Łowy, polowanie, myślistwo, szlachetna to zabawa i lubili ją Polacy, a posiadając kraj zamożny w lasy, obfitujący we wszelką zwierzynę, z upodobaniem i zapałem oddawali się tej rozrywce. Na łowach zatwardzały się już i tak silne i krzepkie przodków naszych ciała, przywykali oni do niewygód, znojów i ostrej pory roku. Trafiając pociskiem rozjuszonego żubra, dzika, niedźwiedzia lub sarnę polotną, chyżego jelenia, łosia, skorego zająca, a nawet małą ptaszynę, wprawiali się, jak ugodzić w serce najezdnika, jak śmiertelny cios mu zadać.Wilki, jako szkodliwe trzodom, starano się wszelkimi sposobami wytępić. Kopano doły, z lekka wytrzęsione słomą, w środku na żerdzi przywiązywano gęś lub kaczkę. Gdy słoma śniegiem przytrzęsiona została, a gęś krzyczeć zaczęła, nieraz wilk chcąc ją jednym susem porwać w dół wpadał. Nic pokorniejszego jak wilk w dole głębokim; wierzyć mu atoli nie można, psami zaszczwać lub zabić go potrzeba. Niebezpieczniejsze polowanie na wilki było z prosięciem, Saneczkami i spokojnymi, lecz dobrymi końmi wtenczas, kiedy one gromadkami już chodzą, snopek hreczki na sznurze wlokący się z tyłu mając jadą zuchwali pod lasy, w strzelby opatrzeni, duszą prosię. Zbiegają się na ten głos wilki, lecą, chwytają szeleszczący snopek mniemając go swą zdobyczą; zbliżonych strzelcy trafiają, coraz umykając dalej. Lecz kiedy zabiciem samicy stado się rozjuszy, kiedy wilków gromada za liczna, gdy konie się spłoszą, wywrócą sanki, gdy wilki obskoczą wokoło, wtenczas i prosię. i konie, i myśliwi padają ofiarą i próżno ich powrotu całą noc oczekuje rodzina niespokojna. Szczątki ich tylko rozszarpane, odzież i kości znajduje nazajutrz, pogrzebem uczci i łzami krewnych obficie wylanymi.
[za: Julian Ursyn Niemcewicz - "Pamiętniki czasów moich" - Warszawa 1957 r.]