Z legendy i życia Perstunia. Jak bolszewicy wójta-nieboszczyka porwali. Lud tutaj, w Perstuniu, pracowity i z pamięcią. Do dziś wspominają wójta z końca lat dwudziestych, Michała Jakimowicza. Człowiek z pomysłami i niegasnącą energią. Budował mosty i domy, dostawał premie (tylko jedna z nich wyniosła 300 złotych, stado krów i pięć jałówek). W 1940 roku, w maju, pożegnał się pan Michał z tym światem. Włożyła rodzina, a był to dzień sobotni, ukochanego ojca do ostatniej domowiny, którą sam złota rączka z dębu wystrugał. Parafianie zaśpiewali, wielu to ludziom dobroci nie skąpił nieboszczyk. W niedzielę pozostała zmarłemu ostatnia i krótka droga do kościoła i na cmentarz. Ksiądz Szymon Warkajło przybył, aby towarzyszyć zasłużonemu parafianinowi w tej ostatniej drodze. A tu pod ganek domu zmarłego rosyjska połutorka podskakuje. Zbójcy zeskakują, a komandzir ogłasza, że przybyli zabrać Michała Jakimowicza z rodziną na wywózkę. Niema scena. Zmarły, choć tego nie okazywał, ale chyba kpił z „oswobodzicieli”. Ci jednak namyślali się niedługo, Rosjanom zawsze chwaliło się, że u nich „mużyk chicior i nachodczy” - pochwycili trumnę z nieboszczykiem do połutorki i tylko kurz się za nimi unosił. Rodzina i parafianie zastygli w niemej scenie, jakby zobaczyli aniołów obdzierających ze skóry diabła!
Cóż to mogło być? Otóż, jak potem wyjaśniono, sowieci przysłali z Hołynki samochód, aby wywieźć Michała Jakimowicza na Sybir. Nie udało się. Pan Michał takiej szansy im nie dał. Wtedy komandzir zabrał zmarłego, aby zademonstrować naczelnikowi fakt bezsilności władzy komunistycznej wobec natury egzystencji ludzkiej, dla bolszewików niezrozumiałej. A lud potem wysławiał zmarłego tak: „Mądrze wójt żył, z honorem wojskowym odszedł”.