Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Podania,legendy,opowieści cudowne z lat dawnych na Podlasiu

30.11.2008 17:26
Podania ,legendy i opowieści cudowne z lat dawnych na Podlasiu

Bagiennik -demon niższego szczebla.
Baśń o księciu i królewnie
Baśń o złej królowej i zaczarowanych skarbach
Białowieska
Bocian
Boćki
Bogini wiosny
Brzezicki
Chrzciny we wsi
Czarna Dama
Diabelskie lusterko
Dlaczego Dobry Las jest Dobrym Lasem
Dobra śmierć
Dom
Duch Bieluch
Duch puszczy
Duma Jaćwinga
Dusza Towarzysza Chorągwi
Grad
Góra przy której straszy
Góra Zamkowa w Drohiczynie
Herb Lublina z Koziołkiem
Historia Sanktuarium Studzienicznej
Jak Ali Popławski z upiorami się barował
Jak Boczarski na Młynie
Jak diabeł Czarciwąs od sernickich wieśniaków sprytu się uczył
Jak na wigilię dzik rozmawiał ludzkim głosem
Jak powstał Augustów
Jak św. Onufry konie odnalazł
Jak Zuzka z Sernik prześwięciła diabła Okowitę
Jaś Grajek i królowa Bona
Jezioro duchów-coś o zakochanych.
Kamienna Baba
Kamienna Córka
Kamień nieszczęścia
Klątwa Kozaka
Korczewska Legenda
Krypno.
Kurzętnik
Legenda mrożąca krew
Licho z Cieliczańskiego las
Łowcy Pereł
Mgła
Na początku był lin
Naznaczony Dzik
Niezwykła historia o Białym Rycerzu z Małego Płocka
O miłości młodego kameduły do córki rybaka, Wingryny
O Białej
O Cerkwi w Dubiczach Cerkiewnych
Czarnej Hańczy
O Czerwonym Borze
O Drzewie Krzyża Świętego
O duszach
O Farysie, duchach i gilotynie
O górze zamkowej
O jeleniu, który wskoczył do łomżyńskiego herbu
O Królowej Drzew
O królu Brzoście, jego trzech córkach i czarowniku Batalionie
O miłości młodego kameduły do córki rybaka, Wingryny
O Nettcie
O pieknej Jegli
O powstaniu Białej
O powstaniu kamiennej baby
O powstaniu Lipska
O Radziwille ,,Panie Kochanku"
O Surażu
O Tykocinie
O wyspie Kępa
O Zofii Filipowiczównej czary czyniącej
Piekielne wrota
Pierścień Orlicy
Piękna złotniczanka
Pobojna Góra
Powstanie Suwałk
Puszczyk
Sąd diabelski
Sen Leszka Czarnego
O Ojcu Ruszlu
Skarb templariuszy
Sum zwany Ślepcem
Śnieżna sowa
Światło życia
Święte miejsce
Święty Onufry na Podlasiu
Tajemnicze kurhany
Tajemniczy skarb
Topielica
Tunel śmierci
Ukryty skarb
Urocze oczy
Wesele zamienione w wilkołaki
Wizerunek
Wspólnota Traktorów
Zaklęte wesele
Zbójeckie dzieje Pysznego Janka z Czerwonego Boru
Złoto
Związana z kamedulskim klasztorem wigierskim
Zwierciadło Twardowskiego

Komentarze (100)

Strona z 5 < Poprzednia Pierwsza
24.03.2009 00:43
Boćki
Przed wielu laty pewien mieszkaniec Podlasia miał sen, sen był przyjemny ,śniło mu się uśmiechnięte , radosne dziecko w złotej kołysce ,które patrzyło mu prosto w oczy. Pod koniec marca ,gdy świat budził się z zimowego snu ,na słomiany dach jego ubogiej chaty przyleciał pierwszy bocian. U Macieja Skiby nadszedł trudny okres ,zapasy jedzenia były wyczerpane a rozpoczęty przednówek nie pozwalał na gromadzenie i zdobywanie nowej żywności. Wobec tego ,rodzina żywiła się zacierkami na chudym mleku, kapuśniakiem i ziemniakami. Tej samej wiosny los obdarzył Macieja potomkiem, zdrowym i dorodnym synem. Cieszył się ,bo była to pociecha i nadzieja na przyszłość. Zgodnie z tradycją na chrzcie nadano mu imię po ojcu. Po dwunastu latach ,nad okolicę nadciągnęło morowe powietrze. W krótkim czasie chłopiec stracił rodzeństwo i rodziców, okolica się wyludniła. Maciej ruszył w świat, był przerażony. Pierwszy raz zobaczył inny świat aniżeli ten w którym do tej pory żył. Doszedł do miasta ,ale ludzie wydali mu się obcy ,a ponieważ nie miał żadnego fachu ,to i pracy nie znalazł. Ruszył w drogę prowadzącą do ojcowskiego domu. Zmęczony wędrówką ,usnął w swojej opuszczonej chacie, rano obudziło go wschodzące słońce i klekot bocianiej rodziny. Wyczerpany swoją wędrówką wstał z trudem ze swego siennika. Na gumnie zobaczył bezradne ,wystraszone pisklę i stojącego przy nim dużego bociana. Maciej wszedł na drabinę i włożył pisklę do gniazda ,wzdychając przy tym nad swoją dolą. Pomyślał sobie ,że świat jest taki piękny ,ludzie szczęśliwi tylko on nie potrafi znaleźć sobie miejsca na tej ziemi. Nie myśl o śmierci ,jeszcze dużo dobrego przed Tobą- Maciej przestraszył się ,że bociek gada. Nie bój się, od lat z ludźmi żyjemy, że każdy głupi nauczyłby się waszej mowy, a my nie głupcy, po całym świecie latamy, bez mapy, bez busoli. -Maciej rozżalony powiedział, że z nim już koniec, od kilu dni nic porządnego nie jadł, więc jak bociek chce coś powiedzieć ,to niech mówi i zostawi go w spokoju by mógł spokojnie umrzeć. Ty mi pomogłeś i ja Tobie pomogę. Nie trać nadziei.-bociek wskazał Maciejowi duży kamień i kazał tam kopać i obiecał , że zdobędzie wielkie bogactwo. Maciej wziął łopatę i zaczął kopać w miejscu ,które wskazał mu bocian. Faktycznie -wykopał skrzynię pełną złotych ,srebrnych i miedzianych monet. Z części tych monet , kupił najpotrzebniejsze przedmioty także,konia ,kilka krów i ostrożnie sięgał do znalezionego kuferka. Na jesieni pobudował sobie dom, o swoją ziemię dbał, więc plony miał dobre. Po pewnym czasie do wsi przybyli nowi gospodarze. Po kilku latach ożenił się z piękną dziewczyną i żyli szczęśliwie ,aż do starości. Wioska, którą stworzył jakby od nowa, istnieje na Podlasiu po dzień dzisiejszy i nazywa się Boćki .Legendy Podlasia
http://www.forum.suwalki.pl/index.php?topic=135.msg2506
24.03.2009 00:46
Jak Ali Popławski z upiorami się barował
Mało jest Tatarów na naszych kresach, kilka rodzin w Kruszynianach, Bohonikach, S okółce i trochę więcej w Białymstoku. Przed laty żyło kilka tysięcy .Osadnictwo tatarskie na Kresach Wschodnich rozpoczęła sie po szwedzkim potopie,po którym Polska wdała się w długą wyniszczającą wojnę z Turcją. Królewski skarbiec świecił pustkami, wojskom nie wypłacano żołdu Większość wojsk tatarskich przeszła na stronę Turków. Bunt Lipków doprowadził do wielu spustoszeń na zach. Ukrainie. Punktem zwrotnym okazało się zdobycie przez Jana III Sobieskiego miejscowości Bar. W drugiej połowie XVII w król ogłosił amnestię dla muzułmanów, którzy zechcieli wrócić na służbę do polskiej armii. Jednak mijały lata ,a Skarbiec Rzeczpospolitej nadal był pusty i wtedy to wsie Kruszyniany, Łużany Nietupa, Bohoniki, Drahle, Malewicze, Popławce i wiele innych przeszło na własność polskich Tatarów -jako zaległy żołd. Ali otrzymał jeden z folwarków.Był to oficer slynący z odwagi, odznaczał się siłą fizyczną i nie mniejszym uporem. Dzięki swej pracowitości jego majątek stawał się coraz większy. Po kilku latach ożenił się z ubogą szlachcianką z rodu Popławskich. Żona Julia dała mu nazwisko oraz trzech synów...Niedaleko majątku Popławskich mieszkał Zbyszko ,którego ród otrzymał przywileje jeszcze za czasów Bolesława Chrobrego. Zbyszko zazdrośnie spoglądał na bogacącego się sąsiada. Wieczorami spotykali się w karczmie i po wypiciu kilku kielchów odgrażał się Alemu. Pewnej jesieni po takim pobycie w karczmie ,wracając do domu - zmarł na rozstajach dróg, niedaleko swej podpartej kołkiem chaty. Pochowano Zbyszka w rodzinnym grobie pod Sokółką Po tym wydarzeniu Alego zaczął prześladować pech. Konie rżały po nocach, najsilniejszy parobek zmarł a jego śladem poszło trzech dobrych kmieci Dopatrywano się w tych wydarzeniach złej mocy -mówiono ,że po wiosce grasuje upiór. Ludzie bali się po zmierzchu wychodzić z domów. Dalsze wydarzenia potwierdzały przypuszczenia ludności -w ciągu zimy zmarło kilkanaście osób [mężczyzn, kobiet i dzieci]Nikt nie mógł wyjaśnić przyczyny ich zgonów. Na wiosnę zakwitły kwiaty, łąki się pozieleniły, wierzby ukazały pierwsze kotki mimo to, wioska nadal traciła kolejnych mieszkańców, jedynie rodzina Alego jeszcze nie ucierpiała. Na początku kwietnia do wsi zawitał kanonik krakowski Maciej Olkusz. Gościny uzyczył mu Ali Popławski, opowiedział mu o trapiących ich nieszczęściach. Kanonik polecił im odkopać zwłoki ,uciąć głowy i umieścić je w nogach trumny .[posądzano, że wampir grasuje po okolicy] Rano rodzina Popławskich uzbrojona w kindżały i karabele ;żona zaś zaopatrzona w krzyż i wianek czosnku wyruszyła w kierunku Sokólki. Po drodze spotkała ich przykra przygoda-oś drewnainego koła od wozu pękła i musieli zatrzymać się u kowala w Kundzinie; z tego powodu na cmentarz w Sokółce dotarli dopiero po zmroku, gdy upiory nabierały sił. Nie wiadomo ,która broń była najskuteczniejsza, fakt ,że pamięć o bitwie z upiorami na sokólskim cmentarzu do dziś dnia jednak zachowała się w ludowej gawędzie. Zbyszka odkopano i co nie było zaskoczeniem -po kilkumiesięcznym złożeniu w ziemi ,zwłoki były nie naruszone. Po tej bitwie zło ze wsi odeszło, a rodzina Popławskich dochowała się kolejnego potomstwa-córeczki o wyjatkowo jasnej karnacji ,co było dziwne jak na ''smagolicego'' ojca.
http://www.forum.suwalki.pl/index.php?topic=135.msg2506
24.03.2009 00:48
Licho z Cieliczańskiego las
Las Cieliczański to fragment Puszczy Knyszyńskiej ,od 1990 r rezerwat przyrody o powierzchni trzysta siedemdziesięciu hektarów.
Przed wieloma latami ludzie mieszkający w okolicy aktualnego rezerwatu żyli z darów lasu. Rolnictwo i hodowla zwierząt nie były tu jeszcze znane.W jednej z chat mieszkała w skromnym domu samotna wdowa, trudniła się leczeniem ludzi , odczyniała uroki ,trudniła się zielarstwem i czarami. Nadeszła póżna jesień, dnie stawały się coraz krótsze, pogoda była zmienna -na przemian padał deszcz ,to znów śnieg ;ponury krajobraz ożywiałay owoce kalin, jarzębin i głogu.Las szykował się na nadejście zimy.To samo robili mieszkający tam ludzie. Wyruszyli do lasu by uzupełnić zapasy opału na zimę. Między nimi był syn starosty ,jak przystało na przyszłego przywódcę ,wybrał do ścięcia najwieksze drzewo. Spadający świerk spadając uderzył młodzieńca prosto w serce. Zielarka próbowała udzielić mu pomocy ,czyniła nad nim różne zaklęcia, jednak nic to nie pomogło i wkrótce młodzieniec zmarł. Zrozpaczony ojciec cały swój ból i żal skupił na zielarce. Wygnano kobietę z osady a jej dom spalono. Kobieta wyruszyła do puszczy, gdzie szukała schronienia, od tego czasu w osadzie zaczęło się żle dziać.-Zapasy przygotowane na zimę zaczęły się psuć. Polowania na które wyruszno ,kończyły się niepowodzeniem. Mało tego ludzie zaczęli chorować, pojawiały się w osadzie coraz częściej pożary ,na domiar złego obluzowane ostrze topora zabiło córkę starosty, jednym słowem nieszczęścia się mnożyły. Na początku stycznia w okolicy osady zaczęto widywać brzydką kobietę z jednym okiem i to na środku czoła.[ponoć tak wygląda licho] Wczesną wiosną ludzie wynieśli się z osady w inne okolice, las opustoszał. Podobno licho nigdy nie śpi i zawsze pragnie szkodzić ludziom. Kto może jednak wiedzieć ile w tym prawdy? Stugębna plotka jednak wciąż głosi ,że w styczniowe , wietrzne noce lepiej jest się nie zapuszczać do Cieliczańskiego Lasu
http://www.forum.suwalki.pl/index.php?topic=135.msg2506
24.03.2009 01:24
O Czarnej Hańczy
W XII w wielki książę litewski Trojden chętny zdobycia jak największych łupów napotkał na niepowodzenia. Cofał się przed Mazurami którzy skrzętnie bronili swoich ziem. Trojden postanowił podążać w stronę północy, sądząc ,że odzyska swoją pierwotną siłę i przynajmnej z jakim takim honorem odprowadzi niedobitki rycerzy do koszar.Dotarli do Puszczy Uholskiej,w tych rejonach książę odzyskał swoją stanowczość. Gana cze powiedział do swoich rycerzy ,oni powtórzyli te słowa za swoim przywódcą.Oznaczało to: dosyć,tutaj.Decyzja Trojdena była skuteczna w dalszej walce,Mazurzy odczuli opór napastnika,po naradzie zdecydowali się na odwrót.Książę litewski podążał coraz dalej w puszczę.Jego słowo wypowiedziono z zaciętością ,oznaczało jego determinację i wielką wolę władcy- pozostało w pamięci na zawsze.Pierwsi osadnicy mazurscy wspominając je odczuwali lęk i szacunek,a ponieważ wypowiadano je nad brzegiem rzeczki ,pozostały w nazwie owego strumienia. Gana cze ,hana cze,hancze -Wymawiali ludzie przez długie lata ,nieznając ich znaczenia,po latach w twardym języku mazurskim przekształciło się w nazwę Hańcza. Przez dziesiątki lat ludzie dziwili się ,że woda w rzece różni się od wód z innych pobliskich rzek. Woda w Hańczy przybrała ciemny kolor.I mimo,że woda w Hańczy była bardzo czysta i bardzo łatwo można było dostrzec dno rzeki ,jednak woda miała kolor ciemny. Dlatego nazwana rzekę czarną i tak powstała nazwa Czarna Hańcza . Jak podaje legenda ,w rzece prano bieliznę,pojono bydło,puszczano wianki ,jednak Czarna Hańcza przetrwała do dni wspólczesnych i nadal jest jedną z najczystszych rzek w Polsce.
''Legendy ,podania i baśnie Suwalszczyzny- J.Kopciał''
24.03.2009 01:28
Korczewska legenda wiąże się z jednym z parkowych stawów. Dawno temu, gdy ludzie byli bardziej pobożni miejscowe diabły popadły w wielka niełaskę u samego Lucypera. Władca ciemności sztorcował polskie diabły za lenistwo i zaniedbania w dostarczaniu do piekielnych czeluści słowiańskich duszyczek. Biesy zebrały się na Łysej Górze i po burzliwych obradach za radą samego Boruty uradziłyby zbudować kościół. Po zachodzie słońca zabrało się na terenie ówczesnego korczewskiego parku mnóstwo biesów. Przybyły czorty z najodleglejszych zakątków Rzeczpospolitej by wspólnym wysiłkiem postawić kościół na tyle okazały by wieże budynku widać było z najodleglejszych zakątków powiatu. Zanim zapiał trzeci kur dzieło było skończone. Fałszywym plebanem diabelskiego kościoła został sam Rokita odznaczający się przyjemną powierzchownością, darem wymowy oraz dobra znajomością chrześcijańskiego obrządku. Przez pewien czas wszystko toczyło się zgodnie z diabelskim planem. Dzwony wytopione w kotłach ze smoła wydawały wielce przyjemne brzmienie ściągając do nowej parafii wiernych z najodleglejszych zakątków korczewskich włości. Organy w trakcie nabożeństw grały tak pięknie i słodko, że ludzie niezbyt uważnie wsłuchiwali się w kazania i nie dostrzegali przeróżnych odstępstw od chrześcijańskiego obrządku.
Najwięksi grzesznicy dostawali tu rozgrzeszenie, nawet bez konieczności odbycia jakiejkolwiek pokuty czy zadośćuczynienia. Diabły triumfowały a kolejne chrześcijańskie duszyczki trafiały do kotłów bulgoczących gotującą się smołą. Rzecz trwała by nie wiadomo jak długo gdyby nie pojawił się w okolicy uczony w Piśmie scholastyk. Profesor teologii od razu zorientował się, że w parafii dzieje się coś nie dobrego. Po kilku dniach śledztwa, uczony nabrał pewności, że parafie opanowały biesy. Uzbrojony w brewiarz, święconą wodę i kropidło scholastyk zaczaił się o świcie pod kościelnym murem by przyłapać diabły za dnia, gdy ich moc nieco słabnie. Pierwszy z furty kościelnej wytoczył się Erazm pełniący funkcje kościelnego. Był to czort wyjątkowo szpetny o czarnym pysku cały porośnięty zmierzwionymi kudłami. Bies jeszcze nie wytrzeźwiał do końca po całonocnej pijatyce i zapomniał się obuć. Widok kopyt pozbawił scholastyka ostatnich wątpliwości, co do dziwnej parafii. Profesor wyskoczył zza węgła kropiąc diabła obficie świeconą woda wypowiadając jednocześnie łacińskie egzorcyzmy. Czort w popłochu rzucił się do ucieczki sadząc wielkimi susami w kierunku najbliższego wejścia do piekieł. Scholastyk ruszył bez zwłoki na dalsza krucjatę. Pozostałe biesy zastał jeszcze w pieleszach. Zaskoczone całkowicie towarzystwo próbowało salwować się ucieczką, lecz wypowiadane wielkim głosem egzorcyzmy nie pozwalały im na skuteczny odwrót. Po chwili kościół, dzwonnica a nawet kamienny mór zaczęły się kruszyć i zapadać pod ziemie. W miejscu dawnej budowli zawirował bełt wodny formując niewielki staw. Po dziś dzień można usłyszeć w wietrzne jesienne noce nie zrozumiałe słowa dobywające się z toni wodnej. Uwięzione diabły wciąż próbują odprawiać swoje nabożeństwa w nadziei złowienia choć jednej naiwnej duszyczki.
http://209.85.129.132/search?q=cache:oH ... =169&gl=pl
24.03.2009 01:33
Kurzętnik
Był koniec XIII wieku, gdy kapituła chełmińska postanowiła w miejscowości Kurzętnik wznieść zamek dla obrony dóbr biskupich przed najazdami Litwinów. Na szczycie wysokiego morenowego wzgórza, panującego nad okolicą, a mającego u podnóża rzekę Drwęcę, wzniesiono silną warownię. Budulcem były głazy narzutowe, których do dziś nie brakuje w okolicy, i cegła. Narys obwodowych murów obronnych wytyczona w formie nieregularnego wydłużonego prostokąta. Jeden z krótszych boków zakończoną obronną wieżą, pełniącą również funkcję domu mieszkalnego. Obroną dwóch dłuższych boków wzmacniały baszty. Niebawem twierdzę tą zajęli Krzyżacy, widząc w niej ważny punkt oparcia dla łupieżnych wypraw na ziemie litewskie. W lipcu 1410r., pod osłona zamku zgrupowano znaczne siły zakonu pod dowództwem Wielkiego Mistrza Ulricha von Jungingena, zagradzając przejście wojskom Władysława Jagiełły. Te ostatnie, wobec możliwości z flanki, zmieniły kierunek marszy na Grunwald, gdzie stoczono historyczną bitwę.
W roku 1414 Kurzętnik zdobyli Polacy, nie oparła się im również chroniąca osadę forteca na wzgórzu. Zmienne koleje walki spowodowały ponowne zajęcie zamku przez Krzyżaków, którzy - musieli się za zbrojne opowiedzenie się okolicznej ludności za powrotem w granice Polski - spalili wszystko co się dało spalić i zniszczyć. Polska załoga wojskowa powróciła do zamku w 1465 r. Umocnienia odbudowano i Kurzętnik pełnił ważną funkcję północnej strażnicy. Podczas najazdu wojsk szwedzkich w roku 1656 zamek został tak zdewastowany, że nie podjęto już decyzji o jego odbudowie. Od tego czasu popadł w ruinę.
Okoliczna ludność jest zdania, że zamek w Kurzętniku był połączony podziemiem z warownią w sąsiednim Bratianie, gdzie również zachowały się szczątki średniowiecznych murów obronnych, a na fundamentach i przyziemiu budynku zamkowego postawiono młyn. Oprócz czytelnego zarysu umocnień, fragmentów murów obronnych i ścian budynków, zachowała się pamięć i legendy o tajemniczych zdarzeniach jakie przed laty miały tu miejsce. Otóż na zamku kurzętnickim była podobno więziona jakaś księżniczka, zagarnięta podczas jednej z wypraw wojennych. Przywieziono również posąg tej pięknej panny - wielką ilość złota kosztowności, bogatą zastawę stołową i wiele innego dobra. Skarby te złożono w zamkowych podziemiach. Przed podziałem łupów jeden z żołnierzy- rabusiów zaszedł cichcem do lochów próbując uszczypnąć coś więcej dla siebie, gdy wtem chwyciła go za ramię potężna kosmata łapa i odrzuciła daleko. Przerażony uciekł z krzykiem na dziedziniec. Do lochów rzucili się następni, jednak drzwi, za którymi były ukryte skarby , nie można było otworzyć. Gdy próbowano je wywarzyć, zawalił się przed nimi strop. Gdy próbowano wybierać kamienie i cegły, spadły następne, aż zapadł się cały korytarz. Zniknęła też księżniczka.
W okolicy opowiadają, że jeśli nawet i teraz ktoś w ruinach zamkowych znajdzie jakiś cenny przedmiot i zabierze go do domu - w nocy pojawia się czarna łapa i odbiera łup. Tajemniczy strażnik księżniczki pilnuje jej skarbów...
źródło: "ZAMKI I TWIERDZE W POLSCE- histora i lewgendy" Ryszard Rogiński
24.03.2009 01:49
O Farysie, duchach i gilotynie
W okolicach Opola Lubelskiego można usłyszeć legendę, że w powstaniu styczniowym wspierał Polaków w bitwach pod Chruśliną (koło Urzędowa) tajemniczy jeździec spowity we wschodnie szaty. Wielki ponoć, biały, z uniesioną szablą. Peleryną zasłaniał pół nieba. Umykały przed nim setki wystraszonych Kozaków. Polacy pokonali Moskali pod Chruśliną dwukrotnie. (...) Jeździec spod Opola posiada imię. Brzmi ono Farys. Twierdzi tak, choćby Jan Raczkowski, rolnik z tamtych stron. Dla wielu to imię nie jest obce. Nosi je też znany bohater poematu Mickiewicza i wierszy Słowackiego. Ale Jan Raczkowski, przewrotny ludowy myśliciel, jak też inni ludowi gawędziarze, nie potrafi wyjaśnić powiązań Farysa z okolicą. A historia, można rzec, zaczęła się we Francji... Dnia 30 czerwca 1794 roku w Paryżu została zgilotowana 26-letnia kasztelanowa Rozalia Lubomirska. W roku 1787 poślubiła Aleksandra Lubomirskiego, kasztelana kijowskiego, pułkownika (a niebawem generała wojsk napoleońskich), właściciela między innymi klucza opolskiego na Lubelszczyźnie. Kasztelan dla pięknej małżonki odrestaurował pałac w Opolu. Rozalia w nowym pałacu gościła sporadycznie. Kusił ją świat. (...)
Lubomirska latem 1793 wyruszyła na podbój Europy. Towarzyszył jej niewiele starszy Tadeusz Mostowski, kasztelan raciążski, działacz Sejmu Czteroletniego i powstania kościuszkowskiego, minister spraw wewnętrznych Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego, ale także krytyk literacki i wydawca. Rozalia była matką czteroletniej Aleksandry. Filip Mazzei, agent króla Stanisława Augusta, baczny obserwator poczynań Polaków na obczyźnie, donosił zgorszony, że obecność maleńkiej córeczki nie przeszkadza matce prowadzić wielce swobodnego trybu życia.
W czasie pobytu w Paryżu Lubomirska została aresztowana na rozkaz Rewolucyjnego Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego. Młodą księżnę sądzono za udział w spisku kontrrewolucyjnym. Trudno było wymyślić zarzut równie groteskowy.
Kasztelanowa była osoba piękną, niezwykłego temperamentu, spragnioną życia i rozrywek. Spisek, w który wplątano piękną Polkę, miał ponoć na celu uwolnienie nie lubianej francuskiej królowej Marii Antoniny. Ponadto zarzucono kasztelanowej lekceważące wyrażanie się o ludziach rewolucji.(...) Interpretacja kilku wyrwanych z korespondencji zdań przeprowadzona przez prokuratora, była dowolna i naciągana. (...) Ale piękna Rozalia pijała kawę także w towarzystwie Goethego. Wszędobylski agent Mazzei donosił królowi o literackich kontaktach księżnej. (...)
Lubomirska została uwięziona z córeczką Aleksandrą. Dziewczynkę uratował z wiezienia, z narażeniem własnego życia, energiczny i odważny dyplomata Hipolit Błeszyński. Losy matki były burzliwe i tragiczne. Losy córki, która niebawem przybrała imię matki, także burzliwe, ale i romantyczne. W roku 1803 niebawem poślubiła dwudziestoletniego Wacława Seweryna Rzewuskiego. (...)
Mąż był jedną z legend polskiego romantyzmu. To właśnie on, ów Farys, dostarczał tematów Mickiewiczowi i Słowackiemu. Farys za nic miał pałac w Opolu, zamieszkiwał u Kozaków w Sawraniu na Podolu. Ostatni raz widziano go w bitwie pod Daszowem w roku Pańskim 1831. Odziany we wschodnie szaty pomykał na białym koniu. Tam zaginął bez śladu. Rozalia z kilkorgiem dzieci przebywała w Opolu. (...) Pałac, w którym zatrzymał się Stanisław August w czasie eskapady do Kaniowa, darowała w roku 1854 rządowi, wszystkie zaś zbiory przekazała miejscowym szkołom. Niebawem zmarła. Kilka lat później, już w trakcie powstania styczniowego, pojawił się pod Opolem widmowy jeździec. W jego czyny można wierzyć, bądź kwitować je wzruszeniem ramion. Ale to przecież niezwykłe, że w ludowej opowieści życie Farysa zyskało taki piękny epilog.
Post Scriptum
Tamtego dnia drzwi pałacu opolskiego rozwarły się z hukiem. Służba usłyszała przeraźliwy krzyk swej nieobecnej pani. Domyślano się najgorszego. Tak, stała się rzecz, której się obawiano, 1800 km na zachód, w Paryżu, Lubomirska zakończyła swój żywot.
* * *

Z. Fronczek,Legendy i sensacje Lubelszczyzny i Podlasia, Norbertinum 1997
24.03.2009 01:55
Góra przy której straszy
Piękna, wyniosła, żyzna, z resztką drzew u skraju, góra, "przy której straszy", położona była kiedyś w gęstym lesie, ciągnącym się od Opola do Kluczkowic. U jej stóp biegnie - wywijana w elastyczne zakręty szosa - przed nią mieni się w blaskach słońca staw Branasiem zwany, ze zgraną orkiestrą bąków i żab, na lewo bieli się w lesistym parku pałac kluczkowicki, a horyzont zakreśla ciemna, bliska smuga świerkowo - liściastego lasu. Na górze rośnie zboże, kłaniając się wiatrowi, który czesze i rozgarnia kłosy, jakby każdemu z nich szeptał do ucha: - Rośniesz na strasznej górze... Rośniesz na strasznej górze... A czy wiesz, że kiedyś...
To było bardzo dawno... Parę setek lat. Polski magnat, książe Lubomirski, niegdyś właściciel klucza dóbr na Lubelszczyźnie, zapragnął wybudować na tej górze myśliwski zameczek dla rozkoszy, polowań w swoich pięknych lasach. I zjeżdzali do zameczka znakomici goście, grały trąbki, kręcili się łowcowie i strzelcy dworscy, sunęły leśnymi drogami sanki bezdzwonne, charczały odyńce, uciekały w susach lotne sarny, migały liściaste ogony pierzchających lisów, a leśne ostępy grały pieśnią polowania. Żona magnata, księżna Franciszka z Potockich Lubomirska, pragnąc, aby liczne grono gości nie tylko o łowach ale i o Bogu pamiętało, wzniosła w pobliskim Wrzelowcu kościółek mały a piękny, w kształcie rotundy wybudowany, wielką, foremną kopułą nakryty, więc przywieziony na okres polowania kapelan niósł pociechę religijną magnackiemu zgromadzeniu, które piło, tęgo biło, ale nie umiało w proch uderzyć czołem przed Bogiem. I minęły te czasy, jak wielokrotnie mijające sny złe i dobre. Opuszczony zameczek popadł w ruinę, tylko resztka budulcowego kamienia i lochy rozległe jego istnienie przypominają. Na gruzach, magnaterii przystanęła myśl "szarego człowieka i skonkretyzowała się w pytaniu: - Może w głębi przechował się zakopany skarb? Ten i ów rozpoczął poszukiwania, kopiąc w fundamentach, ale była to praca syzyfowa, bo co do wieczora odkopano, nazajutrz zasypało się samo. Pewien mężczyzna, cierpliwy i uparty w pracy, dokopał się drzwi żelaznych. Ale już zapadła noc, więc tylko jak mógł umocnił dokonaną robotę i odszedł. Nazajutrz o świcie wrócił z narzędziami do otwarcia tych drzwi, ale zastał je przywalone ziemią. Niezrażony podjął pracę na nowo, a gdy jego szpadel zadzwonił po raz wtóry o drzwi żelazne, ukazał mu się jakiś duch i powiedział, że jeśli w tym miejscu zostanie odprawiona msza św., a ksiądz nie zapomni żadnego z potrzebnych do ceremoniału przedmiotów, to więcej przeszkód w odkopaniu skarbów nie będzie.
Myśl o przewidywanym bogactwie przejęła szarego człowieka dreszczykiem rozkoszy. Ubłagał, przeto księdza, zamówił mszę św. za dusze pokutujące w czyśćcu i zszedł na nabożeństwo w podziemia. Żelazne drzwi czekały niezasypane. Zajechał ksiądz z obsługą o umówionej godzinie, sporządzili ołtarzyk, dokonała się bezkrwawa ofiara, ale ministrant zapomniał kropidła do wody święconej, więc ksiądz ręką poświęcił miejsce. Tym sposobem warunek ducha został wykonany nie w całości i nocą zarwała się ziemia, grubą, ciężką warstwą zasypując czarodziejskie drzwi skarbca. Szary człowiek odszedł zniechęcony.
Na górze zaczęła pokazywać się biała pani. Widziano ją z dołu, gdy schodziła leśną, wijącą się dróżką, ale nigdy zejść nie mogła. Rozwiewał ją w połowie drogi podmuch wiatru, a niespokojni widzowie żegnali się krzyżem świętym. Towarzyszył w tym miejscu przechodnim koń; słyszany, a nie widziany... Trzeszczały gałęzie leśne, a potem rozlegało się parskanie i tętent kopyt po pustym gościńcu... Ale najczęściej schodził z góry smutny pies i przeciąwszy drogę kierował się łaziską szosą [tzn. do wsi Łaziska] do małej kapliczki na drzewie i przepadał.
Tego psa widują ludzie jeszcze teraz, choć las wycięty, a góra utraciła cechy tajemniczości. Podobno kiedyś odbyło się na tej górze morderstwo rozbójników, a ofiary powieszono na drzewach, po obu stronach biegnącej drogi. A może dusza któregoś z myśliwych, zamknięta w smutnym psie, pokutuje za swawolę odbierania życia niewinnym sarnom, o wymownych, czarnych oczach?
Legendy i opowiadania lubelskie, cz I, Lublin 1948, s. 16-18 http://209.85.129.132/search?q=cache:Pc ... =firefox-a
31.03.2009 11:13
Urocze oczy
W powiecie łosickim we wsi Świniarzew był wieśniak, zwany Hryć Gerełła. Miał on
złe i urocze oczy; na co tylko spojrzał, zaraz się nie darzyło; ludziom i zwierzętom spojrzeniem
swojem śmierć niósł i chorobę. Starzec sam w to wierzył, że urodził się z tak nieszczęśliwymi
oczyma. Wieśniacy mieli wszelako skuteczne przeciw niemu lekarstwo. Skoro go bowiem który
zobaczył, przemawiał następną formułę:
Sól, peczyna,* z lichymi oczyma.
I to od uroku broniło. I on starzec' uroczy zapewniał, że jak spojrzy w nieszczęśliwej
godzinie na drzewo, to niechybnie uschnie: gdyby jednak zawsze pamiętał tę formułę i w
chwili, na co się tylko zapatruje, odmawiał, nigdy by oczy jego szkodliwymi nie były.

* Peczyna — glina przepalana w piecu.
Żródło: Lucjan Siemieński -opowiadania i legendy
31.03.2009 11:16
Wesele zamienione w wilkołaki
Przez jedną wieś nad Bugiem przechodził żołnierz w czasie wesela. Pan młody, rozgrzany
trunkiem, wybiegłszy z chaty poszczuł go psami. Oburzony żołnierz niegościnnością
zawołał drżąc z gniewu: — Pamiętaj! Ty co mnie szczujesz psami, zobaczysz, jak na
ciebie będą te same psy szczekać. — To wymówiwszy zaklął całe wesele w wilkołaki,
które wielkie szkody w bydle narobiły i nie- mało ludzi pożarły. Później w trzy lata, w
czasie obławy na wilki, zabito trzech wilkołaków zaklętych z owego wesela. Dowody
były oczywiste, albowiem pod skórą jednego z nich znaleziono skrzypce z całym przyborem
grajka; pod skórą drugiego strój pana młodego, u trzeciego zaś panny młodej. Przed
tą jeszcze obławą, skoro wieść o tym wypadku zaczęła się rozchodzić, jeden ze śmielszych
ruskich wieśniaków postanowił odczarować te wilkołaki i przywrócić im postać
ludzką. W tym celu wziąwszy z sobą prosię pieczone, chleb i widły chodził po okolicy,
ale szukał ich daremnie. Gdyby którego napotkał, miał rzucić chleb i prosię, a gdy wilkołak
żarłby to z chciwością, uderzyć go miał widłami między ślepie i takim sposobem wrócić
mu ludzką postać.
Żrodło : Lucjan Siemieński Podania i legendy....
31.03.2009 11:19
Zaklęte wesele
W województwie podlaskim, we wsi Chłopkowie niedaleko Łosic, w czasie obrzędu
weselnego przyszła rozgniewana czarownica w chęci zemszczenia się i przemienienia
nowożeńców w wilkołaki. Jakoż pas, którym się w stanie przewiązywała, skręciwszy, pod
próg domu podłożyła i nadto kręciła łyka z lipiny i warzyła, i tą wodą ludzi podlała. Skoro
nowożeńcy z drużyną weselną przeszli próg domowy, pan młody z kniahinią i sześcią
drużbami przemienieni w wilkołaki uciekli z chaty i trzy lata wilkami byli. Przez cały ten
czas podbiegali pod mieszkanie czarownicy wyjąc przeraźliwie.
Gdy nadszedł dzień mający być końcem ich ciężkiej pokuty, zgromadzeni przed progiem
złej baby wyli żałośnie; czarownica wyszła z izby z kożuchem wełną na wierzch obróconym
i każdego nim z osobna okrywając, przy wymawianiu zaklęć tajemnych, przywracała
nazad do postaci człowieczej. Lecz że panu młodemu nie okryła kożuchem ogona,
chociaż wrócił do ludzkiej postaci, ogon mu wilczy pozostał; aż w dni kilka czarownica
tymże sposobem uwolniła go od tej zbytecznej ozdoby.
Żrodło Lucjan Siemieński -Podania i Legendy....
16.08.2009 22:56
Grad
Gospodarz znachor (czarownik) ze swoją czeladzią gromadził siano. Była pogoda, w południe zaczęły się chmury zbierać; wiatr pociągnął gwałtowny, grzmiało i łyskało się straszliwie. Gospodarz znachor woła czeladź, aby się żwawo zwijała i sam już składa w stogi; a tu chmury się zbiły i ciągle nad nimi grzmi i szumi, krzyżują się błyskawice, a deszczu ani krzty nie pada. Wtem nadjeżdża jakiś pan na białym koniu i prosto jedzie do gospodarza znachora, a kiedy już był blisko, nie podnosząc oczu rzecze doń: — Puszczaj ludzi, bo mi się pomordowali. Gospodarz znachor odpowiedział: — Czemuś nie przyszedł do mnie w goście na kupałę? Ot i za tym słowem znachor odszedł w leszczynę, a za nim pojechał ów pan. Oba coś ze sobą pogadali, lecz nie można było słyszeć. Po niejakim czasie znachor wrócił z gałązką leszczyny w ręku. Wkrótce silniejszy wicher zawył, chmury lunęły rzęsistym gradem; a kiedy po chwilce powróciła pogoda, sąsiednia łąka (nieprzyjaciela znachora) była usłana na dwa palce gradem, gdy tymczasem sianożęć znachora pokropił tylko drobny deszczyk. (Siemieniecki Lucjan)
16.08.2009 23:08
Zwierciadło Twardowskiego
W Węgrowie, w kościele farnym, znajduje się w zakrystii zwierciadło z metalu białego, płaskie, wysokie cali 22, szerokie 19, z fasetką dokoła, w czarne, szerokie, staroświeckie ramy oprawne, przezroczyste, żadnej skazy na sobie nie mające, rozbite tylko u dołu na czwartą część wysokości. Podanie miejscowe niesie, że studenci ciskali dawniej w to zwierciadło ciężkimi rzeczami, dlatego, że w nim pokazywały się rozmaite postacie drażniące i straszące ich; na ostatek jeden uderzywszy kluczami kościelnymi roztrzaskał je w ten sposób, iż odtąd dziwacznymi potworami więcej ich nie straszyło. Zwierciadło to należało do czarnoksiężnika Twardowskiego, jak sam napis na ramach białymi literami wyraża: Luserat hoc speculo magicus Twardomus artes, Lusus at iste, Dei versus in obsequium est. Zwierciadło to zawieszone wysoko nad drzwiami dlatego, iż straszydło wpatrujących się w takowe; księża szczególniej ubierając się do mszy przeglądać się w nim nie mogli, gdyż diabeł zwykle się pokazywał.
L.Siemieński
16.08.2009 23:11
Jak św. Onufry konie odnalazł
Legenda głosi, że przed wiekami na Horodek natrafił chłop poszukujący klaczy, która uciekła wraz ze źrebięciem. Znużony poszukiwaniami wieśniak usiadł pod starym dębem, gdy niespodzianie rozpętała się burza. Kiedy niebo się przejaśniło dostrzegł, żeobie zguby prowadzi jakiś staruszek. Przedstawił mu się jako św. Onufry, wskazał drogę do domu i polecił, aby na pamiątkę spotkania na szczycie wzgórka ustawić krzyż. Tak rozpoczął się kult. Historia Horodka zainteresowała pierwszego łacińskiego proboszcza z Drelowa, który wystarał się nawet o prawdziwego pustelnika. Został nim niejaki Józef Miller, który opiekował się kaplicą. Zmarł w latach 50., a jego grobu można
szukać na drelowskim cmentarzu
Żrodło:
przewodnik/biala_podlaska_brzesc.
16.08.2009 23:17
Święty Onufry na Podlasiu
Święty Onufry przedstawiany jako starzec z długą, siwą brodą, która na części wizerunków stanowi jego jedyne odzienie, to pustelnik z początku IV w. Ten syn perskiego króla już w dziecięcym wieku wyrzekł się dostojeństwa i został mnichem, aby potem przez 60 lat mieszkać samotnie na Pustyni Tebaidzkiej (Egipt). Legenda powiada, że przed śmiercią spotkał go św. Pafnucy. Zanim Onufry skonał na jego rękach, przekazał mu całą swoją historię. Zdziwiony Pafnucy był świadkiem, jak dwa lwy pazurami wykopały grób świętemu pustelnikowi. Święty Onufry był szczególnie czczony na Nadbużańskim Podlasiu przez wyznawców kościołów wschodnich, prawosławia i grekokatolicyzmu. W pobliżu Drelowa wznosi się samotny kościółek pod jego wezwaniem, gdzie odbywają się duże uroczystości 12 czerwca (wg kalendarza gregoriańskiego, o 13 dni wcześniej niż w Jabłecznej), obrazy przedstawiające komunię pustelnika (wg apokryfów na pustyni udzielał mu jej anioł) zobaczymy w cerkwi w Zabłociu i kościele pobazyliańskim w Białej, rzeźba Onufrego znajduje się w kościele w Leśnej Podlaskiej i w kapliczce w Dobryniu Małym. Ci, którzy mają trudność z wyborem małżonka lub oczekują potomstwa, powinni wizerunków świętego wypatrywać również w innych świątyniach. Właśnie w tych dwóch kwestiach św. Onufry jest uważany za skutecznego
orędownika.
Żrodło :Nieodkryty Wschód - przewodnik
19.10.2009 21:06
Legenda mrożąca krew

Z wizerunkiem pięknej Rozalii Lubomirskiej związana była mrożąca krew legenda. W rocznicę dnia, kiedy nóż gilotyny przeciął jej życie, miała występować z ram obrazu i spacerować po parku. O spotkaniu z bezgłowym duchem donosił Adolf Dygasiński. Spotkanie przypłacił kilkudniową chorobą. Tamtego lata był korepetytorem we dworze Kleniewskich w Kluczkowicach. Odcinek z Opola do Kluczkowic można pokonywać pieszo. Może w parku czatował na upiora, a może natknął się nań przypadkowo. Nie wiadomo. Już rok po zgonie kasztelanowej na ścianie pałacu miano zauważyć olbrzymi cień przypominający postać kobiecą pozbawioną głowy. W Opolu nikt nie miał wątpliwości kogo ów cień przedstawia. Jeszcze dzisiaj, jak zapewniają mieszkańcy, można ponoć natknąć się na bezgłowe widmo bezszelestnie sunące alejkami. Przed pojawieniem się zjawy zrywa się krótki, gwałtowny wiatr, w którym wyraźnie słychać przeraźliwy krzyk zgilotynowanej. Niektórzy wierzą, że duch pięknej Rozalii pojawia się jako zapowiedź niebezpieczeństwa.
Z. Fronczek,Legendy i sensacje Lubelszczyzny i Podlasia, Norbertinum 1997
19.10.2009 21:11
Tajemniczy kurhan

Na skraju lasu, należącego do mieszkańców Komaszyc Starych, znajduje się kurhan. Jest to potężny kopiec usypany z dużej ilości ziemi. Co znajduje się w jego wnętrzu nikt nie wie? Pochodzi on prawdopodobnie z czasów średniowiecza, a dokładnie z okresu, kiedy na słowiańskie plemiona napadali Turcy i Tatarzy. Legenda mówi, że w owym czasie na jedno z plemion zamieszkujących te okolice napadło wojsko tatarskie. Doszło do krwawej bitwy
Wojska tatarskie nacierały od strony ówczesnego lasu w kierunku łąk i bagien i rozlewisk obecnej rzeki Chodelki. Nie jest dokładnie wiadomo, które wojsko miało przewagę liczebną, ale to słabsze musiało uciekać pod naporem mocniejszego w bagna. Mnóstwo żołnierzy potopiło się w tych bagnach, ponieważ z stamtąd nie było ucieczki. Po bitwie miejscowe plemię, wedle legendy, pogrzebało poległych w zbiorowej mogile i usypało w tym miejscu duży nasyp ziemi. W ten sposób powstał, obecnie wzięty pod ochronę przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, kurhan. Z upływem wieków on malał i nadal maleje. Jego obojętność i wysokość jest systematycznie mierzona przez pracowników WKZ. "Legenda przekazywana z ust do ust głosi, że woda z tego źródełka ma zbawienny wpływ w chorobach oczu. Woda jest bardzo czysta, zdrowa i smaczna. Wszyscy mieszkańcy Wrzelowca piją herbatę ze źródlanej wody".
Informator miejski
http://www.opolelubelskie.
11.05.2010 14:28
Jak Zuzka z Sernik prześwięciła diabła Okowitę
Pomieszkiwał w czeluściach piekielnych diabeł zwany Okowitą. To swoje przezwanie zawdzięczał wielkiemu pociągowi do krzepkich napitków, a szczególnie do mocnej gorzałki, okowity. Można go było spotkać najczęściej w przydrożnych karczmach i zjazdach, gdzie pokazywał się chętnie, gdy tylko zwąchał, że przybyli przejezdni goście, lub po prostu miejscowi wieśniacy zeszli się na pogwarkę i popitkę. Wyrastał natychmiast, dosłownie jak spod ziemi i szybko przysiadywał się do kompanii, przy której stole co najtęższych rozmiarów dzbany i gąsiorki stały. A że przybierał różne postaci, nikt do rozeznać nie potrafił.
Pili szlachcice na jakiś zjazd czy sejmik do miasta ciągnący, a Okowita już w kontuszu, z szablą przy boku i w pięknym pasie słuckim podchodzi, ichmościów pozdrawia, zagaduje, szklanicę swoją podstawia, zdrowie panów braci wznosi i do picia zachęca. A gdy już z czubów szlacheckich miód czy wino dobrze paruje, do zwady pod byle jakim pozorem doprowadza. Judzi jednych przeciwko drugim i tylko czeka, jak kontuszowi panowie do szabel się chwycą. Bójka, zwada, wiadomo – czartowska uciecha. A jeśli przy tym ktoś kogoś porani, diabelska radość nie ma miary.
Innym razem do gospodarzy się przysiądzie, w ich strój przyobleczony. Razem z nimi ciężką dolę chłopską wyrzeka, do nieposłuszeństwa wobec dziedzica namawia i do topienia smutku i żałości w gorzale. I znów się cieszy, gdy się chłopy za łby wezmą, gdy jeden drugiemu karku nałoży, w gębę praśnie, zębów parę wybije. Takie to niecne diablisko, jak i cała ich diabelska reszta.
Aż tu razu pewnego do karczmy zawitało chłopskie wesele. Rzecz jasna, że nie mogło się obyć bez okowity, a diabeł Okowita już z daleka to wyniuchał. Kapela siarczyście grała, weselnicy ogniście tańcowali i ostro popijali, a Okowita wmieszany w tłum tez popijał i przemyśliwał, jaka by tu diabelską sztuczkę wywinąć. Na początek podszedł do pana młodego.
- Cos ty, Ambroży, taką nieudacznicę sobie za żonę wziął? Przez dwadzieścia parę lat nikt jej w okolicy nie chciał, to ty się nad nią zlitowałeś, czy jak?
Ambroży – parobek na schwał – nic nie odpowiedział, tylko Okowitę za kurak chwycił, po pysku wytrzaskał i na ziemię obalił.
- Oj, chyba z panem młodym nie uda mi się żadna sztuka – stęknął obity diabeł, podnosząc się z glinianej polepy. – Musze próbować inaczej.
Podszedł do panny młodej siedzącej za stołem w otoczeniu druhen.
- Zuzka – prawi Okowita, bo jej Zuzanna było – czyś ty oczu nie miała? Toć ten twój Ambroży pijus. Popatrz, jak gorzałę ciągnie, niby smok jaki. A ja bym ci innego, porządnego, pięknego chłopaka na męża naraił.
- A jakiego? – z głupia frant spytała Zuzka.
- Chociażby siebie. Albom to nie galantny parobek? A i grosza u mnie sporo, nie tyle, co u Ambrożego, i do gorzałki wstręt mam od maleńkości. – powiedział, choć do kieliszka ciągnęło go okrutnie – To jak będzie?
- Nijak. Mam swego męża i dosyć mi tu twojego gadania. Wynoś się, bo jak powiem mojemu mężowi, to ci jeszcze lepiej dołoży.
Zwiesił diabeł ogon na kwintę i odszedł, ale myśli nie poniechał. Wiadomo – kusiciel.
Jakoż w trzy miesiące później wyganiała Zuzka krowinę na pastwisko, gdy Okowita znowu się przyplątał.
- Ale masz chudzinę. Gnaty jej sterczą po bokach. Mleka od niej to chyba nawet małego skopka nie udoisz…
- Nie twoja sprawa – odcięła Zuzka
- Juści, nie moja, ale może być twoja. Za niewielką przysługę mógłbym ci piękną krowę z jałowicą dać i wiele innego dobytku. Konia z nowiuśką bryczką, żebyście nie musieli do kościoła wozem drabiniastym jeździć. Ubrania piękne, niczym dziedzicowskie. Powiadam ci, wszystkiego będziesz miała dostatek.
- A jaką to przysługę chcesz w zamian za to, co obiecujesz?
- Et, drobiazg. Dusze mi swoja zapiszesz i to wszystko. No, co? Chyba warto?
Rozeźliła się Zuzka na Okowitę, ale poznac po sobie tego nie dała.
- A chałupę mi nową postawisz? I pięknego sadu kawał przy niej?
- Pewnie! – diabeł aż ręce zatarł z uciechy, że mu się sprawa szykuje.
- Chałupę niby dwór pański będziesz miała, sad przez cały rok kwitnący i owocujący. Do tego ze dwa stawy rybne dołożę. To jak? Będzie zgoda?
Zamyśliła się Zuzanna, jakby tu dobra tyle uzyskać i diabła w pole wyprowadzić. A że wpadł jej do głowy pewien pomysł, więc rzekła:
- Zgoda. Ale po jednym warunkiem.
- Jakim?
- Takim, że jeśli ci się nie uda za pierwszym razem mnie porwać, to więcej już nie spróbujesz, a wszystko, co mi dasz, na zawsze przy mnie zostanie.
- No to zgoda, tylko będziecie się musieli do innej wsi przenieść, żeby się ludzie nie pomiarkowali, skąd dostatek taki macie.
Przenieśli się młodzi z Sernik do Woli Sernickiej. Diabeł słowa dotrzymał, żyli więc w wielkim dostatku i w miłości. Ale po siedmiu latach, wiosennym czasem przyszedł Okowita po swoje.
- Trudna rada – mówi Zuzka – słowo się rzekło. Przyjdź po mnie diable w następny poniedziałek, kiedy z Sernik będę sama wracała. Spotkamy się na rozstajach, pod lasem.
Ale następny poniedziałek to będzie już Wielkanoc – diabeł z trudem wykrztusił to słowo.
- A co ci to szkodzi? Ja innego dnia nie mogę.
- No niech będzie. Przyjdę.
Wracała w słoneczny Wielkanocny Poniedziałek Zuzka z kościoła do domu i niosła z sobą sporą stągiewką czymś napełnioną. Na rozstajach diabeł już na nią czekał.
- Dobra nasza! – wrzasnął – jużeś moja! – I do Zuzki przypadł, chwyciwszy ją w pół.
A Zuzka w jednym momencie całą stągiewkę wody święconej na Okowitę wychlusnęła. Zawył czort, jak wrzątkiem oparzony, dziewczynę wypuścił, na ziemię padł i w piasku tarzać się począł. Wtedy Zuzka z butelki z zanadrza wyjętej jeszcze raz go wodą święconą polała.
- Zgiń, przepadnij, piekielniku! A mnie w spokoju zostaw, jakeś obiecał, bo ci się pierwsza próba nie udała.
Pozbierał się Okowita z piaszczystej drogi, ponuro na Zuzukę spojrzał i do lasu co rychlej czmychnął.
A dziś młodzi w lany poniedziałek oblewając się wodą ani nawet nie przypuszczają, skąd się wziął ten dyngusowy zwyczaj.
Monastyrski A.
11.05.2010 14:30
Jak diabeł Czarciwąs od sernickich wieśniaków sprytu się uczył
Był sobie w piekle diabeł z wąsem zawadiacko podkręconym. Wielkiego ważniaka udawał, ale lichy to był syn piekieł. Gapowaty, mało rozgarnięty, więc nawet najgłupsze diabły wyśmiewały się z niego. I nie pomogło groźnie brzmiące imię - Czarciwąs - jakie sobie przybrał. Ciapa, i tyle. Nie mogąc dłużej z takim gamoniem wytrzymać, wezwał kiedyś Czarciwąsa na rozmowę sam Lucyfer.
- Słuchaj, no, ty niedojdo piekielna! Nie mamy tu z ciebie wiele pożytku. Eleganta udajesz, czarciego wąsa podkręcasz, wyglądem nadrabiasz, ale pomyślunek masz mizerniutki. Ciamajda jesteś i oferma. Do czego się tylko zabierzesz - wszystko spartaczysz. Za grosz sprytu nie masz, skoro nawet głupiego Jakuba co to się z niego całe Serniki śmieją i okolica nie potrafiłeś omamić i do piekieł sprowadzić. Jeśli tak dalej pójdzie, to chyba za karę w niebie wylądujesz...
- Oj, tylko nie to, wielmożny Lucyferze! - zajęczał diabeł. - Wszystko zniosę, najgorsza robotę w piekle będę odwalał, smołę i siarkę woził, popiół wygarniał, ale na niebo mnie nie skazuj!...
-Dobrze. Dam ci ostatnią szansę. Idź na ziemię, spróbuj tam nauczyć się sprytu, żebyś go miał choć za grosz. I to nie byle jakiego sprytu. Diabelskiego! Pojmujesz, piekielna ofermo? No to ruszaj!
Powlókł się diabeł na ziemie srodze strapiony. Bo przecież nie rzekł mu Lucyfer, od kogo ma się tego sprytu uczyć? Łaził więc, kręcił się po nadwieprzańskich polach i łąkach, po lasach i chaszczach, ale zwierzęta od niego uciekały, więc nawet z nich zachowania nie mógł wywnioskować, czy są sprytne, czy nie.
Wszedł wreszcie na szerokie łąki w okolice Sernik. Położył się zmęczony na wzgórku, gębę wąsatą do słonka wystawił i z żalem piekło rodzinne jął wspominać. Miło tam, ciepło, wesoło, a tu smutno i samotnie.
Nagle stękanie jakoweś posłyszał. Patrzy, a tu stary chłop idzie, wór ciężki na plecach dźwiga. Chłop co i raz przystaje, schyla się, podnosi kamień polny, do wora chowa i dalej rusza. A stęka co niemiara.
-Dzień dobry gospodarzu - zagadnął chłopa diabeł przymilnie, bo pomyślał, że może od niego czegoś się na temat sprytu dowie. - Cóż to robicie takiego?
-A ktoś ty poczwaro szkaradny? - spytał chłop miast odpowiedzi.
-Jam diabeł Czarciwąs. W specjalnej misji mnie tu z piekła przysłano, żebym się sprytu za grosz nauczył - powiada przygłupie diablisko, bo jakoś tam zapamiętało Lucyferowe powiedzenie - A nie pomoglibyście mi w tym, dobry gospodarzu?
-Nie mam czasu - odburknął chłop. - Roboty mam huk. Nie widzisz, kamienie na budowę piwniczki zbieram, więc mi nie przeszkadzaj, głowy nie zawracaj.
-Gospodarzu, a jak bym wam pomógł w tym zbieraniu, to nauczylibyście mnie sprytu?
Przystanął chłop i nad propozycją diabła zastanawiać się zaczął. Niby to z mocy siły nieczystej korzystać nie należy, a może to i grzech będzie, ale worek coraz cięższy i plecy bolą coraz bardziej, a kamieni uzbieranych jakoś bardzo mało. Więc - myśli stary Marcin, bo to on był właśnie - więc niech diabeł popracuje. Niech kamieni zbiera, a potem - dla wszelkiej pomyślności - pryzmę wodą święconą się skropi i będzie galanto.
- Zgoda - powiada. - Uzbieraj mi cztery fury kamieni, a ja ci za to pokażę co to jest spryt...
Przez cztery dni tyrał diabeł jak szatan. I chociaż wiosenne słonko przygrzewało, skowronki na diabelskiej łące świergotały, a Wieprz pięknymi zakolami płynący srebrzyście migotał i do ochłody zachęcał, Czarciwąs od świtu do zmroku kamienie zbierał, worek ładował, dźwigał, aż pryzmę wielką za stodołą Marcina usypał i na jej szczycie największy kamień - jak trzy bochny chleba - położył.
- Zrobiłem swoje - rzecze do chłopa. - Teraz pora na naukę sprytu.
- Co się rzekło, to się rzekło - zgodził się stary Marcin.
- Chodź tu i uważaj dobrze. Ja położę swoją rękę na tym wielkim kamieniu, a ty ściśnij mocno swoją pięść i walnij nią, ile tylko masz siły w moją rękę.
- Coście gospodarzu - zdumiał się czart. - Przecież ja ciebie trzasnę z diabelska mocą, to wam rękę na miazgę roztłukę!
- Nie mędrkuj mi tu, tylko rób co ci rzekłem, bo inaczej nigdy nie dowiesz się, na czym polega spryt. Więc wal, czarci pomiocie!
- Dobrze. Zaczynamy. - Położył Marcin swą wielką spracowaną dłoń na największym kamieniu i mruga do diabła.
- Wal ile siły!
Wziął Czarciwąs zamach ogromny, jakby wołu pięścią chciał ogłuszyć. Ogonem dodatkowo o ziemię się zaparł, ścisnął pięść i z całej diabelskiej mocy na Marcinową dłoń opuścił. Ale stary w ostatniej sekundzie dłoń cofnął i czart w goły kamień trzasnął, aż echo po okolicy poszło, a kamień na drobne kawałki się rozleciał.
Zawył diabeł wściekle, łapsko stłuczone ścisnął, i do Wieprza co tchu śmignął, żeby mu chłodna woda boleść ukoiła. Za nim biegł śmiech Marcina i jego słowa:
- Widzisz ty czarci synu na czym polega spryt!
A gdy całkiem wydobrzał, postanowił sprawdzić, czy dobrze istotę sprytu pojął. Ruszył więc znad rzeki w stronę wsi i na miedzy spotkał drugiego mieszkańca Sernik, Mateusza, który wielce zafrasowany siedział.
- Hej, gospodarzu, czy wiecie co to jest spryt? - zapytał bo koniecznie chciał się upewnić, czy Marcinową naukę dobrze pojął. Spojrzał Mateusz na diabła i powiada:
- Nie w głowie mi rozmowa z tobą, skoro frasunek mam wielki. Jakby mi kto poradził, to mógłbym potem z tobą i o sprycie pogadać, ale nie teraz.
- Jakiż to frasunek?
- Widzisz, koń mi padł, a do zaorania jeszcze kawał pola zostało.
- Pomogę wam, gospodarzu, a potem wy mi o sprycie wyklarujecie.
Zaprzęgł Mateusz diabła do pługa i myśli: pewnie chcesz mnie oszukać ty diabelskie nasienie, ale ci się nie uda! Nie na głupiego trafiłeś!
Ze trzy dni orał chłop w diabła jak w konia. Nie żałował, batem biesa okładał, a do jedzenia sieczkę z odrobiną owsa dawał. Schudło diablisko, jeszcze bardziej szczerniało, ale wreszcie pole razem zaorali.
- To teraz o tym sprycie - domagał się diabeł.- Wiecie, co to jest, czy nie?
- No, niby wiem, niby nie wiem - powiada wykrętnie chłop, bo nie wie do czego Czarciwąs zmierza.
- To ja wam praktycznie pokażę.- Mówi diabeł, rad, że będzie mógł swoją wiedzę sprawdzić - Macie tu gdzie jaki kamień? Ale kamienia nigdzie nie było, jak na złość, choć obydwaj się rozglądali.
- Trudno - zdecydował czart - nie ma kamieni, to trzeba inaczej. Zaraz go czymś zastąpimy. Uważajcie gospodarzu. Ja położę swoja rękę na głowie, a wy ile macie siły, walnijcie mnie pięścią w tę rękę.
- Dobrze -mówi chłop - grzmotnę solidnie, ale nie będziesz miał żalu, jeśli cię łapa zaboli? Nie oddasz mi? Nie będziesz się mścił?
- Nie będę miał żalu i nie oddam ci.
- Diabelskie słowo honoru? - Upewnia się Mateusz.
- Diabelskie. Z samego dna piekła!
- To kładź rękę na łbie.
Pochylił się diabeł, rozkraczył, dłoń na głowę założył i woła:
- Wal!
Chłopu dwa razy nie powtarzać. Popluł w garść, zamachnął się szeroko i z całej siły pięść na czarci łeb spuścił, bo diabeł - pomny sztuczki, jaką mu Marcin pokazał - w ostatniej chwili łapę cofnął.
Padł czart na świeżą rolę, jak piorunem rażony. Zarył nosem głęboko w bruzdę, rogi - niby widły - w skibę mu się wbiły, do gęby pełno ziemi się nabrało. Po chwili wstał, ogon pod siebie - jak zbity psiak - podkulił i trzymając się za obolały łeb prosto przed siebie ruszył. Chyba musiał jednak o swych przygodach w piekle opowiedzieć, bo od tamtego czasu wszystkie diabły skrzętnie Serniki omijają. Także od tamtego czasu znalezione w polu odłamki kamieni okoliczni mieszkańcy diabelskimi krzesańcami nazwali. Chyba też wówczas powstało powiedzenie, że sprytny chłop nawet diabła potrafi w konia zrobić...
Monastyrski A.
8.11.2010 01:17
Kamienna baba -
Na skraju Nepel, na pięknym wzgórzu stoi od wieków głaz.
Ten zagadkowy kamień jest obiektem wielu naukowych badań i przyczyną dyskusji. Jest kilka kojarzonych wersji, dotyczących jego historii. Według niektórych, może to być czczony niegdyś bożek, ale również dobrze może to być krzyż pokutny. Byli i tacy, którzy uważali, że w ten sposób zaznaczone jest miejsce ukrycia skarbu. Tym, co tak uważali - próbując przy tym ten skarb odnaleźć - skończyło się tragicznie.
Ogólnie przyjęta wersja mówi, że jest to stary kamienny krzyż z okresu wczesnego średniowiecza. Mówią o tym ślady zniszczenia głazu, tym samym będąc jednym z namacalnych dowodów na to, że historia Nepel jest bardzo stara i ciekawa. Widoczne ociosania krzyża pochodzą z XIV, bądź XV w. Mogą jednak być nawet wcześniejsze. Oprócz naukowych wersji i opisów, kamień ów jest bohaterem bardzo ciekawej LEGENDY.
Według legendy kamień ten to. . .BABA. A może bardziej młoda i piękna dziewczyna!!!
Zakochała się ona w młodzieńcu, który nie był akceptowany przez jej rodziców. Tragedia tej panny polegała na tym, że wbrew ich woli, postanowiła go poślubić. Matka mało, że nie udzieliła błogosławieństwa na nową drogę życia, to zrozpaczona wypowiedziała słowa okrutnej klątwy -„Bodaj byś się lepiej w kamień zamieniła, niż miała z nim stanąć na ślubnym kobiercu". Panna pozostała niewzruszona, ani na zalaną łzami matkę, ani na wypowiadane przez nią słowa. Chociaż również zalała się łzami, wsiadła do karety, aby zrealizować swoje marzenie: poślubić ukochanego! Kiedy orszak weselny ruszył do kościoła - jak w tajemniczych sytuacjach bywa tak i wówczas również -pannie młodej PO TRZYKROĆ! wypadała chusteczka. Dwukrotnie chusteczkę podali młodej jej drużbowie.Za trzecim razem panna młoda pochyliła się sama. Było to na uroczym wzgórzu na skraju Nepel. Jakże blisko już było do kościoła!!! Zadziałały wówczas wypowiedziane słowa klątwy. „Średniowieczna nieposłuszna panna" nigdy nie dojechała do kościoła i nie zrealizowała swoich marzeń. Do dzisiaj zdobi i tak urocze wzgórze Nepel. Zamieniła się bowiem w kamień. Być może jest on przestrogą przed nieposłuszeństwem dzisiejszym pannom i kawalerom.
http://www.bugowiaki.
Strona z 5 < Poprzednia Pierwsza