W Polsce powoli ustępuje zima i rozpoczyna się długie przedwiośnie. To swoiste dla naszego klimatu. Bo przecież bywają rejony, gdzie dosłownie wiosna, a nawet lato przychodzi z dnia na dzień. Ale są też rejony, gdzie zielono jest przez cały rok, jak choćby na Florydzie, co dla Polaków tam mieszkających, nie tyle jest uciążliwe, ale po prostu nudne. Więc gdy zbliża się czas wielkanocny wtedy właśnie, tęskniąc za Polską, za bliskimi, chcieliby doświadczyć zapachu budzącej się ziemi, popatrzeć na mikroskopijne wręcz pączki na drzewach, czy podnosząc wysoko głowę obserwować klucz lecących na północ żurawi. Ale by to wszystko widzieć i czuć, trzeba pochodzić z „leśnego rodu”. A co to dokładniej znaczy? „Gdy wychodzą wieczorem dzienniki z ostatnimi depeszami wojny, skandalicznego procesu, sensacyjnego mordu, a ktoś nie bierze do rąk gazety, ale przypatruje się z uśmiechem sadowieniu się wróbli na nocleg, z rodu leśnego jest”. Tak tłumaczyła przed prawie stu laty, czym jest ów ród, nasza cudowna pisarka, Maria Rodziewiczówna, w swej noweli „Lato leśnych ludzi” (1920). Więc kto ma dość tych wszystkich sensacji, którymi jak widać karmieni jesteśmy nie od dziś i z pewnością nadal będziemy tym faszerowani, kto zatrzyma się na widok rozpruwającego niebo klucza dzikich gęsi lub z lubością zatopi wzrok w oczku wodnym, w którym już coś się rusza, a wreszcie kto rozpozna tańczącą nad łąkami czajkę, ten jest z naszego rodu, ten rozumie, że jest taki świat, obok którego coraz więcej ludzi przechodzi jakby z przewiązaną opaską na oczach albo z zatkanymi uszami. My jesteśmy z innego rodu, otwieramy nasze serca, by chłonąć zawiązujące się życie. Bo, jak wyjaśnia pani Maria, „wszystko gotowe czeka i gdy ucho do ziemi przyłożysz, słychać, że coś grać zaczyna, aż człowiek dorozumieć się nie może: ziemia li gra czy jego własna krew – jedno! Żyć, żyć, żyć!”. Gdy nastaje pora przedwiośnia uderza nas fala tego odwiecznego pragnienia pulsującego w najdrobniejszej nawet roślince, która chce żyć. I kiedy wtopimy się w tajemnicę tego pragnienia, wówczas sami poznajemy, jak bardzo jest ono wpisane w nasze serca i jak wielkim jest darem. Tym bardziej więc nie możemy rezygnować z tego pragnienia czy poddawać je w wątpliwość, lecz musimy wzmocnić w sobie wolę życia, wsłuchując się w ten świat, który możemy jeszcze na naszej ziemi, polskiej ziemi, odnaleźć. Czy to jest sentymentalizm, dziecinne lub niewieście wzruszenie, brak poczucia realizmu, lęk przed współczesnością, ucieczka od rzeczywistości? Nic podobnego. Rodziewiczówna wyjaśnia: „Z rodu tego był poeta, co w Helladzie wyśpiewał mit Pana i faunów, i ten, co stworzył Baldura w Skandynawii, i ten ich krewniak duszny, co w obchodzie religijnym Ariom dał Kupalną noc czarowną. I patrona swego ów ród ma, gdy ludzkość weszła w Pana Jezusowe szeregi!”. My należymy do grona tych wielkich postaci, które odcisnęły niezatarte piętno na leśnych ludziach, którzy potrafią uszanować niezwykłą tajemnicę życia i oddać cześć jego Stwórcy. A kiedy ta tajemnica najbardziej się przybliża, jak nie na przedwiośniu? Dlatego trzeba zostawić miasto, hałas, tłum i ruszyć. Leśni ludzie nie rozumieją, jak można, mieszkając na wioskach, a więc tak blisko przyrody, traktować ją tak, jakby to była fabryka, która coś produkuje. Fabryka i nic więcej, a nie las, nie łąka, nie ścieżka, tylko zakład produkcyjny. Więc gdy przychodzi czas wolny od pracy, a zwłaszcza niedziela, cały dzień gra telewizor i nikt domu nie opuszcza, gdy na wyciągnięcie ręki jest wokół tyle cudów. Nie widać nikogo, kto chciałby użyć przechadzki, cieszyć się światem, porozmawiać na miłe tematy, okazać sobie serdeczność. Puste gościńce, po których od czasu do czasu pędzą rozszalałe samochody, zapomniane polne drogi i zarośnięte ścieżki. A ludzi nie ma, stracili radość istnienia, pomysł na życie. Lecz co się dziwić, jeśli wsączają w siebie medialny jad, którego reżyserzy mają jeden cel: jak najwięcej z nas otumanić czy rozdrażnić, nastawić przeciwko sobie i zniechęcić do życia. Po co? Aby zająć to, co nasze, bez walki. Ród leśnych ludzi dobrze to widzi, bo im bardziej oddala się od zgiełku miast i mediów, tym to wszystko staje się przejrzystsze. Tym więcej mocy w człowieka wstępuje. Rodziewiczówna pisała: „Bór gwarzył cichuteńko: to znów słychać było, jak dyszał potęgą odrodzenia wiosny, a człowiek, zapatrzony, zasłuchany, zatracał się w tej wielkiej potężnej całości i czuł, że te siły ogarniały go, że sam się staje potęgą, że w nim gra, śpiewa, tworzy, rośnie moc przyrody”. Nasz kraj, nasza przyroda, nasza ziemia posiada w sobie moce nadzwyczajne. One właśnie pozwalają nam przetrwać największe nawet przesilenia. Musimy tylko się wyciszyć i posłuchać, pójść do lasu, przestąpić miedzę, powdychać zapach okraszonych oziminą pól. I już poczujemy się lepiej, jakbyśmy duszę odzyskali, polską duszę. Ale nie po to, by popaść w lenistwo, lecz by mieć siły do walki, bo licho nie śpi. Więc bądźmy czujni i... nie dajmy się!