III Oddział Kasy Chorych mieścił się w tzw. Dzielnicy Nalewkowskiej, w której lekarzem głównym był dr Aleksander Szyndler. Któż lepiej może oddać klimat, w którym żyły setki tysięcy Żydów, jak nie Bernard Singer („Moje Nalewki”), obraz owych tysięcy sklepów i sklepików w jednym lokalu, podzielonym na pięć, sześć części, w których każdy kupiec urządzał swój interes, a na antresoli jeszcze łóżko do spania. Nawet budkę z wodą sodową w bramie zamieniano na sklep a piwnice na składy. Długie wielopodwórzowe domy miały roje sprzedawców, których sklep mieścił się pod… połą płaszcza lub chałatu. Tacy płacili stróżowi i policjantowi haracz za prawo handlowania. Tylko w lokalach od ulicy mieściły się solidne, zadomowione firmy. Przez całe dziesięciolecia rynek znajdował się po terrorem różnych okolicznych łobuzów. Nakładali oni haracz na każdego kupca. Czepiali się dziewczyn, które musiały płacić im okup gdy wychodziły zamąż i uczciwych rzemieślników, którzy zamierzali się ożenić. Kto im się nie okupił musiał liczyć się z nożem w ciemnym zaułku.
Teraz dopiero można sobie trochę lepiej zdać sprawę, co to znaczyło zdobywać praktykę lekarską w III Oddziale. Ale na koniec oddajmy jeszcze głos samemu Singerowi:
„... Większość bogatych, nawet średnio zamożnych Żydów w razie choroby zasięgała porady nie jednego lecz kilku doktorów, chodziła do felczerów i znachorów, a po ostateczną decyzję udawała się do cadyka cudotwórcy. Niektórzy, bardziej wyrafinowani, poddawali lekarza egzaminowi, nim dali się zbadać. Lekarze skarżyli się, że od żydowskiego pacjenta trudno wydobyć odpowiedź. Nierzadki był taki dialog:
– Jak się pan czuje?
– Jak mam się czuć?
– Co panu dolega?
– Czy ja jestem doktorem, czy pan?...”