i zatrzymaliśmy się niedaleko Neapolu, w obozie przejściowym. Warunki były ciężkie, gdyż Włochy zostały zniszczone podczas wojny. Były wielkie braki żywności, szczególnie brakowało mleka. Większość rodzin miała małe dzieci i wiele z nich chorowało.
Prawie trzy tygodnie czekaliśmy na okręt i wreszcie 15 czerwca okrętem "Nelly" wyruszyliśmy w dalszą podróż. Dziwne uczucie ogarnęło nas, gdy opuszczaliśmy brzegi Europy - uczucie smutku i niepewności, czy kiedykolwiek jeszcze ją zobaczymy. Przed nami była długa podróż do nieznanego kraju, w którym pokładaliśmy wszystkie nasze nadzieje. Podróż była dość ciężka, wypłynęliśmy z Europy w czasie upałów, musieliśmy znieść przeszło 40 stopniowe temperatury na Morzu Czerwonym oraz okropną burzę na ceanie Indyjskim. Przybyliśmy do Melbourne w połowie zimy. Wylądowaliśmy 15 lipca i ze "Station Pier" pociągiem zawieziono nas do przejściowego obozu w Bonegilli.
Podczas tej podróży nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy jak slaabo zaludniona jest Australia. Która liczyla 7.5 miliona mieszkańców. Jak wielka to różnica z dopiero co opuszczona Europa. Po przybyciu do Bonegilli i przejściu kontroli celnej zostaliśmy zakwaterowani w dużych, blaszanych barakach, tak samo jak w czasie podróży okrętem, osobno mężczyźni i osobno kobiety z dziećmi. Nikt z nas nie zdawał sobie wówczas sprawy, że to rozłączenie będzie trwało w wielu wypadkach do dwóch lat. Po kilku dniach pobytu w obozie otrzymaliśmy nasze dokumenty i czekaliśmy na wyjazd do pracy. Zapotrzebowanie na robotników było ogromne, ale z powodu strajku kopalń węgla i braku prądu musieliśmy pozostać prawie trzy tygodnie w Bonegilli. 8-go sierpnia 1949 roku byłem jednym z czterdziestu mężczyzn przeznaczonych do pracy w magazynach lotnictwa w Tottenham, gdzie również mieliśmy mieszkanie i wyżywienie. Żony nasze wraz z dziećmi zostały w Bonegilli. Nie było mowy w tamtych czasach o znalezieniu mieszkania dla rodziny z dziećmi. Tak zaczęły się okropne czasy rozłączenia. Ja i wszyscy z naszej grupy mieliśmy dużo szczęścia. Dowódca naszej placówki miał wpływy i na nasze wielkie prośby, z jego pomocą, nasze rodziny po kilku tygodniach zostały przewiezione do obozu w Somers, około 70km od nas. Umożliwiało to nam spotkanie się choć raz na tydzień z naszymi żonami i dziećmi. Wiele jednak rodzin zostało wywiezionych do obozów oddalonych od siebie o 200 - 400km. Były to bardzo ciężkie dla nas czasy. Każdy z nas szukał wyjścia z tej sytuacji, myślał wyłącznie o tym co zrobić, aby mieszkać razem, aby rodzina była rodziną. Był to najczęściej dyskutowany temat, czy przy pracy, czy w podróży pociągiem lub autobusem. Jadąc do obozu w Somers, spotykając wielu ludzi pracujących w różnych dzielnicach Melbourn można było usłyszeć, że ktoś kupił plac w Newport, inny w St Albans lub Sunshine. W tamtych czasach każda z tych dzielnic to było małe skupienie zabudowań przy stacji kolejowej, barze lub fabryce, reszta była wielką, pustą przestrzenią. Nie było wodociągów, dróg, gazu ani prądu, ale ceny ziemi były przystępne dla nowoprzybyłych. W 1950-51 roku Sunshine było skupiskiem po obu stronach torów kolejowych. Stojąc na peronie, patrząc w północnym kierunku, można było widzieć kilka domków wokół kościoła „Our Lady” (Matki Boskiej), a dalej pustą przestrzeń aż do Tottenham. W kierunku południowym, po drugiej stronie rzeczki - kilka domów i pole sięgające aż do Geelong Rd. W kierunku zachodnim był kościół Św Teresy, kilka domów do rzeczki, a dalej znów pustka. Poza linią elektryczną było 5 - 6 domów - teraźniejsza Maxweld St, a dalej znajdowały się jedynie fabryki. Wracając w niedzielę wieczorem ze spotkkania z rodziną w obozie w Somers usłyszałem, jak robotnicy opowiadali o zakupie placu w Sunshine. Na pytanie, gdzie to jest, odpowiedź była jedna: “to tam gdzie wiatry hulają”. Było to bardzo trafne określenie, ponieważ ze wszystkich stron była pustka, a wiatr naprawdę hulał po polach. Stopniowo jednak ludzie zaczęli kupować place w West Sunshine, ale z budową nie było łatwo. Ogromne braki materiałów budowlanych utrudniały jakiekolwiek przedsięwzięcie. Ponadto żeby kupić materiał pod budowę, trzeba było mieć gotowy plan domu zatwierdzony przez władze gminy. Według rozmiaru domu obliczało się potrzebną ilość materiału i po otrzymaniu pozwolenia dopiero można było szukać miejsca, aby coś kupić. Z tego wynikały inne problemy: brak pieniędzy na kupno, brak miejsca na przechowanie materiałów, często brak umiejętności budowlanych, konieczność jednoczesnej pracy zarobkowej, dojazd na miejsce budowy wyłącznie rowerem. Trzeba było jednak pokonać te wszystkie trudności i zaczynać budowę. Innego wyjścia nie było. Jedni dawali sobie radę sami, inni potrzebowali pomocy, a nieliczni wynajmowali budowniczych. Stopniowo zaczęły się podnosić szkielety małych baraczków, części domów, a nawet całe domy. Ludzie spieszyli się i jak tylko był dach nad głową, wprowadzali się pierwsi mieszkańcy tej dzielnicy. Niełatwo było jednak mieszkać nie mając wody, światła, warunków do prania czy kąpieli. Wiadrami nosiliśmy wodę, którą gotowaliśmy na prymu sie i świecą lub lampą naftową rozpraszaliśmy ciemności. Nie było w tamtych czasach dojazdu do Sunshine. Wszyscy szli na piechotę do stacji albo rowerami dojeżdżali do pracy lub sklepów. W czasie deszczu niełatwo było wydostać się na drogę Forrest Street. Idąc grzęzło się w błocie, a rowerzyści dźwigali swoje rowery od domów aż do głównej drogi. Najgorzej było z dziećmi szkolnymi, musiały chodzić do jedynej szkoły katolickiej „Our Lady” za stacją kolejową Monash St. W podobnych warunkach mieszkali nowoprzybyli również w innych dzielnicach jak Newport, St Albans czy Glenroy. W okolicy Sunshine na początku lat 50-tych były dwa kościoły katolickie: „St Teresa” w Albion i „Our Lady” w Sunshine. Pamiętam pierwszą Mszę św, którą ksiądz Glover odprawił na podwórku pod namiotem (Glengala Road). Niewielu wiernych mogło zmieścić się w środku, większość została na zewnątrz, na deszczu. Dużo pracy włożyli emigranci w postawienie swoich kościółków w poszczególnych dzielnicach. Po krótkim czasie były one za małe, żeby pomieścić szybko wzrastającą liczbę ludności. Coraz częściej mówiło się o planach budowy prawdziwych, solidnych kościołów. Z powodu dużej ilości wyznań religijnych w Australii, rząd nie popierał finansowo budowy kościołów ani szkół prywatnych (z czasem zaszły w tym zmiany). Wierni sami musieli starać się o zaspokojenie szybko narastających potrzeb. Pamiętam jak w kazaniu, w czasie poświęcenia jednego z pierwszych kościółków (kaplic) ksiądz Glover powiedział: "Zrobiliśmy mały postęp w kierunku budowy parafii, przed nami długa droga, wymagająca dużych wysiłków". Była to rzeczywiście długa droga, kroczyliśmy nią przez 15 lat - do czasu, kiedy zostały pobudowane szkoły і kościoły w całej parafii. Osiedle Ardeer było pierwszym, gdzie zbudowano szkoły. Już w 1953 roku niedaleko kościółka otwarto cztero- klasową szkołę, do której również uczęszczały dzieci zamieszkałe po drugiej stronie torów kolejowych. W tym samym czasie zaczynały zawiązywać się też polskie organizacje. Powstało Stowarzyszenie Charytatywne Polaków w Sunshine, Szkółka Polska oraz Klub Piłki Nożnej. Obok szkoły zbudowano salę, w której organizowano zebrania i zabawy. Dzielnica Ardeer rozrastała się w bardzo szybkim tempie. Zabudowania rosły jak grzyby po deszczu. Zaczęto budować sklepiki, dojazd był coraz lepszy gdyż budowano drogi. Zakładano wodociągi i elektryczność. Wielu mieszkańców zaczęło jeździć motocyklami i samochodami.
W 1954 roku została otwarta szkoła katolicka przy Glendale Rd. Starania naszego proboszcza okazały się skuteczne i siostry zakonne z Kanady zamieszkały w Ardeer. Uczyły dzieci w obu szkołach. Stowarzyszenie Charytatywne rozszerzało swoją działalność, pomagając potrzebującym, urządzając zabawy i opiekując się organizacjami młodzieżowymi. Brało również czynny udział w pomocy innym organizacjom charytatywnym i w zbiórkach pieniędzy na Czerwony Krzyż. Duży wysiłek Stowarzyszenia był skierowany na budowę sali, która mogłaby służyć potrzebom całej społeczności. Finansowanie tego projektu i budowa spoczywały wyłącznie na społeczeństwie polskim. Zajęło to dużo czasu, gdyż budowa kościoła była dla nas na pierwszym miejscu. Z biegiem czasu plany budowy kościoła były wprowadzane w życie. Stopniowo: fundament, ściany, dach i oto w 1966 roku Ardeer miało może nie największy, ale najładniejszy kościół w okolicy. Poświęcenie kościoła Matki Boskiej było wielką uroczystością. W tym czasie Ardeer wyglądało już jak wiele innych zabudowanych części Melbourne. Drogi były wykończone, woda, światło, kanalizacja, chodniki i nawet gaz były do użytku wszystkich. Zniknęły małe baraczki. Na ich miejscu stanęły nowe domy, a ulice i ogrody upiększała zieleń. Zniknął na zawsze wygląd sprzed 20 lat. Pozostał może na jakimś zdjęciu lub we własnej pamięci. Minęły na zawsze czasy ciężkiej pracy przy budowie własnych domów. Następnie budowa Domu Polskiego stanęła na pierwszym miejscu. Po długich naradach i zgodzie rodaków z Sunshine i North Sunshine na przyjście z pomocą oraz zobowiązaniu się członków Stowarzyszenia do złożenia składek pieniężnych, powzięto decyzję rozpoczęcia budowy. Przy końcu 1975 roku wylano fundament, choć prawie jeszcze rok trwało wykańczanie całego budynku. Wielu ludzi pomagało w budowie, ale tylko garstka starszych może się szczycić, że wytrwali od początku do końca. Wreszcie otwarcie i poświęcenie Domu Polskiego odbyło się w 1976.
Niestety wielu z tych, którzy brali czynny udział w budowie, nie ma już z nami, ale z pewnością należy im się wielka wdzięczność i pamięć od tych, którzy z sali korzystają.
Żródło: Monika Wiench and Elizabeth Drozd, Polish Migrants’ Stories – Życiorysy Polskich Emigrantów, Australian-Polish Community Services Inc. Melbourne 2006, (ISBN: 0 9756815 4 0) Za zgodą Pani Elzbiety Drozd-Dyrektora, APBUS email: info@apcs.org.au