W Podkamieniu ojcowie Dominikanie mieli klasztor i chętnie utrzymywali stosunki towarzyskie z domem babci Broni i dziadzia Kazia, którzy zajmowali dworek jako rodzina pracująca w dobrach hrabstwa Miączyńskich. Ojcowie Dominikanie lubili wpaść na parę chwil po wigilii. Przyjeżdżał sam ojciec przeor i brat Sebastian /Jadanowski, organista - foto/, bardzo stary i gruby, który małej Marysi przywoził zawsze kilka pomarańczy jako symboliczny prezent pod drzewko.
Otóż raz u tych ojców był chowany pewien człowiek. Ojciec, czy dziadek pewnego chłopczyka, który bardzo kochał zmarłego. Po przyjeździe do Podkamienia wszedł do kaplicy cmentarnej i ani rusz nie chciał wyjść z niej, aż tam zasnął. Tymczasem zaczęto go poszukiwać. Wszędzie, tylko nie tam gdzie był. A brat Sebastian przy zamykaniu kaplicy nie zauważył chłopczyka, który tymczasem zasnął przy zwłokach. Biedne dziecko dostało szoku i gdy go wreszcie zaleźli trzeba było go odwieźć do lekarza
Bońcia
We dworze żyła sobie kochana przez wszystkich Bońcia, jak ją nazywano, czyli bona do dzieci, ale już właściwie członek rodziny, która hrabczukom zastępowała matkę. Pewnego razu, gdy chora na nogę gawędziła jak zwykle z odwiedzającymi ją przyjaciółmi powiedziała. Dzisiaj przyszliście do mnie na wigilię a na drugi rok to ja do was przyjdę. Zobaczycie. Wszyscy się uśmiechnęli ale nikt do tych słów nie przywiązywał wagi. Dopiero przypomniano je sobie na przyszły rok.
Bońcia zachorowała na nogę. Rana nie goiła się, groziła gangrena. wezwany lekarz dokonał operacji w ten sposób, że kazał wygotować tasak i tym tasakiem uciął bońci nogę koło kolana. Otrzymała drewnianą protezę - kulę i ot tej pory wszędzie gdzie była bońcia słyszało się jej stukający - kulejący krok. I oto w pierwszą wigilię po jej śmierci, gdy Marysia ujawniła prezent, który jej babcia otrzymała "od aniołka" i położyła z tryumfem przed księdzem przy wigilijnym stole (piękny porcelanowy nocnik) ze słowami: Proszę zobaczyć, co nasza babcia dostała "od aniołka". W ten właśnie wieczór mama Marysi zwolniła z kuchni dziewczynę, która bardzo lubiła chodzić na pogwarki do dziewcząt folwarcznych. Babcia zgodziła się na to i tym razem, jakkolwiek nie lubiła tego chodzenia gdyż przez nie wynosiło się z domu na wieś wszystkie sprawy domowe. Zapowiedziała tym razem, żeby dobrze wszystko było pozamykane.
I oto, gdy małą Marysię położono już do łóżka a wszyscy oczekiwali pory pasterki babcia Bronia słyszy, że klamka w pokoju się poruszyła. Babcia pomyślała: znowu podsłuchuje o czym się mówi a potem będzie to powtarzać na folwarku. Nic nie mówiąc wybiega na korytarz - widzi, że wszędzie jest ciemno, nikogo w domu nie ma, ale nagle słyszy, że w kuchni porusza się miarowo zaszczepka na drzwiach, jakby je dopiero ktoś zamknął. Podbiega tam, i słyszy za oknem na schodkach - stukoczący, kulawy krok bońci. "Przyszło nas odwiedzić biedactwo kochane" - pomyślała babcia. Prędko odmówiła potrzebne pacierze, patrząc na dwór, od drzwi kuchennych, poprzez schodki i dokoła domu biegły na świeżutkim śniegu ślady człowieka z drewnianą kulą zamiast nogi. Wraca Babcia i mówi ojcom i wszystkim: "Otóż i Bońcia u nas była". Ojcowie nie za bardzo chcieli w to uwierzyć ale babcia zaprosiła ich do wyjścia, (bo już była pora iść na pasterkę) przez kuchnię. Ze zdziwieniem obejrzeli ślady prowadzące do kościoła. Też się pomodlili i ze zdziwieniem pokiwali głowami.
Umierając, wezwała Bońcia Babcię Bronię w sposób niezwykły, nie czekając na codzienną porę odwiedzin. Było to zresztą jeszcze ze dwa tygodnie przed śmiercią Bońci. Zwierzyła ona wtedy Babci pewne swoje życzenie :prosiła stanowczo, żeby w czasie pogrzebu nie zaprzęgać eleganckich koni ani karet, ani nie ustawiać żadnego katafalku lecz żeby pogrzeb był skromny , żeby odwiozły ją konie fornalskie i zwykły wózek
Po śmierci Bońci babcia przekazała ostatnią wolę zmarłej hrabiemu Miączyńskiemu, który aż podskoczył z oburzenia. "Coś takiego! Przecież Pan Bóg mi to wibaczi, Bończia musi mieć najlepszi pogrzeb na jaki mnie stać! I zrobił swoje. Zajechał czarny zaprzęg z całą paradą, stangretami, żałobnym katafalkiem i całym wystrojem. Dzwony się rozdzwoniły, hrabia nakazał ruszać, a tu nic...Konie stoją jak wryte i za nic nie chcą ruszyć. Wszyscy czekają, stangreci namawiają konie jak mogą a tu nic i nic. Babcia podchodzi więc do hrabiego i przypomina mu: "panie hrabio, to była święta, ostatnia wola zmarłego i trzeba ją spełnić." Ale gdzie tam! Hrabia ani nie chciał o tym słyszeć: "Po co ten dzwon bije! "krzyczał. Dzwon przestał bić, wszyscy czekają a tu nic i nic. Dopieroż go babcia namawiać, a prosić ,a napominać...Zmieniono konie na fornalskie, powóz na wózek i wszystko dalej poszło gładko. Tak to było z Bońcią.
Babcia Bronia jechała do Lwowa pociągiem. Trzeba było jednak końmi dostać się do miejscowości, z której odchodził pociąg. Było już pod wieczór, czy nawet noc. Jedzie babcia, trochę przydrzemała, nagle czuje, że kolaska stoi. Furman coś krzyczy, nawołuje, ale kolaska nie rusza. ”Co tam” pyta babcia /Bronia/ wychylając się z okienka kolaski. ”A no konie proszę jaśnie pani nie chcą iść Co się nacmokam, nawołam, naproszę – za nic nie chcą.” Było to na leśnej drodze, u wylotu tej drogi z lasu, na skraju pola, koło starej, rozpadającej się chałupy Babcia odwraca oczy od koni ,aż tu zadziwiło ją niezwykłe zjawisko: coś, jakby człowiek rozkraczony, z rozwartymi ramionami pędzi ku babci, a wzrok jakby mu płonął ogniem. Babcia za Krzyż i Różaniec i to samo poradziła furmanowi .Zjawa owa dopadła drzwiczek kolaski i z dzikim śmiechem zaglądnęła do środka. Babcia i furman znaki Krzyża świętego uczynili i w tym momencie człek ów ze świstem dzikim się oddalił.. Wszystko znikło, za chwilę konie ruszyły, jakby nigdy nic. Po powrocie do domu pyta babcia chłopów czy coś im o owym miejscu wiadomo. Owszem, mówią, mieszkała tu przed laty pewna matka z synem i grzeszyli ciężko żyjąc jak mąż z żoną. Ten to grzech Pan Bóg ukarał i do dziś owa zjawa od dnia ich śmierci dręczy podróżnych i sąsiadów. W jakiś czas później zburzono i spalono dom. Podobno wszystko ustało.