c.d
Potem jeszcze porucznik ułanów i strzelców, W. Różycki ze swymi dzielnymi ułanami śpiewali
moją piosenkę, jaką ułożyłem nieudolnie w kazamatach dla zacnych kolegów księży: Brzoski i Lickendorfa oraz dla sędziego Lubowickiego, dzielnych polskich męczenników:
Oj! mój Jezu! mój kochany,
Oj! gdyby te nasze Pany
Za braci nas raz uznali
Serca z życiem byśwa dali.
Lecz nie żartem możne Pany;
Chłop bo kocha — gdy kochany,
Chłopska miłość prosta, szczera,
Bez niej to Polska umiera.
Chłopska miłość a serdeczna
Do szczęścia Polski konieczna,
Bo bez niej szlachta-nieboże,
Niemców, Moskali nie zmoże.
Boć to Moskal dziki przecie
Choć o pokrewieństwie plecie
Chyba przez to, że w Warszawie
W naszej krwi się kąpał żwawie. •
Porąbał nam Jezusieńka!
Toć i Najświętsza Panienka
Roztłuczona przez bestyją!
I bracia w więzieniach gniją.
Litwini, Rusini, Morawcy i Czechy
Bułgarzy, Chorwaty, Serby jak i Lechy
Wszyscy z rodu słowiańskiego
Nie mają nic moskiewskiego, i t. d.
Potem jeszcze śpiewali znaną i śpiewaną we wszystkich oddziałach powstańczych piosenkę:
Poszły panny na śliwce 7- na śliwce — na śliwce
Spotkały ich myśliwce — myśliwce dwa!
Szczególniej wesoło rozlegał się śpiew wśród wywijania czapkami lub bronią, gdy oddział przechodził przez wsie i miasteczka.
Mieszkańcy wychodzili z domostw, u wielu łzy w oczach było widać, a prawie wszyscy wciskali w kieszenie szeregowców rozmaite dary, jak tytoń, cygara i artykuły żywności, a byli tacy, co i pieniądze w garść wciskali , ale powstańcy mieli surowy zakaz nieprzyjmowania takich datków z tej przyczyny, by się do nich nie przyzwyczajali i by niechętni czy wrogowie nie uważali tego za grabież.
Wesoły nastrój w oddziale był wprost nadzwyczajny, nikt by też nie przypuszczał, że ci Polacy bez broni i ładunków idą na niezrównany bój śmiertelny dla wyswobodzenia Ojczyzny. To też mnóstwo znanych w całym kraju z piękności Biłgorajanek odskakiwało od tkania sit i przetaków i serdecznie, ze łzą w oku, żegnało najbliższych powstańców — czego zazdrościła im bardzo konnica, której wysokość koni tej miłej chwili pozbawiała. Niedaleko za Biłgorajem pod Krasnobrodem oddział zanocował i tam też przyłączyły się resztki z oddziałów Zielińskiego, Jankowskiego i Żalplachty.
Wieczorem stanęliśmy obozem pod miasteczkiem Tyszowcami w pogotowiu bojowem, bo mieliśmy wrażenie, że nazajutrz zaczepią nas nadciągający od strony Zamościa nieprzyjaciele. Rzeczywiście też zaraz po polowej mszy Św., odprawionej o wschodzie słońca, gdy kapelan całemu oddziałowi ze skruchą klęczącemu dawał ogólne rozgrzeszenie, nasze pikiety, czaty i placówki zaczęły się ostrzeliwać w kierunku Zamościa, a z lewego naszego skrzydła od razu ze wzgórka zgrzmiały armaty. Była to druga kolumna nieprzyjacielska, postępująca w tropy za nami i rozporządzająca lekką kozacką artyleryą.
Musieliśmy się zatem bronić z dwóch stron jak gdyby w prostokącie. Prawe nasze skrzydło bezpieczne opierało się o duży, szeroki staw, podczas gdy piechota tych Moskali, którzy za nami gonili wskutek jazdy wozami, niezmęczona, uszykowawszy się zaczęła na nas nacierać.
Nagle Czerwiński zwrócił się się do mnie i zażądał, abym pocwałował do kosynierów, zagrzał Paradę i rzucił go z batalionem czołem a pluton konnicy Włodzia i drugi za nim ze skrzydła ukosem na bateryę kozacką i ją w ten sposób, jeżeli nie zabrać, to choćby zniewolić do ucieczki lub zmiany stanowiska, — bo chociaż nam nie szkodziły ich pociski, ale ten piorunujący huk, szybki a nieustanny, połączony z drgnieniem ziemi i echem po rosie nader denerwował naszych rekrutów, a strzały karabinowe, chociaż nieco szkodliwsze, nic ich nie drażniły.
Oddałem rozkaz kosynierom, którzy przez przezorność dziadunia Władysława leżeli pokotem w szyku bojowym na pochyłości wzgórza. Z polecenia dziadunia Parada kazał im powstać i gdy już mieli ruszyć naprzód w tern zagięciu pola, artylerzyści spostrzegli ten manewr i poczęli ku nim strzelać granatami. Dzielny dziadunio uspokajał ich i zachęcał, by się nie przestraszali, a jednocześnie prawidłowo szykował cztery kompanie do ataku, który miał do przebycia odległość tysiąca kroków. Nagle zadrgało coś na demną i huk przepłynął tuż obok. Klacz moja spięła się i nagle stanęła dęba drepcząc na miejscu. To granat pękł tuż za nami.
Dziadunio spojrzał ku bateryi i krzyknął: — Kładź się pokotem . Większa część kosynierów przypadła do ziemi w tej chwili, gdy zagrzmiały nowe strzały i wśród huku poczęły pluskać po stawie. Były to granaty, szrapnele i kartacze...
Nagle dziadunio Władysław chwycił się w pół i usiadł. Był niestety ranny odłamkiem granatu, ale zapewniał, że to nic nie jest, mówił, że to tylko błahe zadraśnięcie. - Major Parada zbliżył się ku mnie i z uśmiechem rzekł te słowa:
- Ej! Jegomość! panie z Raju! zejdźta ze szkapy, bo widno służycie za cel tym psubratom i oni pragną cię posłać w czeluści wieczne...
Znowu padły nowe strzały, rozprysły się naokół i padło na ziemię dwóch kosynierów, którzy pomagali synom i wnukom podnieść i przenieść z pod linii rannego ojca i dziadka i wśród jęku grzebało nogami.
Nagle ustał huk armat, bo pluton porucznika Włodzimierza na nie z boku dziarsko cwałował, mając w tyle w odległości pewnej postępujący drugi pluton. Wobec tych ataków baterya nie miała zasłony ani w konnicy ni też w piechocie, ustąpiła szybko z pagórka i znikła chwilowo.
Była to pełna tragizmu i rozpaczy chwila. Bohaterski starzec umierał wśród klęczących synów i wnuków tudzież kosynierów, przed którymi stał major Parada ze łzą w oku i pochylał sztandarem nad konającym bohaterem-patryotą. Obok dwaj ranni ciężko kosynierzy oddawali ostatnie tchnienie na ojczystej ziemi, którą tak bardzo chcieli oswobodzić. Dziadunio Władysław słabym, ale jeszcze wyraźnym głosem błogosławił synów, wnuków i cały batalion i zaklinał, by w zgodzie i łączności posłusznymi byli majorowi Paradzie, gdyż tylko przez zgodę i spójność wrócić mogą Ojczyźnie wolność, bo tylko ten sposób wytworzyć może olbrzymią siłę... Zacny starzec coraz bardziej tracił siły i bladł, głos słabł mu coraz więcej. Drżącą ręką szukać począł czegoś wokół szyi i wyciągnął na jedwabnym sznureczku zawieszony złoty krzyżyk i białego, srebrnego orła narodowego. Z drżeniem ucałował je, zakreślił nad otaczającymi go znak krzyża, pocałował nachylony sztandar. Długa, siwa broda oparła się o skrwawione piersi, na zsiniałych ustach ukazała się krwawa piana. Uniósł jeszcze ociężałe powieki, westchnął raz ostatni i zgasł a duch jego uleciał swobodnie nad tak brutalnie ciemiężoną i w dziki sposób nękaną ziemię ojczystą. Po chwilowem milczeniu porwał się wśród szeregów jęk, a jakiś wysmukły młodzieniec zawołał :
— Jeszcze nie zginęła! — gdy za nią tacy bohaterowie umierają... Bracia pomścijmy ich razem wszyscy!. Naprzód!..
— Hola — suchym głosem rzekł Parada ~ „pomódlmy się za nich i do tych świętych męczenników I za naszą, świętą wolność!,, pójdziemy w bój, by krwawej zemsty wziąć odwet!..
Uklękli wszyscy na chwilę, szeptali słowa modlitwy, podczas gdy Parada nakrył swym sztandarem wszystkich trzech obok siebie leżących męczenników narodowej sprawy i stał przez chwile, pochylony nad nimi. Podniósł następnie sztandar, otarł kułakiem załzawione oczy i drgającym- głosem gromko zawołał:
— Nuże ! teraz za mną chłopy ! i wy szlachta .. biegiem za mną.. A teraz spytajmy Matki Bożej, kula którego z nas położy!..
Za mną!.. Społem i zgodą!
Wstrząsnął szpadą i zaczął biedź szybko po wklęsłej roli ku bateryi, którą w tej chwili na przeciwległym pagórku ustawiono. W tej chwili huknęły armaty, nie wyrządziły jednak wśród naszych szeregów żadnej szkody. Kosynierzy na znak bowiem padli pokotem i uszli strzałów. Po małej chwili podnieśli się znowu i niby fala płynęli naprzód i biegli co tchu, raz jeszcze przypadli do ziemi w tej chwili, gdy po sterczących ich kosach oślizły się kartacze i nad nimi zagrały armaty.
Zerwali się znowu i z żywiołowym wrzaskiem : — „Niech żyje Polska! Jezus, Marya! Śmierć. Moskalom"! — I jak huragan, rzucili się na bateryę. Szczęknęły kosy, a bohaterska odwaga kosynienierów takim strachem przejęła Moskali, że czeni; prędzej z dziewięcioma armatami rzucili się do ucieczki. Po karkach ich jechali dzielni nasi kosynierzy, zabrali trzy armaty i 32 żołnierzy moskiewskich życia pozbawili.
Straszny był to widok! jęk konających Moskali mieszał się w jedno z okrzykiem kosynierów, u których widać było wzrok iskrzący, oczy krwią nabiegłe i piersi, niby miechy falujące. Ponuro wzrok swój kierowali na nieprzyjaciół i dzikie narzędzia carskiej zbrodni.
Wśród kosynierów najzawziętszym był właśnie ów smukły młodzian, który w chwili skonu dziadunia zawołał: — „Jeszcze nie zginęła " — Był to Dowgiełło, a wraz z nim Jan Daraszkiewicz, obaj studenci, którzy pochodzili z litewskich oddziałów, jeden z pod pułkownika Bitisa, chłopa żmudzkiego, a drugi służył pod X. Mackiewiczem, ranni w tych oddziałach, po wyleczeniu się wstąpili do naszego. O pierwszym z nich mówił jeden z kosynierów, że jest „lotny i odważny jak orlątko, a odważny i krzepki jak lwiątko".
Parada tymczasem zatknął tuż obok zdobytych armat swą chorągiew i szpadę, zbroczoną krwią nieprzyjacielską, poczem w te słowa do zebranych przemówił:
— Widzita gdy kupą a w zgodzie wszystko łatwo, jak sanki po lodzie!
A i oto na wojnie nie wszystkie kule trafiają... bo i chociaż zabraliśma tym siepaczom te trzy oto harmaciska, a przecież dzięki Bogu i tej Najświętszej Panience, naszej Królowej polskiej, ani jeden z nas przecie żywota nie pozbawion. A chociaż tam kilku z nas ma przedziurawioną skórę lub nieco naruszone gnaty, to się tam to wnet zrośnie prędko, też się o tem i zapomni tak, jak ja zapominam o mojej zadraśniętej nodze i o sukmanie, którą kilka kul przeszyło, bo to iście tak, jakby uszczypło jakie śwarne psisko. A nasz sztandar też wyniósł z tej zwycięskiej przeprawy dwie dziury od kul, jakie przezeń przeszły. Zawdy będę wam prawił, że nic nam nie zaszkodzi, gdy razem pójdziemy i gdy hasłem naszem zawsze będzie i na każdym kroku: „Społem i zgodą".
— Podobało się — ciągnął dalej Parada —Bogu i Matce Najświętszej powołać do swej chwały tych trzech oto męczenników za narodową sprawę, tośmy dla każdego z nich wzięli jedno srogie to harmacisko i za każdego z nich wzięliśmy srogi odwet po tuzinie i zszadkowaliśmy wroga, jak kapustę!.. albo na chwałę Jezusiczka! bo na każdy rok Bożego żywota jednego z nich posłaliśmy na tamten świat i basta!
Tuż po za leżącymi pokotem trupami nieprzyjaciół spostrzegłem mego Wawrzka, siedzącego na ziemi i spoglądającego smutnym wzrokiem w dal.
Przypadłem do niego i pytam'.
— Wawrzek! tyś ranny?
— Ba! żeby jeno ranny!.. ale te moskaliska !
— Przy tych słowach ściśniętą pięścią groził w powietrzu.
— Co tobie jest mój poczciwy chłopcze? czyś ty chory, może ranny?
— Et proszę jegomości — rzecze Wawrzek — nic tak z tego wszystkiego, przebrzydłe Moskaliska poniszczyły mój strój piękny czerwony.
— Tu posypały się z ust poczciwego chłopaka wiejskiego przezwiska w stronę sprawcy tak ciężkiej dla Wawrzka przykrości.
— Panoczku mój, to zdaje się ten, co tu opodal leży, ale też poczęstowałem go porządnie, jednym zamachem kosiska rozpłatałem go wzdłuż jak wieprzka, na dwie połowy.
— A więc co ci jest chłopcze? — pytałem ciągle w dalszym ciągu.
— A niech no jegomość spojrzy jaką jamę wyszarpnął pod kolanem w prześlicznych spodniach!
—i pokazał mi rzeczywiście miejsce, w którem by!y one rozszarpane tuż obok kolana, granat musnął je jedynie, nie powodując żadnej rany.
— Co ty pleciesz — rzekłem — a jakby granat był zboczył nieco i strzaskał ci kolano?!
— Ba, toby się ono zrosło, zagoiło wnetka i nikt by nie wiedział, ale ten strój przepiękny jak teraz sromotnie zeszpecony! — Uściskałem poczciwego parobczaka, który tak naiwnie zapatrywał się na całą sprawę.
Bitwa pod Tyszowcami była przez nas wygraną i Moskale szybko znikli, a my, nie mając ładunków dla zdobytych armat, utopiliśmy je w stawie po poprzedniem spaleniu lawety wraz z kołami. W bitwie tej Paweł Parada zadziwiającą okazywał odwagę i roztropność; po spędzeniu bateryi z zajmowanego przez nią stanowiska po czterykroć nacierał na czele bitnych kosynierów, a pędzeni Moskale, wśród głosów błagalnych o pardon, czem prędzej znikali. I wszyscy byli tego zdania, że w tej potyczce złożył Parada dowody roztropnej a męskiej odwagi i że słusznie mu poprzednio godność majora nadaną została.
Tu kilka nasuwa się refleksyi, skupiających się około tej kwestyi, dlaczego Rząd Narodowy nie dozwolił dzielnemu pułkownikowi Wierzbickiemu na tworzenie kilku albo kilkunastu batalionów kosynierów chłopskich, gdy myśl tę rzucił na ich własne żądanie po bitwie pod Polichna, a potem po Żyżynie. Może by czyn taki zaważył na szali powodzenia ogólnej sprawy.
Po bitwie w dwóch dużych mogiłach pogrzebaliśmy poległych Moskali tych, których towarzysze nie zdołali unieść w bezpieczniejsze miejsce. Jak później dowiedzieliśmy się, Moskale uprowadzili ze sobą znaczniejszą ilość poległych, których zakopali w okolicy na ornej roli. Wzruszoną jej skutkiem tego powierzchnię tratowała przez czas pewien konnica, by ukryć mogiłę przed wzrokiem naszym, chociaż nie było ku temu żadnego powodu. W trzeciej mogile pochowaliśmy dwóch kosynierów a wraz z nimi i ukochanego dziadunia.
Po haniebnej ucieczce nieprzyjaciela lekarz oddziału, Dr. Wróbel opatrzył starannie pozostałych pomiędzy nami kilku rannych Moskali i kilku naszych. Pierwszych, mimo że chcieli pozostać w szeregach, wysłaliśmy do Zamościa, naszych za kordon graniczny do Galicyi.
Maszerowaliśmy dalej w głąb Hrubieszowskiego mimo tego, że w okolicy tej szlachta nieprzychylnie była usposobiona dla ruchu powstańczego, a uczyniliśmy to z tej przyczyny, by nie ściągnąć na siebie nieprzyjaciela, który prawdopodobnie jeszcze w większej sile byłby powrócił na miejsce starcia i porażki i wówczas do szczętu oddział byłby rozbity albo uległby zupełnemu rozprószeniu.
Zwycięstwo pod Tyszowcami w pierwszej linii zdziałało hasło, które było dla nas przewodniem: „Społem i zgodą". Wyrazy te tworzyły dla nas naczelne wskazania zarówno taktyki, jak i strategii wojennej, by jak najśmielej nacierać na wroga, jak to czynić zwykł pułkownik Wierzbicki, naczelnik dowodzący prawem Powiślem i pułkownik Chmieliński z tamtej strony Wisły. I tu pod Tyszowcami, nacierając śmiało i żwawo, nie tylko przeraziliśmy nieprzyjaciela, który miał zbyt wygórowane pojęcie o naszych siłach, ale z drugiej strony, nieustannie postępując naprzód, wypieraliśmy go w tył, a bądź raniąc go celnymi strzałami, odbierając broń i ładunki, zniewalaliśmy go do cofania się, przyczem zabieranie rannych wielce im pochód utrudniało. Postępowanie tego rodzaju, co prawda, nastręczało wiele trudności, dla nas jednak bardzo było korzystne. Oddział Czerwińskiego w lesie pod Gorajem na 840 ochotników posiadał 300 strzelb myśliwskich przeróżnego systemu, 13 karabinów gwintowanych, dalekonośnych, które były powierzone celnie strzelającym, reszta uzbrojoną była w duże dzidy, okute żelaznymi braniakami.
Po bitwie pod Tyszowcami zebraliśmy na pobojowisku 173 karabiny obok innej broni i jańczarek kozackich. Dziwić się nie należy, gdy kiedy w czasie boju na tyłach znajdujący się tzw. „pałkinierzy" biegli na wyścigi naprzód, aby po padłym rannym lub zabitym towarzyszu zabrać jego karabin albo strzelbę i zastąpić w ten sposób ustępującego rycerza wolności, nieraz też kilku biegło, jakby na wyścigi, po broń upragnioną. Zarówno, rzemieślnicy jak i włościanie wszędzie, gdzie tylko brali udział w wielkiem powstaniu narodowem, odznaczali się nadzwyczajnem posłuszeństwem, wielką odwagą i poświęceniem, a u niektórych podczas zasadzek zwłaszcza zauważyłem pewien nastrój graniczący z rozrzewnieniem. Moskale niezmiernie obawiali się chłopskiego powstania, które nie przyszło do skutku mimo, że ws'ród tych warstw czekano na tę chwilę z upragnieniem. I to był ten wielki błąd, jaki zabił powstanie, gdyż tylko gromadnym udziałem tych dwóch naszych najliczniejszych warstw społecznych, równouprawnionych i u obywateli onych drogą rozumnej oświaty możemy wywalczyć wolność naszej narodowej sprawie. Z tej też przyczyny najświętszym obowiązkiem każdego prawego Polaka jest jak najszerzej pojęta praca w rzeszach rzemieślniczych i włościańskich, chronienie ich przed wynarodawianiem, wszczepianie staropolskich cnót i zalet umysłu i serca. W ten sposób pojęta robota nie tylko na polu oświatowem, ale także i na ekonomicznem, podciągnięcie tych warstw do rzędu współobywateli, ochron je w przyszłości od niebezpieczeństw, jakie z wielu stron się piętrzą w dążeniu, by warstwy te pozbawić wiary i narodowości, a potem, gdy zniszczone zostaną te najważniejsze podstawy jestestwa całkiem je dla siebie pozyskać.
Dla oswobodzenia ziem naszych iść winniśmy razem i karnie. We wszelkiej choćby najdrobniejszej pracy przyświecać nam winno to hasło, jakie przewodziło kosynierom Pawła Parady : „Społem i zgodą". Te hasła społeczeństwu naszemu a zwłaszcza młodzieży naszej przekazuję, ja stary Mierosławczyk i ostatni z jego przybocznych oficerów.
Zapewniam, że w ten sposób pracując „Społem i zgodą", szanując dzieje nasze, pełne świetności, wiarę, mowę, cnoty i obyczaje odzyskamy naszą Ojczyznę tak, jak odzyskali Włosi, bo umieli karnie hołdować tym zasadom. Ten okrzyk zwycięski Pawła Parady, dzielnego chłopa kosyniera, jak piękne święcił w przeszłości naszej tryumfy, gdy na czele hufców zbrojnych szły dzielne króle nasze i potężne hetmany, niosąc szeroko po świecie sławę polskiego oręża.
Weźmy zatem okrzyk Pawła Parady za hasło nasze, z posiewem myśli zdrowej idźmy w lud wiejski i rzeszę rzemieślniczą, pełni braterskiej miłości, a wówczas przy naszych przymiotach, gdy u obywateli my i równouprawnimy wszystkie warstwy, ziszczą się może słowa poety: „że jeden tylko jeden cud, z polską szlachtą polski lud"!
W końcu zwracam się do Was, kochany zastępie sokoli, na ziemi osiadły dalekiej od ojczystych rubieży. Lećcie chyżo w myśl wskazań chłopa Parady ku obywatelskim obowiązkom i najwznioślejszym celom, niby zaciężni szkoły podchorążych z Listopadowej nocy lub Mierosławczycy lub wreszcie młódź z Cuneo, liczniejsi i pełni zrozumienia sprawy, unikajcie błędów tamtych popełnionych, wyciągajcie myśl zdrową z rzeczy każdej, w bój, który oby był ostatnim!—... zwycięskim, a do tego trzeba przede wszystkiem hasła Pawła Parady:— Społem a zgodą! by udowodnić światu, że „Jeszcze Polska nie zginęła"!
Jan Nepomucen Rayski
Spolem i Zgodą
Karta z Powstania Styczniowego
Z rękopisu wydal i wstępem zaopatrzył Aleksander Medński
Nakladem Zarządu Głownego T.S.L
Drukiem W.Poturalskiego w Podgórzu
Krakow 1913
-