[blok]Śmierć ogólnie szanowanego podpułkownika Antoniego Wiktorowskiego (pseudonimy: „Kruk", „Piast"), okoliczności, w jakich zginął bądź zmarł, a także brak informacji o miejscu pochówku, to ponura zagadka z końcówki II wojny światowej, bulwersująca i dzisiaj wielu. Na spotkaniach kombatanckich, a nawet na zebraniach przedwyborczych, towarzysze broni, a także opinia publiczna, domagały się wyjaśnienia tej sprawy. Zginał przecież bez wieści wysokiej rangi oficer oficjalnej armii polskiej, dowódca 2. pułku piechoty Legionów Armii Krajowej.
Próbowałem rozwikłać tę zagadkę, zachęcany przez sandomierskie i staszowskie środowisko kombatanckie. Przeprowadziłem kilkanaście rozmów i wywiadów Z rodziną ppłk. „Kruka" oraz z ludźmi, którzy się z nim zetknęli. Powstał z tego zaledwie szkic do portretu tej godnej utrwalenia w piśmie postaci. Jest w nim wiele luk i niejasności, ale miniony czas nie sprzyjał kultywowaniu, nawet w rodzinie, pamici po „Kruku".
Na wstępie krótki życiorys. Antoni Wiktorowski urodził się w Małej Wsi k. Bogorii (a nie w Nowej Wsi, jak obwieszcza inskrypcja na pamiątkowej tablicy wmurowanej w ściany nawy kościoła w Bogorii). Pochodził z rodziny ziemiańskiej, pieczętującej się herbem rycerskim Jastrzębiec.
Wojciech Wiktorowski, posiadał w połowie XIX wieku Małą Wieś. W 1867 r. powiększył swój majątek, nabywając od Jana Zagórskiego, właściciela Kiełczyny, folwark Buczynę, któy później przekazał córce, a Mała Wieś przypadła w spadku jej bratu Piotrowi Wiktorowskiemu. Jednym z jego trzech synów był Antoni, bohater tej opowieści. Antoni urodził się 11 czerwca 1893 r. w rodowej siedzibie. W Bogorii pobierał pierwsze nauki. Po wybuchu l wojny światowej, jako poddany cara został wcielony do armii rosyjskiej. Służył w konnicy — był wytrawnym jeźdźcem. W 1917 r. powrócił do kraju w stopniu porucznika. W latach 1920—1921 brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Otrzymał wtedy kilka wysokich odznaczeń bojowych. W wojsku już został na stałe, jako zawodowy oficer. Przez dłuższy czas mieszkał w Kołomyi, gdzie służył w 49. pułku piechoty. Chciał jednak być bliżej rodzinnych stron i przeniósł się, wraz z żona. do Sandomierza. Dostał przydział do 2. pułku piechoty, który tu stacjonował. Rozpoczął. też wtedy budowę, domu przy ulicy Puławiaków. Stoi on tam do dzisiaj. Mieszkają w nim krewni pierwszego właściciela, państwo Marczewscy, którzy po wielu latach zdołali uzyskać dom wyłącznie dla siebie.
Antoni Wiktorowski. zagrożony gruźlicą, przeszedł na wcześniejszą emeryturę. Postanowił wtedy, że przeniesie się. w rodzinne strony. Wiktorowscy podjęli więc budowę kolejnego domu — tym razem letniskowej willi „Zacisze", położonej w ładnym krajobrazie na peryferiach Bogorii. Po wybuchu II wojny światowej major A. Wiktorowski został zmobilizowany i trafił na front. Dostał się. do niewoli, ale ze wzglądu na stan zdrowia, został, zwolniony i wrócił do domu. Tym razem do Bogorii, gdzie mieszkał do 1945 r. Szybko włączył się w ruch oporu. Początkowo działał w Związku Walki Zbrojnej, a później w Armii Krajowej. Jako doświadczony wojskowy z wysoką rangą otrzymał znaczącą funkcję. Od maja do sierpnia 1944 r. byt komendantem Obwodu AK Sandomierz, a w czasie akcji „Burza" (miała ona na celu opanowanie przez AK ważnych obiektów wojskowych i politycznych przed wkroczeniem Armii Czerwonej), dowodził 2. pułkiem piechoty Legionów, (wchodzącym w skład 2. Dywizji Piechoty), który wykonał wiele zwycięskich akcji na przyczółku baranowsko-sandomierskim, a później na Kielecczyźnie.
W pierwszych dniach sierpnia 1944 r. został wydelegowany przez dowódcę 2, Dywizji Piechoty ppłk. Antoniego Żółkiewskiego „Lina" na rozmowy z gen. Muratowem, dowodzącym przyczółkowym odcinkiem frontu, w celu wyjednaniu partnerskiego układu miedzy oddziałami AK, a jednostkami Armii Czerwonej. Niestety, mimo wcześniejszego i skutecznego współdziałania, radziecki dowódca zażądał, żeby wojsko partyzanckie złożyło broń i wcieliło się do armii Berlinga. Na takie ultimatum strona polska się nie zgodziła. W następstwie takiego stanowiska 2. pp. zmuszony był do przekroczenia linii frontu i przerzucenia sił na tereny zajęte przez Niemców, w celu prowadzenia z nimi dalszej walki partyzanckiej.
Po rozwiązaniu oddziałów A. Wiktorowski wrócił na Wielkanoc 1945 r. do domu, gdzie wskutek donosu został aresztowany przez UB i wywieziony w nieznanym kierunku. Od tego czasu wszelki ślad po nim zaginął. Aresztowanie i nie wyjaśniona śmierć ppłk. „Kruka" wywołała wiele domysłów, hipotez, a nawet weszła do lokalnych legend partyzanckich. Spróbuję więc — posiłkując się, relacjami świadków okoliczności aresztowania — zrekonstruować dalsze losy dowódcy 2. pp. leg. AK.
Bezpośrednim świadkiem jego aresztowania był Zbigniew Kondracki, bratanek i wychowanek Wiktorowskich, osobisty zwiadowca „Kruka", dzisiaj emerytowany główny iżynier ds. energo-mechanicznych Huty Ostrowiec. A oto jego wypowiedź:
„Wujek w towarzystwie adiutanta, kolejką wąskotorową przyjechał do „Zacisza""pod wieczór w Wielką Sobotę 1945 roku. Wysiedli nie na stacji w Bogorii, lecz wcześniej; znajomy maszynista zatrzymał pociąg przed miasteczkiem. Przybysze wślizgnęli się tak cicho do domu, że nikt, oprócz najbliższej rodziny, nie wiedział (a mieszkało wtedy w willi sporo ludzi) o powrocie gospodarza. Okazało się jednak, że ktoś zobaczył majora Wiktorowskiego i doniósł do UB, bowiem wczesnym rankiem w Wielką Niedzielę, obudziło nas walenie do drzwi wejściowych. Na pytanie ciotki: kto tam, usłyszeliśmy zdecydowaną odpowiedź: milicja. Była to grupa operacyjna, złożona z siedmiu ludzi z opaskami milicyjnymi. Wśród nich niektórzy ze Staszowa i Sandomierza. Wtargnęli do domu i rozpoczęli rewizję. U adiutanta pod poduszką znaleziono pistolet. Jego też legitymowali. Wujka nie — przecież dobrze go znali. Zresztą był on spokojny i wcale się nie bał. Chcieli i mnie zabrać, ale ciotka ich przekonała, że jestem przecież jeszcze dzieckiem (miałem wtedy 15 lat). Po kilkunastu minutach, aresztowani zostali wyprowadzeni z domu. Na drodze znalazło się wtedy kilku żołnierzy z miejscowej placówki Armii Krajowej, m. in. Brudkowie, którzy mieszkali opodal. Czekali na niemy sygnał od „Kruka": czy mamy cię odbijać? A sytuacja była do tego bardzo dogodna. Konwój musiał przechodzić przez mostek na rzeczce płynącej w wąwozie. W nadbrzeżnych krzakach akowcy mieli ukrytą bron, m.in. ręczne karabiny maszynowe i mogli bez kłopotu zlikwidować ubeków, strzelając do nich z ukrycia w lesie otaczającym drogę przemarszu. Jednak wujek dał ruch ręką, żeby tego nie robili. Rozumiem to. Przecież nią musiał się obawiać. Był w wojsku rosyjskim i dobrze znał ich język; współdziałanie z armią radziecką na przyczółku układało się dobrze — nasi przecież wspólnie z Rosjanami walczyli przeciwko Niemcom, zdobywali m. in. razem Staszów. Wierzył, że nic mu się złego stać nie może. Nie chciał rozlewu krwi. A odbić można go było łotwo. Zresztą milicjanci to czuli, bo strachliwie się rozglądali na boki prowadząc aresztowanych. Doprowadzzili ich do ciężarówki ustawionej na drodze za Bogorią i wywieźli chyba do Sandomierza. Ale nie jest to pewne. Może od razu do Kielc. Ciotka szukała z nim kontaktu. Na próżno. Wszędzie odpowiadano, ze nic nie wiedzą o jej mężu. Dodam, że kilku z tych siedmiu, którzy przyszli po wujka, zginęło później w dziwnych okolicznościach. Być może A. Wiktorowski zmarł w więzieniu łódzkim, gdzie przetrzymywano wyższych oficerów. Przypominam sobie, że ciotka mi kiedyś mówiła, iż w lipcu 1945 r. przyszedł do niej nieznajomy człowiek i powiedział: „Pani mąż nie żyje”. Był przesłuchiwany w więzieniu (m. in. M. Moczar prowadził śledztwo), dostał silnego krwotoku i z tego zmarł". Bardzo możliwe, że tak się stało, Wujek był bowiem chory na gruźlicę i w wyniku ciężkich warunków więziennych oraz tortur tak mógl umrzeć".
Potwierdza tę wersję śmierci „Kruka" Irena Suszyło, wychowanica Wiktorowskich, bibliotekarka w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Żona Antoniego Wiktorowskiego, szukając męża, trafiła do siedziby Urzędu Bezpieczeństwa w Sandomierzu, gdzie usłyszała: “mąż nie żyje, ale nie możemy nic więcej o tym powiedzieć".
Pierwszy ślad może prowadzić do tego miasta. Lipińscy z Małej Wsi (krewni Wiktorowskiego) twierdzą, że tuż po aresztowaniu „Kruka", rodzina zgłosiła się do dzisiejszego budynku Prokuratury Wojewódzkiej z rzeczami osobistymi dla aresztowanego i zostały one przyjęte. Przy drugiej wizycie paczkę zwrócono. Można z tego wnioskować, że początkowo Wiktorowski był tu przetrzymywany, a później został wywieziony do Kielc, o czym świadczy wypowiedź Stanisława Szwarc-Bronikowskiego:
“Wiem. gdzie prawdopodobnie zginął pułkownik Wiktorowski. Po wyjściu z oddziałem z przyczółka, wędrowaliśmy po Kielccczyźnie walcząc z Niemcami. Wreszcie na przełomie grudnia i stycznia 1944/1945 r. trafiliśmy do majątku Lipno pod Włoszczową, ale tam stało się później gorąco, gdyż teren ten zaczęło penetrować NKWD. Namówiłem „Kruka" na ucieczkę. Szczęśliwie udało nam się wyrwać z kotła NKWD koło Morawicy. Mówiłem Wiktorowskiemu, żeby się gdzieś ukrył, bo tu zaczyna robić się bardzo niebezpiecznie, ale on zdecydoujal się iść w rodzinne strony, do swej żony w Bogorii. Tam też został aresztowany. Widniałem później zdjęcie, na którym był pokazany martwy pułkownik Wiktorowski. Wyglądał potwornie — ale go rozpoznalem, długo przecież przez ostatnie miesiące razem przebywaliśmy — co nasuwa przypuszczenie, że był torturowany. Zdjęcie to było robione w Kielcach, gdzie go przywieźli po aresztowaniu”.
Bogusław Walczak ze Staszowa twierdzi natomiast, że pewnego razu zapytał Teodora Kufla ze Staszowa (który był w grupie ubuwców aresztujących majora “Kruka”), co się; stało z Wiktorowskim. Ten odpowiedział, że przekazał go ruskim i nie wie co się dalej z nim stało.
Na podstawie tych wypowiedzi możemy hipotetycznie ustalić ostatni etap życia podpułkownika Antoniego Wiktorowskiego. Po aresztowaniu zawieziony został, być może, do Sandomierza.. Stamtąd do Kielc (podczas odbicia wiezienia kieleckiego przez oddział .,Szarego” nie było go wśród uwolnionych — tak twierdzi Grzybowicz z Bogorii), a być może później do Łodzi, gdzie zmarł i tam został pochowany w bezimiennym grobie. Symboliczna mogiła tego bohaterskiego dowódcy i prawego, człowieka, znajduje się na sandomierskim cmentarzu katedralnym, gdzie jest pochowana jego żona Konstancja, nauczycielka, znana z charytatywnej postawy.
Rodzina Marczewskich, mieszkająca w domu Wiktorowskich w Sandomierzu, chce po zakończeniu remontu, urządzić w nim Izbę Pamięci, a na zewnętrznej ścianie, zawiesić tablicę, pamiątkową. To, co napisałem, nie wyjaśnia do końca zagadkowej śmierci ppłk. Wiktorowskiego. Traktuję zatem tę sprawę, jako otwarta.. Czekam na listy, uzupełnienia, wyjaśnienia, etc.
[Nr 50 (554) TYGODNIK NADWISLANSI s. 8 Józef Myjak
nad. Sebastian Bolesta-Jankowski]