Było to bardzo, a bardzo dawno; dość wam powiedzieć, że w owym czasie, gdy jeszcze Pan Bóg chodził po ziemi. Z kijem, w siermiędze, jak wieśniak jaki, chodzil po świecie z kraju do kraju i uczył ludzi zajęć wszelkich,: jak orać rolę, jak ją zasiewać a przytem uczył wiary i cnoty. I tak obchodząc ludów dziedziny, zaszedł nad Niemna brzegi urocze, i nad Wiliją, po wsiach nocował, wszędzie roznosząc wiedzę i wiarę, wszędzie witany jak gość najmilszy.
Raz zaszedł kędy chatka uboga, pośrodku świeżej trzebieży stada. Mieszkał w niej rolnik z Żoną i synem .Żył on uczciwie i w ciągłej pracy , lecz nie mogł powstać z biednego stanu, bo koło roli w polu, czy w lesie, sam tylko w pocie czoła pracował. Miał wprawdzie syna lat siedemnastu, żadnej zeń jednak nie miał pomocy, bo syn, urodził się niedołęga, i tylko leżał a spał na piecu, nie mogąc nawet za próg przestąpić. Wszedł tedy Pan Bóg do owej chatki, lecz nie znajduje w izbie nikogo tylko kaleka stęka na piecu. Usiadł więc sobie w kącie za stołem i rzedł do chłopca:< Daj mi pić, proszę>. Jakże ci dam – ten mu odpowie – kiedy ja chodzić całkiem nie mogę?>.< Nic to- rzekł Pan Bóg – zleź tylko z pieca>. Usłuchał młodzian i złazi z pieca, a taką siłę wnet w sobie poczuł, jak gdyby nigdy nie był kaleką. Poszedł zaczerpnął kwasu chlebnego. -<Masz pij staruszku> do gościa rzecze. Lecz Pan Bóg mówi: < Ty sam pij wprzód>. Co gdy uczynił, Pan Bóg go pyta:< Jakże się czujesz, czy lepiej teraz?> <O- rzecze młodzian –tak mi jest dobrze, jakbym na nowo na świat się zrodził>.<Więc przynieś kwasu i wypij jeszcze>. Gdy wypił, Pan Bóg pyta znowu:< Czy wielką siłę Uczuwasz w sobie?. <Taką mam siłę- młodzian odpowie że gdybym znalazł słup tak wysoki, co jednym końcem w niebo by sięgał, to bym przewrócił niebo i ziemię>. <O to za wiele>- rzecze Pan Bóg – musisz raz jeszcze kwasu się napić!> Usłuchał młodzian i tym sposobem, połowę siły swojej utracił. <Teraz, rzekł Pan Bóg – idź w świat, mój synu, i siły swojej użyj na dobro; idź zło wytępić, co się tu pleni, zasiane ręką mocy piekielnych, a ja cię w pracy pobłogosławię i przygotuję w niebie nagrodę. To rzekłszy wyszedł i znikł w oddali. Wówczas to poznał chłopak zdumiony, że to był Pan Bóg.
Śród leśnej głuszy, rodzice chłopca zajęci byli uprawą roli, którą karczować, a potem kopać z trudem musieli. Już słonko dobrze wzniosło się w górę, więc się zbierają by wrócić do dom, spożyć śniadanie i począć trochę. Wtem patrzą –zdala ktoś ku nim kroczy, niesie dzban spory i bochen chleba. Zrazu sądzili, że to ktoś obcy mimo, na swoje pole pośpiesza. Lecz, gdy się z blizka jemu przypatrzą, stają zdumieni nie wierząc oczom, bowiem w tym pięknym, dzielnym młodzieńcu, chorego syna swego poznają. <Tyżeś to Janku?>- ojciec zawoła. Ten mu się do nóg rzuca wzruszony, a potem matce w objęcia pada, całuje, płacze z radości i o <Staruszku> im opowiada. Dziwią się wielce tej wieści, lecz widząc jawne oznaki cudu, klękają społem i wznosząc dłonie, dziękczynne modły ślą ku niebiosom. i, gdy już spożyli skromne śniadanie, rodzice Janka usiedli w cieniu ażeby chwilkę zdrzemnąć po trudzie, on zaś z zapałem wziął się do pracy. Odwieczne drzewa zginał ku ziemi i jakby jakie wątłe krzewiny, rwał z korzeniami ścieląc jak snopy. Takim sposobem, w ciągu godziny ogromny kawał lasu oczyścił. Potem rodziców swoich obudził, uścisnął czule i tak im rzecze: <Rodzice mili! Patrzcie do czego syn wasz jest zdolny. Więc się nie dziwcie, że was porzucę, bo mi tu ciasno! Pójdę w świat, zwalczać nieczyste siły, co tyle złego czynią wśród ludzi. Dajcie mi przeto konia swego, bo to jest rumak, koń bohaterski i błogosławcie syna na drogę> Zrobił łuk, strzały, miecz wykuć kazał taki ogromny, że go najwięksi siłacze z ludu ruszyć nie mogli. Tak uzbrojony padł ojcom do nóg, a otrzymawszy błogosławieństwo, ruszył przed siebie z otuchą w sercu. Jedzie dzień, tydzień, miesiąc, rok może, gór siedem minął , siedem rzek przebył, aż się zatrzymał gdzie sine morze, brzegi dziewiczej puszczy podmywa. Ziemią tą władał okrutny Świstun. Był to wielkolud olbrzymiej siły, co gwizdał z taką piekielną mocą, że gdy ku morza gwizdnął obszarom, wnet fale groźnie pod niebo trysną, ryczą spienione, o brzegi tłuką i setki statków rybackich chłoną. Gdy zaś na lasy gwizdnął szumiące, gną się stuletnich dębów konary, a zwierz wszelki, również i człowiek martwy upada. Miał on swój pałac cudnej budowy, z drogich kamieni srebra i złota, lecz zwykle na trzech siadywał dębach, które opodal w jeden rząd rosły, bo z nich mógł objąć okiem szmat świata i dojrzeć zali mu co nie grozi. Tego olbrzyma Janek Bohater naprzód ze świata zgładzić zamierzył. Wjechał więc w puszczę ciemną, straszliwą i śmiało kroczy kędy w oddali świst i ryk straszny lasem potrząsa. Przeczuł znać Świstun, że rycerz taki, na jego życie nastawać jedzie. Więc zebrał całą swą moc piekielną i gwizdnął w Janka Rycerza. Ten aż się zachwiał na swym rumaku, lecz się nie uląkł i rusza dalej. Świstun raz wtóry gwizdnął straszliwie, aż się las cały pokotem ściele i Janka pośród powału grzebie. Gdyby nie jego niezmierna siła, jużby tu znalazł kres swego życia. Lecz on strząsł z siebie stuletnie sosny, jakby to były leszczyny krzaki i jednym susem dzielnego konia wprost przed obliczem olbrzyma staje. Czując śmierć swoją, Świstun wzniósł dłonie ,i zmiłowania u Janka prosi. Janek nie słucha, lecz łuk naciąga. Zwinęła strzała i wskroś przeszyty, olbrzym legł u nóg swego zwycięzcy. Ten go swym mieczem pociął na części i każdą w inną rozrzucił stronę. Wnet każda cząstka cudowną władzą zmienia swe kształty ,.porasta w pierze i wkrótce w miłą postać słowika, śpiewaka wiosny się przeobraża. Gdy to uczynił Janek Bohater ku pałacowi zwrócił swe kroki, tam pozabijał Świstuna dzieci, a pałac zburzył i zrównał z ziemią. Następnie w dalszą puścił się drogę. Jedzie znów tydzień, miesiąc, rok może, przebył rzek siedem, siedem gór minął, aż w środku drogi spotkał rycerza. W zbroi, z miedzianym hełmem na głowie, w ręku niósł taką ciężką buławę, że pewno ze sto pudów ważyła. Pyta go Janek: <Skąd idziesz, panie?> Ten odpowiada: <Od Obżartucha>. Jest to okrutnik szeroko znany, nigdy krwi ludzkiej i łez niesyty, a taki przytem żarłok i pijak, że już kraj własny cały ogłodził i zaczął grabić w sąsiednie kraje. Chciałem go zabić; walczyłem długo, ale pokonać zabrakło mi siły. Słyszałem żeś jest siłacz nielada, więc weź mą zbroję, hełm, weź buławę i idź zwyciężać tego potwora.> Janek nasz chętnie się na to zgadza i w zamian konia swojego daje, miecz , łuk i strzały i w drogę rusza. Szedł długo jeszcze, aż w końcu staje przed wielkim zamkiem, w którym panuje olbrzym straszliwy <Żarłokiem> zwany. Wchodzi nasz Janek śmiało w pokoje, kiedy <Obżartuch> za stołem siedzi. Widzi na stole, z całego wołu pieczeń się dymi, zaś wkrąg pieczeni pierogów, chleba ilość niezmierna i tuzin wielkich antałków piwa. Wszystko to olbrzym z kolei zjada i każdy kąsek piwem zapija <Daj mi jeść z sobą> Janek doń rzecze. <Czyś ty oszalał Żarłok zakrzyknie- toż dla mnie mało tego co widzisz Wynoś się radzę ., dopókiś cały, bo cię tu zaraz na miazgę zgniotę!> Wówczas zdjął Janek swój hełm miedziany i tak nim w głowę Żarłoka cisnął, że ta wraz z hełmem ścianę przebiła i gdzieś daleko z nim poleciała. Następnie Janek potomstwo jego pobił, i wszystko zburzył i zniszczył, a gdy dokonał tej ciężkiej pracy, powrócił do dom, do swych rodziców. I długie jeszcze lata w pokoju i bożem błogosławieństwie, a pamięć o nim i jego czynach, dotąd u ludu żywa została.
(stara pisownia)
Bibliografia
http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=21