Podłabienie
Nazwa pięknie położonej wioski pochodzi od nazwy Łabno. Wieś - centrum gminy, podzielona jest na dwie wyraźnie różniące się części - nowe i stare Podłabienie. Linię tego podziału stanowi kościół stojący w centrum, na najwyższym miejscu i dawny dworek gen. Kleeberga, nazywany przez niektórych „Dacza generała”.
Nowa część wioski została wybudowana za czasów sowieckich. Wielkim gustem się nie odznacza i chyba za rozwiązanie architektoniczne centrum kołchozu nawet sowieckich nagród nie otrzymywała. Ulica, a raczej polna droga prowadząca w dół od kościoła, biegnie ku wsi Triczy, jest rzadko zabudowana. W połowie tej drogi stoi krzyż z napisem:
„Na pamiątkę konstytucji Zmartwychwstania Polski 3 maja 1919 r.”
Mało ludzi pamiętających Polskę tu zostało. W skromniutkim drewnianym domu na samym błocie mieszka nieuznana przez Polskę (Konsulat RP w Grodnie) pani Janina Brażuk „Przepiórka”, zaprzysiężona przez swojego dowódcę i jednocześnie szwagra, Romualda Brażuka, pseudonim „Góra”. Była łączniczką między placówkami Adamowicze, Pyszki, Polne Bohatery i Naumowicze. Wspomina imiona chłopców, młodych i ładnych, Witolda Bubnowskiego i Bolesława Adamowicza „Jaskółkę” z Pyszek. Odeszli, NKWD było szybsze i bardziej doświadczone. Pani Janina martwi się, czy ich nazwiska zachowają się w pamięci ludzkiej. Zginął i jej brat, który unikał branki do wojska sowieckiego. Kula sowieckiego „bojca” doścignęła go niedaleko domu rodzinnego. Pani Janina, oczytana, przez całe życie dająca przykład zamiłowania w książce i języku ojczystym, dzisiaj ze zdumieniem i strachem przygląda się ginącej polskości w jej rodzinnej wiosce.
Obok sąsiadka, pani Melania Juszkiewicz i znów z ładną polszczyzną i smutnym uśmiechem, rocznik 1925, w 1942 r. wywieziona do Prus. Dzisiaj, bez poczucia krzywdy, wspomina rodzinę bauera, w której pracowała, może dzięki niej ocalała, wróciła do domu, założyła własną rodzinę, a potem sama wychowała dwoje dzieci. Starsze osoby (ich dzieci już same są na emeryturze, mieszkają w mieście) zdrowia nie mają, ani sił do pracy na przydomowej działce.
Za czasów polskich wieś była średniozamożna, grunty słabe, piaszczyste, od 10 do 20 hektarów gospodarki. Bogaci byli tu bracia Hrynaszkiewicze, Stefan i Ludwik. Pierwszego aresztowali sowieci w 1940 r., Ludwikowi udało sią wyjechać do Polski. W pamięci ludzkiej pozostały nazwiska osadników wywiezionych przez bolszewików, były to rodziny Czarneckich, Piątków, Zylińskich, Giedów i Juchniewiczów. Ciężki przypadł im los, nie wiadomo, co się z nimi stało, bo nikt już nie wrócił. Tak jak i nie wiadomo nic o losie policjantów Łukowskiego i Szuta, pracowitych i upartych w codziennej pracy stróżów prawa. Pan Józef Łozowski, ochotnik, na pytanie, za jakie zasługi dostał swój kawałek ziemi odpowiadał: „Koszary zamiatałem i Sokołów śpiewałem”. Pamiętają do dziś. Ich ziemie weszły w 1950 r. w skład kołchozu im. Feliksa Dzierżyńskiego. Polakom patrona przydzielono... też Polaka. Starsi mieszkańcy pamiętają jeszcze swoich nauczycieli, szkoła mieściła się obok, w Tryczach, w jednej połowie domu Makarewicza. Pan kierownik Prandzik i jego dostojna małżonka uczyli w czteroklasówce, nie tylko czytać i pisać, ale przede wszystkim - kochać Polskę.
[]