Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Maria Jaroszewska-dzieciństwo w Jaśniszczach (1900-1905-12)

23.11.2008 20:51
opowiadania Marii Jaroszewskiej - nagranie ok. 1900
Wróć do spisu treści

Przyjazd do Jaśniszcz (1903)
Opowiadanie Barbary Pawłowskiej - córki Marii

Kiedy dziadkowie objęli zarządzanie Jaśniszczami i zamieszkali we dworze, pierwsza noc tam spędzona przebiegła dość szczególnie. Zostali obudzeni gwałtownym dobijaniem się do drzwi. Być może, ci co przyszli tej nocy, mieli przykre doświadczenia z poprzednim rządcą. Niewykluczone, że chcieli na wszelki wypadek dziadka zarżnąć. Babcia nie puściła dziadka na konfrontację. Wyszła odważnie sama i zawstydziła tym co powiedziała. Chłopi spuścili głowy i odeszli.
[]

Urodzenie (1905)
Opowiadanie Marii Jaroszewskiej zam. Topolnickiej

Jaśniszcze Urodziłam się w Jaśniszczach w 1905 roku, w czasie wielkiej burzy, 14 września to było, w niedzielę, o godzinie 10 wieczór. No i tam byłam do roku 1912. Ojciec był zarządcą, takim pełnomocnikiem u hrabiego Miączyńskiego, który przywędrował z Rosji, tam nakupił 12 folwarków. Ja tam byłam do siódmego roku życia.
Dom był bardzo podobny do domu Mickiewiczowskiego. Był parterowy, długi i rozbudowany na jedną i drugą stronę. W środku była taka weranda, podparta dwoma kolumnami białymi. Na około był ogród śliczny z dużymi drzewami owocowymi: tam dąb jakiś rósł i olcha rosła, duża taka, rozłożysta; i szło się do niego - bo podjazdu przy samym domu nie było - tylko trzeba było iść taką ścieżką dosyć długą do tej werandy, a naokoło było ogrodzenie.

Nauka chodzenia z babcią
Opowiadanie Barbary Pawłowskiej - córki Marii

Babcia (Bronisława) zajmowała się swoją matką Anastazją, która wymagała stałej opieki i pielęgnacji. Nie mogła chodzić i była zdana na wózek inwalidzki. Moja matka (Maria Jaroszewska) często uczyła się chodzić na wielkie skórzanej kanapie pod opiekuńczym wzrokiem swojej babci Anastazji, która siedziała na wózku i laską swoją ubezpieczała ją przed upadkiem na podłogę.
[]

Rozrabianie w kuchni
Opowiadanie Marii Jaroszewskiej zam. Topolnickiej

Chyba dwa lata miałam — jak ja poszłam do tej kuchni robić porządek. Jak ja pierwsze kroki postawiłam. Rodzice pojechali do kościoła, ze służącą razem, a ja zostałam z babcią, a babcia przecież się nie ruszała. A ja poszłam zabawę sobie zrobić. Babcia już była chora, ja kaszę pomieszałam z cukrem, ryż z mąką, usiadłam na ziemi, otworzyłam ten dolny kredens (taki długi był kredens w kuchni). Wszystko z puszek powyjmowałam. Babcia za głowę się złapała!

Pies w słonecznikach
Opowiadanie Marii Jaroszewskiej zam. Topolnickiej

Mamusia moja [Bronisława Stecka zam. Jaroszewska] lubiła bardzo kwiaty. I cała ta ścieżka była wysadzana: po jednej stronie ścieżki był jeden klomb, natomiast po drugiej drugi, a środkiem, po obu stronach tej ścieżki zawsze były sadzone piękne, duże, rozłożyste słoneczniki. To dawało tak cudny obraz przy słońcu! I raz, razu pewnego — a mój ojciec zawsze miał jakiegoś psa i był tam taki pies, prawdziwy taki, rasowy bernard, nazywała się Aza — i pewnego razu urodziły się jej małe psiątka. Śliczne. Śliczne, takie jak kłębuszki ... Ja mogłam mieć wtenczas dwa latka, chyba.
To pamiętam doskonale. Jak ona przyszła, z tymi dziećmi swoimi (miała ich, zdaje się, czworo) i — to było w południe — ojciec przyjechał na koniu na obiad, bo on z tego objazdu swojego zawsze jeździł (bo to było lato), a Aza ze swoimi dziećmi poszła na środek jednego klombu i rozłożyła się tam. A dzieci bawiły się naokoło tej matki. Strasznie to było śmieszne, ale babcia (mamusia moja) ojcu zrobiła straszną wymówkę, że zostawił bramę otwartą i ona weszła. No, ale jakoś ją wytransportowali, ale kwiaty były kompletnie zniszczone. Pamiętam, były takie śliczne, te… rosły… tam na tym klombie… lwie pyszczki się nazywały. I rezeda, i… no śliczne, w środku róże piękne, takie herbaciane. Ona to wszystko zniszczyła, bo się położyła. Ona była taka, jak ciele duża. No, a te małe psiaki, to się tak tulkały, tak po tym klombie. Ale to było śliczne.

Niania - Parania
Opowiadanie Marii Jaroszewskiej zam. Topolnickiej

Ja miałam taką nianię - Rusinkę. Parania miała na imię. Śliczna dziewczyna. Włosy miała piękne, czarne, aż do pięt, plecione w warkocze. Co sobotę myła sobie te włosy w takim ługu robionym z popiołu… tak. Popiołu drzewnego — nie węglowego, tylko drzewnego. No i była śliczna dziewczyna, i bardzo mnie lubiała, i ja ją okropnie lubiałam, ale ona do mnie bardzo dużo mówiła po rusku, tak że ja do tej pory umiem po rusku, właśnie. Tam się nauczyłam od niej.

Pies Dunaj w pałacu
Opowiadanie Marii Jaroszewskiej zam. Topolnickiej

A nie daleko nas, naszego domu był piękny pałac [Miączyńskich]. Piękny! Wojsko było tam, gotowały takie dwie kucharki w kuchni tej takiej — służbowej, ale to wszystko w tym pałacu się mieściło. No i, ja lubiałam tam pójść do tych kucharek. Gadały, śpiewały, i ja tam lubiałam zaglądać. Ale wyszłam, patrzę się, a Dunaj — Dunaj jest przy naszych drzwiach. Ten pies Dunaj się nazywał (czarny taki). I coś je z miski. No, ja tak podeszłam do niego i on się na mnie popatrzył i dalej sobie je. A babcia zauważyła… jak narobiła krzyku, bo się zlękła, że on się na mnie rzuci. Dopiero ten stróż, który miał opiekę nad nim… On się urwał z łańcucha. Urwał się. Lazł na dół z łańcuchem [niezroz.]. To duże czarne psisko takie, z włosami długimi. A on [stróż] nic nie mówił. Nic. On się [niezroz.]. Aha, ja go jeszcze za szyję trzymałam. Za szyję, jak on jadł i tam [niezroz.]. I nic mi [nie zrobił], tylko jadł.

Atakujący byk
Opowiadanie Marii Jaroszewskiej zam. Topolnickiej

A, byk. To my z Dundą [Maria Stecka c. Zygmunta]szły. Tam był taki wybieg dla byków. A tych byków było coś cztery. I oni często wypuszczali, ci stajenni. To specjalni byli stajenni do byków. No i, wypuszczali o dwunastej w południe. I, ja miałam czerwoną sukienkę i ona miała czerwoną sukienkę. I takeśmy sobie chodziły… A myśmy mieli psa dużego (to znowu nie tego [co wyżej], tylko innego takiego... takiego, który miał swoją budę. Ale on chodził; chodził sobie. Ale miał taką dużą budę. I ta buda tu stała — a tu rosło duże drzewo- nie wiem, co to za drzewo było - takie duże drzewo rosło, grube... i ta buda była tak przy tym drzewie.
No, myśmy poszli. I ja mówię: „Dunda , przecież tam — popatrz, co się dzieje! Byki chodzą po tej…”. A my nie widzimy tego stajennego nigdzie. Nagle, ten jeden byk… (to było ogrodzenie — one w takim ogrodzeniu były, ale niskim), jak ten byk zobaczył to czerwone (my nie daleko tej budy były), ruszył, a my do budy się schowały. Schowałyśmy się - tam duże takie wejście było - a ten byk poszedł, nie widział nas tu,... i poszedł za to drzewo — wiesz — i walił w to drzewo, jak mógł! A my tam siedziały. Jak by był tę budę rozwalił…
Nie daj Boże! - to było by po nas. Dopiero ten stajenny zobaczył, co się dzieje. No i, jeden, drugi przylecieli. Oni mieli takie drągi, takie kugle do nogi, a tutaj mieli takie sznury — sznury powiązane na ten…, i na końcu jakieś [haczyki], bo każdy miał z tych byków osadzone takie kółko. Jak za to kółko złapał, a oni umieli to robić…
No i, złapał go rzeczywiście za to kółko! No, to straszny był [byk], straszny!

Jazda saniami
Opowiadanie Ewy Niewaldy córki Marii

Kiedy moja mama [Maria Jaroszewska, zwana dalej "babcią"] była mała jeździłam saniami. Dziadzio - jej ojciec nakładał na siebie bundę. Było to wielkie płaszczysko podbite czarnym, długowłosym baranem, którego babcia się bała. Płaszcz ten pokryty był stalowej barwy suknem zamykany przez nakładanie poły na połę. Oczywiście do tego stroju należały buty z futra i czapa. Na sanie nakładało się duży prostokątny błam futrzany,(z którym mama nie pamięta już co się stało, może babcia sprzedała go w czasach głodu po I wojnie światowej) też z barana o długim włosie. Podbity takim samym stalowo-szarym suknem z błękitną aplikacją na brzegach. Haft, czy krajka ? - nie wiadomo. To coś było ogromne i kładło się na sanie wyrzucając jedną stronę na siedzenie a bokami owijając wszystkich co siedzieli w środku. Babcię sadzano zawsze między nogi, gdzie było najcieplej i gdzie wystawały jej tylko oczka i nosek.

Śniegi w Jaśniszczach były przeokropne. Jak ściana z jednej i z drugiej strony, aż ciemno, tylko dzwoneczek dzwonił, i konie parskały, i szurały płozy sań i pokrzykiwał stangret na koniki. W Podkamieniu ojcowie Dominikanie mieli klasztor i chętnie utrzymywali stosunki towarzyskie z domem babci Broni i dziadzia Kazia, którzy zajmowali dworek jako rodzina pracująca w dobrach hrabstwa Miączyńskich. Ojcowie Dominikanie lubili wpaść na parę chwil po wigilii. Przyjeżdżał sam ojciec przeor i brat Sebastian, bardzo stary i gruby, który małej Marysi przywoził zawsze kilka pomarańczy jako symboliczny prezent pod drzewko.

Wakacje w Rajtarowicach
Opowiadnie Marii Jaroszewskiej

A raz znowu, na wakacjach, jak byłam u cioci Frani (Franciszka Stecka zam. Giebułtowska), spałam w osobnym takim pokoju. Sama. Dunda spała z matką (Antonina Toman, zam. Stecka), a ja sama spałam. A był tam we wsi, w Rajtarowicach, taki chłopak. Miał źle w głowie, chodził tak dziwnie. I nagle w nocy, ja się budzę: noc taka jasna, świeci księżyc a na oknie widzę taką postać. Wyciągnięte ręce ... On wylazł, proszę ja ciebie, na okno, bo to na parterze… Straszne! Wylazł na okno, stanął na parapecie i tak się rozłożył na nim ... szczęście, że było zamknięte ... bo byłby wlazł do mieszkania. Coś okropnego. Po tym ciocia chodziła i sprawdzała: „Masz zamknięte okno?” A drzwi pozamykała, wszystko zawsze pozamykała. A ciocia (Frania) była kochana bardzo.

Popielówny
Opowiadanie z drugich ust

Z dobrami hrabiego Miączyńskiego graniczyły dobra Popielów. Chociaż odbywały się uprawy to jednak majątek podupadał tak ze nie stać było właścicieli na opiekę nad murami granicznymi. Z okazałych obejść zostały jedynie szczątki i stojąca w polu okazała brama. Właścicielka dbała o zwyczaje staropolskie więc codziennie wieczorem stawała na ganku i wołała: "Janie, proszę zamknąć bramę". Jan posłusznie szedł i zamykał stojącą w szczerym polu bramę. We dworze mieszkały również dwie siostry. Dziewczynki te wszędzie chodziły razem a charakterystyczną ich cechą były dwa cieniutkie warkoczyki po bokach twarzy.

Przetwory w sadzie
Opowiadanie Barbary Pawłowskiej - córki Marii

Babcia (Marysia) opowiadała o pewnym człowieku, który posiadał sklep spożywczy we Lwowie i zwykł przyjeżdżać ze swoją rodziną jesienią, kiedy śliwki były już dojrzałe. Wiosną gdy nastawała pora kwitnienia, wybierał drzewa, z których potem zbierał owoce. Następnie rozbijali namiot, układali palenisko i w przywiezionym w tym celu wielkim kotle smażyli powidło.
[Pawłowska Barbara, Życie jest walką, Kraków 2011]

Dwór polski na podstawie pamiętników

Komentarze (2)

12.05.2010 21:46
czy można uzyskac więcej informacji o nianii Paranii, w jakim okresie żyła,czy miała dzieci.
20.12.2013 11:12
Niestety - nic więcej nie wiadomo na jej temat - jest na Forum lista mieszkańców z Jaśniszcz - ale z innego okresu. Parania - czyli zapewne Parascewia.