Koleżanki z klasy „B”
Kraj lat dziecinnych!
On zawsze zostanie święty i czysty…
(A. Mickiewicz)
Zbiegły się dwie ważne daty z czasów mojego pobytu w Wilnie. W tym roku 50-lecie matury, w następnym zaś 50-lecie Polskiego Zespołu Pieśni i Tańca „Wilia”, z którym byłam związana przez 16 lat od chwili założenia. Bez naszej „Piątki” na Antokolu nie byłoby „Wilii”. To właśnie absolwenci i uczniowie naszej szkoły razem ze studentami - Polakami wileńskich uczelni założyli, śpiewali i tańczyli w pierwszym polskim zespole na Litwie.
Nie był to przypadek. W naszej szkole, mimo szykan ze strony dyrekcji i władz oświatowych, dążących do likwidacji polskiej szkoły, kultywowano tradycje polskości. W atmosferze szkoły widoczny był patriotyzm i szacunek do narodowych tradycji. Mieliśmy dobrych nauczycieli. Oni całą duszę wkładali w pracę pedagogiczną, chcąc w nas zaszczepić miłość do wszystkiego, co polskie. To im zawdzięczamy, że czuliśmy się Polakami i byliśmy z tego dumni.
Pan Aleksander Jabłoński był naszym wychowawcą od klasy ósmej do matury. Uczył nas historii. Był to nauczyciel opanowany, nigdy nie podnosił głosu, nie prawił nam długich morałów, a jeśli robił jakieś uwagi, to zazwyczaj dawały one wiele do myślenia. Potrafił w sposób dostępny przekazać nam wiedzę historyczną, nie zapominając o najważniejszych dziejach z historii Polski. Na wybór mego zawodu niemały wpływ miała osobowość pana Jabłońskiego i jego głęboka wiedza historyczna.
Obecnie nasz wychowawca mieszka w Tychach, jest na emeryturze. Ja i moje koleżanki nadal podtrzymujemy z panem Jabłońskim bliskie kontakty. Sędziwy wiek i zdrowie nie pozwoliły mu przyjeżdżać na zjazdy absolwentów do Wilna. Przed naszym 45-leciem pan Jabłoński przysłał do mnie życzenia z prośbą o przekazanie ich koleżankom i kolegom. Podaję je w całości.
„Moje najserdeczniejsze podziękowania przesyłam szanownym Koleżankom i Kolegom, którzy jeszcze pamiętają o mnie. Zapewniam, że mało mam takich klas, które pamiętają swego wychowawcę, szczególnie tu, na Śląsku. Patrząc na maturalne zdjęcie, przypominam cały okres mojej pracy w Wilnie. A był to okres najtrudniejszy pod względem politycznym. Kilka razy chciałem porzucić pracę w szkole, ale biorąc pod uwagę to, że na moje miejsce przyjdą tacy nauczyciele, jak Puns lub Bryo oraz rząd litewsko-rosyjski będzie się starał zlikwidować polskie szkoły, powołując się na brak nauczycieli, zostałem w naszej szkole. Sytuację uratowała śp. Halina Giżyna (należała do trójki klasowej mojej klasy), która pisała do Stalina w sprawie zachowania polskich szkół. Komisja przysłana z Moskwy, po zbadaniu, postanowiła zachować polskie szkoły.
Bardzo żałuję, że nie mogę być na Waszym spotkaniu. Z gardłem jest niedobrze.
Przy okazji proszę w moim imieniu pozdrowić szanowne Koleżanki i Kolegów oraz zapewniam, że często myślę o was i życzę długich lat życia w zdrowiu i spokoju.
Pozostaję z niezmiennym zawsze poważaniem (podpis)”.
Tychy, 15.06.1999 r.
Z wielkim sentymentem wspominam moją pierwszą wychowawczynię i nauczycielkę języka francuskiego panią Marię Czekotowską. W szkole uczyła także języka polskiego. Była to już starsza pani, wysoka, z upiętą gładką fryzurą i zawsze elegancka. Miała wielki urok osobisty. Była wychowawczynią oddaną całą duszą swoim wychowankom.
Mieliśmy także wspaniałych polonistów. Lubiłam lekcje prowadzone przez panią Helenę Wołczacką. Świetnie znała literaturę polską. Najciekawsze fragmenty przerabianych lektur czytałyśmy na lekcjach, a potem dokonywałyśmy analizy tych utworów. W tamtym okresie brak było podręczników do wielu przedmiotów, w tym i do języka polskiego. Uczyłyśmy się z notatek robionych podczas lekcji. Nauczyciele starali się mówić wyraźnie i wolno, aby można było prawie wszystko zanotować. Cenne to były notatki.
Nauczyciele języka polskiego zachęcali nas do czytania lektur. W Wilnie było dużo bibliotek z bogatymi przedwojennymi zbiorami. Należałam do trzech. Wtedy właśnie miałam okazję przeczytać wiele ciekawych książek z klasyki polskiej i światowej. Nastały jednak czasy, gdy z tych bibliotek zaczęto wycofywać i niszczyć książki w języku polskim. Pozostały nam tylko własne księgozbiory.
Dzięki pani Wołczackiej nauczyłam się poprawnie pisać po polsku. Przed wstąpieniem do polskiego gimnazjum uczyłam się w szkole litewskiej. Niewiele pamiętam ze swojej nauki w tej szkole. W niej nauczycielami byli Litwini, a uczniami w większości Polacy.
Bazyli Tulisow, zmarł w wieku 89 lat zimą br. Uczył nas geografii. Pozostawił po sobie pamięć człowieka niezwykle szlachetnego i lubianego przez młodzież.
Miłość do piosenki zawdzięczam pani Tyszkównie. Na lekcje śpiewu przychodziła ze swoimi starymi skrzypcami. Ona nauczyła nas kochać śpiew i muzykę. Nic też dziwnego, że tak wiele z nas śpiewało i tańczyło w „Wilii”.
Pamiętam jedną z pierwszych piosenek, jakich nas nauczyła:
Hej skrzypeczki, skrzypeczki
Lubię wasze piosneczki.
Tak śpiewacie, jak żywe
Piosnki dźwięczne i tkliwe.
Tych wspaniałych nauczycieli było o wiele więcej: Andrzej Biega – nauczyciel języka niemieckiego, Bolesław Święcicki – nauczyciel matematyki, Bella Biber – nauczycielka biologii, Helena Tarasiewicz – nauczycielka biologii i moja wychowawczyni w klasie III gimnazjum, Józefa Chrapkowa – nauczycielka języka rosyjskiego i francuskiego, Kiriłł Surkow – nauczyciel matematyki, Bazyli Kowalewicz – nauczyciel języka polskiego, Ludwik Kuczewski – nauczyciel chemii (nigdy nie stawiał uczniom piątek, z wyjątkiem matur)…
Dzięki Nim nasze pokolenie, poniosło kaganek oświaty na wieś wileńską.
Oglądając szkolne fotografie przenoszę się zawsze do wspomnień z tamtych beztroskich lat. Widzę na nich koleżanki, z którymi przeżyłam chwile dobre i złe. Razem wyjeżdżałyśmy na wycieczki na Zielone Jeziora, do Trok i Puszkarni. Razem wędrowałyśmy po mieście z kolegą z równoległej klasy Januszem Pilściem, który uwieczniał nas na tle zabytków Wilna. I razem także wagarowałyśmy. Kilka miesięcy przed maturą zamiast do szkoły poszłyśmy do kina. A nasza poetka klasowa Ala Raczycka na tę okoliczność ułożyła przyśpiewki na znaną melodię:
Raduje się serce, raduje się dusza,
Gdy „B” jedenasta na wagary rusza.
Oj da, oj da dana, „B” klasa kochana,
Nie masz to, jak nasza b, b, b!
Krótka to była radość. Zanim wróciłyśmy do domu, rodzice byli już powiadomieni o tym naszym nieprzemyślanym wybryku. Ocen ze sprawowania nam nie obniżono, gdyż na ogół byłyśmy klasą zdyscyplinowaną. Poprzestano na upomnieniu.
Przypominam sobie pochody pierwszomajowe, w których na czele maszerującej młodzieży szli uczniowie w strojach krakowskich. Od razu wszyscy stojący na chodniku, wiedzieli, że maszeruje „Piątka” z Antokola. (Zachowałam wycinki z gazet „Sowietskaja Litwa” z 1951 i 1952 r.)
Maturę w 1954 roku otrzymali uczniowie z czterech klas – dwóch żeńskich (A i B) i dwóch męskich (C i D). Na zjazdy do Wilna przyjeżdżamy całym rocznikiem.
Uczyłam się w klasie „B”. Maturę zdało 36 uczennic. Połowa z nas ukończyła studia wyższe. Dwie wybrały medycynę – Stanisława Katoszunkówna-Baranauskiené (Wilno) i Irena Karpowiczówna-Teodorczyk (Karczew nad Bugiem), jedna – studia ekonomiczne – Teresa Rymszanka (Warszawa), pozostałe pedagogiczne: Maria Arońska (Wilno), Ileana Danowska-Głowacka (Milanówek), Czesława Ingielewiczówna-Tatolis (Wilno), Ewa Kamilla Malawkówna-Tomasik (Warszawa), Danuta Janulisówna (Białystok), Regina Jurginówna (Wilno), Łucja Mikołajówna-Adamowicz (Wilno), Halina Olechnowiczówna (Gdańsk), Alina Raczycka-Laurinavičiené (Wilno), Ryszarda Trepanowska z domu Romanowska (Łódź), Zofia Suboczówna-Kuncewicz (Wilno), Janina Szytelówna (Wilno), Weronika Wojniczówna-Kurmin (Olsztyn), Irena Woronkówna-Berger (Pruszków).
Można zadać sobie pytanie, dlaczego tak wiele z nas wybrało studia pedagogiczne o różnych kierunkach.
Nasza matura zbiegła się z okresem, gdy władze oświatowe otwierały nowe polskie szkoły. Potrzebni byli nauczyciele. Większość przedwojennych nauczycieli wyjechało do Polski. Zaapelowano do absolwentów naszej szkoły.
Część z nas poszła na studia do dwuletniego Instytutu Nauczycielskiego, a część w tej grupie i ja, od razu po maturze podjęłyśmy pracę w szkolnictwie. Jednocześnie wstąpiłyśmy na studia zaoczne. Ukończyłam wydział historyczny w Instytucie Nauczycielskim w Nowej Wilejce, a później kontynuowałam naukę w Pedagogicznym Instytucie im. A. Hercena w Petersburgu (dawny Leningrad).
Pracę otrzymałam w szkole podstawowej w Czarnym Borze (Juodšiliai), w malowniczej podwileńskiej miejscowości. Jednopiętrowa szkoła znajdowała się w pięknym sosnowym lesie. I oto ja, dziewczyna z miasta o wyglądzie nastolatki, zostałam nauczycielką. Zadawałam sobie pytanie: czy podołam pracy nie mając wykształcenia? Czy potrafię uczyć i wychowywać? Udało mi się przezwyciężyć wszelkie obawy. Dzieci polubiły swoją pierwszą nauczycielkę, a ja moich małych wychowanków.
Sosnowy las, czyste powietrze, kozie mleko i serki, którymi raczyła mnie moja przemiła gospodyni, u której wynajmowałam pokój w domku jak z bajki, dodały mi siły i energii na dalsze lata mojej długoletniej pracy w szkolnictwie. W Czarnym Borze pracowałam 9 lat.
Nie był to łatwy okres dla nauczycieli pracujących na wsi. Nieraz trzeba było pracować na dwie zmiany. Dzieci miały wielkie luki w nauce, a brak podręczników utrudniał nam pracę. Ponieważ większość z nas ten zawód obrała z zamiłowania, poradziliśmy sobie z tymi wszystkimi trudnościami.
W pierwszych latach bardzo często wzorowałam się na pracy moich nauczycieli. Niejednokrotnie korzystałam z ich pomocy i wskazówek. Pani Maria Czekotowska przekazała mi sporo ciekawego materiału (scenki, wiersze, piosenki) na różne imprezy artystyczne i uroczystości szkolne. Pamiętam te przepiękne przedstawienia wystawiane przez panią Czekotowską z uczniami naszej szkoły.
Od trzech lat nie pracuję, a zebrane przeze mnie materiały imprez i te od pani Czekotowskiej przekazałam swojej siostrzenicy Annie Morozowej, pracującej obecnie w polskiej szkole średniej w Ciechanowiszkach pod Wilnem.
Minęło 45 lat od czasu podjęcia przeze mnie pracy, gdy przez przypadek spotkałam jedną z moich pierwszych uczennic. Jechałam rejsowym autobusem z Warszawy do Wilna. Mój znajomy nie potrafił wypełnić dokumentu w języku litewskim. Zgłosiła swą pomoc pani w średnim wieku. W pewnym momencie zaskoczyła mnie słowami: „A pani jest podobna do mojej pierwszej nauczycielki”. Rzeczywiście, byłam jej pierwszą nauczycielką w Czarnym Borze. Uczyłam tę panią w klasie pierwszej i drugiej. Mieszkała u babci, a ja dla niej byłam kimś naprawdę bliskim. Dziś pani Honorata Danilczenko z domu Żukowska mieszka i pracuje w Kownie. Jest wykładowczynią na Akademii Rolniczej.
Spotkania tego typu, gdy uczniowie z sympatią wspominają swoich nauczycieli, są bardzo wzruszające i miłe.
Nie wszystko w naszej pracy było łatwe, zdarzały się trudne i nieprzewidziane wypadki. Chciałabym je przypomnieć.
W szkołach łączonych polsko-litewsko-rosyjskich istniały różnice przekonań politycznych i nie zawsze to nam, nauczycielom polskiego pochodzenia, wychodziło na dobre.
Był rok 1966 – rok obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego. Pracowałam wówczas w szkole średniej nr 14 w Jerozolimce. Ze mną pracowała moja koleżanka z klasy Zofia Suboczówna-Kuncewicz, uczyła matematyki. Postanowiłyśmy razem ze swoimi klasami uczcić tę rocznicę akademią szkolną. Miałam dobre kontakty z Oddziałem Towarzystwa Przyjaźni Litewsko-Polskiej. Kierował nim pan Jonas Mackevičius – mój dobry znajomy. Od niego otrzymałam godło polskie i moc przeróżnych książek i albumów na nagrody dla uczniów. Zosia, długoletnia tancerka w zespole „Wilia”, przygotowała tańce ludowe, ja - część poetycko-muzyczną, młodzież - kostiumy. Gdy wszystko było gotowe i zbliżył się czas występów, dyrekcja zażyczyła sobie dokonania przeglądu. Jakież było nasze zdziwienie, gdy nasz program zakwestionowano. Młodzież nie mogła wystąpić przed całą szkołą. Być może dyrekcja przestraszyła się godła polskiego, a może po prostu bała się reakcji ze strony partyjnych kolegów.
Lubiłam pracę w tej szkole. Uczyła się w niej wspaniała młodzież. Wielu uczniów z tej szkoły śpiewało w „Wilii”: Wanda Wisznisówna, Marysia Popławska, siostry Bartoszkówny, Janeczka Ruczyńska – dziś księgowa w „Kurierze Wileńskim” i wielu innych, których nazwiska zatarły się w pamięci. Moim uczniem i wychowankiem w tej szkole był Romuald Mieczkowski – poeta, dziennikarz.
Pracując w wielojęzycznej szkole zauważyłam, że nauczyciele pracujący w klasach polskich bardzo rzadko byli wyróżniani i nagradzani przez władze oświatowe. W tamtych latach, aby być „dobrym” nauczycielem, wystarczyło wstąpić do partii, wówczas taki nauczyciel stawał się „wzorem” dla pozostałych bezpartyjnych.
Nie zależało nam na nagrodach i wyróżnieniach. Robiliśmy to, co uważaliśmy za słuszne. Poprzez różnego rodzaju imprezy podkreślaliśmy, kim są nasi uczniowie, jakie są ich korzenie.
Mam wielką satysfakcję, że wielu uczniów, tych ze szkoły w Czarnym Borze i tych z Jerozolimki, wniosło swój niemały wkład, już jako trzecie pokolenie, do rozwoju oświaty i kultury Wileńszczyzny.
Pracę w szkole umiałam połączyć z pracą w „Intourist,ie”. Oprowadzałam wycieczki z Polski po Wilnie lub pilotowałam je po byłym Związku Radzieckim. Prowadziłam także kursy języka polskiego dla pracowników „Intouristu”.
Łączyłam swoją pracę z uczestnictwem w „Wilii”. W zespole nie tylko śpiewałam, ale też pełniłam obowiązki zastępcy prezesa Franka Kowalewskiego.
Podobnie jak z koleżankami z klasy, tak i z zespołem, nigdy nie zrywałam kontaktów. Uczestniczyłam we wszystkich koncertach jubileuszowych, stojąc jak zwykle w pierwszym rzędzie wśród pierwszych altów.
W szkolnictwie przepracowałam 47 lat, z tego 17 lat w Wilnie. Uczyłam historii w szkołach w Czarnym Borze i Jerozolimce, dorywczo – w polskiej szkole wieczorowej na Zwierzyńcu i szkole nr 29 (obecnie im. Sz. Konarskiego) oraz wykładałam historię Polski i Litwy na polonistyce i historię Litwy na rusycystyce w Wileńskim Instytucie Pedagogicznym.
Irena Berger (Woronko)
[]