ul. Garncarska 8 - lata 20-te (opowiadanie spisane w latach 80-tych, oraz na podstawie książki Barbary Pawłowskiej - córki Marii - "Życie jest walką")
Gdy mieszkaliśmy na Garncarskiej w Krakowie goście spali na skrzyni w przedpokoju, bo nie było innego miejsca. Mieszkanie składało się z jednego pokoju w którym na stole moja mama robiła kluski. Ja uczyłam się do Szkoły handlowej a mój brat Bronek robił doktorat. Codziennie na pierwsze danie był żur, i codziennie na ten żur przychodził głuchy przyjaciel Brońcia. Mama, prowadziła administrację właścicielowi kamienicy, który na parterze prowadził sklep z wędlinami. Postawiła jednak wędliniarzowi warunek, że ja będę mieć do szkoły codziennie bułkę z szynką. Żyliśmy biednie bo na owych bułkach kończyło się wynagrodzenie za pracę a szalejąca inflacja i trudne warunki gospodarcze odmieniły nasz los. Gdy nie było pieniędzy na obiad babcia szła na plac, kupowała kwiatek, lub zieloną gałązkę i stawiała przed Matką Boską. Wyjmowała potem z szuflady odrobinę mąki,patelnię smarowała świecą i w ten sposób piekła naleśniki. Nie mieliśmy lampy elektrycznej, a że Brońciu był krótkowidzem podkręcał płomień tak, że szkiełka trzaskały, a gdy nie można było kupić nowych to przylepiał papier. Za ścianą mieszkał złośliwy Żyd - adwokat. Mam poszła kiedyś do niego i zagroziła mu, że jeżeli nie przestanie robić wstrętów to go zastrzeli, bo ma rewolwer. Mieliśmy też dyżury przy oknie, ponieważ w dzień był smród ze sklepu, a domu był dym. Pomimo tego w domu zawsze było wesoło i miło. Świadczy o tym np. fakt, że gdy przyjechał Żdziński, mama powiedziała, że przecież Ledóchowscy mają mieszkanie 4 pokojowe na Karmelickiej [W 1933 Franciszek Ledóchowski mieszkał przy Karmelickiej 46, zapewne wcześniej również]. On jednak stwierdził, że woli u nas na skrzyni. Inny znajomy - Byrka - przychodził do mamy grać w zielone. O 8 rano pukał do okna i wołał "zielone". Potem został ministrem skarbu.
W Kowlu (opowiadanie na podstawie słów Stanisława Grudzewskiego, przekazane przez Ewę Topolnicką, zam. Niewalda)
Staszek Grudzewski przed wrześniem 1939 został powołany do wojska na wschodniej granicy Polski. Gdy wybuchła wojna jego żona [Stefa Jaroszewska] z synem Adamem pojechali za nim. Tymczasem tuż przed ofensywą radziecką żołnierze przekroczyli granicę do Węgier. Stefa nie wiedząc o tym poszukiwała go w Kowlu i dostała się do obozu dla osób, które miały być wywiezione na Syberię. Na szczęście znalazła się tam wówczas "Dunda" [Maria Stecka c. Zygmunt, Drapellowa]. Była ona niezwykle skuteczna, świetnie znała kilka języków, potrafiła doskonale pić i załatwiać z każdym interesy. Swoimi działaniami doprowadziła do uwolnienia Stefy z Adamem - którzy również pojechali w kierunku Węgier. Tam było groźnie, udawali Węgrów, a że nie znali języka to udawali że zęby ich strasznie bolą i nie mogą mówić. Jedyne co mówili to w restauracjach zamawiali "kaczapeczenie" - co Węgrzy rozumieli jako stek z kaczki (kacsapecsenye).