Jak diabeł Czarciwąs od sernickich wieśniaków sprytu się uczył
Był sobie w piekle diabeł z wąsem zawadiacko podkręconym. Wielkiego ważniaka udawał, ale lichy to był syn piekieł. Gapowaty, mało rozgarnięty, więc nawet najgłupsze diabły wyśmiewały się z niego. I nie pomogło groźnie brzmiące imię - Czarciwąs - jakie sobie przybrał. Ciapa, i tyle. Nie mogąc dłużej z takim gamoniem wytrzymać, wezwał kiedyś Czarciwąsa na rozmowę sam Lucyfer.
- Słuchaj, no, ty niedojdo piekielna! Nie mamy tu z ciebie wiele pożytku. Eleganta udajesz, czarciego wąsa podkręcasz, wyglądem nadrabiasz, ale pomyślunek masz mizerniutki. Ciamajda jesteś i oferma. Do czego się tylko zabierzesz - wszystko spartaczysz. Za grosz sprytu nie masz, skoro nawet głupiego Jakuba co to się z niego całe Serniki śmieją i okolica nie potrafiłeś omamić i do piekieł sprowadzić. Jeśli tak dalej pójdzie, to chyba za karę w niebie wylądujesz...
- Oj, tylko nie to, wielmożny Lucyferze! - zajęczał diabeł. - Wszystko zniosę, najgorsza robotę w piekle będę odwalał, smołę i siarkę woził, popiół wygarniał, ale na niebo mnie nie skazuj!...
-Dobrze. Dam ci ostatnią szansę. Idź na ziemię, spróbuj tam nauczyć się sprytu, żebyś go miał choć za grosz. I to nie byle jakiego sprytu. Diabelskiego! Pojmujesz, piekielna ofermo? No to ruszaj!
Powlókł się diabeł na ziemie srodze strapiony. Bo przecież nie rzekł mu Lucyfer, od kogo ma się tego sprytu uczyć? Łaził więc, kręcił się po nadwieprzańskich polach i łąkach, po lasach i chaszczach, ale zwierzęta od niego uciekały, więc nawet z nich zachowania nie mógł wywnioskować, czy są sprytne, czy nie.
Wszedł wreszcie na szerokie łąki w okolice Sernik. Położył się zmęczony na wzgórku, gębę wąsatą do słonka wystawił i z żalem piekło rodzinne jął wspominać. Miło tam, ciepło, wesoło, a tu smutno i samotnie.
Nagle stękanie jakoweś posłyszał. Patrzy, a tu stary chłop idzie, wór ciężki na plecach dźwiga. Chłop co i raz przystaje, schyla się, podnosi kamień polny, do wora chowa i dalej rusza. A stęka co niemiara.
-Dzień dobry gospodarzu - zagadnął chłopa diabeł przymilnie, bo pomyślał, że może od niego czegoś się na temat sprytu dowie. - Cóż to robicie takiego?
-A ktoś ty poczwaro szkaradny? - spytał chłop miast odpowiedzi.
-Jam diabeł Czarciwąs. W specjalnej misji mnie tu z piekła przysłano, żebym się sprytu za grosz nauczył - powiada przygłupie diablisko, bo jakoś tam zapamiętało Lucyferowe powiedzenie - A nie pomoglibyście mi w tym, dobry gospodarzu?
-Nie mam czasu - odburknął chłop. - Roboty mam huk. Nie widzisz, kamienie na budowę piwniczki zbieram, więc mi nie przeszkadzaj, głowy nie zawracaj.
-Gospodarzu, a jak bym wam pomógł w tym zbieraniu, to nauczylibyście mnie sprytu?
Przystanął chłop i nad propozycją diabła zastanawiać się zaczął. Niby to z mocy siły nieczystej korzystać nie należy, a może to i grzech będzie, ale worek coraz cięższy i plecy bolą coraz bardziej, a kamieni uzbieranych jakoś bardzo mało. Więc - myśli stary Marcin, bo to on był właśnie - więc niech diabeł popracuje. Niech kamieni zbiera, a potem - dla wszelkiej pomyślności - pryzmę wodą święconą się skropi i będzie galanto.
- Zgoda - powiada. - Uzbieraj mi cztery fury kamieni, a ja ci za to pokażę co to jest spryt...
Przez cztery dni tyrał diabeł jak szatan. I chociaż wiosenne słonko przygrzewało, skowronki na diabelskiej łące świergotały, a Wieprz pięknymi zakolami płynący srebrzyście migotał i do ochłody zachęcał, Czarciwąs od świtu do zmroku kamienie zbierał, worek ładował, dźwigał, aż pryzmę wielką za stodołą Marcina usypał i na jej szczycie największy kamień - jak trzy bochny chleba - położył.
- Zrobiłem swoje - rzecze do chłopa. - Teraz pora na naukę sprytu.
- Co się rzekło, to się rzekło - zgodził się stary Marcin.
- Chodź tu i uważaj dobrze. Ja położę swoją rękę na tym wielkim kamieniu, a ty ściśnij mocno swoją pięść i walnij nią, ile tylko masz siły w moją rękę.
- Coście gospodarzu - zdumiał się czart. - Przecież ja ciebie trzasnę z diabelska mocą, to wam rękę na miazgę roztłukę!
- Nie mędrkuj mi tu, tylko rób co ci rzekłem, bo inaczej nigdy nie dowiesz się, na czym polega spryt. Więc wal, czarci pomiocie!
- Dobrze. Zaczynamy. - Położył Marcin swą wielką spracowaną dłoń na największym kamieniu i mruga do diabła.
- Wal ile siły!
Wziął Czarciwąs zamach ogromny, jakby wołu pięścią chciał ogłuszyć. Ogonem dodatkowo o ziemię się zaparł, ścisnął pięść i z całej diabelskiej mocy na Marcinową dłoń opuścił. Ale stary w ostatniej sekundzie dłoń cofnął i czart w goły kamień trzasnął, aż echo po okolicy poszło, a kamień na drobne kawałki się rozleciał.
Zawył diabeł wściekle, łapsko stłuczone ścisnął, i do Wieprza co tchu śmignął, żeby mu chłodna woda boleść ukoiła. Za nim biegł śmiech Marcina i jego słowa:
- Widzisz ty czarci synu na czym polega spryt!
A gdy całkiem wydobrzał, postanowił sprawdzić, czy dobrze istotę sprytu pojął. Ruszył więc znad rzeki w stronę wsi i na miedzy spotkał drugiego mieszkańca Sernik, Mateusza, który wielce zafrasowany siedział.
- Hej, gospodarzu, czy wiecie co to jest spryt? - zapytał bo koniecznie chciał się upewnić, czy Marcinową naukę dobrze pojął. Spojrzał Mateusz na diabła i powiada:
- Nie w głowie mi rozmowa z tobą, skoro frasunek mam wielki. Jakby mi kto poradził, to mógłbym potem z tobą i o sprycie pogadać, ale nie teraz.
- Jakiż to frasunek?
- Widzisz, koń mi padł, a do zaorania jeszcze kawał pola zostało.
- Pomogę wam, gospodarzu, a potem wy mi o sprycie wyklarujecie.
Zaprzęgł Mateusz diabła do pługa i myśli: pewnie chcesz mnie oszukać ty diabelskie nasienie, ale ci się nie uda! Nie na głupiego trafiłeś!
Ze trzy dni orał chłop w diabła jak w konia. Nie żałował, batem biesa okładał, a do jedzenia sieczkę z odrobiną owsa dawał. Schudło diablisko, jeszcze bardziej szczerniało, ale wreszcie pole razem zaorali.
- To teraz o tym sprycie - domagał się diabeł.- Wiecie, co to jest, czy nie?
- No, niby wiem, niby nie wiem - powiada wykrętnie chłop, bo nie wie do czego Czarciwąs zmierza.
- To ja wam praktycznie pokażę.- Mówi diabeł, rad, że będzie mógł swoją wiedzę sprawdzić - Macie tu gdzie jaki kamień? Ale kamienia nigdzie nie było, jak na złość, choć obydwaj się rozglądali.
- Trudno - zdecydował czart - nie ma kamieni, to trzeba inaczej. Zaraz go czymś zastąpimy. Uważajcie gospodarzu. Ja położę swoja rękę na głowie, a wy ile macie siły, walnijcie mnie pięścią w tę rękę.
- Dobrze -mówi chłop - grzmotnę solidnie, ale nie będziesz miał żalu, jeśli cię łapa zaboli? Nie oddasz mi? Nie będziesz się mścił?
- Nie będę miał żalu i nie oddam ci.
- Diabelskie słowo honoru? - Upewnia się Mateusz.
- Diabelskie. Z samego dna piekła!
- To kładź rękę na łbie.
Pochylił się diabeł, rozkraczył, dłoń na głowę założył i woła:
- Wal!
Chłopu dwa razy nie powtarzać. Popluł w garść, zamachnął się szeroko i z całej siły pięść na czarci łeb spuścił, bo diabeł - pomny sztuczki, jaką mu Marcin pokazał - w ostatniej chwili łapę cofnął.
Padł czart na świeżą rolę, jak piorunem rażony. Zarył nosem głęboko w bruzdę, rogi - niby widły - w skibę mu się wbiły, do gęby pełno ziemi się nabrało. Po chwili wstał, ogon pod siebie - jak zbity psiak - podkulił i trzymając się za obolały łeb prosto przed siebie ruszył. Chyba musiał jednak o swych przygodach w piekle opowiedzieć, bo od tamtego czasu wszystkie diabły skrzętnie Serniki omijają. Także od tamtego czasu znalezione w polu odłamki kamieni okoliczni mieszkańcy diabelskimi krzesańcami nazwali. Chyba też wówczas powstało powiedzenie, że sprytny chłop nawet diabła potrafi w konia zrobić...
Monastyrski A.