Grandzicze
Skraj miasta – drewniane domki, widok dość smutny, bo od czasu zbudowania Grodzieńskiego Kombinatu Materiałów Budowlanych chmura pyłów unosi się nad wsią. Mają postawić filtry, od dawna obiecują, że coś z tym zrobią, ale... Kombinat został założony w 1966 r. Od 1984 r. masowo produkuje cegły, wapno, bloki. Surowiec jest pod bokiem i mówią, że starczy go na długo.
Grandzicze to bardzo stara wieś. Rozciągnęły się wzdłuż drogi zabudowanej w większości drewnianymi domkami, ocieplonymi współcześnie białą cegłą. Na początku lat trzydziestych XX w. przez osiedle poprowadzono – w czynie społecznym - brukowaną drogę.
W czasach Rzeczypospolitej wieś należała do Grodzieńskiej Ekonomii Królewskiej. Znacznie później, bo już w wieku XIX, podczas rządów rosyjskich, majątek Grandzicze znalazł się w posiadaniu przyjaciela Elizy Orzeszkowej, pana Benona Sulewskiego. Wieś zaangażowała się w Powstanie Styczniowe. Młodzież wstąpiła do oddziałów Aleksandra Lankiewicza w Lasach Jezierskich, starsi organizowali we wsi zbiórki pieniędzy i odzieży dla powstańców, często byli na tym przyłapywani przez żandarmów. Grodzieński gubernator, Skworcow, wydał rozporządzenie aby uczestnikom zbiórek wymierzać grzywny w wysokości trzykrotnie wyższej od wartości zebranych rzeczy. W listopadzie 1863 r. mieszkańcy wsi wnieśli taką potrójną kwotę i chyba dziękowali Bogu, że tylko na tym się skończyło.
Podczas wojny Polski z Rosją Sowiecką czerwoni kozacy Gaja zaskoczyli tutaj Polaków, czyniąc krwawą rzeź na marszowej kompanii piechurów wycofującej się z Litwy. Odwet nastąpił szybko - kontrnatarcie spod Warszawy, uderzenie znad Swisłoczy i Niemna wyrzuca czerwonych z Grodna. Uciekają między innymi przez Grandzicze, aby wydostać się spod uderzenia Dywizji Ochotniczej i 21 DG i trafić pod ochronę oddziałów litewskich.
W czasach Polski niepodległej wieś, a konkretnie brzeg pobliskiego Niemna, to miejsce obozów i ćwiczeń harcerskich oraz wieców patriotycznych młodzieży. Malownicze brzegi rzeki, Kredowe Góry, zapach dymu z ognisk harcerskich, smak mleka z tłustą śmietaną, smak czarnego chleba z Grandzicz pozostały w pamięci wielu junaków na następne trudne lata. Był to raj, do którego wracano w marzeniach.
Wielkim przedsięwzięciem było wspomniane wybrukowanie ulicy we wsi. Tutaj każdy gospodarz, oprócz szarwarku (świadczenie chłopskie w robociźnie na cele publiczne), dołożył starań, aby przed jego posesją brukarzom nie zabrakło ani materiałów, ani gościnnej opieki. Wystarczy nie dogodzić tym "przejdziświetom" i woda z całej wioski podwórkiem pocieknie. Co wtedy?
Zanim wybudowano Dom Ludowy, młodzież zbierała się w większych chatach. Było wesoło, ale nie każdy mógł pomieścić taką gromadę. W Domu Ludowym oprócz zbiórek i zabaw można było wymienić książkę w świetlicy i posłuchać radia. Na święta religijne i państwowe młodzież wystawiała dramaty i komedyjki, recytowała wiersze, śpiewała piosenki. Któżby nie chciał stać się znanym na jakiś czas, chociażby w swojej parafii?
W latach dwudziestych XX wieku tutejszymi dobrami Druckich-Lubeckich zarządzał ojciec Pawła Jasienicy, pan Mikołaj Beyner. Pozostałości po byłym majątku można odszukać i dziś, jednak dawnej świetności, nawet przy bujnej wyobraźni, trudno się dopatrzyć. Stąd mały Paweł, późniejszy nauczyciel, eseista i pisarz jechał, a raczej szedł do Gimnazjum im. A. Mickiewicza po wiedzę, na którą apetytu nie stracił przez całe życie. Wypadł mu później trudny los oficera AK, historyka prawdy i wiary w lepsze i sprawiedliwe jutro.
Za polskich czasów dobrze znana była w Grodnie śmietana grandzicka. Porządek i czystość na podwórku były obowiązkiem każdego gospodarza: regularnie zamiatano, posypywano podwórko żółtym piaskiem, otwierano okna, w których stały wazony i wisiały białe firanki. Sobotnie wieczory i niedzielne popołudnia starsi spędzali na ławeczce w cieniu bzów, a młodzież w Domu Ludowym lub nad Niemnem. Ta ostatnia kibicowała często na zawodach sportowych lub sama brała w nich udział. Wesoło tam było, przygrywała nawet orkiestra z któregoś z pułków 29 DP.
Wójt Grandzicz Józef Bohatyrowicz miał trzy córki. Trzymał porządek w domu żelazną ręką, a może tylko udawał - kto by bowiem potrafił się przeciwstawić czterem babom, choćby i własnym. Ciężkie życie miał ten wójt, chłopcy wprost wisieli mu na płocie, trzeba było go co jakiś czas poprawiać, a i w osadzie porządku pilnować. Nie wiadomo, co się stało z tą rodziną Bohatyrowiczów. Dzisiaj inni ludzie mieszkają w ich domu, z ganeczkiem opartym na dwóch słupach. Przez jakiś czas mieścił się w nim „sielsowiet”, sowiecki urząd rady gminnej.
Bogaczami była rodzina Byczkowskich; mieli dom murowany, grunty orne, las. Jednak na pewno nie dorównywali państwu Głogowskim, których majątek znajdował się obok Grandzicz.
Dobry nastrój nie towarzyszył dobrym plonom w Grandziczach jesienią 1939 roku. Smutek i trwoga, przycichły podwórka, młodzież zarzuciła harmonik (akordeon), w Domu Ludowym nie odzywał się patefon. Wojna, po ulicy ciągnie zmęczone wojsko, idąc w stronę Litwy. Na twarzach starszych osób nieme pytanie: "Dokąd? Co z nami będzie? Kto nas obroni? Co z Polską?".
Przyszli bolszewicy, zaczęły się wywózki, potem hitlerowcy wypędzili ludność na dworzec kolejowy, do pracy w Niemczech. Ksiądz Śmiałowski nie przestaje uczyć dzieci religii, prowadzi tajne nauczanie. Dzieci uczy też pani Weronika Jackowska – alfabetu, rachunków i historii ojczystej. Po wojnie jej uczniowie pójdą od razu do 3-4 klasy, choć nie będą się mogli wykazać całą swoją wiedzą, przyjdą przecież inne czasy...
Po wojnie Sowieci ogłosili kułakami sześciu gospodarzy: Wasilewskich, Fiedorowiczów, Kusznerów, Hnieteckich, Mikałowskich. Kto był szósty w grupie "wyzyskiwaczy i krwiopijców" już zapomniano. Pani Mikałowska, urodzona w 1910 roku, przez długi czas chroniła dokumenty na 18 hektarów roli, 2 hektary lasu i pół hektara sadu. Jednak jednego życia nie wystarczyło na oczekiwany zwrot mienia zgromadzonego przez kilka pokoleń i zagrabionego przez „władzę ludową”.
Jan Łaniewski, Wacław Hurski, Wilhelm Wołk i jeszcze kilku chłopców spędziło wojnę w AK, po wojnie też poszli do lasu. Jedni zginęli koło Przewałki za Hożą, drugim udało się wymknąć do Polski. Sowieci przyszli, jednak walki z nimi nie zaprzestano. Chłopcy unikali wojska, zbroili się, bo o to nie było trudno – u każdego coś zostało przechowane "na czarny dzień". Wojna trwała nie jeden rok. Wiele nazwisk zatarło się już w ludzkiej pamięci - Geneczko, Gurski, Wanewski. Kim byli, w jakich okolicznościach zginęli – nie wiadomo. Ale wiadomo na przykład, że siostry Zuzanna i Janina z Bohatyrewiczów przenosiły i przechowywały pisma podziemne i zostały na tym przyłapane przez NKWD. Zuzanna dostała 10 lat łagrów sowieckich i już nigdy nie wróciła do rodzinnej osady. Mówią, że rodzina Bohatyrewiczów z Grandzicz zamieszkała potem w Częstochowie.
Zabudowania
Obecnie Grandzicze mają kilka uliczek. Nazwy - na miarę ideologicznej fantazji sowieckich urzędników. Do lokalnego krajobrazu należą murowane domy z białej cegły ze znajdującego się nieopodal kombinatu budowlanego. Pozostali, ale to już rzadko, wznoszą budynki z drewna, często oszalowane z zewnątrz i pomalowane na błękitny lub żółty kolor. Dachy są na ogół pokryte eternitem.
[]