O milę od Smorgoń, w bok gościńca mieszkał w dziedzicznej Wiosce szlachcic nazwiskiem Szymon Falkowski. Domek niewielki nieco pochylony, jednak podparty, zabudowania nie lepsze, grunt niski, łąki błotne, i ze trzydzieści włók lasu, cały jego majątek składało. Ojciec Fałkowskiego za polskich czasów służył wojskowo, był kapitanem w pułku Judyckiego, i walcząc w r. 1794. pod Jasińskim jenerałem na Pradze, zginął. I syn podówczas zarówno z ojcem w wojsku, pod Maciejowicami dostał się do niewoli.
W rok potem Szymon Falkowski wróciwszy do domu zastał w nim wielką biedę; matka z kilkorgiem drobnych dzieci zaledwo miała z czego wyżyć. Niechciał jej być ciężarem, poszedł więc szukać dla siebie karyery. Ojczyzny już nie było, służba wojskowa, w której zasmakował nęci pomimo tego młodzieńca. Wlaśnie wtedy cesarz Paweł formował dywizyę ułanów złożonych z samych Polaków, dowodził nią jenerał Baranowski tatar, zaciągnął się zatem Falkowski do pułku zwanego tatarskim, w randze podporucznika
i niebawem pod feldmarszałkiem Suwaroffem poszedł na kampanią włoską. Podczas wojny austryackiej znajdował się pod Austerlitz, w pruskiej zaś wojnie ciężko ranny pod Friedlandem wziął dymisyą i pociągnął nazad ku Litwie. Matka już nie żyła. Falkowski wnet się ożenił, posagiem żony spłacił rodzeństwo i osiadł na ojcowiźnie. Była ranna pora, dzień mroźny, ale pogodny, kiedy chłopskie same o jednym koniu zajechały przed dwór; wysiadł z nich wojskowy, a spotkawszy się na ganku z samym gospodarzem: »Jest pan Falkowski w domu?» zapytał. »Ja nim jestem, odpowiedziano, proszę do środka, bo zimno coś dzisiaj djabelnie dokucza; z kim mam honor mówić?« »Z Wąsowiczem, oficerem służbowym z orszaku cesarza Napoleona, odrzekł na to nieznajomy zrzucając z siebie futro; chwała Bogu że pana w domu zastaję.« »Nie byłbyś mnie pan w domu zastał, odezwał się na to Falkowski, gdyby mi odniesione niegdyś rany nie przeszkadzały siąść na koń; ale proszę się rozgościć, czem mam panu służyć?« »Przedewszystkiem przystąpmy do rzeczy, przerwał mu Wąsowicz, chociaż po raz pierwszy mam honor pana widzieć, wiem kto jesteś, wiem, że twój ojciec zginął na Pradze, a jakim był ojciec, takim i syn być musi. Mówmy więc bez ogródki: Wojsko nasze, czyli raczej resztka onego się cofa, a cesarz dziś jeszcze do Wilna wyjeżdża; wielkim jednak gościńcem, napchanym naszymi maruderami i napastowanym czasem od kozactwa niepodobna ni u jechać; Pan jesteś miejscowym, udaję się więc do niego z prośbą, abyś nam dał pewnego przewodnika, któryby Najjaśniejszego pana bocznemi drogami mógł przeprowadzić. Idzie tylko o pospiech, bo dnie są krótkie, a przed wieczorem musimy się puścić w drogę.« Falkowski zamyślił się trochę, poczem otworzył drzwi do drugiej izby: »Kasiu, zawołał, dajcie no wódkę i zakąskę, a wyszedłszy na ganek, Jurek, krzyknął na całe gardło, przygotować budę i trójkę do niej koni z ducha, pójdą dwa szpaki i gniadosz« Weszła wnet potem pani Katarzyna Fałkowska, a za nią dziewczyna przyniosła tacę z wódką, z wędliną, chlebem, serem, masłem, śliwkami na roźenkach, i w czasie gdy gospodyni domu z Wąsowiczem rozmawia, gospodarz co chwila wchodzi do izby i z niej wychodzi, dzieci przez na pół roztwarte drzwi przypatrują się polskiemu oficerowi;sanki zajeżdżają przed ganek. Wtedy ukazał się Szymon Falkowski w prostym kożuchu, w czapce baraniej na głowie, z borsuczą torbą przewieszoną przez plecy i rzekł do zdziwionego Wąsowicza: »Kolego, prosiłeś o przewodnika pewnego, ja w tak ważnym razie na nikogo spuścić się nie mogę, sam powiozę, przeprowadzę i w "całości na miejsce dostawię.« Zerwał się z miejsca Wąsowicz, ścisnął za rękę Fałkowskiego, i czem prędzej futro na siebie włożył. Pani Katarzyna rzuciła się mężowi na szyję i zaczęła płakać, dzieci wbiegły do izby, poczepiały się do ojca, a widząc płaczącą matkę same się rozpłakały. »Niepłacz Kasiu, odezwał się Falkowski do żony, a wy dzieci, sza, za trzy dni powrócę.« Poczem po kolei żonę i dzieci pocałował i pobłogosławił, a wybiegłszy na ganek: »Jurek dawaj konie, zawołał siadając z przodu na sanie, ty zostaniesz, ja sam powiozę.« A gdy Wąsowicz już był w budzie, gwiznął na konie i tęgim kłusem ku Smorgoniom pojechał. Noc była ciemna, bo księżyc nie świecił a gwiazdy czasami tylko z po za śnieżnych chmur wyglądały, kiedy troje sań ujechawszy z pół ćwierci mili gościńcem wileńskim zwróciły się w prawo i zapuściły w gęste bory ciągnące się prawie bez przerwy aż ku samemu Wiinowi. Kto by je był napotkał, czyżby odgadnął, iż pod tą prostą budą okrytą rohożą znajduje się -pierwszy władca świata, siedział w niej jednak Napoleon mając przy sobie Duroka, Falkowski wiózł cesarza, a obok niego na koźle Rustan mameluk. W drugich odkrytych sankach jechał Caulincourt z hrabią de Lobau, w trzecich jenerał Lcfebre Desnouettes z szefem szwadronu Wąsowiczem. Falkowski znając w tych lasach najmniejsze drużyny na pamięć, wywijał się pomiędzy niemi jak wąż, zatrzymywał na wypoczynek w małych wioszczynach, a dobywszy nieraz z borsuczej torby butelkę starej wódki i kawał wędliny, posilał niemi cesarza i dwór jego. Nazajutrz dnia 6. Grudnia, nie napotkawszy nikogo po drodze, około południa wjechał do Wilna przez Ostrą bramę, a przejechawszy przez miasto, stanął na Pohulance przed domem Frolanda, gdzie ksiąźe Bassano z jenerałem Hogendorpem oczekiwali już na cesarza. W czasie gdy Napoleon wydaje ostateczne rozporządzenia tyczące się wojska i kraju, a przygotowują dla niego pojazdy do dalszej podróży, Falkowski przy swoich koniach stoi na mrozie i sam nie wie, co ma dalej począć. W tern ujrzał przechodzącego przez dziedziniec Wąsowicza; zawołał na niego i przypomniał, że czeka dalszych rozkazów. Wąsowicz pobiegł do cesarza i wnet potem wprowadził do niego Fałkowskiego. Napoleon siedział za stołem, na którym porozkładane leżały papiery. Kazał Fałkowskiemu podziękować przez Wąsowicza i zapytał jak się nazywa i czy ma synów? Gdy ten odpowiedział na to, dodając, że ma dwóch synów; cesarz zapisawszy jego nazwisko w swoim pularesie oświadczył mu, aby skoro się wojna zakończy przyjeżdżał z synami do Paryża, a on o całej jego rodzinie nie zapomni i los jej zabezpieczy. Poczem kazał mu wypłacić dwieście napoleondorów. Falkowski z razu przyjąć niechciał pieniężnego daru, ale gdy mu Wąsowicz wytłumaczył, że się niegodzi łaski monarszej odmawiać zgodził się na wolę cesarską. Oddano mu przytem kartę bezpieczeństwa aby nie był turbowany po drodze: »Zda mi się ona, ale od Francuzów, odezwał się Falkowski, co się zaś tyczy Moskali, mam na sobie lepszą kartę bezpieczeństwa, która mnie od nich ochroni.« A rozpiąwszy korzuch, ujrzano pod nim mundur oficera rosyjskiego z dwoma krzyżami. Gdy go na koniec monarcha pożegnał i wyciągnął ku niemu rękę, całując ją Falkowski skropił łzami swojemi, co spostrzegłszy cesarz poklepał go po ramieniu, mówiąc: brave Polonais.
Wincenty Wilczek I Pięciu Jego Synów.
Wspomnienia z drugiej połowy osiemnastego i początku dziewiętnastego stulecia.
Przez Bonawenturę z Kochanowa
Dwa tomy w jednym. Poznań 1859 r.